3 marca 1876 r., w miejscowości Olympian Springs, z „czy stogo, błękitnego nieba" spadały na ziemię dużo płaty substancji podobnej do wołowiny. Fakt, żo nic prócz spadającej substancji nie było na niebie widoczne, należałoby podkreślić gruba kreska Rozmiary płatów były różne: od dwudziestu do pięćdziesięciu contymetrów kwadratowycłi. Sama icli forma była interesującą sugerującą jakby sprasowanie pod wysokim ciśnieniem. Było lego mnóstwo: na ziemi, no drzewach i płotach - ale tylko na nie wielkim skrawku gruntu o długości około 00 m i szerokości 40 50 m. Pierwsze sprawozdania o fenomenie z Kentucky ukazały się w „Scientific American” (34-197) i w „New York Times” z 10 marca 1876 r.
Wkrótce zaś do akcji przystąpili ekskluzjoniści, którzy postanowili wydarzenie przydeptać i sprowadzić na ziemię. Tak więc „Scientific Amorican Supploment" (2-426) donosi, że substancja z Kentucky została zbadana przez Leopolda Brandeis i żo „wreszcie mamy właściwo wytłumaczenie togo głośnego fenomenu". Dalej zaś: „Identyfikacja substancji i ustalenie jej statusu nie nastręczały większych trudności. „Cud” z Kentucky to ni mniej, ni więcej tylko nostok”.
Czyli że nic nie spadło z czystego, błękitnego nieba. Żo było na ziemi już wcześniej, a gdy nabrzmiało od deszczu, przyciągnęło uwagę mieszkańców niozwykłymi rozmiarami, ci zaś, nie nawykli do naukowej obsorwacji i racjonalnego myślenia, przy jęli naiwnie, że spadło to w deszczu.
O jakim deszczu mowa - nie mam pojęcia. O tym, żo płaty były suche, wspomina się w relacjacli naocznych świadków wiele razy. Lecz ulga obrażonej przyzwoitości, która znalazła ujście w „Scientific American Supplemont" musi być dla nie których z nas zabawna. To prawdziwy duch Armii Zbawienia, gdy trzeciorzędni uczeni silu się na wyjaśnienie kości ogono woj w sposób, który mógłby zadowolić Mojżesza. By nadać „właściwemu wytłumaczeniu" polny kształt powiada się, żo pan Brandeis zidentyfikował substancję jako nostok o barwie mięsa.
Jedno naukowe wytłumaczenie to jednak za mało. Zatem „Now York Times" z 12 marca 1876 r. informuje, że substancja ta została zbadana przez prof. Lawrenco Smitha z Kentucky i według jego opinii jest to najprawdopodobniej wysuszony skrzok jakiegoś płaza, „żaby bez wątpienia" - czyli z jednego miejsca hop, w górę, a w innym miejscu hop, w dół. Najważnioj szo jednak, żo jeden uczony patrzy na coś i widzi rzecz oślizła, nabrzmiałą od deszczu (którego nie było), drugi putrzy na to samo i widzi rzocz wysuszoną.
W jednym z kolejnych numerów „Sciontific American Sup-plcmont" (2-473) dr A. Mead Edwards, prezydent Newark Scientific Association, pisze żo po przeczytaniu komunikatu pn-na Brandeis poczuł satysfakcje, żo przyzwoitość została przywrócona, a problem należycie rozwiązany, znając zaś dobrze pana Brandeis odwiedził te podporę przyzwoitości, żeby na własne oczy zobaczyć substancje rozpoznaną jako nostok. Pan Edwards wstąpił także po drodze do niejakiego dr. Hamiltona, który również posiadał próbki substancji i który twierdził, że jost to tkanka płucna. Pan Edwards pisze daloj, po osobistym kontakcie z przedmiotem całego zamieszania, żo substancja, która tak pięknie i kompletnie została rozpoznnna jako nostok, okazała sie być tkanką płucną. Inno osoby, któro posiadały próbki tej materii również identyfikowały ją jako masę tkanki łącznej lub mięśniowych włókien. „Co do jej pochodzenia, to nio mam żadnej teorii" - pisze dr Edwards.
Prof. Eassig wymienia substancje z Kentucky w swojej Bibliografii jako rybią ikrę. Podobnie pan McAtee, piszący w „Monthly Woalhor Rovicw" (maj 1918), który przyjmuje, żo była to prawdopodobnie wyschnięta ikra.
Jośli nawet cały świat łączy sie przeciwko tobie, nio jost to nigdy pełna, rzeczywista unia, lecz tylko coś pośrodniego pomiędzy zgodą i niezgodą. Każdy opór jest podzielony wewnętrznie na zwalczająco sie wzajemnie części. Wydaje sie wiec, żo najprostszą strategią jest nie walczyć, nie opierać sie ślepo jakiejś rzeczy, lecz przeciwstawiać sobie jej własne elementy.
Przechodzimy teraz od substancji mięsnych do galaroty, gdyż tu takżo jest wielo przykładów i doniesień o różnych przypadkach. Szczególnie zaś jeśli chodzi o przypadki galaretowatej materii, któro spadla razom z meteorytami, jost tych doniosioń tyle, żo miedzy obydwoma zjawiskami musi zachodzić jakiś związek głębszy niż zwykłe, przypadkowe wspólwystepowanie. Gdzieś wysoko muszą być jakieś galaretowate obszary, z których przedzierające sie przez nie meteoryty transportują na Ziemie próbki i kawałki.
Czytamy w „Compto Rendus" (3-554), że w 1836 r. pan Val-lot, członek Akademii Francuskiej, przedstawił na jednym z jej posiedzeń próbki galaretowatej materii, które - jak twierdził -spadla z nieba i którą należałoby poddać naukowej analizie. Niestety, z powodu braku dalszych wzmianek na ten temat nio
lego : ten :> nio
1 rwca Dor, .unić ;>rzo-znej. e zo-
, dak-lioba yl to paść łomy |otat-t> od-)ody-, jest bko-jod-/ po-
nkhy
idz.o-zgsto ij for-p dlu-
fprzy-
| ;azotą I topio-!. Ma-hcych miek-I naj-$o pańć te o glo-
t
! przo-
59