ryczny protokół? Ostatni sprawdzian na drodze. Co na to Cerkiew?
Subtelni działacze wykrzykną: tradycja! MCAP zagrzmi: cześć ich pamięci! Tak jest w zwyczaju, by żegnać się i z carami, i z pachołkami. Na wszelki wypadek! Jesteśmy zakładnikami nieprzyzwoitych obrzędów, dziećmi kar cielesnych. Nasz katechizm - uduś! Nienawiść raduje duszę. Zaplątaliśmy się w tradycji, zagubiliśmy się. A z otwartą trumną nie ma się czego bać! Nie ma tu nic strasznego - to nasz narodowy thriller.
Pogrzeb katolicki jest dla nas świeckim spacerkiem w czarnych woalkach, zebraniem wyprasowanych garniturów, okularów przeciwsłonecznych, wypomadowanych zuchów. Pogrzeby protestanckie - ach, te hollywoodzkie dzwoneczki podczas wyprowadzenia z kościoła! Uprzejmi, wszyscy nawzajem przepuszczają się, jak gdyby wychodzili z kina. Bo przecież wyszli właśnie z kina - wideopogrzeb. Wszystkich natychmiast należy oskarżyć o hipokryzję. Wieńce zbyt wymyślne. Skąpe łezki nie zadowolą naszego uczucia samoudrę-ki, rozdrapywania ran. Narodziliśmy się do zadręczania samych siebie aż do rosyjskiego pogrzebowego katharsis.
„Oto leżę, ale ten ja - to nie ja, gdzież więc ja jestem?” -to moje bolesne pytanie z zaświatów.
Te zachodnie mogiły są zbyt starannie wykopane, zaścielone, ochronione ze wszystkich stron przed robactwem. Nie to co nasze - z pływającym petem. Nie to, co nasze na wiosnę - z obsunięciem się ziemi do trumny, gdy śnieg stopnieje. Ich duchowni mają zbyt smutne twarze, ich grabarze mają zbyt rozumne fizjonomie. Zachodnia rezygnacja ze stypy jest niesympatycznym następstwem życiowego skąpstwa; my przyzwyczajeni jesteśmy do długich pożegnań, z pocmentar-nym dokładnym myciem rąk i biesiadowaniem, powoli przechodzącym w hałaśliwą nieprzytomność, wódczany niebyt.
Jednak wystarczy, byśmy znaleźli się nad Gangesem, a z przerażenia staniemy się Europejczykami na widok i od smrodu płonących na brzegu trupów. Oszalejemy, widząc charakterystyczne ogniska i bezłzawych, chudziutkich krewnych, święcie przekonanych o reinkarnacji. Dostrzeżemy w tym jedynie barbarzyństwo, pogaństwo i na złamanie karku popędzimy do domu. Pozwalano nam zerkać jedynie w kremato-ryjny wizjer, by nie było deficytu koszmarów, a i to do czasu. Słyszymy nie potrzaskiwanie bambusa, a stuk wbijanych gwoździ. Najpierw delikatny, później z ociąganiem się. A jeśli jest to obyczaj ponury, to przecież są ludzie, którzy nawet „ponurych filmów” nie oglądają. Sam wiem, że ilukolwiek nieboszczyków pochowałbym w otwartych trumnach, zawsze odbywa się to ze szkodą dla pamięci o nich. W pamięci pozostają, jak amoniak, same zsiniałe twarze i odpychający z zaświatów chłód ręki, a na horyzoncie stoi maleńki żywy człowieczek i nie ma śmiałości zbliżyć się ze swoimi żywymi rączkami.
Ojczulku, nie stój jak kołek. Odprawiaj nabożeństwo. Nie lubię się kłócić. Więc dlaczego tylko twarz i ręce? To już lepiej zupełnie na golasa, jak w kostnicy. Wszyscy mogliby zobaczyć martwego, przyprószonego chuja i obwisłe jaja, udając, że ich to nie interesuje. Oto pogrzebowy generał z podarunkiem na wszystkie pogrzeby - z wieńcem sonetów, na które żywo reaguje wdowa. Niczego nie widzi, a zrywa się z miejsca i łapczywie łyka słowa współczucia. Zgarbiona warta pogrzebowych dyżurnych. Lęgowisko łajdaków z kolczykami w uszach i bez kolczyków. Kobiety z zastygłymi lisimi mordkami. Czym gorzej ułożyło się im życie, tym bardziej podoba się im oglądanie znajomych nieboszczyków. A nieco dalej cmentarne babulki - przodowniczki pracy w trupiej ciekawości. Wąchając nieprzyzwoicie pachnące kwiaty, jedne z nich dostrzegają tylko martwotę w odsłoniętej twarzy nieboszczyka, inne z uporem mówią o pięknie.
- Jak bardzo się zmienił.
- Spuchł.
- Nie wygląda ładnie.
- Ależ nie, ładniej niż za życia.
- Zobacz tylko, jak ona się trzyma!
- Zmęczył się od leżenia. Sczerniał.
- Tu z wami można sczernieć.