tajemniczy Cottard, oszalały wcześniej ze strachu przed policją i więzieniem.f
Kronika opowiada o walce z dżumą, cierpieniu wygnania, o koszmarze choroby i śmierci, o przyjaźni łączącej ludzi we wspólnym działaniu, o determinacji i odwadze. Autorem kroniki, jak się na końcu okaże, jest sam doktor RieuxjPo wielu miesiącach dżuma zostaje pokonana, bramy miasta z powrotem otwarte, a cała społeczność, wolna od zarazy, hucznie bawi się na ulicach. Ale zwycięstwo nie jest ostateczne i znów „nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście.”1
Historia, przypominał sobie Rieux, zna „Ateny zadżumione i opuszczone przez ptaki, miasta chińskie pełne konających w milczeniu, galerników marsylskich układających stosami w dołach ociekające ciała, budowę wielkiego tnuru w Prowansji, który miał zatrzymać wściekły wiatr dżumy, Jafę i jej ohydnych żebraków, wilgotne i gnijące łóżka przyklejone do ubitej ziemi w konstantynopolskim szpitalu, ehorych wyciąganych hakami, karnawał lekarzy w maskach podczas Czarnej Dżumy, spółkowanie żywych na cmentarzu Mediolanu, wózki z trupami w przerażonym Londynie i noce, i dnie wypełnione wszędzie i zawsze nie kończącym się krzykiem ludzi.”2
Rogatki miasta zamieniono na więzienne bramy - stąd nikomu nie wolno wyjść. Gdzieś daleko, choćby to było tylko w następnej miejscowości, zostają żony, rodzice, kochankowie. 1 w najcięższych chwilach nie można poczuć łagodnego ciepła kogoś, kto zawsze był blisko. Nagle wszystkie rozstania, planowane na kilka dni, tygodni czy miesięcy, stają się wieczne. Jeńców dżumy może uwolnić z tęsknoty dopiero koniec epidemii, którego nikt nie zna i od którego bardziej realna jest śmierć.
W zamkniętym mieście zamierają stopniowo wszelkie rodzaje zwyczajnych zajęć,/wymagających kontaktu z zewnętrznym światem. Nie prowadzi się handlu, biura pustoszeją. Ludzie tracą pracę, ze sklepów znikają towary. Bezrobotnych dręczy zmora wolnego czasu; nie ma go czym zapełnić. Kina nie sprowadzają nowych filmów, w kawiarniach wyczerpują się zapasy alkoholu, plaże są zamknięte. Pęknięta codzienność dokucza coraz mocniej, skoro tak bardzo liczy się zachowanie pozorów zwyczajnego życia.
„Po przejeździe pierwszych tramwajów miasto budzi się powoli, pierwsze lokale otwierają się, nad kontuarami widać napisy: «Nie ma kawy», «Przynieś swój cukier» itd. [...] Tymczasem słońce idzie do góry i żar z wolna powleka ołowiem niebo [...]. W południe restauracje zapełniają się w mgnieniu oka. [...] Niebo od nadmiernego żaru zaczyna tracić światło. W cieniu wielkich markiz, na skraju ulicy trzaskającej od słońca, kandydaci do posiłku czekają na swoją kolej. Restauracje są przepełnione, ponieważ upraszczają znacznie problem zaopatrzenia w żywność. [...] Około drugiej miasto pustoszeje powoli i jest to chwila, kiedy cisza, kurz, słońce i dżuma spotykają się na ulicy. Wzdłuż wielkich szarych domów żar płynie nieustannie. Są to długie uwięzione godziny, które kończą się płonącym wieczorem, spadającym na tłumne i rozgadane miasto. [...] Wszyscy wychodzą na ulicę, zagłuszają się rozmowami, kłócą się albo pożądają i pod czerwonym niebem lipca miasto, ciężkie od miłosnych par i krzyku, odpływa ku dyszącej nocy.”3
Oswojeni z chorobą, żywi nie mają szacunku dla śmierci, odejście ze świata przestaje być patetycznym rozstaniem. Zmarłych nie traktuje się uroczyście; pogrzeby są coraz bardziej pospieszne, w końcu w ogóle przestają się odbywać. Dżuma wypala ciało ofiary, kremato-ryjny ogień spopiela trupy. Choroba zabiera po kolei biednych i zamożnych, uczciwych i występnych, skromnych i cieszących się autorytetem. Wobec zagrożenia epidemią nie liczą się pieniądze, urzędy,
39
A. Camus Dżuma, przeł. Joanna Guze, Warszawa 1978, s. 254. (Wszystkie cytaty z Dżumy pochodzą z tego wydania).
Tamże, s. 37.
Tatnże, s. 101-102.