ANSELM GRUN
Jezus -droga do Wolności
Ewangelia św. Marka
Tłumaczenie Grzegorz Sowinski
WYDAWNICTWO ZNAK KRAKÓW 2003
SPIS TREŚCI
I. WPROWADZENIE
1. Autor
2. Teologia św. Marka
3. Kompozycja Ewangelii św. Marka
4. Teologia zaufania
5. Obszary napięć
II. INTERPRETACJA
1. Początek (Mk I, I-I5)
2. Uzdrowienie opętanego (Mk I, 21-28)
3. Uzdrowienie trędowatego (Mk I, 40-45)
4. Uzdrowienie paralityka (Mk 2, I12)
5. Polemika z faryzeuszami (Mk 2, 18-28)
6. Uzdrowienie człowieka z uschniętą ręką (Mk 1,1-6)
7. Prawdziwi krewni (Mk 3, 20-35)
8. Nauczanie w przypowieściach (Mk4, 1-34)
9. Burza na jeziorze (Mk4, 35-41; 6, 45-52)
10. Uzdrowienie opętanego z kraju Gerazeńczyków (Mk 5, 1-20)
11. Uzdrowienie córki Jaira i kobiety cierpiącej na krwotok (Mk 5, 21-43)
12. Pierwsze i drugie rozmnożenie chleba (Mk 6, 34-44; 8, 1-9)
13. Syrofenicjanka (Mk 7, 24-30)
14. Uzdrowienie głuchoniemego (Mk 7, 31-37)
15. Uzdrowienie niewidomego (Mk 8, 22-26)
16. Trzy zapowiedzi męki (Mk 8, 313 3; 9, 30-32; 10, 32-34)
17. Uzdrowienie opętanego młodzieńca (Mk 9, 14-29)
18. Sens małżeństwa (Mk 10, 2-12)
19. Sens bogactwa (Mk 10, 17-31)
20. Władza i służba (Mk 10, 35-45)
21. Uzdrowienie niewidomego Bartymeusza (Mk 10, 46-52)
22. Uroczysty wjazd do Jerozolimy (Mk II, 1-25)
23. Przypowieść o przewrotnych rolnikach (Mk 12, I-I2)
24. Mowa o końcu świata (Mk I}, 1-37)
25. Historia Męki Pańskiej (Mk 14-15)
26. Zmartwychwstanie (Mk 16, 1-8)
27. Podsumowanie
LITERATURA
WPROWADZENIE
Św. Marek jest autorem pierwszej ewangelii, jaką kiedykolwiek napisano. Jego Ewangelia nie tylko dała początek zupełnie nowemu gatunkowi literackiemu, lecz była wielkim dokonaniem teologicznym. W czasach jej powstania znano zbiory słów Jezusa, tak jak znano wypowiedzi świątobliwych mężów, którzy poruszali ludzi dokonywanymi cudami. Ale Jego słowa przekazywano jedynie drogą ustnej tradycji.
Ewangeliście chodziło jednak nie tylko o słowa Jezusa, lecz również o wydarzenia związane z Jego postacią. Jezus był kimś więcej niż tylko nauczycielem, którego nauki można sobie przyswoić i przestrzegać w codziennym życiu. Jest dla nas ważny jako osoba o konkretnym życiorysie. Poprzez Jezusa miłość Boża wkroczyła w ziemski świat. Wydarzenia związane z Nim mają charakter przepowiadania. Jezus pozostawił nam nie tylko słowa. Spotykał się z ludźmi, uzdrawiał chorych, starał się przełamać ciasnotę fary-zejskiej doktryny. I poniósł śmierć na krzyżu. Gdy umierał, ziemię ogarnął mrok. Wydarzyło się coś, co było dla wszystkich widoczne i wstrząsnęło wszystkimi, którzy stali wokół.
Również św. Marek swą Ewangelią, swą opowieścią o męce, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa chce wstrząsnąć czytelnikiem. Pragnie, żebyśmy poznali, iż sam Bóg działał przez Jezusa i nadal działa przez Niego.
Ewangelia św. Marka jest najstarszą z kościelnych ewangelii. Również pod względem chronologicznym jest najbliższa wydarzeń związanych z historycznym Jezusem. Ukazuje Go w najbardziej bezpośredni sposób. Św. Marek pierwszy zapisał ustny przekaz o Jezusie. W odróżnieniu od tradycji interpretacyjnej, która eksponowała przede wszystkim wymiar teologiczny jego Ewangelii (tak zwana szkoła historii redakcji), współcześni egzegeci (na przykład Rudolf Pesch) podkreślają znaczenie, jakie pierwsza Ewangelia ma w związku z pytaniem o historyczną postać Jezusa z Nazaretu. U św. Marka ukazuje się ona najbardziej wyraźnie. Ewangelia opisuje historię Jezusa. Ale nie tylko ukazuje ją, lecz także interpretuje. Zdaniem wspomnianego Rudolfa Pescha, św. Marek zachowawczo trzyma się zastanego przekazu. Tej więzi z najstarszą tradycją jego Ewangelia zawdzięcza swój niepowtarzalny urok.
Gdy rozmyślam nad Ewangelią św. Marka, bardziej niz jego interpretacja wydarzeń intryguje mnie postać historycznego Jezusa, który żyje i cierpi, który spotyka się z ludźmi, który do nich przemawia. Naturalnie, zdaję sobie sprawę, że również w tym przypadku spoglądam na Jezusa przez "okulary" Ewangelisty. Dobór i opracowanie materiału ustnej tradycji są bowiem jego teologicznym dziełem i jego interpretacją wydarzeń związanych z działalnością Jezusa. Czytając Markową Ewangelię, postrzegam Jezusa tak, jak pojmował Go sam Ewangelista. Ale ufam, że św. Marek trafnie ujął tajemnicę Jezusa i że swą interpretacją ma również mnie coś do powiedzenia.
Eduard Schweizer uważa, że Ewangelia św. Marka była odpowiedzią na zagrożenia, których widmo wisiało nad gminami chrześcijańskimi około 65 roku. W gminach Pawłowych na pierwszy plan zdecydowanie wysuwał się wątek śmierci i zmartwychwstania Jezusa, tak iż Jego ziemski żywot zdawał się tracić na znaczeniu. Wśród entuzjastycznych chrześcijan w wielonarodowym Koryncie ziemski Jezus niknął za niebiańskim Chrystusem. Istniała realna groźba, że wkroczenie niebiańskiej mocy i niebiańskiego życia w ziemski świat zostanie połączone z jakimś greckim czy rzymskim bóstwem. Nie było juz jasne, dlaczego miłość Boża akurat poprzez Jezusa Chrystusa wkroczyła w ziemski świat. Krzyż stał się jedynie "szyfrem łaski Bożej i przełamania Prawa ku wolnemu usprawiedliwieniu przez Boga" (Schweizer, s. 221). Natomiast św. Marek spina zbawienie z historyczną postacią Jezusa, który swymi cudami ukazał ludziom potęgę Boga, a także skruszył pęta śmierci. Zbawienie, które zawdzięczamy Jezusowi, można zrozumieć jedynie wtedy, gdy się widzi Jego całe życie i działanie. Jezus nie tylko przyniósł nową naukę, nie tylko otworzył nam oczy na potęgę Boga. Przede wszystkim jest Synem Bożym, przez którego uzdrowicielska siła Boga równa-/, dziś dotyka nas i podnosi, tak samo jak wtedy gdy Jezus przebywał między ludźmi i wędrował galilejskimi drogami.
