Generał do premiera: wstrząsnąć tym
towarzystwem!
Bogdan Klich powinien podać się do dymisji już po katastrofie CAS-y. Od dwóch lat
niewiele zrobił by zmienić procedury, sposób szkolenia wojsk, szczególnie lotniczych, a
wobec osób, którymi się otaczał, są prowadzone postępowania prokuratorskie. Trzeba w
końcu wstrząsnąć tym towarzystwem. Premier powinien dokonać realnego przeglądu
dokonań ministra, powołać zespół ekspertów - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski
gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych. W 2009 roku podał się do
dymisji w proteście przeciwko sposobowi zarządzania siłami zbrojnymi przez MON.
Agnieszka Niesłuchowska: Czy Bogdan Klich, szef MON powinien podać się do
dymisji? Wielu polityków z lewa i prawa uważa, że po katastrofie lotniczej CAS-y nie
wyciągnął odpowiednich wniosków i nie przeprowadził zmian, które zapobiegłyby
niemal identycznej tragedii, do której doszło 10 kwietnia, a także to, że zorganizował
podwójną wizytę do Katynia. Czara goryczy się przelała?
Gen. Waldemar Skrzypczak: Myślę, że powinien podać się do dymisji już w 2008 roku,
po katastrofie CAS-y, która była bardzo podobna do katastrofy tupolewa. Od dwóch lat
minister Klich niewiele lub nic nie zrobił, by zmienić procedury, sposób szkolenia wojsk,
szczególnie lotniczych. Skupiał się na deklaracjach i zamiarach. My to nazywamy strategią
jednej doby - dziś wielkie obietnice, jutro ta sama rzeczywistość. Już wówczas premier
powinien podjąć odpowiednie kroki.
Ale minister mówi, że zrobił wiele dobrego dla polskiej armii, a po wypadku
CAS-y, w którym zginęła elita dowódców wojskowych, wskazał kardynalne błędy
i od tamtego czasu przykręca śrubę w wojsku. Podkreśla, że chce dokończyć
swoją misję.
- Do tej pory okazał się dobry w jednej rzeczy destrukcji sił zbrojnych, więc nie wiem co
ma do dokończenia. Rzucał hasłami profesjonalizacja armii, naborem do Narodowych Sił
Rezerwowych, które okazały się największymi klęskami resortu od lat. Premier powinien
dokonać realnego przeglądu dokonań ministra, zapytać niezależnych ekspertów co działo
się w MON w ciągu kadencji Klicha.
Donald Tusk powinien powołać grupę ekspertów, która dokonałaby takiej
analizy?
- Tak. Premier ma możliwość powołania zespołu, który składałby się z ekspertów z BBN,
NIK i innych niezależnych ośrodków, które mogłyby przeprowadzić audyt. To byłoby
najlepsze świadectwo podsumowujące działania ministra. Myślę jednak, że premier
wstrzymuje się z ewentualnymi ruchami personalnymi do momentu publikacji raportu
końcowego komisji Jerzego Millera.
Marek Borowski stwierdził ostatnio, że gdyby do katastrofy lotniczej na miarę
1
smoleńskiej doszło w czasach przedwojennych minister obrony palnąłby sobie w
czoło . Podpisałby się pan pod tymi słowami?
- Bardzo podobało mi się to stwierdzenie, bo odwołuje się do honoru. Minister obrony
powinien czuć się jak żołnierz mieć honor.
Ale minister mówi, że on jest od tworzenia prawa, a od egzekwowania go są inne
instancje prokuratura, żandarmeria...
- Bzdura. To on dobierał sobie podwładnych m.in. i komendanta głównego żandarmerii,
więc chyba wiedział na kogo stawia. Otaczał się ludzmi, którzy jak się okazało nie są
kompetentni. Zmiany, których dokonał, opierały się wyłącznie na kosmetyce, zmianach
personalnych, otoczył się osobami, wobec których są prowadzone postępowania
prokuratorskie. Trzeba w końcu wstrząsnąć tym towarzystwem.
Gdyby pan miał wskazać następcę Klicha, to kto by to był?
- Osoba, która zna wojsko i czuje jego klimat. Armia powinna być ponadpartyjna, więc
również minister powinien wywodzić się z kręgów specjalistycznych, a nie politycznych.
