czas na znalezienie stacji obsługi, w której mogliby naprawić samochód po południu.
— Bo w 'końcu to nie było nic wielkiego — mówi A... pytającym tonem.
— Nie, zupełny drobiazg.
Frank przygląda się szklance. Po długiej chwili milczenia, tym razem również nie pytany, wyjaśnia:
— Kiedy ruszyliśmy w drogę po kolacji, silnik przestał działać. Naturalnie było już zbyt późno, by móc cokolwiek zrobić: wszystkie stacje obsługi są o tej porze zamknięte. Nie pozostało nam nic innego jak tylko czekać do jutra.
Zdania padają jedno za drugim, rzeczowe, wiążące się z sobą w logicznym porządku. Teń sposób wysławiania się, wyważony, jednostajny, przypomina coraz bardziej zeznania świadków w sądzie lub wyuczony tekst recytacji.
— A jednak — mówi ,A... — z początku sądził pan, że samemu uda się naprawić defekt. W każdym razie pan próbował. Lecz nie jest pan doświadczonym fachowcem, prawda?
Śmieje się wymawiając to ostatnie zdanie. Spoglądają na siebie. Z kolei om się śmieje. Potem powoli ten uśmiech zamienia się jakby w grymas. Natomiast jej rysy wyrażają nadal pogodne rozbawienie.
Ale przecież Frank powinien być przyzwy-
czajony do niespodziewanych reperacji, on, którego ciężarówki stale się psują.
— Tak, ale z tym silnikiem zaczynam dopiero się zaznajamiać. Bo właśnie ten samochód rzadko sprawiał mi kłopot.
Istotnie, nigdy nie było mowy o żadnym defekcie wielkiej niebieskiej limuzyny, która zresztą jest prawie nowa.
— Wszystko musi się kiedyś zacząć — mówi Frank. Potem, po przerwie: — Akurat tego dnia miałem pecha.
Nieznaczny ruch prawej ręki, która unosi się ku górze i powoli opada w to samo miejsce, na skórzany pas poręczy fotela. Frank ma zmęczoną twarz, grymas, który pojawił się na niej przed chwilą, nie zamienił się w ponowny uśmiech. Jego ciało jakby sprężyło się w fotelu.
— Pech, być może <— ale to jeszcze nie dramat — podejmuje A... beztroskim tonem, który kontrastuje z głosem jej rozmówcy. — Gdybyśmy mogli w jakiś sposób zawiadomić o spóźnieniu, rzecz stałaby się nieważna, tylko że wśród tych plantacji, w samym ich gąszczu — jak to było możliwe? W każdym razie lepiej, że tak się stało, niż gdyby samochód popsuł się w połowie drogi, w środku nocy.
Lepsze to także od wypadku. Bo chodzi przecież tylko o zwykły zbieg okoliczności bez żadnych następstw, o niepoważną przy-
61