Wspomniany Eduard Schweizer wskazuje na jeszcze jedno zagrożenie, któremu starał się przeciwdziałać św. Marek. W hellenistycznych gminach chrześcijańskich występowali tak zwani boscy ludzie (theioi iiieres^ "cudotwórcy, którzy w Grecji, Azji Mniejszej i Syrii wędrowali z miasta do miasta, budząc podziw tłumu wszelakimi cudami, dokonywanymi po części za sprawą sztuczek magicznych, po części zaś dzięki wpływowi swej osobowości i sławy. Dopatrywano się w nich swego rodzaju inkarnacji boskich sił i opowiadano o nich zdumiewające historie" (tamże). Niektórzy chrześcijanie z greckich gmin podobnie mogli postrzegać Ukrzyżowanego. Św. Marek przeciwstawia tej groźbie ziemski żywot Jezusa, który przyjmuje niziny codziennego zycia, a na koniec poniżenie Męki. Opowiadając konkretną historię Jezusa, wyraża coś, co później św. Jan Ewangelista wyrazi tajemniczą formułą: "A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas" (J I, 14).
W porównaniu z pozostałymi ewangelistami św. Marek relacjonuje najwięcej epizodów uzdrowienia. Zapewne odpowiadał tym na niezliczone historie o cudach "boskich ludzi". Epizody te wiążą się z galilejską działalnością Jezusa, która obejmuje głoszenie Słowa, liczne polemiki z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie czy nauczanie uczniów. Sw. Marek opowiada o uzdrowieniach najbardziej szczegółowo ze wszystkich ewangelistów. Sposób, w jaki Jezus postępował z chorymi, pozwala zrekonstruować Jego metodę terapeutyczną. Ewangelista opowiada o uzdrowieniach nie po to, by dowieść, że Jezus przewyższał "boskich ludzi", lecz aby nam powiedzieć: "Jezus, który niegdyś uzdrawiał chorych, dzisiaj również ciebie potrafi uzdrowić. Albowiem jest u Boga wywyższonym Panem, który z boskim pełnomocnictwem pragnie dziś leczyć twoje rany".
Sw. Marek ukazuje Jezusa jako Syna Bożego, który na podstawie otrzymanego pełnomocnictwa głosi nową naukę i dokonuje cudownych "czynów mocy" (dynatneis). Ale podczas Męki jawi się jako bezsilny człowiek wydany na pastwę grzeszników. Siła, z jaką uzdrawia chorych czy zmaga się z oponentami, i bezsilność, z jaką umiera na krzyżu, u św. Marka ściśle się ze sobą wiążą. Właśnie w niemocy Ukrzyżowanego uwidacznia się moc Boga, która przezwycięża śmierć. Jezus zostaje wydany na pastwę mocy demonów. Ale w niemocy miłości odnosi nad nimi zwycięstwo.
W Ewangelii św. Marka stale dochodzi do starcia Jezusa z demonami. Nam, współczesnym czytelnikom, epizody te wydają się nieco dziwne. Ale właśnie w dzisiejszych czasach, gdy coraz więcej ludzi uskarża się na problemy psychiczne, wątek konfrontacji z demonami zachował aktualność. Jezus pragnie wydrzeć człowieka spod niszczycielskiej władzy złych mocy. Żyjemy w świecie, którym rządzi zło. Dowodzi tego nie i ylko eskalacja przemocy i terroru. Wielu ludzi uległo fascynacji potęgą zła. Często można wśród nich spotkać osoby, które niegdyś doznały ran, a teraz same i inią innych. Ich godność została podeptana w dziecięcych latach. Dlatego teraz ciemiężą i dręczą innych. Dopiero wtedy czują, że żyją, gdy mogą kogoś męczyć. Inni stali się złymi ludźmi, ponieważ przez całe lata musieli znosić poniżenia i zniewagi.
Do takich ludzi idzie Jezus. Nie boi się kontaktu z nimi. Podchodzi i prostuje ich. Zachęca, by przystali na siebie. Akceptuje ich rozdarcie i przywraca im godność. W Ewangelii św. Marka spotykamy Jezusa, który walczy o ludzi, który podejmuje walkę z demonami, który lękowi przeciwstawia zaufanie, a rozpaczy nadzieję.
Ten sam Jezus, który na podstawie otrzymanego pełnomocnictwa walczy z mocą demonów, podczas Męki jest wydany na pastwę ich mocy. W Ewangelii św. Marka Jego pełnomocnictwo i niemoc łączy tak zwana tajemnica mesjańska. Zarówno uczniom, jak i chorym, których uzdrowił, Jezus każe milczeć o swych "czynach mocy". Nikt nie może wiedzieć, kim Jezus rzeczywiście jest. Dopiero śmierć i zmartwychwstanie ukażą, że Jezus był Mesjaszem, z którym, wielu utożsamiało Go już za życia. Markowy wizerunek Mesjasza nie ma nic wspólnego z postacią wyzwoliciela politycznego. Prawdziwą istotę Mesjasza ukaże dopiero wywyższenie, którym będzie Zmartwychwstanie Jezusa.
1. AUTOR
Już we wczesnym Kościele za autora Ewangelii św. Marka uważano Jana Marka. "Marek" jest rzymskim przydomkiem dodanym do imienia Jan, wskazującym, ze autor Ewangelii "urodził się w rodzinie, której przodkowie byli wyzwoleńcami (lihtrtini), bądź ze on sam zaliczał się do wyzwoleńców" (Grundmann, s. 20). Tradycja wczesnego Kościoła łączyła Marka z działalnością św. Piotra Apostoła. Z około 130 roku pochodzi wzmianka św. Papiasza o tłumaczu Piotra, imieniem Marek, który "spisał dokładnie ze swych wspomnień słowa i czyny Pana, oczywiście nie wedle ich kolejności" (Euzebiusz, Historia Kościoła, III, 39, 15). Greckie słowo hermeneutes ("tłumacz") można przełożyć również jako "interpretator". Marek przekładał kazania Piotra w taki sposób, ze mogli je zrozumieć Grecy. Pisał dla chrześcijan, którzy nawrócili się z pogaństwa. Podjął się zatem ważnej roli pośrednika: słowa i czyny Jezusa objaśniał "poganom", tym więc, którzy nie należeli do kręgu kultury żydowskiej. Zwracał się do hellenistycznych gmin chrześcijańskich, które pozostawały pod wpływem rozmaitych religii i nurtów duchowych: perskich kultów misteryjnych, gnnozy, a także greckich i rzymskich koncepcji teologicznych,różnych. Dla chrześcijan z hellenistycznych gmin żydowskie zwyczaje były czymś nieznanym, a często niezrozumiałym, dlatego Ewangelista stara się je "wyjaśnić swym czytelnikom. Jego greka wykazuje semickie rysy. Można zatem przypuszczać, że -.. Marek był hellenistycznym judeochrześcijaninem. Rzuca się w oczy, że często używał łacińskich wyrażeń, co zdaje się przemawiać za tezą, iż swą Ewangelię napisał w Rzymie bądź przynajmniej w jego okolicach. Dość słabo znał geografię Palestyny, o czym świadczą jego glosy.