Ostatnio wyszła na jaw afera w 36. specpułku. Wprost ujawnił, że członek
komisji badającej katastrofę smoleńską, który był pilotem specpułku, brał udział
w fałszowaniu dokumentów, wyłudzaniu pieniędzy z armii. Minister o tym nie
wiedział?
- Myślę, że wiedział, ale skupiał się na dbaniu o swój wizerunek, a nie o armię. Wiele rzeczy
istotnych dla wojska, w tym to, co ja wielokrotnie podnosiłem jako dowódca, lekceważono.
Słuchano doradców, którzy wprowadzili wiele zamieszania. Przykładem jest wiceminister
Czesław Piątas, współautor ustawy pragmatycznej z 2004 roku, która zakłóciła
funkcjonowanie armii, naruszyła jej fundamenty. Minister słuchał go jak wyroczni i się
przejechał.
A gdzie był wówczas premier?
- Premier nigdy nie miał nic wspólnego z wojskiem, nie ma doradców ds.
wojskowości, zawierzył ministrowi Klichowi, który systematycznie wprowadzał go w błąd.
Klich tyle razy naraził premiera na krytykę, co żaden inny minister w historii III RP.
Minister twierdzi, że przyjmując propozycję objęcia resortu nie miał łatwego chleba,
bo w wojsku od lat było wiele zaniedbań.
- To prawda, od 1989 roku, gdy zaczęła się głęboka redukcja armii, systematycznie
zmniejszano środki na szkolenie, obniżano wymagania względem żołnierzy a jeśli chodzi
o pilotów zmniejszono kryteria związane z minimalną ilością wylatanych godzin. To
przełożyło się na złe nawyki, odbiło na kunszcie wojskowych. Ale Klich nie jest bez winy -
przecież wybrał na swojego zastępcę Czesława Piątasa, który od 2000 roku - momentu
2
objęcia urzędu szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego przez osiem lat prowadził
do rozkładu armii, wojsko do dziś liże po nim rany. Klich jednak korzystał z jego
doradztwa, bo relacje towarzyskie, intrygi jego dworu były ważniejsze niż
merytoryczna wiedza.
Gen. Lech Majewski, który zastąpił zmarłego w katastrofie smoleńskiej gen.
Błasika, zapowiedział wielkie zmiany w 36. specpułku nowe procedury, wyższe
zarobki dla kadry, kolejny pilot szkolony do latania na Tu-154. Wierzy pan, że
będzie to duży krok do przodu?
- Niech gen. Majewski nie mówi o podwyżkach, bo to nie leży w kompetencjach dowódcy.
Rok temu, gdy minister Klich odwiedzał żołnierzy w Afganistanie, zapowiadał, że każdemu
żołnierzowi podwyższy wynagrodzenie o sto złotych. Po wyborach temat ucichł, dlatego nie
wierzę, że teraz wzrosną zarobki w specpułku. Aby znalazły się pieniądze, trzeba zrobić
cięcia w rozrośniętej biurokracji wojskowej. Etatów jest za dużo, bo wojska trzymają się
pijawki. Natomiast cieszę się ze szkolenia na symulatorach faktycznie powróciły. To jedyny
wymierny skutek smoleńskiej katastrofy.
Minister Klich mówi, że decyzja o zaprzestaniu latania na symulatorach w Rosji
zapadła za ministra Szczygły.
- Ale to za jego rządów doszło do katastrofy CAS-y, więc powinien wówczas przywrócić
ćwiczenia. Nie zrobił tego, co świadczy o tym, jak pobieżnie potraktował wnioski
wypływające z katastrofy. W rejsowych liniach lotniczych na całym świecie takie ćwiczenia
są obowiązkowe. Rozmawiałem ze szwedzkim pilotem cywilnym, który lata na boeingach i
wiem, że dwa razy w roku musi zdać egzamin na symulatorze. A u nas? Bez komentarza.
Wróćmy jednak do Bogdana Klicha. Minister twierdzi, że już po katastrofie
CAS-y chciał pociągnąć do odpowiedzialności generała Błasika, ówczesnego
dowódcę Sił Powietrznych. To jednak jak twierdzi nie było możliwe, bo
sprzeciwiał się temu Lech Kaczyński, zwierzchnik sił zbrojnych.
