Paul i jego przyjaciel Matt jechali pędem ulicą, aż brakowało im tchu, i śmiali się od ucha do ucha. Zapytałem:
— Co jest grane, chłopcy?
— Nic — odparli, po czym spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem. Następnie Matt szepnął coś do Paula i odjechał.
— Czego nie kazał mi mówić? — zapytałem Paula. Nie odpowiedział, więc dodałem: — Powiedz mi prawdę. Nie ukarzę cię.
W końcu to z niego wydobyłem. Paul i Matł pojechali razem na pobliski basen, aby sobie popływać, ale było już zamknięte. Próbowali otworzyć wszystkie drzwi po kolei, aż znaleźli jedne, które nie były zamknięte na klucz, i wśliznęli się do środka. Pozapalali wszystkie światła i biegali po pływalni, robiąc dużo hałasu. Powywracali wszystkie krzesła w holu, rozrzucając wszędzie poduszki — powrzucali je nawet do basenu. 1 wydawało im się, że to świetny kawał.
Dzieciak miał szczęście, że obiecałem go nie karać, bo wierzcie mi, kiedy usłyszałem, co zrobił, chciałem zastosować drastyczne środki — odebrać mu kieszonkowe, zabrać komputer, uziemić go na dobre — cokolwiek, żeby tylko zniknął mu z twarzy ten głupkowaty uśmieszek.
Powiedziałem:
— Posłuchaj, Paul. To poważna sprawa. To, co zrobiliście, ma swoją nazwę. Nazywa się to wandalizmem.
Zrobił się czerwony.
— No widzisz! — krzyknął. — Wiedziałem, że lepiej ci nie mówić! Wiedziałem, że zrobisz z tego wielkie halo. Przecież niczego nie ukradliśmy i nie sikaliśmy do basenu!
— No to gratuluję wam — powiedziałem. — Paul, to naprawdę poważna sprawa. Wielu naszych sąsiadów wypruwało sobie żyły, żeby zarobić pieniądze na budowę tego basenu dla swoich rodzin. Są z niego dumni i ciężko pracują, żeby go utrzymać. I tak się składa, że właśnie na tym basenie nauczyłeś się pływać.
— Co ty chcesz zrobić? — zapytał. — Obwinić mnie?
— A żebyś wiedział — odparłem. — Bo uważam, że to, co zrobiliście, było złe, i że musicie to naprawić.
— Co mam zrobić?
— Chcę, żebyś wrócił na pływalnię — i to zaraz — i żebyś tam posprzątał, żeby było tak jak przedtem.
— Zaraz? Rany, dopiero wróciłem do domu!
— Tak, zaraz. Zawiozę cię.
— A co z Mattem? To był jego pomysł. On też powinien jechać!
Dzwonię do niego. #
I rzeczywiście zadzwonił. Matt powiedział najpierw:
— Nie ma mowy.
Stwierdził, że matka go zabije, jeśli się dowie. Podszedłem do telefonu i powiedziałem:
— Matt, zrobiliście to razem i razem musicie to naprawić. Przyjadę po ciebie za dziesięć minut.
No i zawiozłem chłopaków na basen. Na szczęście drzwi były nadal otwarte. Pomieszczenie wyglądało strasznie. Powiedziałem chłopcom:
— Wiecie, co macie zrobić. Zaczekam w samochodzie.
Przyszli jakieś dwadzieścia minut później i oznajmili:
— Zrobione. Chcesz zobaczyć?
— Tak, jasne — odparłem i poszedłem sprawdzić.
Całe pomieszczenie było posprzątane. Krzesła w holu stały równiutko, poduszki były na swoim miejscu. Stwierdziłem:
— No dobrze. Wszystko wygląda jak zwykle. Zgaście światło i chodźmy.
W drodze do domu chłopcy siedzieli cicho. Nie mogę nic powiedzieć o Matcie, ale sądzę, że Paul w końcu zrozumiał, dlaczego nie powinien był robić tego, co zrobił. I myślę, że był zadowolony, że miał szansę, jak to pani ujęła, „naprawić zło”.
Gotowałam właśnie obiad, kiedy weszła Rachel. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na jej przekrwione oczy i głupkowaty uśmiech, aby stwierdzić, że jest na haju. Nie byłam pewna, czy to tylko trawa, ale miałam nadzieję, że nic gorszego. Powiedziałam:
— Rachel, jesteś naćpana.
— Zawsze sobie wyobrażasz nie wiadomo co — odparła i zniknęła w swoim pokoju.
Stałam jak wryta. Nie mogłam w to uwierzyć. To było to samo dziecko, które nie dalej jak miesiąc temu powiedziało mi w zaufaniu:
— Przysięgnij, mamo, że nikomu nie powiesz, ale Louise zaczęła palić trawę. Dasz wiarę? Przecież to straszne.
89