Za datę powstania Ewangelii zwykle uważa się 55 rok. Ewangelia została napisana przed zburzeniem Jerozolimy, ale w sytuacji, której oblicze kształ-towała już groźba wojny. Joachim Gnilka jest zdania, że Ewangelia św. Marka powstała bezpośrednio po zburzeniu Jerozolimy, zatem tuż po 70 roku. Odpowiedź na pytanie, czy Ewangelista napisał ją przed wojną żydowską, podczas wojny czy też po wojnie, zależy od interpretacji rozdziału trzynastego, w którym Jezus mówi o zburzeniu świątyni. Eg-zegeci nie są zgodni, do jakiej sytuacji odnosi się Markowy opis końca świata: do zawieruchy lat 40 41, kiedy to cesarz Kaligula zamierzał ustawić swój posąg w jerozolimskiej świątyni, do początków wojny żydowskiej, kiedy to pierwsi chrześcijanie z jerozolimskiej gminy salwowali się ucieczką do Pełli, czy też do spustoszenia Jerozolimy w 70 roku. W ostatecznym rozrachunku pytanie o datę powstania Ewangelii ma jednak drugorzędne znaczenie.
2. TEOLOGIA SW. MARKA
Ewangelia św. Marka jest najstarszą z czterech Ewangelii kościelnych. Św. Mateusz i św. Łukasz korzystają z Markowego przekazu. Sposób, w jaki każdy z nich idzie za Markiem, a jednocześnie nadaje własnej Ewangelii odmienną postać, pozwala odtworzyć ich pracę redakcyjną i poznać teologię obu ewangelistów.
W samej Ewangelii św. Marka trudniej nam wskazać, gdzie tekst jest jedynie przekazem, a gdzie Ewangelista odciska własne piętno na materiale ustnej tradycji. Podobnie niełatwo uchwycić koncepcję teologiczną, która legła u podstaw jego Ewangelii. Z tej przyczyny w ostatnich dziesięcioleciach podejmowano wiele prób rekonstrukcji teologii św. Marka. Jo-hannes Schreiber mówi o teologii zaufania. Ernst Kasemann podkreśla, że Ewangelista broni historycz-ności chrześcijańskiego objawienia. Amerykańscy egzegeci uważają, że chrześcijanom, którzy powoływali się jedynie na cuda Jezusa, św. Marek przeciwstawia swą teologię krzyża.
Wszystkie te próby opisu Markowej teologii są w pewnej mierze uprawnione. Ale zapewne nigdy się dokładnie nie dowiemy, w jakim stopniu Ewangelista wiernie odtwarza wizerunek Jezusa, w jakim zaś interpretuje zastany materiał w świetle własnej koncepcji teologicznej. Co do mnie, to za najważniejszy uważam fakt, że w jego Ewangelii spotykamy Jezusa Chrystusa terapeutę i lekarza, nauczyciela, który mówi o Bogu, człowieka, który na Jego polecenie wyzwala ludzi spod władzy demonów, a swe zwycięstwo nad nimi musi opłacić życiem.
W ostatnich dziesięcioleciach wielu egzegetów starało się oddzielić zastany materiał od dodatków Ewangelisty, by wyłuskać przed-Markowy przekaz, a jednocześnie ukazać św. Marka jako teologa, który na swój indywidualny sposób interpretuje ustną tradycję. Plon tych analiz pozostał jednak dość skromny. Egzegeci nie są zgodni, gdzie przebiega granica między przekazem i interpretacją. Dlatego nie będę się bliżej zajmował tą kwestią.
Traktując Ewangelię św. Marka jako jednolity tekst, możemy dostrzec, jak kunsztowną kompozycję Ewangelista nadał swemu dziełu. Liczne analogie i logika wywodu pozwalają zrekonstruować jego teologię. Holenderski egzegeta Bas van Iersel stara się wykazać, że Ewangelia św. Marka ma precyzyjną kompozycję że czytelnik winien uchwycić konstrukcję i logikę wewnętrzną Markowego tekstu. Posługując się instrumentarium współczesnego literaturoznaw-stwa, można bez trudu dostrzec, jak Ewangelista coraz głębiej wprowadza czytelnika w tajemnicę Jezusa Chrystusa.
3. KOMPOZYCJA EWANGELII SW. MARKA
Iersel rekonstruuje teologię św. Marka, opisując i zgłębiając kunsztowną strukturę tekstu jego Ewangelii. Mówi o koncentrycznej konstrukcji, którą nazywa "konstrukcją typu sandwicz". Można ją dostrzec nie tylko w strukturze całej Ewangelii, lecz również w obrębie poszczególnych rozdziałów. Holenderski egzegeta wymienia siedem przypadków, gdy "dwie opowieści tak na siebie zachodzą, że jedna stanowi ramy drugiej" (Iersel, s. 296). Sposób, w jaki św. Marek jedną opowieść wplata w drugą, pozwala nam uchwycić jego intencję teologiczną.
Przykład: w ramy opowieści o dwukrotnej wizycie krewnych Jezusa (zob. Mk 3, 21; 3, 3135) Ewangelista wpisuje Jego polemikę z uczonymi w Piśmie, którzy głoszą, że znalazł się we władzy demona i jego mocą uzdrawia chorych (zob. Mk 3, 2035). Jezus odpowiada: "I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać" (Mt 3, 25). Jak widać, Ewangelista potraktował wątek domu i rodziny na kilku płaszczyznach: z jednej strony mówi o rodzinie Jezusa, która występuje przeciwko Niemu, z drugiej o rodzinie członków Kościoła, której grozi skłócenie, gdy chrześcijanie ulegają władzy demonów. Zgodnie z Ierselowską "konstrukcją typu sandwicz", środkowa część zawsze zawiera główną wypowiedź. Ewangelista chce zatem przestrzec Kościół przed dopuszczaniem demonów czy niebezpiecznych duchów.
