SNY MARII DUNIN
czy niepożywnych, jak liście, wapno, węgiel itp. lub nawet obrzydliwych.
Tak zbiwszy mylne twierdzenia, wracam do swej opowieści. Mówiłem, że od czasu kiedy otoczyłem Marię mą opieką, jej sny ustały. Lecz oto naraz zauważyłem ogromną, straszną zmianę w jej całej istocie, mowie, ruchach i spojrzeniach, tak że zrezygnowałem nawet z prawa pytania jej, co się z nią stało. Dziś nie mogę sobie zdać sprawy, co właściwie było przyczyną tego mojego wrażenia, lecz pamiętam dobrze jego jakość. Maria wydawała mi się chwilami osobą jakby ze snu wyjętą, jakby jakąś ciężką zmo-[30] rą, jednak tak łudząco podobną do wszystkich ludzi, że z całego jej otoczenia tylko ja jeden to zauważam i nikomu tego spostrzeżenia powiedzieć nie śmiem, nie chcąc być wyśmianym. W takich chwilach nie mogłem się oprzeć natrętnej myśli, że człowiek jest zamaskowanym trupem, że my wszyscy chodzimy po świecie jak upiory, depcąc po własnych grobach, i że świat, dobiegłszy do punktu martwego, lada chwila zastygnie i zlodowacieje. Coś tajemniczego wiało od niej, co mnie upokarzało i trwożyło do głębi duszy, unicestwiało mnie, a ja — ja kryłem się ze swoim wstydem bezradny, milczałem i jakby się nic nie zmieniło, obcowałem z nią na pozór tak samo jak dawniej, udawałem jej narzeczonego, rozmawiałem niby swobodnie, zagryzając usta z wściekłości, bo widocznym dla mnie było, że działała tu znowu ta głupia, brutalna, nadludzka siła.
Lecz dosyć już tego! „W świat, w jasny, szeroki świat!” zawołał głos we mnie. Siadłem na konia
i/il« m przed siebie bez celu. Dałem wodze mojej *.t i. u ii-okiełznanej naturze, przeskakiwałem prze-■ I'.lałem rumaka, aż mu krew z boków ciekła,
, .1'* nie roztratowałem jakiejś dziadówki na dro-m«, 1/ wreszcie rumak ustał zdyszany. Byłem daleko hm'jej stronie gór. Spojrzałem do lusterka: twarz .Irin powleczoną kurzem, na czole był strup krwi. ih i palem go: była to rana; widocznie jakaś ostra gi , pi zecięła mi podczas jazdy przez las moje wy-ei. ■ /oło. Wstąpiłem do karczmy i kazałem sobie i ., i 11leb z pajęczyną. Potem jechałem dalej stępo unuałem pod gołym niebem.
Nu drugi dzień porwała mnie znowu wściekłość. 131] i . dem razy koniowi, goniąc kłusem i szczując . Im, a mego myślami. Przypominałem sobie wyraz i warzy, kiedy mi tamto wszystko opowiadała, w miech tryumfujący, jej wzrok błyszczący —
> rozpaczy siekłem szpicrutą zielone liście drzew.
|a zyskałem, czego się doczekałem? I może i., ule podczas owego opowiadania poznała ona rzekomy — ogrom szczęścia swego stosunku ,m v wołała go teraz znowu siłą tęsknoty. Zazdro-i. i zarzucają mi. Tak, zazdrościłem szalenie jej . mu, a moja rozpacz była jak ocean kipiący, kiedy
.....nu je w niebiosy wieżami bałwanów", aby słońce
< 11 .-<•('• ze stropu.
i •, jem w stanie zabić w tej chwili człowieka, gdy-n i i ,ię nawinął, więc co prędzej wystrzelałem z pi-•l< In wszystkie naboje, ubijając kilka wróbli. Ogar-lu mnie nawet myśl samobójstwa, którą jednak i nic zwalczyłem, i snułem się po okolicy jak ■i tlmny. Tak upłynęło dwa dni.