- To prawda, coś w tym jest, wiele ich łączyło. Z drugiej jednak strony gdy doszło do
katastrofy pod Mirosławcem generał Błasik dowodził siłami powietrznymi zaledwie dwa
miesiące. Obarczanie go wówczas odpowiedzialnością nie miało zatem uzasadnienia.
Ale rodziny ofiar CAS-y mówiły, że generał wywierał naciski, by nie wypowiadały
się w mediach i nie domagały się wyjaśnień ws. katastrofy.
- Nie jest chyba wielką tajemnica, ze relacje między rodzinami ofiar CAS-y a gen.
Błasikiem nie były poprawne. Rozmawiałem z niektórymi bliskimi ofiar i wiem, że te
rodziny do dziś czują się zawiedzione i mają żal do gen. Błasika.
Rodziny walczą o odszkodowanie za naruszenie dóbr osobistych domagają się od
MON łącznie 29 mln. Co pan na to?
- Mają do tego prawo, ale trzeba się zastanowić, czy roszczenia są uzasadnione i czy kwota
jest racjonalna. Każdy żołnierz wstępujący do armii musi mieć świadomość, że może stracić
3
życie, więc rodziny również powinny mieć to na względzie.
Czy atmosfera, która panowała w kokpicie 10 kwietnia, wchodzenie
generała Błasika do kabiny pilotów, to wyjątek, czy norma?
- To była norma, załogi Jaków były obyte z obecnością dowódców w kabinie. Nie było
jednak procedur, które by to regulowały. Zresztą to nie jedyna zła tradycja. Gdyby lot odbył
się zgodnie z planem, nie byłoby chaosu i presji. Wszystkie loty VIP-owskie były
opóznione, pasażerowie się spózniali, więc presja nie wynikała z tego, że gen. Błasik stał w
kabinie, ale że nie było czasu. Odkąd pamiętam piloci klęli, że muszą czekać, przesuwać
wyloty i ponownie uzyskiwać na nie zgody. Prawda jest taka, że VIP-y miały czas na
wszystko, a piloci musieli nadrabiać stresem. Myślę, że teraz trzeba się skupić na
szkoleniach pilotów w trudnych warunkach lub odstąpić od kierowania VIP-ów na lotniska,
które nie spełniają podstawowych wymogów bezpieczeństwa.
Czyli gen. Błasik nie wywierał presji na pilotów? Kapitan Protasiuk nie miał w
pamięci sytuacji w Gruzji?
- Jego obecność jakąś presję mogła wywołać, ale nie sądzę, by wydał bezpośrednią
dyspozycję do lądowania. Faktem jest, że piloci komentowali jego obecność na pokładzie.
Ze stenogramów wynika, że rozmawiali o jego planach zawodowych, więc musiało to na
nich oddziaływać. Do tego dochodzi casus generała. Sam przerabiałem to wielokrotnie. Gdy
mnie nie było artyleria wykonywała zadania na piątkę. W mojej obecności, wszystko brało
w łeb. Tak już jest, że obecność generała wywołuje u podwładnych problemy natury
psychicznej.
Jak pan odebrał informację o alkoholu w krwi gen Błasika. Za sprawą MAK w
świat poszła informacja, że nietrzezwy dowódca naciskał na pilotów. Jak pan to
odebrał?
- Ta informacja wprowadziła zamieszanie i zrobiła z generała pijaka. Był pasażerem, więc
jeśli ujawniono taką informację, powinno się podać czy inni pasażerowie również mieli we
krwi alkohol. Gdyby się okazało, że tak, okazałoby się, że pewnie stewardessy częstowały
ich kieliszkiem alkoholu. Jeśli badania wykazły, że jako jedyny spożył alkohol, można by
spekulować dlaczego. Znałem go i nigdy nie posądziłbym go, że jest osobą pijącą alkohol.
Czy ta informacja zaszkodziła wizerunkowi naszych dowódców?
- Wojsko polskie ma dobrą opinię na świecie i rosyjscy politycy nie są w stanie tego
zmienić. Wiele razy udowodniliśmy, że jesteśmy świetnymi uczestnikami misji, doskonale
wypadaliśmy we wspólnych ćwiczeniach, więc nie można dramatyzować. Uważam jednak,
że należy odbudować zaufanie w wojsku do tego co się robi i zaufanie w polskim
społeczeństwie, bo ludzie kochają wojsko.
