Legenda z nad Wisły.
#!■£?------------es-2*
r*--
pozostawiając nawet tylSczasu, żeby biedni wygnańcy mogli swoje mienie sprzedać,, Star-' ców i dzieci, wdowy i sieroty, wydalano z bez-wględną^urowoSelti, nie troszcząc srajgi to, co te nieszczęśliwe istoty" będą porabiały w zupełnie obeem dla SrehHniejscu, zdaleka od ijrew nycli i przyjaciół. Cios, len powiódł się rządowi, tysiąęfe bowiem hektarów ziemi naszej przeszło sja* bezcen na własnos© komisyi kolonizac3'jnej, a w miastach niemal za darmo nabywali nieprzyjaciele ną'si domy, kosztowne niobie, całe sklepy i skład}7.
* *
*
Wśród gromadek biedaków, którzy nie mieli za co wyjechać, pędzonej pieszo przez ulice Poznania, szedRprąygnębiony z rozpaczą w twarzy stary gwoździarz, cisnąc kur-
Była sobota...
Piękny jesi|2ny dzięń miał się ku schyłkowi. ' Słomie ostatniemi promieniami muskało szczyty drzew> i zczerniałe gontow,e dachy niskich domków przedmieścia.
Za miąstem istotny rucn rozpoczyniłfsWfJ> dopiero około 7 wieczorem, tj. z godziną, w któr.ej przepisowo ustaje praca we fabrykach i na rusztowaniach.
Robotnicy i robotnfć|ggrupami lub pojedynczo ciągną z miasta przez rogatki na oddalone przedmieścia z tygodniowym dorobkiem, gwarząc po drodzSj spierając się — nierzadko i bijąc — a ostatnia ta okoliczność bywa poniekąd dobrym pretekstem wstąpienia do szynku „na jednego".
Pracownice z fabryki cygar, zamieszki;- 1 jące przeważnie to przedmieście, przechS-dzają śi^ę gościńcem, zabawiając się hałaśliwą rozmową, przerywaną Rio chwila niepoha-mowanemi wybuchami wesołości. Ale na widok kogoś „z miasta" milkną rozmowy
czowo wę?.ęłek z całym mieniem w ręku. Gdy przechodziła garstka najbiedniejszych naszych braci przez rynek, zatrzymał się stafZęft przed ratuszemSBpojrzal w gór«ha orła umie* szczonęgo ponad wieżą, zapłakał gorzko, Nacisną} pięśMi wyjęknąl: „Jeszpemie zginęła"!
Przechodząc pijzę^ ulicę ku Ghwaliszewo-wi, doszedł starzec do miejsca, w które® przez pój£życia swego pracował SSpocie czoła nabijając gwoździe. Siłą. widok miejsca tego jęknął boleśuieBdiwycił się&a serce i... runął martwy na ziemię.
Tak skończył ostatni z gwoździarzy. Ukaz cesarski okazał się niczem wobec woli Boga, i ztreny sląrz&gj pochowany został w miejscu, z którem się zżył, wychował i z którego jedynie trąba Archanioła odwołaj go możjSŚlS i śrofftmy — „fabrykanlki" porozumiewają, śię [zBSfii trącaniem łokci i spojrzeniami z'djiją-ffiehii się mówić: „Patrzaj! to ten! — co to...“.
Z iwfeluści jakiegoś ,(szynku odzywają sidg chi ci pi i w® tony katarynki na wieczną okld,* paną nutę Strausowskiego walca...
Ot! jak w jłbbotę wieczór!...
Lubię niezmiernie ® stronę Wisły — Lo cicbe przedmieście bijące z dala w oczy bia-fewji ścianami niskich dóiiików — zjeferpą sadów i wielką lffeźakrytą przestrzenią wolnego błękitu.
Jest to przy tem okolica najpiękniejsza i ppiiąt' dawnych wspomnień. Gdy: pogodnej nocy księżycowej wyjdziesz na pola na górze położone, słyszysz z jednej ^Irony zegary wieżowe krakowskie, poważnie wybijając^ godziny — z drugieji. strony dolatują cię odgłosy dzwonów bielańskich, którymi .Zakonnicy nawołują się, aby Wśród nocy nEsdlić się zaMwiat szalejący w pysze i marnych a zawziętych zabiegach...
----2!
5