Stach kiwnął swoją głupkowatą, zwierzęcą głową, wziął Janka pod pachę jakby jakiego kociaka i wyniósł ku stodółce. [...] Janek krzyknął.
— Matulu! — i co go stójka rózgą, to on: — Matulu! matulu! — ale coraz ciszej, słabiej, aż za którymś razem ucichło dziecko i nie wołało już matuli...
Biedne potrzaskane skrzypki!...
Ej, głupi, zły Stachu! któż tak dzieci bije? Toż to małe i słabe i zawsze było ledwie żywe.
Przyszła matka, zabrała chłopaka, ale musiała go zanieść do domu.* Na drugi dzień nie wstał Janek, a trzeciego wieczorem konał już sobie spokojnie na tapczanie pod zgrzebnym kilimkiem.
Jaskółki świergotały w czereśni, co rosła pod przyzbą, promień słońca wchodził przez szybę i oblewał jasnością złotą rozczochraną główkę dziecka i twarz, w której nie zostało kropli krwi. Ów promień był niby gościńcem* po którym mała duszyczka chłopczyka miała odejść. Dobrze, że choć w chwili śmierci odchodziła szeroką, słoneczną drogą, bo za życia szła po prawdzie ciernistą. Tymczasem wychudłe piersi poruszały się jeszcze oddechem, a twarz dziecka była jakby zasłuchana w te odgłosy wiejskie, które wchodziły przez otwarte okno. [.*]
Nagle twarz umierającego dziecka rozjaśniła się, a z bielejących warg wyszedł szept.
— Matulu?
— Co, synku? — ozwała się matka, którą dusiły łzy...
— Matulu, Pan Bóg mi da w niebie prawdziwe skrzypki?
— Da ci, synku, da! — odrzekła matka, ale nie mogła dłużej mówić, bo nagle z jej twardej piersi buchnęła wzbierająca żałość, więc jęknąwszy tylko „O Jezu! Jezu!”, padła twarzą na skrzynię i zaczęła ryczeć, jakby straciła rozum, albo jak człowiek, co widzi, że od śmierci nie wydrze swego kochania...
Jakoż nie wydarła go, bo gdy podniósłszy się, znowu spojrzała na dziecko, oczy małego grajka były otwarte wprawdzie, ale nieruchomej twarz zaś poważna bardzo, mroczna i stężała. Promień słoneczny odszedł także.
Pokój ci, Janku!
(H. Sienkiewicz Janko Muzykant)
A teraz powiem wam coś na ucho, czytelnicy: Rzepy nie byliby wzięli do wojska. Taka ugoda, jaką spisano w karczmie, nie była wystarczająca. Ale widzicie, chłopi się na takich rzeczach nie znają, inteligencja dzięki neutralności także niewiele, więc... pan Zołzikiewicz, który trochę wiedział o tym, liczył, że w każdym razie sprawa się przewlecze, a strach rzuci kobietę w jego ramiona.
I nie przeliczył się ten wielki człowiek.
Spytacie, co się z nim stało? Cóż się miało stać? Rzepa podpaliwszy
zabudowania dworskie poszedł było szukać z kolei zemsty i na nim; ale że na okrzyk „gore” zbudziła się już cała wieś, więc Zołzikiewicz ocalał.
I oto piastuje dalej urząd pisarza w Baraniej Głowie, ale teraz ma nadzieją, że zostanie wybrany sędzią. Skończył właśnie czy tać Barbarę U bryk i spodziewa się także, że panna Jadwiga uściśnie mu lada dzień rękę pod stołem,
Czy te nadzieje sędziostwa i uścisku się sprawdzą, przyszłość okaże.
{H. Sienkiewicz Szkice węglem)
To, co przez cały prawie rok stanowiło dla Wrońskiego jedyne pragnienie jego życia, to, co zastąpiło mu wszelkie dawne pragnienia, a co dla Anny było niemożliwym, przerażającym, a przez to samo tym bardziej czarującym marzeniem o szczęściu — spełniło się. Stał nad nią blady, z drgającą dolną szczęką, i błagał, aby się uspokoiła. Nie wiedział, ani dlaczego rozpacz*, ąni jak ją ukoić.
— Anno! Anno! — prosił drżącym głosem. — Anno, na miłość boską! — Ale im głośniej przemawiał, tym niżej opuszczała swą niegdyś dumną, radosną, teraz zhańbioną głowę i cała chyliła się i nieomal zsuwała z kanapy, na której siedziała, na podłogę do nóg Wrońskiemu. Byłaby upadła na dywan,.*gdyby nie to, że ją trzymał.
— Boże mój, przebacz mi! — szlochała przyciskając jego ręce do piersi. Czuła się tak bardzo występna i winna, że nie pozostawało jej nic innego, jak korzyć się i prosić o przebaczenie, a że nie miała odtąd w życiu nikogo poza nim, do niego zwracała swe błaganie. Widok jego budził w niej uczucie poniżenia podobne do fizycznego urazu i nie była w stanie powiedzieć nic więcej. On zaś czuł w tej chwili to, co zapewne czuje morderca na widok ciała, które pozbawił życia. Ciałem, które postradało życie, była ich miłość, pierwszy jej okres. Było coś przerażającego i wstrętnego we wspomnieniu b tym, co okupiono tą straszną ceną hańby.
CL. Tołstoj Anna Karenina t. I rozdz. X)
We wszystkich przytoczonych fragmentach na pierwszym planie znajduje się nie „ja” mówiące, ale losy bohaterów; obicie i śmierć Janka Muzykanta, plany Zołzikiewicza, przeżycia Anny i Wrońskiego. Bohaterowie i wydarzenia, czyli świat przedstawiony, absorbują bez reszty uwagę czytelnika, który odbiera go jako całkowicie obiektywny obraz otaczającej rzeczywistości. Ale pozornie niedostrzegalna osoba opowiadacza istnieje, stoi tylko w cieniu ukryta za wydarzeniami, prezentowanymi w sposób zobiektywizowany, Nazywamy ją narratorem.
Współczesna teoria literatury uznaje narratora za centralną kategorię epiki. Narrator jest ukrytym reżyserem prezentowanych
345