Podczas prezentacji raportu końcowego nt. katastrofy smoleńskiej MAK nie podjął
tematu ewentualnej winy rosyjskich kontrolerów lotu. Z kolei komisja Millera
4
opublikowała fragmenty rozmów na wieży. Wynika z nich, że atmosfera na wieży
była bardzo nerwowa już podczas lądowania Jaka-40 i Iła-76. Przeklinali: "Job
twoju mać, o k..., ale jaja" i "Trzeba Polakom powiedzieć, że nie mają po co
startować". Co pan na to?
- Myślę, że Rosjanie liczyli na łut szczęścia, bo wiele razy go mieli. Gdyby jednak wcześniej
podali Tupolewowi informację o pogodzie, do katastrofy by nie doszło. Pamiętajmy jednak,
że Rosjanie mają inną mentalność. Czasami wykonują zadania w warunkach, w których inni
piloci by się tego nie podjęli. Oni potrafią latać nawet na drzwiach od stodoły. Wiem, co
mówię, bo latałem z nimi wielokrotnie m.in. w Afryce i wiem, że potrafią latać w
warunkach poniżej skrajnych. Skoro pochwalili załogę Jaka-40, który cudem wylądował,
może myśleli, że Tu-154 się uda.
A jak pan ocenia fakt, że z Tupolewem kontaktuje płk Nikołaj Krasnokutski,
który nie powinien tego robić. Pułkownik Klich wielokrotnie mówił, że na wieży
też były naciski, kontaktowano się z Moskwą.
- Jeśli ląduje prezydent, najważniejsza osoba w Polsce, trudno, by Moskwa o tym nie
wiedziała. Na pewno była informowana o wszystkim, co się dzieje, bo cały pobyt był
monitorowany. Nie sądzę jednak by spiskowali, wykluczam wszelkie teorie zamachu.
Od początku w Polsce pojawiały się rozbieżności na temat klasyfikacji lotu
prezydenckiego Tupolewa. Pułkownik Klich uważał, że lot był wojskowy,
minister Miller, że cywilny. MAK uznał oficjalnie, że międzynarodowy, z czego
wniosek, że jedynymi odpowiedzialnymi za start i lądowanie była polska załoga.
- Według mnie lot był wojskowy, bo przecież samolot, załoga, lotnisko i procedury były
wojskowe. Jedynie pasażerowie byli cywilni. Rząd upierał się by uznać lot za cywilny, by
odepchnąć odpowiedzialność MON, bo spadałaby ona również na rząd, ale tu już wchodzi
polityka.
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska
Waldemar Skrzypczak - generał broni, oficer dyplomowany wojsk pancernych, obecnie na
emeryturze. Służbę w Wojsku Polskim rozpoczął w 1976 r. Dowodził 32. Pułkiem
Zmechanizowanym, 16. Dywizją Zmechanizowaną, 11. Dywizją Kawalerii Pancernej oraz
Wielonarodową Dywizją Centrum-Południe w Iraku. W latach 2006-2009 był dowódcą
Wojsk Lądowych.
(wp.pl)
2011-01-26 (10:40)
5
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
USA pro rodzinni działacze wizytujący konferencję pedofilską wstrząśnięci tym, co usłyszeli20150723 List do premier Kopacz?ektywnosc EnergetycznaWSTRZAS KRWOTOCZNY klasyfikacja stosownie do utraty krwizaczekaj z tym do jutraFlirt towarzyski karty do wycięciaPremier Donald Tusk podał się do dymisji2 Tym 2 w 19 JEHOWA ZNA TYCH, KTÓRZY DO NIEGO NALEŻĄKwantowa droga do Stwórcy — Polskie Towarzystwo KreacjonistyczneZACZEKAJ Z TYM DO JUTRA (BOLTER) txtDo towarzysza więźniaDodanie sensora wstrzasu do alarmu fabrycznegoGeneratory i dużo wody taka sztuczna mgła możliwa do wytworzeniaZałożenia technologiczne do produkcji nowej generacji galanterii spożywczejZaczekaj z tym do jutra BolterDOTATKOWY KLUCZ DO ADVANCED SYSTEMCARE GENERACJI 5więcej podobnych podstron