„Zimą 1887 r. spadły w Montanio płatki śniegu o średnicy , 38 cm i 20 cm grubości" - oznajmia „Monllily Weathor Roviow" (1916-73).
Nikt nie zdaje sobie sprawy z togo. czym potrafi zasypać nas i niebo. Czarne deszcze, deszcze czerwono, opady tysięcy ton ma- ^ sla, śnieg czarny jak smoła - i różowy; niebieski grad - i grad paclmacy pomarańczami; śmieci i jedwab, i węgiel drzewny.
A jaszcze mniej wiecej sio lat tomu, jeśli ktoś był lak łatwowierny, żeby wierzyć, że z nieba spadaj:) kamienie, spotykał sio z logiczna naukowa argumentacja, że po pierwsze, nie ma w niebie żadnych kamieni - a zatem żadne kamienie z nieba spadać nie mogą. Nic bardziej rozsądnego i logicznego nie moż-| na by było na jakikolwiek temat powiedzieć, jedyny zaś kłopot] spotykany w takich rozumowaniach tkwi w tym, że przesłankaI większa nie jest prawdziwa, albo też tkwi zawieszona gdzieś po- J między realnością i nierealnością. W 1772 r. Akademia Krańcu-' ska wyznaczyła komitet do zbadania doniesień o kamieniu, któ| ry spadł z nieba w miejscowości Luce. zaś jednym z członków komitetu był słynny chemik l,avoisier. Przeprowadził on anali-1 zę kamienia z Luce. Wierzono wówczas, że kamienie nie spadają z nieba, zaś świecące obiekty, które zdawały się spadać i gorące kamienie, znajdowano w miejscacłi rzekomego upadku tłumaczyli piorunami, któro miały uderzać w te kamienie, rozgrzewając jo do wysokiej temperatury, a nawet powodując icli stopienie. Kamień z Luce nosił ślady stopienia.
Analiza I,avoisiora „dowiodła zatem absolutnie”, że kamień ten nie spadł z nieba, lecz że był to zwykły ziemski głaz trafiony przez piorun.
Tak więc spadające kamienie potępiono autorytatywnie, potocznym zaś środkiem odrzucenia była hipoteza błyskawicy, obserwowanej w momencie uderzenia w coś, co ponad wszelko wątpliwość znajdowało się na ziemi. Fakty o spadających kamieniach bombardowały nieustannie mury wzniesione przeciwko icli istnieniu.
jeszcze raz rzućmy okiem do magazynu „Monllily Review" (1796-426): „Fenomen, który jest przedmiotem obecnych uwag będzie się zdawał większości osób mniej godny zaufania niż jakikolwiek inny, bowiem spadanie z nieba wielkich kamieni bez jakiejkolwiek dającej się określić przyczyny ich uprzedniego wyniesienia zdaje się być jakimś cudem, wykluczającym działanie znanych i naturalnych czynników. Istnieją jednakże niezbito dowody, że takie zdarzenia faktycznie miewają miejsce, nic powinniśmy zatem odwracać sig od nich, lecz poświęcać im uwagę, na jakii zasługują".
Jak widać autor notatki nie wyklucza istnienia spadających kamieni, dodając, że w przeddzień fenomenu, któremu poświęca swój artykuł, czyli opadu kamieni w Toskanii, 16 czerwca 1704 r., miała miejsce erupcja Wezuwiusza.
A więc jeśli kamienie z nieba spadają, to jedynie takie, które zostały uniesione z powierzchni ziemi przez jakiś wir powietrzny lub wyrzucone w atmosferę przez wulkan. ,
Żyję sto dwadzieścia lat później i nie znam żadnogo aroolitu, który miałby ziemskie pochodzenie. Spadające kamienie zostały więc odklęte, choć wciąż z zastrzeżeniem podtrzymującym wykluczenie sil zewnętrznych. Widać z togo przykładu, że ktoś może mieć wiedzę i.umysł Lavoisiera, a być niezdolnym do analizy, ba, do jasnego widzenia rzeczy, z wyjątkiem tego, co jest zgodne z hipnotyczna dominanta danego okresu lub z konwencjonalna reakcja przeciwko toj dominancie.
Dlatego nie twierdzimy już, że wierzymy w cokolwiek. Wiarę zastępujemy tymczasowa akceptacja. Stopniowo, krok za krokiem. wycofywano się z teorii wirów powietrznych i z teorii wulkanów, hipnotyczny wyrok wyklęcia był lak potężny, że nawet w naszych czasach niektórzy uczeni, a w szczególności prof. Laurenco Smith i sir Robert Dali, wciąż występują przeciw-ko pozaziemskiemu pochodzeniu areolitów, utrzymując, że nic nie może spaść na ziemię, co nie zostało wcześniej uniesione w powietrze z innego miejsca na tym globie. Nio dawniej jak w listopadzie 1902 r. pewien członek Selborn Society, piszący na lamach „Naturo Notes" (13-231), wciąż utrzymywał, że meteoryty nie spadaja z nieba, lecz że w pierwszym rzędzie chodzi lu o masy skalne na powierzchni ziemi, które czasami przyciągają błyskawice; widząc zaś taką błyskawicę, bierze się ja z reguły za spadający z nieba błyszczący obiekt.
Jeśli przywiązanie do tradycji jest cnotą, to postęp jest gwałtem.