czata obrazy piękne, rzecz nową, serce każdego zająć mogąca: potrzeba tylko, aby poeta był panem swojego natchnienia. Zwłaszcza też nie należało brać piosnek Goethego, kiedy stokroć właściwsze miał poeta u tego samego ludu, któremu osnowę poematu jest winien* (s. 136-137).
Racje Brodzińskiego, dotyczące literatury narodowej, są wyłożone zbyt dobitnie, by je specjalnie komentować. Trzeba zwrócić uwagę jedynie na dwa argumenty. Krytyk łączy tak dalece to, co romantyczne z "kolorytem słowiańskim", że gotów jest zalecać unifikację środowiskowo-kulturowych realiów, podważając zasady romantycznego pro-| wincjonałizniu. Biorąc ściśle, Brodziński uważa ideę formalną Dziadów za twór pochodzenia niemieckiego i na tej podstawie wysuwa swoją propozycję - na tyle wszakże ogólną, że kwestionuje same ludowo-fantnstycznc podstawy utworu. Jakoż apeluje krytyk: "więcej czucia niż fantazji". Fantastyka grozy, "pósępność" - oto drugi ze wspomnianych argumentów - jest bowiem symptomem kulturowej nierodzimości.
Termin "fantazja" wymaga osobnego potraktowania. W tym słowie, dwukrotnie użytym z negatywnym nacechowaniem, skupiają się jak w soczewce obiekcje Brodzińskiego wobec Mickiewicza. Fantazja oznacza zatem dyspozycje wyobraźni poety do przedstawień nadzwyczajnych i niesamowitych - do fantastyki grozy po prostu - a nawet do "egzaltacji metafizycznych" (s. 137). Oznacza również bezładną, "otwartą" kompozycję dzieła, deformację świata przedstawionego, dysharmonijną ekspresję. I jeśli cytowane rozróżnienie czucia i fantazji czyni podział między akceptowanymi i odrzuconym przez Brodzińskiego zjawiskami poetyckimi, rozbrat między krytykiem idyllislą a romantycznym fantastą staje się nader jawny.
Podczas gdy pierwsze tomy Mickiewicza recenzowano sporadycznie, debata wokó sonetów okazała się ożywiona i długotrwała. Przybrała charakter prawdziwej walk stronnictw. Mówimy o stronnictwach, chociaż tylko romantycy manifestowali zdccydo wanie więź grupową. Krytyków przeciwnej orientacji można umieścić pod patronatcn Brodzińskiego, który w dyskusji zabrał głos, zachowując wobec sonetów dystans, ak i znaczną tolerancję. On był w każdym razie dyskutantem o największym autorytecie Recenzentów orientacji romantycznej łączy ponadto tradycyjne pojmowanie instytucji krytyki, co zilustrujemy niebawem wypowiedzią Dmochowskiego. "Klasyków" możeni; pominąć, ponieważ nic wnieśli do dyskusji niczego poza zwykłą dozą koresponden cyjnych j wierszowanych uszczypliwości17. Działając zza kulis, może najskuteczniej antagonizowali sytuację.
Spory o sonety miały istotnie przebieg zdecydowanie antngonistyczny. Konflif sprowokował bodaj Brodziński; swoim artykułem godził jeszcze bardziej w redakcji "Gazety Polskiej" niż w poezję Mickiewicza. Z kolei romantycy znaleźli sposobność, ł! zaatakować frontalnie dawniejsze i nowsze dogmaty swoich przeciwników. Toteż wśró' obfitej dokumentacji sporów niewiele przypada na interpretacje samych sonetów. Z tf przyczyny weźmiemy pod uwagę zaledwie kilka wystąpień.
