liczba IOOO.Jiapisana ołówkiem, co oznaczało że nabll fcsiązkę za IOOO lirów (mniej niż pięćdziesiąt pensów) jj puszezalnic co najmniej dwadzieścia łat wcześniej.’!? katalogi mówiły, że jest to drugie wydanie, nie jakiś szcztjZ ny rarytas, oraz że jeden egzemplarz znajduje się w Br£ Museum. Odkrycie to ucieszyło mnie jednak, ponieważ lu^ kę tę trochę trudno jest znaleźć, a komentarz RiccoboniJ należy do mniej znanych i rzadziej przytaczanych niż kon^ tarze, powiedzmy, Robertella czy Oastelvetra.
Potem przystąpiłem do sporządzania opisu. Przepisałem sy,
nę tytułową i odkryłem, że wydanie opatrzone jest ąpendjj.
sem: ..Ejicseiem Ars Comicct ex Aristotele". Oznaczało to, J
Riccoboni usiłował odtworzyć zaginioną drugą księgę PoetĄ
W przedsięwzięciu tym nie było jednak nic wyjątkowego,*
też kontynuowałem opis stanu fizycznego egzemplarza. Pasa
przytrafiło mi się to samo, co niejakiemu Zasieckiemu, któnęl
przypadek opisał Aleksander Łuria ,9-' utraciwszy podczas wo]
ny fragment mózgu, a wraz z nim pamięć i mowę. ZasiecJciol
mo to zachował umiejętność pisania. Jego dłoń automatyce*]
zapisywała informacje, których nie potrafił pomyśleć, i odayl
tując je. krok po kroku odbudowy wał swoją tożsamość. Ja*
nici chłodnym i technicznym okiem patrzyłem na kaszą!
i sporządzałem opis, kiedy nagle zdałem sobie sprawę, że potu
drugi piszę Imię róży. Jedyna różnica polegała na tym. żeft l
cząwszy od strony 120, od której zaczyna się Ars Cwnił
poważnie uszkodzone były nie górne, lecz dolne margines) |
Prócz tego wszystko było tak samo: karty stopniowo coraz bat'I
dziej zbrązowiałe i noszące plamy wilgoci, a wreszcie zlepkwj
ze sobą. sprawiające wrażenie, jakby ktoś je posmarował jaśęij
obrzydliwą, tłustą mazią. Trzymałem w rękach, w form: 11
drukowanej, manuskrypt, który opisałem w mojej powieści! |
Przez całe lata przebywał ze mną pod jednym dachem.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to niezwykły zbielH
okoliczności; później skłaniałem się do tego. by uwierzy.
I ś *-»**»- IWw
radu/ii. nwi“---
w cud; wreszcie uznałem, że wo E* war. soli Ich w er den. Kupiłem t« książkę za młodu, przewertowałem. zdałem sobie sprawę, że jest strasznie zabrudzona, odłożyłem w kąt i zapomniałem o niej. Jednak jakiś wewnętrzny aparat fotograficzny zarejestrował te strony i przez całe dziesięciolecia obraz tych zatrutych kart tkwił w najgłębszych czeluściach mej duszy jak w grobie, aż do chwili, gdy się znów wynurzył (nie wiem. z jakiego powodu), a ja uwierzyłem, że to twór mojej inwencji.
Również i ta historia nie ma nic wspólnego z możliwymi interpretacjami mojej książki. Jeżeli wynika z niej jakiś morał, to taki, że prywatne życie autorów empirycznych jest pod pewnym względem bardziej niezgłębione niż ich teksty. Pomiędzy tajemniczą historią wytwarzania tekstu a nie kontrolowanym tokiem przyszłych odczytali tekst jako taki wciąż stanowi coś trwałego i „poręcznego”, coś, czego możemy się trzymać.
trnmrnin, pricłcO*
JK. Sam