Iersel wyróżnia pięć głównych działów Ewangelii św. Marka. Zgodnie z jego koncepcją, pierwszy dział jest odpowiednikiem piątego, a drugi czwartego. Początek Ewangelii stanowi opowieść, której akcja toczy się na pustyni (zob. Mk I, 213), koniec zaś opowieść o grobie Jezusa (zob. Mk 15, 4416, 8). Pustynia i grób to miejsca, gdzie panują demony i ciemność. Ewangelista unaocznia nam to opowieścią o uzdrowieniu opętanego z Gerazy, który mieszkał w grobowcach (zob. Mk 5, I n.). Pustynia i grób pozostają zatem we władaniu mocy ciemności. W obie te sfery wkracza Jezus i pokonuje moc demonów swym orędziem, swymi czynami mocy, wreszcie Krzyżem i Zmartwychwstaniem. Na pustyni występuje Jan Chrzciciel jako posłaniec, który głosi królestwo Boże. Ubrany na biało anioł w grobie wypowiada fundamentalną wieść Ewangelii: "powstał" (Mk 16, 6). Tam gdzie panuje śmierć zarówno na pustyni, jak i w grobie dzięki ewangelii Jezusa, a także dzięki Męce Pańskiej i Zmartwychwstaniu kiełkuje nowe życie.
Dwa główne działy Ewangelii św. Marka stanowi opowieść o działalności Jezusa w Galilei (zob. Mk I, 168, 21) oraz opowieść o Jego losach w Jerozolimie (zob. Mk II, I15, 39). Galilea jest obszarem, gdzie Jezus głosi swą naukę i uzdrawia chorych. Tam zdobywa uznanie i gromadzi wokół siebie uczniów. Jerozolima natomiast jest miastem, które pozostaje we władzy arcykapłanów i uczonych w Piśmie. W Jerozolimie Jezus nie dokonuje żadnego cudu. Zostaje odrzucony, a w końcu ukrzyżowany. Jak w Galilei czyni ludziom wiele dobrego, tak w Jerozolimie zaznaje od nich wiele złego. Galilea jest Jego krainą sukcesu, wzlotu i życia, które Jezus wszędzie budzi. Jerozolima natomiast okazuje się miastem niepowodzenia, zagłady i śmierci.
Środkowa część, między tymi dwoma głównymi działami Ewangelii, ukazuje Jezusa jako wędrowca (zob. Mk 8, 2710, 45). Jezus wyrusza z uczniami w drogę do Jerozolimy. Wobec nich trzykrotnie zapowiada swą śmierć, która spotka Go w Jerozolimie. Za każdym razem mówi też o zmartwychwstaniu, które nastąpi trzeciego dnia po śmierci. W drodze do Jerozolimy unika kontaktu z ludźmi. Przemawia jedynie do uczniów jasno i otwarcie.
O ile w dziale opisującym działalność Jezusa w Galilei słowo euthys ("zaraz") występuje czterdzieści razy, o tyle w działach trzecim i czwartym, które opowiadają o wędrówce Jezusa, pojawia się ono tylko dziesięć razy. Początkowo działalność Jezusa odbywała się w pośpiechu. Jedno wydarzenie następowało po drugim. Później, podczas wędrówki do Jerozolimy, Jezus potrzebuje czasu, by pouczać swych uczniów. Również uczniowie potrzebują czasu, by zrozumieć, kim jest ich nauczyciel.
Między relacją o działalności Jezusa w Galilei i opisem Jego losów w Jerozolimie Ewangelista umieścił dwa epizody uzdrowienia niewidomych (zob. Mk 8, 2226 i 10, 4652). Każdy z nich jest przejściem do następnego działu Ewangelii. Pierwsze uzdrowienie nawiązuje do ślepoty uczniów, albowiem bezpośrednio przed nim Ewangelista opowiada, jak uczniowie płyną w łodzi razem z Jezusem i nie rozumieją Jego słów. Jezus zarzuca im: "Mając oczy, nie widzicie" (Mk 8, 18). Uczniowie są tak samo ślepi jak faryzeusze. Uzdrawiając niewidomego, Jezus wykonuje dwie czynności. Dwa kolejne etapy wędrówka do Jerozolimy i losy Jezusa w tym mieście są odpowiednikiem tych dwu czynności, które złożyły się na uzdrowienie niewidomego. Jednakże uczniowie ani w drodze do Jerozolimy, ani w samej Jerozolimie nie stają się widzącymi. Jedynym uczniem, z widzącymi oczyma podążającym za Jezusem, jest niewidomy żebrak Barty-meusz, który po uzdrowieniu przez Jezusa "Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą" (Mk 10, 52). Jako taki, Bartymeusz staje się dla nas, czytelników Ewangelii św. Marka, zachętą, żebyśmy z otwartymi oczyma szli za Jezusem drogą do Jerozolimy, medytując nad tajemnicą Jego śmierci i zmartwychwstania. Ewangelia kończy się wezwaniem, które anioł Pański kieruje również do czytelnika: "Podąża przed wami do Galilei, tam Go ujrzycie" (Mk 16, 7). Możemy Go ujrzeć tylko wtedy, gdy jesteśmy gotowi postępować za Nim jak Bartymeusz.
Iersel uważa koncentryczną kompozycję Ewangelii św. Marka za owoc świadomej koncepcji teologicznej Ewangelisty. Centrum dzielącej się na pięć działów Ewangelii stanowi wędrówka Jezusa do Jerozolimy. Czytelnika, który przeczytał cały tekst, Ewangelia zachęca, by przemierzył drogę Jezusa. Gdy jak Bar-tymeusz podążamy drogą Jezusa, gdy nie lękamy się zagrożeń i sprzeciwu, prześladowań i niezrozumienia, jesteśmy zdolni zrozumieć Jezusa. Prawdziwa wiara wymaga, "byśmy jeszcze raz przeszli drogę Jezusa. Jeśli to jest właściwą intencją Ewangelisty, to można powiedzieć, ze środkowa część jego Ewangelii stanowi najważniejszy dział i zawiera główne przesłanie" (Iersel, s. 300).
Sw. Marek pisze zatem swą Ewangelię nie dla teologów, którzy deliberują nad sensem Jezusowego przesłania, lecz dla ludzi, którzy są gotowi udać się w drogę i podążać śladem Jezusa. Pisze dla uczniów, którzy nie pomijają Krzyża którzy wierzą, że umierając na krzyżu, Jezus odniósł zwycięstwo nad mocą demonów i umożliwił nam drogę do wolności. Ewangelii św. Marka nie wystarczy zatem przeczytać czy nawet przestudiować. Trzeba być gotowym wyruszyć w drogę. Tylko wtedy można pojąć tajemnicę wędrówki Jezusa, która z Galilei, krainy Jego sukcesów, wiodła do Jerozolimy, miasta, w którym wrogowie przybili Go do krzyża.
