wszystkie samooskarżenia, jakie na siebie rzucały w czasie tortur. Można przypuszczać, że strach przed dalszymi torturami był większy niż przed śmiercią na stosie. Jeśli jednak oskarżona nie przyznała się do stawianych jej zarzutów, sędziowie orzekali następne tortury. Niekiedy wreszcie oskarżona, która do wszystkiego przyznała się już na pierwszych torturach, wysyłana była na dr j-gie, sędziowie mieli bowiem nadzieję, że się dowiedzą o dalszych jeszcze jej „zbrodniach". Zgodnie z obowiązującym w sądach miejskich, zwyczajem, tortury można było powtarzać trzykrotnie. Przeważnie wystarczały tortury dwukrotne. W niektórych jednak wypadkach sądy małych miasteczek nakazywały nawet czterokrotne stosowanie badań.
W świetle ówczesnej praktyki sądowej jedno badanie przy pomocy tortur powinno było być oddzielone od drugiego całodniową przerwą, bardzo często jednak sędziowie nie przestrzegali tego, szczególnie wtedy, gdy proces odbywał się na wsi. Starali się oni wówczas skomasować wszystkie badania w ciągu jednego dnia, lub najwyżej przeciągnąć je na dwa dni. Jeśli proces toczył się w mieście, badania przy pomocy tortur, czyli tak zwane „corporalne", odbywały się nieraz w odstępach znacznie dłuższych.
W tamtych jednak czasach lęk przed torturami był tak silny, że zdarzało się często, iż oskarżona wytrzymawszy kilkakrotne nawet tortury, w pewnym momencie załamywała się i już „dobrowolnie" przyznawała się do wszystkich stawianych jej zarzutów.
Podczas badań oskarżonych starano się od nich wydobyć wiadomości o ich wspólniczkach, które wraz z nimi bywały na czar-towskich bankietach na Łysej Górze. Bardzo często się to udawało. Znając skuteczność takich badań nie można się dziwić, że torturowana kobieta wymieniała podpowiadane jej imię domniemanej wspólniczki. A może i sama chciała oskarżyć którąś ze znienawidzonych sąsiadek, aby cierpiała tak jak ona? Nazywało się to „powołaniem". W następstwie takiego „powołania" można było wszcząć proces nowej domniemanej wspólniczki szatana. Nieraz taka „powołana czarownica" w czasie tortur „powoływała'* dalsze jeszcze wspólniczki, a tamte znów jeszcze inne. A tragiczny łańcuszek pociągał za sobą męki i śmierć na stosie wielu najzupełniej niewinnych kobiet.
Wyroki w procesach o czary prawie zawsze nakazywały spalenie oskarżonej na stosie. Niekiedy łagodzono wyrok w ten sposób, że ścięta miała ona być przez kata, a dopiero ciało spalone na stosie. Zdarzały się jednak również wypadki obostrzenia jeszcze kary, na przykład gdy czarownica przyznała się do świętokradztwa. Wówczas skazywano ją najpierw na upalenie ręki lub obydwóch rąk, którymi się miała dopuścić świętokradztwa, a następnie dopiero spalona miała być na stosie. Często córki lub siostry skazanych kobiet zostawały przez kata wysmagane chłostami i wypędzone ze wsi, do której powrót zabroniony był im pod groźbą stosu. Obawiano się bowiem, że mogły one nauczyć się sztuki czarowania od swych matek lub sióstr.
Rzadko zdarzały się wypadki, że sąd uniewinniał oskarżone. Przeważnie miało to miejsce, gdy domniemana czarownica postawiona została przed sąd na skutek „powołania” lub dość słabo umotywowanego w mniemaniu sędziów oskarżenia. Jeśli taka kobieta na pierwszych torturach nie przyznała się do niczego, sąd rezygnował niekiedy z dalszego badania, a oskarżonej nakazywano złożenie przysięgi, że nie zajmowała się nigdy czarami, które miałyby szkodzić ludziom. Niekiedy w uwolnieniu oskarżonej głos decydujący miał pan wsi, który początkowo może będąc pewny o winie oskarżonej zgodził się na oddanie sprawy w ręce sądu, później jednak nabrał przekonania, że oskarżenie było niesłuszne. Wreszcie opinia i poręczenie gromady mogły spowodować uwolnienie oskarżonej. Oto na przykład w 1693 r. przed sądem miasta Uniejowa toczyła się sprawa o czary Katarzyny Kurdyszan-ki. Sąd miejski zwrócił się w tej sprawie do dzierżawcy klucza uniejowskiego, Wojciecha Zdziarskiego. Dzierżawca wzywał po kolei chłopów z tej wsi, z której pochodziła dziewczyna, aby wydali o niej odpowiednią opinię. „Wszyscy zeznali od starszych aż do młodszych, że żadnej noty, ani nijakich poswarków nie słyszeli przez te czasy”. Wypytywano się również o rodzinę dziewczyny. „Którą to dziewczynę, nie rozumiejąc ani nic wiedząc nic na nią złego, coby miało szkodzić, wzięli na porękę swoją, co jeżeliby na
27