Macdonald Critchley, znakomity obserwator niezwykłych symptomów neurologicznych, opisał w roku 1937 jedenastu swoich pacjentów, u których ataki epilepsji wyzwalała muzyka, a także poszukał w literaturze podobnych przy-I >adków. Zatytułował swój pionierski artykuł Muzykogen-ua epilepsja, aczkolwiek wyznał, że z większą chęcią użyłby bardziej zwięzłej nazwy: „muzykolepsja”.
Niektóre z tych osób były muzykalne, inne nie. Muzyka prowadząca do ataków była różna u różnych osób. .Jeden pacjent mówił o muzyce klasycznej, inny — o „staromodnej”, którą gdzieś zasłyszał, u trzeciego „najgroźniejszy w muzyce był starannie akcentowany rytm”. Jedna z moich korespondentek reagowała atakami tylko na „współczesną, dysonansową muzykę”, nigdy na klasyczną czy romantyczną (na nieszczęście jej mąż był fascy-natem „współczesnej, dysonansowej muzyki”). Critchley wskazywał na to, że niektórzy z pacjentów reagowali jedynie na określone instrumenty czy dźwięki. Na jednego pacjenta fatalnie działały tylko „niskie tony blaszanych instrumentów dętych”. Był radiooperatorem na dużym transatlantyku i nieustannie przyprawiały go o konwulsje dźwięki orkiestry; musiał zatrudnić się na mniejszym statku, gdzie nie było żadnego zespołu muzycznego. (Na jednego z moich pacjentów z muzykogenicznymi ataka-