Wędrówka ta jest symbolem naszego życia. Wolelibyśmy pozostać w Galilei tam gdzie wszystko idzie nam jak z płatka. Lecz również nasza droga wiedzie do Jerozolimy miejsca naszej śmierci. W wędrówce tej naszym udziałem będzie niepowodzenie, odrzucenie, porażka. Nieuchronnym końcem naszej drogi będzie śmierć. Ale Radosna Nowina oznacza właśnie, ze nie pozostaniemy w ramionach śmierci. Odziany na biało anioł również w naszym grobie obwieści, że zmartwychwstaliśmy.
4. TEOLOGIA ZAUFANIA
Johannes Schreiber swą monografię o Ewangelii św. Marka zatytułował Teologia zaufania. Choć nie w pełni podzielam wyniki jego analizy Markowego przekazu i opracowania, to jednak uważam, iz tekst Ewangelii rzeczywiście potwierdza tezę Schreibera, że zaufanie jest jej podstawowym wątkiem. Ewangelista pokazuje nam, jak Jezus z Nazaretu mocą zaufania do Ojca ufa własnym impulsom wewnętrznym, mówi po prostu to, co czuje w sercu, czyni to, do czego nakłania Go głos Ojca, i niezachwianie ufa Mu, wiodąc spór ze swymi antagonistami. Samotnie występując przeciwko faryzeuszom i uczonym w Piśmie, znajduje oparcie w swym doświadczeniu Boga. I nie przestaje żywić tego zaufania nawet wtedy, gdy wrogowie chwytają Go, chłostają, wyszydzają i skazują na śmierć. Wręcz przeciwnie, właśnie na krzyżu Jego zaufanie do Ojca osiąga swą ostateczną pełnię.
Według Schreibera, Markowa idea teologii zaufania znajduje potwierdzenie przede wszystkim w jego rozumieniu ukrzyżowania. Teologia Krzyża jest dla Ewangelisty jednocześnie teologią zaufania. Marek całą swą Ewangelię ukierunkował na Krzyż. Dlatego nazwano ją niegdyś historią Męki Pańskiej poprzedzoną długim wprowadzeniem. Pod znakiem krzyża stoi wiele wcześniejszych epizodów. Faryzeusze i herodianie postanawiają Go zabić już wtedy, gdy Jezus w szabat uzdrawia człowieka z uschniętą ręką (zob. Mk 3,6). Podczas galilejskiej działalności Jezus uzdrawia zarówno Żydów, jak i pogan. Jego śmierć na krzyżu jest największym cudem, "na który zorientowana jest cała Ewangelia św. Marka" (Schrei-ber, s. 234)- Cud ten "dokonuje się dla opuszczonych przez Boga pogan" (tamże). Pierwszy pojął go pogański setnik, o którym czytamy, że przedśmiertny krzyk Jezusa nie tyle słyszał, ile widział. Wiara oznacza też widzenie głębsze widzenie. Gdy w haniebnej śmierci Jezusa na krzyżu i w Jego przedśmiertnym krzyku dostrzegam Jego bezwarunkowe zaufanie do Boga, myślę, że zrozumiałem przesłanie Ewangelii św. Marka.
Śmierć na krzyżu unaocznia nam bezwarunkowe zaufanie Jezusa do Bożej miłości. Jednocześnie swą pełnię osiąga w niej miłość, z jaką Jezus zajmował się ludźmi, przywracał im zdrowie i walczył o ich wyzwolenie spod władzy demonów. Jego miłość, która w śmiertelnej niemocy pokonuje moc demonów, Ewangelista opisuje paradoksalnymi obrazami: "Służąca życiu bliźniego miłość żywi się tym, że umiera; a umierając, pokonuje śmierć, ponieważ śmierć Jezusa, zwycięska w miłości, gotowa na ostateczną ofiarę, rodzi nowe życie" (Schreiber, s. 232). W Jezusie miłość Boża ukazuje się pod zasłoną niemocy i klęski, dlatego uczniom tak trudno w nią uwierzyć. Uczniowie do końca nie wierzą. Ewangelista zachęca nas, żebyśmy w śmierci Jezusa dostrzegli Jego zwycięstwo nad mocą ciemności, zwycięstwo miłości nad nienawiścią, zwycięstwo zaufania nad lękiem. Sam Jezus jest dla św. Marka wzorem wiary. "Mimo wszelkich pokus zachowuje wiarę i bezwarunkowo ufa Ojcu" (tamże, s. 240). Umiera "wyrażając bezwarunkowe zaufanie do Boga, choć czuje się opuszczony (Mk 15, 34)" (tamże, s. 242). Gdy czytając Ewangelię św. Marka, medytujemy nad śmiercią Jezusa, który nawet w obliczu śmierci zwraca się do Boga, Ewangelista zachęca nas: z Jezusem ufajcie, że Bóg przezwycięży wasze wszelkie lęki i niedole nic nie jest w stanie oddzielić was od Boga.
Właśnie swą teologią zaufania św. Marek przemawia do nas, współczesnych, których dręczą najrozmaitsze lęki. W dzisiejszych czasach lęk należy do fundamentalnych zjawisk. Ewangelista nie koi naszych lęków słowami taniego pocieszenia, lecz tym, ze opisuje cały bezmiar Jezusowego lęku i opuszczenia, odrzucenia i niepowodzenia, ze triumfowi miłości pozwala zajaśnieć właśnie na krzyżu symbolu największego opuszczenia i największej niemocy. Teologia Krzyża stanowi odpowiedź Ewangelisty na zapewne największą niedolę współczesnego człowieka na lęk przed niepowodzeniem, przed chorobą, przed samotnością i bezradnością, wreszcie na lęk przed śmiercią. Sw. Marek zachęca nas, żebyśmy nie tylko patrzyli na krzyż jak na symbol zwycięstwa ufności nad lękiem, lecz również szli za Jezusem Jego drogą ku samotno-ści i niemocy. Gdy jesteśmy gotowi postępować za Jezusem Jego drogą na krzyż, zrozumiemy, że nawet śmierć nie może pokonać miłości że właśnie w chwili niemocy miłość okazuje się największą mocą.
5. OBSZARY NAPIĘĆ
Rudolf Pesch za najważniejsze dokonanie teologiczne św. Marka uważa kompozycję tekstu, porządkującą materiał ustnej tradycji. Wymienia przy tym trojakie obszary napięć. Pierwszy łączy się z wędrówką Jezusa. Rozpoczyna Jan Chrzciciel, który przygotowuje Mu drogę, a kończy Zmartwychwstały, który przed uczniami idzie do Galilei. Wędrówka Jezusa obejmuje Jego działalność, która ostatecznie wiedzie na krzyż. Droga Jezusa staje się pierwowzorem drogi uczniów drogi naśladowania.
Drugi obszar napięć Pesch nazywa obszarem misjonarskim. Łączy się on z reakcją świadków na działalność Jezusa. Ludzie najpierw podziwiają Jego cuda. Są zdumieni również Jego kazaniami. Dopóki Jezus działa, wszelkie wyznawanie podlega nakazowi milczenia. Jego tajemnica ma pozostać ukryta, aby jej błędnie nie zrozumiano. Misjonarskie napięcie opada "po śmierci Jezusa dzięki wyznaniu setnika" (Pesch, s. 60).I przenosi się na Kościół, który strzeże chrześcijańskiego wyznania i stale je głosi. Pesch konkluduje: "Cała Ewangelia św. Marka jest księgą misyjną" (tamże, s. 6l).
