28
dzieli innej szansy dla istnienia ludzkości. Chyba ostatni raz znalazł tu swoje zastosowanie naiwny paradygmat, że to co nowe musi być pozytywne. Przykre, ale to była chyba ostatnia próba wystąpienia intelektualistów we właściwej sobie roli oczu i uszu cywilizacji Nie jest jasne, kto miałby spełnić ich rolę teraz, gdy są szczególnie niezbędni1.
Już w latach sześćdziesiątych młodzi ludzie utracili przekonanie, że doświadczenie ich rodziców może mieć dla nich sens. Więcej, nawet własne doświadczenie jednostek, nabyte przed laty, okazało się nieprzydatne, gdyż zrozumiano, że na każdą nową sytuację trzeba sporządzić nowy własny sposób, oparty na jej zrozumieniu. Człowiek, który odkrył samego siebie, musiał w konsekwencji uznać, że nie może już pozostać w wygodnej i z pozoru już tylko bezpiecznej pozycji przedmiotu, że musi wciąż stawać się jako osoba, tak jak staje się inny otaczający go świat i to on sam jest odpowiedzialny za kierunek zmian tego świata i siebie. To jednostka zobowiązana jest do odkryć, nie czekając na inspiracje z zewnątrz. Przejawiło się to w bardzo intensywnym wzroście zainteresowań potencjałami twórczymi jednostki we wszystkich ich aspektach, od naukowych do duchowych. Tak więc, odkrycie siebie stało się szczęśliwie odkryciem nie tylko własnej odpowiedzialności, ale i własnych potencjałów twórczych.
5. Radości ludzi uprzedmiotowionych
Tak się dzieje, że refleksje dotyczące teraz i przedtem naszej cywilizacji wciąż opierają się na utajonym założeniu, że ludzie są tacy, w jakim świecie żyją, a nie że świat jest taki, jacy są ludzie. Na przykład narzekając na świat, zakładamy odruchowo, że ludzie są pośrednio funkcją własnych wytworów, które autonomizując się, przybierają samoczynnie postać autonomicznych, niezależnych od nich ustrojów politycznych, instytucji gospodarczych czy ideologicznych. Ta prawda o ludziach i ich wytworach budzi nadzieje i niepokój. Nadzieje, bo wydawałoby się, że dobrze jest, iż kaprys jednostek nie decyduje o formach, w których istnieją ludzie, ponieważ mają one własną dynamikę, zasady funkcjonowania i odporność2. Niepokój, ponieważ obawiamy się, że ludzkość nie kontroluje tych swoich wytworów, a nawet one kontrolują ją. To budzi lęk, a jego projekcją jest nie tylko psotny pajacyk zatruwający życie majstra Marcina, jego twórcy. Groźnie czeka na swój czas Golem. Niepokoi Józef K. zmuszony lub mający obsesję wędrowania po korytarzach Sądu, który kiedyś, być może, wyda wyrok, nie wiadomo za co i po co. Ciekawe, że od czasów, gdy Franz Kafka postraszył czytelników swoją metaforą ich życia - ocena systemu, który podporządkował ich sobie, nie jest już tak jednoznacznie ujemna3. Zaczynamy bowiem podejrzewać, że owa „droga** po sądowym gmaszysku to nie tylko koszmar. To jest także wychylenie się poza pęcherzyk niczego, w którym zamknięty był Józef K. Poszerza to wymiar jego sensu życia. Sens ten wykracza poza „ubierać się i rozbierać**. Może dlatego Józef K. nie protestuje. Jego posłuszeństwo i gotowość poddania się jakiemukolwiek wyrokowi wynika może z tego, że z chwilą wezwania do „Sądu” życie przestało być puste, gdyż zapełnia je przypisanie mu roli oskarżonego. Ktoś czy coś go do czegoś potrzebuje, a do czego, to naprawdę nieważne. To, że Demiurg sensu tej „potrzebności” pozostaje nieznany, jest więc bez znaczenia.
Czy Golem nie przypomina nam Czarnego Luda, którego tak chcieliśmy się bać w dzieciństwie? Czy Pinokio nie zapełniał życia samotnego mistrza stolarki, nawet gdy nos wydłużał mu się zbyt często? To, że dzieje się chociaż cokolwiek - może być jedyną szansą zaistnienia człowieka, który będąc istotą świadomą siebie i wrażliwą, bytuje na statusie człowieka--przedmiotu! Tak jak każdy przedmiot, pozostaje on z natury bierny, ale za to jest obciosywany, gdy trzeba i doceniany, gdy przydaje się komuś dla czegoś.
Wsłuchajmy się w westchnienie ulgi Raskolnikowa, który wychynął z pleśni poddasza i mógł wreszcie skończyć swoją napoleoniadę dzięki fachowej przenikliwości policji. Gdyby nie to, może musiałby zabić na-
Pominę tu zadziwiające opinie sowietologów przekonanych, że Związek Radziecki już w latach siedemdziesiątych może prześcignąć Zachód poziomem gospodarczym i standardu życia. John F. Kennedy traktował ten problem bardzo poważnie.
Wyrazem takiego poglądu jest posługiwanie się pustospełnionym pojęciem „społeczeństwo”. Odsyłam też do części czwartej niniejszej pracy wyróżniającej instytucje podmiotowe i przedmiotowe.
Przyjrzyjmy się wielu byłym ludziom radzieckim, ongiś głodzonym, mordowanym i jawnie ogłupianym, którzy nadal, i tym razem bez przymusu, wychodzą na ulice z portretami Stalina i płaczą iia dźwięk chwalącego go hymnu.