510 ZAWAŁ SERCA
przechodzi. Bez „nitek” chorzy na serce nie ruszają się ani na krok. Noszę tę maleńką fiolkę w kieszonce na piersiach jak koło ratunkowe. W sanatorium dostałem małą włochatą portmonetkę, żebym w niej trzymał „nitki”. Jeszcze teraz noszę ją zawsze przy sobie. Jak fetysz.
Nosisz ze sobą „nitki”, bo nosisz ze sobą serce. W doświadczeniu po-zawałowym serce jest ciągle obecne: jest w tobie i jest jak gdyby osobno. Wsłuchujesz się w swoje serce jak w cudze. Ale jest twoje. Zadrżało. Czujesz skurcz w sercu. „Pani doktór, w nocy bolało mnie serce”.
I dopiero w tej samej chwili, kiedy to powiedziałem, zdałem sobie sprawę, że serce naprawdę boli. I że wszystko, co język mówi o sercu, mogę uczuć w środom Że mi na sercu ciężko albo lekko i że mam w sercu kamień. I że-mi coś ciąży na sercu. I co znaczy: złamać komuś serce. I co jest cios w samo serce: „Wnętrzności moje, wnętrzności moje bolą mnie, uczucia serca mego zaburzyły się we mnie, nie zamilczę! bo głos trąby słyszała dusza moja, krzyk bitwy. Skruszenie za skruszeniem przyzwane jest i spustoszona jest wszystka ziemia; nagle spustoszone są przybytki moje, nagle skóry moje” (Jeremiasz, IV. 19). Jądro ciemności (Heart of Darkness) jest sercem ciemności.
8
W Sanatorium Kolejowym w Nałęczowie w hallu u wejścia i na wszystkich trzech piętrach wiszą niewielkie plakaty „Oszczędzaj serce!” Wymalowane jest na nich czerwone i doskonale symetryczne serce. Ale na tych plakatach w sanatorium dla chorych na serce z tego pięknego symbolicznego serca wyrasta niespodziewanie aorta i tętnica płucna, przerysowane z anatomicznego atlasu. Łagodny Nałęczów w niecce między wąwozami ma mikroklimat. Poranki i wieczory są wilgotne, noce chłodne nawet w upały, wichury rzadko tu zachodzą. W Nałęczowie jest pięć sanatoriów dla chorych na serce. Wypisane są na tablicy orientacyjnej na przecięciu dwóch głównych ulic obok dworca autobusowego i małego placu targowego, gdzie można kupić było tylko jabłka. Na tej tablicy nad spisem sanatoriów jest napis: „Nałęczów leczy serce”. Tablica jest drewniana i zarówno na niej jak i na słupie, do którego jest przybita, scyzorykiem lub pilnikiem wyryte są serca. Nie są tak doskonale symetryczne jak na plakatach sanatorium. Są koślawe. Jak na pulpitach szkolnych i ławkach w Łazienkach. Obok tych serc czasem przebitych strzałą są zatarte litery. Czyje serce leczy Nałęczów? Jakie serca?
Z dworca odjeżdżają co godzina autobusy w stronę Puław i Kazimierza. Autobusami przyjeżdżają wycieczki szkolne i turyści. Idą wprost do sławnego parku, gdzie jest sztuczne jezioro z łabędziami, muzeum w pałacu i kawiarnia z lodami. Ale nawet w parku turystów łatwo odróżnić od populacji sanatoryjnej. Mówią głośno, machają rękami, ciągle się śpieszą. Dla rekonwalescentów spacer jest chodzeniem. Jedna z alej w parku przedzielona jest słupkami na odcinki stumetrowe. U końca każdego odcinka jest ławeczka. Pacjenci z sanatorium chodzą wolno i z powagą, siadają potem na ławeczce jak po wykonaniu zadania i kładą rękę na sercu.
Ostatniego dnia przed odjazdem z Nałęczowa na przystanku autobusów zwróciła moją uwagę pewna para. Chłopca znałem z widzenia. Był chyba najmłodszy w naszym sanatorium; czekała go ciężka operacja serca. Dziewczyna była opalona, musiała wakacje spędzić w górach. Stała na stopniu autobusu, który za chwilę miał odjechać do Kazimierza. Była cała na biało i było coś smutnego w jej twarzy.
Pokazał ręką na serce,
Lecz nic nie mówi pasterce.
Wpatrywał się w dziewczynę do chwili, kiedy autobus odjechał.