Trzeci obszar napięć "obejmuje niebiańskie objawienie godności Jezusa podczas chrztu (Mk I, II), Przemienienia (Mk 9, 7) i ukrzyżowania (Mk 15, 33- 38; 16, 6 n.)" (tamże). Na początku, w środku i na końcu Ewangelii Jezus zostaje uznany przez Boga za Syna Bożego, za Tego, w którym jaśnieje chwała Boża i który wnosi światło w mrok ziemskiego świata. Ewangelia chce wszystkim narodom głosić boską godność Jezusa.
Zapewne można by znaleźć wiele innych pól napięć. Im dłużej zajmuję się Ewangelią św. Marka, tym większy jest mój podziw dla techniki kompozycyjnej autora. Także Bas van Iersel swą koncepcją "konstrukcji typu sandwicz" unaocznił mi, w jaki sposób Ewangelista łączy różnorakie wątki i nadaje indywidualne piętno dostępnym przekazom. Próby dokładnego wyznaczenia granicy między zastanym materiałem i interpretacyjną obróbką nie mają większego znaczenia. W tym kształcie, w jakim została nam przekazana, Ewangelia św. Marka jest dziełem sztuki, które chce nas zachęcić, żebyśmy z podziwem spoglądali na Jezusa jako na cudotwórcę, żebyśmy w swym lęku zdali bliskość, która rodzi zaufanie, żebyśmyGo wyznawali jako Syna Bożego, żebyśmy podążali za Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym drogą, którą On szedł przed nami.
II. INTERPRETACJA
1. POCZĄTEK (MK i, I15)
Swą Ewangelię św. Marek rozpoczyna znaczącym słowem arche "początek". Nawiązuje nim do początku stworzenia. Bóg ustanawia przez Jezusa nowy początek. Na nowo stwarza człowieka i od nowa go zbawia. Ale słowo arche może oznaczać również podstawę. Podstawą Ewangelii jest historia Jezusa od chrztu po śmierć. "Początek Ewangelii Jezusa Chrystusa, Syna Bożego" (Mk I, I). Ewangelista chce głosić Radosną Nowinę Nowinę, która niesie ludziom radość. Sw. Marek pierwszy nazwał swe dzieło ewangelią. Słowo to oznaczało po prostu "radosną nowinę". W Starym Testamencie radosną wieść zwykle ogłaszają ludziom aniołowie posłańcy Boga, którzy występują jako posłańcy radości obwieszczający zwycięstwo Boga nad Jego wrogami. W cesarstwie rzymskim ewangelią nazywano edykty cesarskie. Gdy cesarz wydawał jakieś rozporządzenie, ogłaszano je obywatelom jako radosną nowinę, która obiecywała ludziom szczęście i zbawienie. Sw. Marek głosi Radosną Nowinę: że przez Jezusa Bóg ustanowił nowe królestwo, w którym panuje Bóg i w którym ludzie doświadczają Bożej bliskości jako szczęścia i zbawienia.
Ewangelia św. Marka opowiada o Jezusie Chrystusie. Ewangelista celowo używa podwójnego imienia, które ma uroczysty charakter. Już we wczesnym Kościele uważano je za święte. Jezus Chrystus już na początku Markowej Ewangelii zostaje nazwany Synem Bożym. W jej zakończeniu rzymski setnik powtórzy to wyróżniające miano Jezusa, czym podsumuje całą Ewangelię. Pojęcie "Syn Boży" u św. Marka nie oznacza jeszcze preegzystującego Syna Boga Trójjedyne-go, który w Jezusie wcielił się w ludzką postać. Żydzi miano syna Bożego nadawali królowi, a także Mesjaszowi i ludowi Izraela. Za syna Bożego uważano również nauczyciela mądrości. W świecie judaizmu określenie "syn Boży" nie oznaczało istotowej tożsamości z Bogiem, a jedynie przynależenie do Niego. Jezus w szczególny sposób przynależy do Boga: jest Mu szczególnie bliski, przepełniony Jego duchem. Grecy z pojęciem "syn boży" łączyli przede wszystkim ideę spłodzenia przez bóstwo. Zeus spłodził cały zastęp synów i córek. Miano syna bożego często nadawano wszędzie wówczas spotykanym theoi aneres boskim mężom. Uważano, że mają oni w sobie boską iskrę, że pochodzą od boga. Filozofia stoicka głosiła, że "z racji swego rozumu człowiek jest potomkiem Boga i ma w sobie boskie nasienie" (Gnilka, s. 60). Św. Marek tak przezeń cenione miano "Syn Boży" wywodzi prawdopodobnie z żydowskiej tradycji. Ale swą Ewangelię pisze dla nawróconych pogan, zatem dla chrześcijan obeznanych z grecką kulturą, którzy z mianem "Syn Boży" łączyli zapewne również znaczenia, jakie miał on w greckiej mitologii i filozofii.
Początek Ewangelii św. Marka jest zdominowany przez Jana Chrzciciela. Jego głos rozbrzmiewa na pustym i wzywa ludzi, by przygotowali Panu drogę. Św. Marek cytuje Księgę Izajasza w greckim przekładzie Septuaginty. Mówiąc o "Panu", prorok z pewnością miał na myśli Boga. Dla Ewangelisty Panem jest Jezus. Jan Chrzciciel przygotowuje drogę Jezusowi jako prawdziwemu Panu ziemskiego świata. I wzywa ludzi, by w swych sercach utorowali drogę, którą Jezus Chrystus będzie mógł dotrzeć do ich serc i napełnić je swym Duchem. Ewangelista ukazuje Jana Chrzciciela jako surowego ascetę, który podobnie jak ówcześni beduini nosił odzienie z wielbłądziej sierści, a żywił się szarańczą i miodem leśnym. Św. Marek pomija milczeniem jego wezwanie do nawrócenia. W tej Ewangelii Jan Chrzciciel wskazuje tylko na przyjście Jezusa, który wprawdzie idzie za nim, ale w rzeczywistości jest mocniejszy od niego. I będzie chrzcił ludzi Duchem Świętym. Chrzest wodą, którego udzielał Jan Chrzciciel, był chrztem nawrócenia rytem, którym ludzie manifestowali, ze chcą odrzucić i zmyć swą przeszłość, by od nowa przestrzegać przykazań Bożych. Chrzest bez nawrócenia był nieskuteczny. Chrzest, którego będzie udzielał Jezus, ma zupełnie inny charakter. Napełnia ludzi Duchem Świętym, który czyni ich zdolnymi do nowej postawy.
