nów Zjednoczonych i Kanady 19 listopada 1819 r.
Według ówczesnych przekazów towarzyszyły im wówczas światła na niebie. I opad czarnej substancji. I wstrząsy podobno do trzęsienia ziemi.
W owym czasie jedyny poręczny pożar miał miejsce na południe od rzeki Ohio. Z tego co wiem o pożarach, to sadzo z bardzo wielkiego kataklizmu mogą dotrzeć z południa Ohio i spaść w Montrealu, jakieś dziwne odbicie światła też ostatecznie mogił się przydarzyć, jednakże nie ma takicli trzęsień ziemi, które by można przypisać pożarowi lasu. Z drugiej zaś strony mamy nasze przypuszczenia, żo głębokie ciemności, opady różnych substancji, światła na niebie i trzęsienia ziemi mogą być zjawiskami towarzyszącymi zbliżaniu się do naszej planety jednego z owycli wielkich, swobodnie krążących ciał niebieskich, o których piszemy w tej książce.
Ciemności w Wimbledon, 17 kwietnia 1904 r. („Symons’ Moteorological Magazino", 39-69) nadciągnęły z rejonu gdzie nie unoszę się żadne dymy, nie było deszczu ani grzmotów, trwały przez dziesięć minut, kiedy to ludzie poruszali się po omacku.
Oczywiście ciemności na Wyspach Brytyjskich mogą się kojarzyć z gęsta mgłę, lecz oto w „Naturo" (25-289) czytamy obserwacjo majora J. Herschela na temat ciemności, któro zapadły nad Londynem o wpół do jedenastej przed południem, 22 stycznia 1882 r. Były one tak gęste, że nie można było dojrzeć osób po przeciwnej stronie idicy, „jednakże - jak pisze major Her-schol - należy stwierdzić stanowczo, że nie mieliśmy tu do czynienia z gęsta mgła".
Dziwne zdarzenie opisuje w „Annual Register” brytyjski wysłannik do Persji, Charles A. Murray. Oto w czasie jego pobytu w Bagdadzie, 20 maja 1857 r., w środku dnia, miasto ogarnęły „Ciemności głębszo niż w najciemniejsze noce, gdy nie widzi się ani gwiazd, ani księżyca". I nieco dalej: „Po krótkim czasie głęboka czerń zastąpił niesamowity, czerwony mrok, jakiego nie widziałem nigdy w żadnej części świata. Miasto ogarnęła panika. Wroszcie z nieba spadł gęsty tuman czerwonego piasku".
Ta ostatnia wzmianka sugeruje możliwość konwencjonalnego wyjaśnienia, że był to samum, gorący wiatr znad pustyni, niosęcy zwykle chmury piachu, lecz pan Murray pisze, że przeżył już niejeden samum i że w tym przypadku nie było to ovyo dobrze mu znane zjawisko.
Szeroki zakres naszego podejścia do tematu powoduje, żo mamy teraz zamiar zrobić użytek z danych dotyczących zjawisk, które towarzysza ciemnością. Wszystko to jest bardzo skomplikowane i niezwykłe, stąd nasze traktowanie całej sprawy ma charakter impresjonistyczny i wyrywkowy, czas już jednak byśmy wspomnieli o elementarnych zasadach zaawansowanej sejsmologii, czyli o głównych zjawiskach towarzyszących zbliżaniu się jakiegoś wędrującego świata do naszej uwiązanej na kołku planety.
Gdyby jakieś wielkie, solidne ciało albo superkonstrukcja miało wojść w ziemska atmosferę, to możemy przyjąć, żo mogłoby ono czasami, w zależności od jego prędkości własnej, przybrać świetlista postać lub formę chmury ze świecącym jądrem.
Do problemu świecenia, któro nie jest czynnikiem rozgrzania powierzchni ciał spadających z nieba jeszcze wrócimy, teraz zaś przyjmiemy założenie, że inne światy często zbliżają się do tej planety i że mniejsze obiekty, od wielkością zbliżonych do przeciętnego stogu siana po bryły o rozmiarach kilkudziesięciu drapaczy chmur, przedzierają się często przez ziemski) atmosferę. Dotąd jednak mylono je z chmurami, gdyż na ogól spowijają jo kłęby chmur. Wynbika to może stad, żo wokół tych, przybywających z mroźnej przestrzeni międzyplanetarnej obiektów wilgoć znajdująca się w ziemskiej atmosferze ulega gwaltownoj kondensacji, otaczając poruszające się wolno mroźne jadro gęsta. maskujaca powloką chmur. W każdym razie relacja S. W. Cliftona z Freemantle, w zachodniej Australii, zdaje się sugerować istnienie takich zjawisk. Pan Clifton opisuje w sprawozdaniu wysłanym do obserwatorium w Molbourno, jak lo na bezchmurnym niobie ukazała się niewielka, dość równo płynącą, ciemna chmura, która nagle eksplodowała w ognistą kulę wielkości tarczy Księżyca („Naturo", 20-121).
Czy to nie dziwno, że chmury towarzyszące gwałtownym tornadom opisywano często jako niezwykło ciężkie gęste formy, posiadające niemal konsystencję ciał stałych - i jestem skłonny wierzyć, że niekiedy nie było to tylko wrażenie, możemy bowiem założyć, że niektóre tornada, czy raczoj zjawiska mechanicznie klasyfikowane jako tornada, były raczej wspomnianymi wyżej obiektami, które przebijając się przez atmosferę powodowały dużo zmiany ciśnienia, niszcząc również swą ogromną masą wszystko, co stało im na drodze, wznosząc się, opadając i ostatecznie znikając w przestworzach: dowodząc wszelako, że grawitacja nie jest taką siłą, za jaką się ją uważa, skoro stosunkowo wolno poruszające się obiekty mogą zbliżać się do po-