50
Rozdział II. Archeologia duszy Bohatera Połakó* tylko co po wieczerzy”, na którym stoją dwie zapalone świece. W kącie ikoną Najświętszej Marii Panny pełga płomień lampki oliwnej. Co prawda nieco później, roztargniony gość parocha, w chwili kiedy zegar wybije godzinę dziewiątą, powie, że w pokoju „górą” trzy świece, ale każdy czytelnik, który odtworzy przestrzeń według wskazówek autora, stwierdzi, że są to w gruncie rzeczy trzy światła. Ten szczegół jest bardzo ważny. W symbolice ludowej, na przykład, trójkąt palących się świec stanowi znak nieszczęścia lub szczególnego nagromadzenia sił demonicznych. Natomiast trójkąt świateł jest nie tyk znakiem, ile symbolem.
Podobnie jak w całych Dziadach, w części IV liczba nie pełni funkcji teoretycznej, nie posiada bowiem abstrakcyjnej uniwersalności.1 Nie jest ani liczbą jako taką”, ani instrumentem wiedzy pozytywnej. Jest substancją, silą „samą w sobie” i pełni wobec tego funkcję symboliczną. Myślenie mityczne otaczało liczbę aurą magii i w Dziadach rzeczywiście ociera się ona o praktyki czarnoksięskie. Przestrzeń, w której rozgrywa się akcja tej części, jest więc określona przez liczbę mającą charakter symboliczny i nie pozbawioną związków z tajemnymi siłami świata „niewidzialnego, niematerialnego”. Świadczy o tym nadprzyrodzony sposób zmniejszania się liczby świateł.
Skoro w izbie goreją trzy światła, rozważmy zatem symboliczne znaczenie trójki. Zanim pojawił się chrześcijański dogmat Trójcy Świętej, liczba ta otoczona była wyjątkowym kultem, ponieważ już w czasach pierwotnych, jak się powszechnie przypuszcza, stanowiła cel każdej numerycznej serii. Wyrażała z reguły doskonałość i absolutną pełnię.2 Z kolei jako liczba określająca istotę Trójjedynego Bóstwa oznaczała i nadal oznacza pełnię Bytu Niestworzonego. Dlatego traktowana była jako klucz do tajemnicy bytu stworzonego, do wszechświata. Niektórzy romantycy, na przykład Juliusz Słowacki, całymi latami ślęczeli nad katalogowaniem struktur trójkowych wypełniających kosmos.
WIV części Dziadów trójka jest związana z obiema tradycjami i dzięki nim gorejące w izbie księdza trzy płomienie symbolizują po prostu pełnię światła, czyli byt jako taki. Światło jest początkiem bytu. To nie jest przestrzeń werystyczna. Dzięki systemowi świateł została ona przekształcona w symbol
Do takiej przestrzeni przybywa nocą niespodziewany gość. Ubrany jest dziwacznie. Jego zachowanie i mowa zdradzają człowieka niezrównoważonego, być może nawet szalonego. Z wyglądu przypomina trupa. Kiedy staje na progu, dzieci w odruchu intuicji krzyczą, że jest to trup lub upiór. I wszystko, co ten gość czyni w ciągu ponad trzygodzinnych odwiedzin, potwierdza całkowicie ich spontaniczne odczucie. Chociaż przebija się sztyletem, nadal żyje. Przy końcu znika w sposób nadprzyrodzony. Dzieci mają rację. W epoce romantyzmu dziecko, czysty głos „poezji naiwnej” i rewelator tajemnic natury, prawie nigdy się nie myliło, poznawało bowiem prawdę bezpośrednio, bez rozumowania.3 To jest upiór.
Skoro za drugim razem Bohater Polaków pojawił się w tak niecodziennym przeobrażeniu, przyjrzyjmy się więc owej fantazmatycznej formie egzystencji nieco bliżej.
Zanim zainteresował się nim Mickiewicz, upiór przeżył w Polsce dwie wielkie przygody. W epoce Oświecenia, jako „płód zabobonu”, padł ofiarą szyderców i w końcu zajęła się nim skłonna do satyry publicystyka. Na początku wieku XIX, wraz z pojawieniem się zainteresowań zjawiskami z zakresu parapsychologii, powrócił oczywiście do łask i zaczął święcić tryumfy. Miał bardzo charakterystyczną aparycję, więc nic dziwnego, że wdarł się na scenę. Podczas wystawiania melodramatów i operetek w takt jego kroków skrzypiały efektownie deski wielu przybytków Melpomeny. Przed ukazaniem się drugiego tomu Poezyj Mickiewicza Wilno zdołało obejrzeć w teatrze kilku upiorów. Czytelnicy nowości, zwłaszcza romantyki niemieckiej, zdążyli się też już do nich przyzwyczaić.4 Przygotowała ich do tego powieść grozy i „poezja grobów”. W prasie wszelako po staremu podśmiewano się z upiorów. Ówczesna krytyka nie potrafiła zresztą ustalić przyczyn tej zbiorowej fascynacji bytem, który chociaż umarł, nadal żył i na dodatek zachowywał się jak sąsiad z naprzeciwka. Bywał w towarzystwie, tańczył, kochał się i niekiedy nawet myślał o żeniaczce.
Nasz polski upiór nie brylował na salonach.5 Pochodzenie miał gminne i takie też chyba były jego obyczaje. Włóczył się w pejzażu wiejskim, między cmentarzem, gdzie miał swoje naturalne pomieszkanie, a miejscami miłymi sercu, dworem, plebanią, jakimś zagajnikiem lub pagórkiem. Dobrze się czuł w kniejach i ostępach. Nie lubił występować w postaci wampira. Niepotrzebna mu była do życia cudza krew. Polacy, my lubim sielanki i nie kwapim się do krwawych godów. Natomiast chętnie się uskarżamy. Toteż nasz upiór wydawał z reguły straszne jęki. Przedkładał żale nad drobne psikusy, którymi dręczył głównie nocnych podróżnych, jak na przykład w balladzie Mickiewicza To lubię. Swą niezwykłą egzystencję zawdzięczał z reguły grzechowi. Dość często wszakże po prostu rodził się upiorem. Polskiego upiora powoływał więc do istnienia grzech lub przeznaczenie. Był nim z reguły każdy samobójca.6 Po wielu latach, już w wykładach paryskich, Mickiewicz twierdził, że istnienie