8
8
Lyoiord,
II
W tym poszukiwaniu Fotografii, nieraz użyczała mi jakby swego modelu i języka fenomenologia. Ale była to fenomenologia dosyć nieokreślona, swobodna, a nawet cyniczna, zgadzała się bowiem na deformację czy odejście od swoich zasad, według widzimisię mojej analizy. Bo przede wszystkim nie odchodziłem i nie próbowałem odejść od paradoksu: z jednej strony pragnienie, aby móc wreszcie nazwać istotę Fotografii, a więc naszkicować kierunek ejdety-cznej nauki Fotografii (bezpośredniego obrazu). Z drugiej strony, żywiłem nieodparte poczucie, że Fotografia ze swej istoty, jeśli tak można powiedzieć (sprzeczność w terminologii), jest tylko przyległością, poszczególnością, przygodą. Moje zdjęcia uczestniczyły zawsze, aż do końca, „w czymś byle jakim”, czyż więc nie stanowi to nawet jakiegoś kalectwa Fotografii, że
trudno jej istnieć bez tego, co nazywa się banalnością? Następnie, moja fenomenologia godziła się, że zawrze kompromis z siłą, skłonnością [ajfect]. Skłonność była tym, czego nie chciałem zredukować. Będąc nieredu-kowalna, była więc tym właśnie, do czego chciałem i musiałem redukować Zdjęcie. Czy jednak można było utrzymać uczuciową in-tencjonalność, skierowanie ku przedmiotowi, które byłoby natychmiast przeniknięte pożądaniem, wstrętem, smutkiem, euforią? Fenomenologia klasyczna, którą poznałem za młodu (od tego czasu nie pojawiła się zresztą inna), nigdy nie mówiła — jak sobie przypominam — o pożądaniu czy żałobie. Oczywiście, zgadywałem z samej zasady, że w Fotografii istnieje cały zespół rzeczy podstawowych: materialnych (wymagających badania Zdjęcia pod kątem fizyki, chemii, optyki), a także „lokalnych” (odnoszących się na przykład do estetyki, Historii, socjologii). Ale w chwili, gdy zbliżałem się do istoty Fotografii w ogóle, zmieniałem się: zamiast postępować drogą ontologii formalnej (określonej
37