Pierwszy ogłosił recenzję Dmochowski. Był już świadom podziału opinii o sonetad toteż swej roli - jak wyznał - podjął się z zakłopotaniem. Zanim przystąpił do właśc' wych analiz, ocenił negatywnie twory warszawskich "naśladowców Mickiewicza i Ody*
ca", jak leż estetyczne spekulacje w prasie. Co ważniejsze, czuł się w obowiązku podać określenie poety i wyłuszczyć powinności recenzenta. Odnośnie do poety postuluje równowagę natchnienia i kunsztu, kunszt zaś opiera na "prawidłach wicrszopislwa”. Powiada dalej: "mniemamy, że wytknięcie uchybień w stylu poety jest może jednym z głównych udziałów krytyka, albowiem krytyk nic ma prawa zapytywać autora, dlaczego lak czuł, tak myślał, tak zapatrywał się na przedmioty, czyli, innymi mówiąc słowami, dlaczego sobą samym i nie innym był człowiekiem, lecz ma prawo zapytać go, dlaczego myśli swojej nic oddal tak, jak potrzeba, dlaczego nic uczynił jej dla wszystkich wydatną i przystępną, dlaczego wrażenie, które by na czytelnikach jego myśl lub obraz sprawić mogły, zepsuł niewłaściwym słowem lub nieprawdziwym porównaniem, lak więc, jeśli poeta nie chce być wierszopisem, czyli surowym i bacznym sędzią własnych utworów, krytyk jego miejsce zastąpić musi i wykrywać błędy, które by dojrzalsza rozwaga autora usunęła" (PSD, s. 71-72).
To ograniczenie kompetencji mógłby prawdopodobnie zaakceptować również Teo-dozy Sicrociński. Obydwaj krytycy - co należy podkreślić - starają się respektować intencje i założenia ocenianego poety. Przypisują autorowi Sonetów liczne zalety natchnienia, uczucia, wyobraźni - i również języka poetyckiego. Rzecz w tym, że obydwaj nic ogarniają konsekwencji, jakie pociąga za sobą krytyka stylu: laka przynajmniej krytyka, jaką ukształtowała tradycja. Ani Dmochowski, ani Sicrociński nie uwzględniają na ogół romantycznych innowacji językowych, a z pewnością nic są w stanie określić znaczeniowych i estetycznych funkcji nowych figur językowych, którymi posłużył się Mickiewicz. Z tej przyczyny orzekają niezrozumiałość, nicpoprawność, niedokładność tam, gdzie powinni poszukiwać sensu. I nie są świadomi, że obejmują krytyczną rewizją niemal wszystkie sfery dzieła.
Zacznijmy jednak od stylu. Stalą cechą postępowania krytyków wydaje się rozpatrywanie poszczególnych figur językowych i obrazów w całkowitym oderwaniu od kontekstu; traktowanie ich jako autotelicznych jednostek. Szczególną trudność sprawiał interpretatorom ważny "wynalazek" (słowo Mochnackiego) Mickiewiczowskiego stylu
- śmiała metafora1*. Przykłady takowej starano się - zapewne w granicach ornamen-tacyjnej koncepcji metafory19 - pozbawić wieloznaczności, zracjonalizować, sprowadzić do jakiejś "normy emocjonalnej". Określono te figury o skojarzeniach odległych jako "senne mary", "aegri somnia": uznano nawet, że "żadnego zgoła sensu nie dają" (JK, 95). Powyższe zarzuty objęły w szczególności grupę tropów, które stanowiły najświetniejszy przejaw poetyckiej kosmografii Mickiewicza i określał)' przestrzeń metafizyczną utworu
- jak: "zegar niebios", "świata szczeliny", "między światem a morzem" itp. Niechętnie leż widziano obrazy, w których wyczuwa się wschodnią afektaeję, zdobność, gigantyzm i nnimizm.
Recenzenci okazali się niewrażliwi na Mickiewiczowski dramatyzm postrzegania poetyckiego: nie nadążali za tokiem eliptycznym - "wyrzutnie do odgadnicnia trudne" (TS, 149) - za skrótem, niedomówieniem, kontrastowym zestawieniem pojęć i zjawisk. "Jak sprzeczne - narzekał Dmochowski - (...) wyobrażenia i porównania w jednej strofie połączone!" (s. 75).
Pod takim spojrzeniem krytyków sonety rozsypywały się w pył luźnych asocjacji, gwałcących reguły percepcji i przekraczających granice wyobraźni; podlegał)' analizie tylko jako chaotyczny repertuar pojęć, wyrażeń, przedstawień. Jest w związku z tym rzeczą znamienną, że najniższą w ogóle ocenę - o ile można sądzie - otrzymały frazeo-
44
45