Początek publicznej działalności Jezusa wyznacza chrzest udzielony Mu przez Jana Chrzciciela. Ewangelista wspomina tylko, że Jezus przybył z Nazaretu w Galilei, by przyjąć od Jana chrzest w Jordanie. Trudno powiedzieć, jakie wydarzenia historyczne kryją się za tą informacją. Można przypuszczać, że Jezus nawiązał kontakt z esseńczykami, z których wywodził się Jan Chrzciciel, i ze należał do kręgu jego najbliższych uczniów. Dla wczesnego Kościoła kwestia ta była istotnym problemem, gdyż mogło się wydawać, że Jan Chrzciciel przewyższa Jezusa, skoro udzielił Mu chrztu. Ale u św. Marka chrzest Jezusa jest wydarzeniem, podczas którego sam Ojciec ukazuje prawdziwą istotę swego Syna. I bezpośrednio łączy się z powołaniem: "W chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na Niego. A z nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie" (Mk 1, 10-11). Słowa Ewangelisty pozwalają nam posłyszeć i ujrzeć szczególne okoliczności powołania Jezusa. Niebo rozwarło się, aby mógł zstąpić Duch Święty. Izrael od zawsze marzył, ze Bóg rozedrze nieboskłon na pół i ześle swego Ducha, by ocalił ludzi. Podczas chrztu Jezusa Duch Święty zlatuje niczym gołębica co nie znaczy, że przyjął postać gołębicy, jak to później przedstawiało wielu artystów. Ewangelista nawiązuje tu raczej do biblijnych słów o unoszeniu się Ducha nad wodami podczas stworzenia świata. W Jezusie Bóg na nowo stwarza świat. Ustanawia nowy początek. Człowiek przybiera postać, jaką na początku Bóg przewidział dla niego. Został stworzony na podobieństwo Boże. Chrzest Jezusa wszystkim nam uwidacznia to podobieństwo. Jezus jest człowiekiem, jakiego Bóg stworzył na początku umiłowanym Boga. Nie stracił przychylności Boga, jak Adam, który popełniając grzech, odwrócił się od Stwórcy. Dla Noego gołębica jest symbolem pokoju: zwiastuje pojednanie między Bogiem i ludźmi. U Greków gołębica była atrybutem Afrodyty. W Ewangelii św. Marka symbolizuje miłość Boga, która zstąpiła w ziemski świat.
Jezus jest umiłowanym Synem Boga. Łączy Go czuła więź z Bogiem Jego Ojcem. A Bóg ma upodobanie w swym Synu, który je odwzajemnia. Szczegółowo opisując, jak wyglądał chrzest Jezusa, Ewangelista podpowiada nam, jak winniśmy postrzegać postać Nauczyciela z Nazaretu: jest On obdarzony Duchem Świętym, przepełniony boską siłą. Realizuje swe dzieło mocą Ducha Świętego i w upodobaniu Bożym. Uwolni nas od wszelkich mocy, które utrudniają bądź deformują nasz ludzki byt. Przywróci człowiekowi pierwotny kształt, jaki na początku stworzenia Bóg zamierzył dla nas. Poprzez Jezusa Bóg ustanawia nowy początek, by odnowić dzieło stworzenia, przywrócić człowiekowi jego prawdziwą istotę, uczynić go zdolnym do miłości, za którą tęskni nasze serce.
Wszystko, co dotyczyło Jezusa, przez chrzest staje się udziałem również każdego chrześcijanina. Otwiera się nad nim niebo. I słychać głos Boga: "Ty jesteś moim umiłowanym synem, ty jesteś moją umiłowaną córką. W tobie mam upodobanie. To dobrze, że istniejesz".
Jezus wychodzi z Jordanu przepełnionego grzechami wszystkich, którym chrztu udzielił Jan Chrzciciel. Scena ta obrazuje istotę naszego chrztu. Nie jeste^ śmy doskonali. Mamy mnóstwo win. Ale Bóg nie zwraca na nie uwagi. Wychodząc z wód naszej winy, przekonujemy się, że Bóg miłuje nas bezwarunkową miłością. Chrzest pozwala nam się przekonać, ze Bóg miłuje nas bezwarunkowo bez względu na nasze osiągnięcia, bez względu na nasze postępowanie.
Jezus otrzymuje chrzest nie tylko dla siebie: mocą Ducha Świętego ma wypełnić misję dla nas. Bezpośrednio po scenie chrztu czytamy u św. Marka: "Zaraz też Duch wyprowadził Go na pustynię" (Mk 1, 12). Ewangelista użył tu mocnego słowa ekballei: Duch "rzucił" Jezusa na pustynię. Działał tu jakby jakiś przymus wewnętrzny. Można by oczekiwać, że Jezus będzie się sycił swym chrzcielnym doświadczeniem Boga, że będzie się kąpał w doświadczeniu Jego bezwarunkowej miłości. Lecz musi iść na pustynię tam gdzie panują demony, gdzie panuje śmierć. W kręgu śmierci musi zdać próbę życia, które Ojciec podarował Synowi. Duch Święty zmusza Jezusa, by poznał wszelkie wyżyny i niziny ludzkiego bytu. Chrzest musi wniknąć we wszelkie otchłanie Jego duszy. A Duch ma przeniknąć i przemienić wszystko, co w Nim mroczne i demoniczne.
Jezus pozostawał na pustyni przez czterdzieści dni, które są symbolicznym odpowiednikiem czterdziestu lat pustynnej wędrówki Izraela. Izrael ciągle ulegał szatańskiej pokusie. Jezus opiera się pokusie. Ewangelista nie podaje, na czym polegało kuszenie. Ale opisując pobyt Jezusa na pustyni, posługuje się dwoma symbolami: Jezus zył wśród zwierząt, a usługiwali Mu aniołowie. Oba symbole obrazują napięcie, w jakim zył Jezus na pustyni i w jakim żyje każdy chrześcijanin: między dzikimi bestiami i aniołami między popędami i duchem, między agresją i miłością, między dzikimi, destrukcyjnymi tendencjami i czułą, ochraniającą obecnością aniołów. Całe życie jesteśmy rozdarci między tymi dwoma biegunami. Jezus był w pełni człowiekiem zanurzonym również w sferę boskiego bytu. Podobnie jest z nami. Na pustyni Jezus zył wśród dzikich zwierząt: nie we wrogości, lecz w rajskim pokoju. To znaczy: zintegrował swe dzikie i agresywne siły wewnętrzne, które nie wyrządzały mu już szkody. Urzeczywistnił wizję rajskiego pokoju, jaką można znaleźć w rozdziale jedenastym Księgi Izajasza. Nie było juz wrogości między niebem i ziemią, między duchem i popędem, między płciowością i duchowością. Dwoma krótkimi wersami Ewangelista wyraża to najgłębsze doświadczenie, jakie na pustyni stało się udziałem Jezusa, który dokonał wewnętrznej integracji. Więź z Bogiem przeniknęła wszelkie sfery Jego ciała i duszy, Jego świadomości i nieświadomości. Duch Święty przeniknął tę istotę, która była w pełni człowiekiem. Dlatego Jezus mógł głosić przesłanie Boże, nie fałszując jego treści, nie mącąc go jakimiś ludzkimi, ubocznymi zamierzeniami.
