Grudzień. Żyłam jakby we mgle, która systematycznie gęstniała. Nie potrafiłam przestać myśleć o tym, czego nienawidziłam najbardziej: o mnie samej i moich masochistycznych codziennych rytuałach. Nie miałam już na sobie właściwie grama duszczu, więc głodówka i obsesyjne ćwiczenia powodowały, ze mój oiganizm zaczai spalać mięśnie. Łatwo zauważyć len etap, bo przy każdym ruchu czuje się potworny, nieporównywalny z niczym ból. .Dobrze, żeby dziewczyna przyzwyczajała się do bólu - myślałam. - W końcu to my rodzimy dzieci".
A zatem - powiedział glos - teraz stałaś się komandosem. Wierzyłam w to, wierzyłam, że potrafię od-dzielić umysł od torturowanego ciała, ale glos kłamał. Żyłam, cierpiąc fizycznie i psychicznie. Konsekwentnie zmniejszałam dawki jedzenia, za to coraz więcej ćwiczyłam. Wciążtra-cilam na wadze, lecz dużo wolniej, bo mój organizm walczył o resztki swych zapasów. Znajdowałam powody, by przestać ufać pomiarom wagi.
Spotkanie z psychologiem dziecięcym wyznaczone było na dwudziestego grudnia, za trzy tygodnie. Trzy tygodnie to piekielny kawał czasu dla kogoś w tak poważnych tarapatach. Zaczęłam zapisywać na rękach, na kawałkach papieru, chusteczkach higienicznych, na wszystkim, na czym się dało, informacje w stylu: .Wykonane: rano 50 brzuszków". Ale zaraz potem przestawałam w to wierzyć. „Chwila, gdzie dokładnie była wskazówka zegara, gdy zaczynałam ćwiczenia? Muszę je zrobić jeszcze raz od nowa”.
Potem naszła mnie myśl o zrobieniu sobie czegoś złego. Wówczas tego nie rozumiałam, zresztą wciąż nie rozumiem. Glos, który trzymał mnie przy życiu, był tyranem i pragnęłam się od niego uwolnić. Jak można uciec od samej siebie? Widziałam tylko jedno rozwiązanie. Tego dnia nic nie jadłam, po długim i męczącym maratonie moje ręce i nogi przeszywał niesłychany ból. „Dość już - błagał wystraszony głos - wystarczy". Zamknęłam się w toalecie z butelką wybielacza.
Wpatrując się we wzór na tapecie, zielone damy z parasolkami. położyłam dłoń na zakrętce. Chciałam umrzeć, ale pomysł podcięcia sobie żył mnie obrzydzał - nie potrafiłabym tego zrobić. Potrzebowałam bardziej wyrafinowanego,
wydawało mi się zdecydowanie mniej okropne. Wprawdzie nie miałam trucizny, ale miałam butelkę wybielacza. Myślałam, że gdybym wypiła dostatecznie dużo, szybko by mnie
cza sto razy bardziej boli i jest zasadniczo bardziej przerażające niż kilka szybkich cięć.
Uniosłam butelkę i chwilę nią wstrząsałam. Prawdopodobieństwo otrucia się wynosiło pięćdziesiąt procent, ale w ostatecznym rozrachunku nie zrobiłam tego. Może zbyt się bałam, może miałam jakiś przebłysk rozsądku, a może kierował
ne moce. pozostające w opozycji do mojego głosu, uchroniły mnie od połknięcia wybielacza? Zostałam wychowana dość religijnie. Skłaniam się ku teizmowi. Zwłaszcza nocą.
- Teraz potrzebuję pomocy! - stałam w drzwiach salonu i wrzeszczałam. - Nie za dwa tygodnie!
- Wiem, Jess, i jest mi przykro, ale nie mogę przyspieszyć wizyty!