. y - m i' <io. ©($u 1 c■(({ y^1/,
. \ ,a ../■ Ac U n u>.\.Uk- AuSh nt^U/'/',
Nieustępliwie toczy boje z krótkowzroczną administracją, wciąż domaga się radykalnych metod w walce z zarazą. Po zamknięciu murów władze wydają zezwolenie na powrót rozdzielonym członkom rodzin. Pojmując, z jakim wiąże się to niebezpieczeństwem, pani Ca-stel jako jedyna wraca wtedy do domu.
Wielka rozłąka i tęsknota za ukochaną kobietą wciąż towarzyszy Rambertowi. Francuski dziennikarz zjawia się w Oranie na krótko przed dżumą poszukuje tematu do reportażu. Zawodowa podróż skazuje go nagle na wygnanie. Raymond Rambert nie żyje dla sukcesów, wierzy jedynie w miłość. Pragnie szczęścia i wszystko, co mu tego wzbrania, traktuje jako zło i fałsz. Jest młody, odważny, ale kocha życie i nie zgadza się na uwięzienie w obcym mieście. Nie istnieje dla niego żadne prawo, żadna racja moralna, która by go zobowiązała do pozostania. Każdy dzień dżumy Rambert spędza na penetrowaniu możliwości wyjazdu. Próbuje być w zgodzie z prawem, ale szuka też sposobów wyjętych spod prawa.
W dniu, kiedy śmietniki Oranu po raz pierwszy zapełniają się zdechłymi szczurami, doktor Bernard Rieux odprowadza swoją żonę na dworzec. Osłabiona po przebytej chorobie, pani Rieux potrzebuje sanatoryjnej kuracji. W czasie jej nieobecności dom lekarza prowadzi jego matka. Doktor pracuje intensywnie; dzieli czas między szpital, przyjęcia w swoim gabinecie i wizyty u pacjentów, często w biednych, odległych dzielnicach. Stan zdrowia żony niepokoi go, mimo telegraficznych zapewnień, że wszystko jest w porządku. Mieszkańcom zadżumionego Oranu nie wolno nawet wymieniać korespondencji; całą tkliwość i troskę trzeba wyrazić w przepisowych dziesięciu słowach depeszy. Ale kiedy obowiązki pozostawiają tylko cztery godziny snu na dobę, człowiek staje się mniej wrażliwy.
Jean Tarrou, samotny przybysz z Europy, nie ma w Oranie krewnych czy przyjaciół, nie pracuje tu ani nie spędza wakacji. Nikt nie wie, co sprowadza go do tego miasta. Z okien pokoju hotelowego Tarrou obserwuje staruszka, który co dzień o tej samej porze zjawia się na balkonie po przeciwnej stronie ulicy, woła senne koty, rozsypując wokół ka-
wałki białego papieru, po czym z niezwykłym zapamiętaniem pluje na zwierzęta. Tarrou poświęca wiele uwagi sąsiadowi z przeciwka. Jego zapiski, starannie odnotowujące drobne szczegóły codzienności, mówiąteż o poglądach pracowników hotelu, o rozmowach w tramwaju, o ludziach spotkanych przypadkowo. Rzadziej Tarrou notuje własne refleksje. „«Pytanie, co robić, by nie tracić czasu? Odpowiedź: doświadczać go w całej rozciągłości. Środki: spędzać dni w przedpokoju u dentysty na niewygodnym krześle; przesiadywać na balkonie w niedzielne popołudnie, słuchać wykładu w języku, którego się nie rozumie; wybierać najdłuższe i najmniej wygodne marszruty kolejowe i jechać oczywiście na stojąco, stać w kolejce do okienka, gdzie sprzedają bilety do teatru i nie wykupić swojego biletu itd., itd.»”' Dżuma wkracza do tych obserwacji jakby tylnymi drzwiami, w spojrzeniach, krokach nieznanych przechodniów, w komunikatach radiowych, w konsternacji staruszka zaskoczonego brakiem kotów. Pochłonięty reakcjami innych, Tarrou jest wolny od psychicznej presji epidemii.
Tyle wiedzą o sobie - cichy Grand, ponury Othon, namiętny RarrK bert, bezmyślny Gonzales, natchniony Paneloux, podejrzany Cottard, łagodny Castel, opanowany Rieux, szczery Tarrou - kiedy zaraza złączy ich losy. Aż do tej chwili życie każdego biegło inną drogą, służyło innym celom, zmagało się z innymi problemami. W normalnych warunkach ci ludzie nie znaleźliby wspólnego języka, nie umieliby ofiarować sobie przyjaźni. Choć to absurdalne - słusznie mówi Cottard;
, jedyny sposób, żeby ludzie byli razem, to zesłać im dżumę.”"
W tak nienawistnych i zatrwożonych okolicznościach, „kiedy bramy miasta zostały zamknięte, nasi współobywatele zrozumieli, że wszyscy znaleźli się w jednym worku i że trzeba się jakoś urządzić”1 2 . Zrozumieli, że koszmar, w jakim przyszło im uczestniczyć, będzie odtąd jedyną realnością otaczającego ich świata, że przez cały, nie-
43
1 Tamże, s. 26.
Tamże, s. 162, ' Tamże, s. 58.