Jezus zintegrował dzikie bestie i aniołów, natomiast w dzisiejszych czasach wielu ludzi uważa, ze jedynie na drodze duchowości może rozwiązać swe problemy i uporać się ze swymi ranami. Kto tak mniema, nie dostrzega "dzikich bestii", które oddziałują na jego duchowość nie widzi, jak jest ona autorytarna i agresywna. Jezus żyje wśród dzikich zwierząt. Obeznaje się z nimi. Właśnie dzięki temu potrafi odróżnić duchowość integrującą od duchowości rozszczepiającej. Od razu wyczuwa, czy ktoś akceptuje w sobie nie tylko aniołów, lecz również dzikie bestie, czy tez wybrał duchową drogę, by uniknąć konfrontacji z własną agresywnością i płciowością.
Następnie Ewangelista przekazuje nowinę, którą głosił Jezus. Wyrażają ją dwa krótkie zdania: "Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!" (Mk I, 15). Greckie kairos "czas" oznacza "właściwą chwilę", która konstytuuje czas, która jest jego najgłębszym sensem. "Czas się wypełnił". Osiągnął pełnię. Królestwo Boże jest bliskie. Bliskość Boga pozwala ludziom żyć prawdziwie. Jedynie w pobliżu Boga człowiek przybliża się do swej prawdziwej istoty. I jedynie dlatego, że Bóg jest blisko, czas może osiągnąć swą pełnię. Mistycy zwłaszcza Mistrz Eckhart często mówili o pełni czasu. Bóg, który trwa ponad wszelkim czasem, wchodzi w czas i powoduje, że czas się wypełnia. Jezus nie zapowiada sądu, lecz głosi uzdrawiającą bliskość Boga. Odpowiedzią człowieka winno być nawrócenie, a nie pokuta. Greckie metanoeite ("nawracajcie się") znaczy właściwie: "Odmieniajcie swe myślenie! Wyglądajcie poza świat rzeczy, a dojrzycie bliskość Boga!". Jezus chce nam otworzyć oczy, abyśmy we wszystkim dostrzegali Boga. Bóg jest już wszędzie obecny. Nie trzeba Go błagać, by przyszedł. Wystarczy otworzyć oczy, by wszędzie dostrzec Jego obecność. W greckim metanoeite pobrzmiewa również jego hebrajski odpowiednik: "nawracać się, dokonywać zwrotu, podążać inną drogą". Hebrajczycy wiedzieli, że człowiek często podąża błędną drogą która nie wiedzie do zbawienia, lecz na manowce i bezdroża. Musi ją porzucić i obrać właściwą drogę. Albo na drodze, która wiedzie do zguby, nawrócić się, powrócić do źródła. Nawrócenie musi pociągać za sobą wiarę. Jest ono szczególnym zwrotem ku Ewangelii: "Wierzcie w Ewangelię, ufajcie Ewangelii!". Zapewne można je tak rozumieć: kto mieszka w Radosnej Nowinie, kto słów Jezusa słucha w taki sposób, że one zamieszkują w nim, ten jest coraz bardziej ufny i stały, ten osiąga trwałą ostoję pośród niepewności ziemskiego świata. Dla św. Marka Ewangelia jest Ewangelią Jezusa Chrystusa. Dlatego nawrócenie wymaga zaufania do Jezusa. Jezus otwiera ludziom oczy. Ukazuje im drogę, która naprawdę prowadzi do życia. Obdarza ich najpewniejszą ostoją bezwarunkowym zaufaniem do Boga, zaufaniem, którym nie mogą wstrząsnąć ani porażki, ani wrogowie.
2. UZDROWIENIE OPĘTANEGO (MK I, 21-28)
Pierwsze uzdrowienie ma dla Ewangelisty programowy charakter. Jest uzdrowieniem opętanego. Ewangelista uważa, ze choroba zawsze ma też coś z opętania. Demony, które panują nad człowiekiem, są symbolem wszelkich natręctw, idee fixe, kompleksów neurotycznych itp. Św. Marek mówi również o niebezpiecznych duchach. Duchy te mącą zarówno nasz wizerunek samych siebie, jak i nasz wizerunek Boga. Są obcymi mocami, które panują nad nami. Ewangelista charakteryzuje opętanego jako człowieka "w duchu nieczystym" (Mk 1, 23)*. Pozostaje on we władzy ducha nieczystego. W przeciwieństwie do uczniów, którzy "mieszkają w Ewangelii", człowiek ten mieszka w "duchu nieczystym" w zagmatwaniu, w zamroczeniu, w zaćmieniu. "Duchem nieczystym" może być rozgoryczenie, które mąci myśl. Ale może tez chodzić o przesadny ideał czystości, który zamykając człowiekowi oczy na wszelką nieczystość, przepełnia go śmieciem wypartych uczuć i emocji. Uzdrowienie zawsze oznacza dla Ewangelisty, że Jezus wyzwala nas ku samym sobie, że wyrywa nas spod władzy i nieczystych duchów, że wiedzie nas ku samym sobie, ku naszej prawdziwej istocie.
Juz opis pierwszego uzdrowienia ukazuje "konstrukcję typu sandwicz", jaką Ewangelista nadaje epizodom, które uważa za szczególnie ważne. Narrację rozpoczyna informacja, ze Jezus nauczał w synagodze w Kafarnaum. Słuchacze są zdumieni Jego nauką. Czują przerażenie bądź podziw wpadają w ekstazę, jak dosłownie głosi grecki tekst: "uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie" (Mk 1, 22). Potem św. Marek opisuje scenę uzdrowienia opętanego, którą znów kończy relacja o reakcji zebranych: "Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne" (Mk 1, 27). Koncentryczną strukturą narracji Ewangelista chce nam unaocznić, ze nauka Jezusa nie jest bez następstw że Jezus uzdrawia właśnie swą nauką. Opowiadając o Bogu, wyzwala ludzi ku samym sobie. Wizerunek Boga i wizerunek człowieka ściśle się ze sobą wiążą. Głosząc o uzdrawiającym i wyzwalającym, afirmującym i zachęcającym Bogu, Jezus uwalnia ludzi od Jego patogennych wizerunków i podnosi, aby mogli się stać w pełni sobą.
Gdy Jezus mówi o Bogu, ludzie mają wrażenie, ze sam Bóg rzeczywiście jest wśród nich obecny. Tego, co mówi, nie usłyszał od innych. Opiera się tylko na własnym doświadczeniu. I mówi o Bogu w taki sposób, że porusza ludzkie wnętrze. Słuchający nie mogą się wygodnie rozsiąść i dumać nad słowami Jezusa. Słowa o Bogu przenikają do ich serc. I poruszają je. Ludzie czują, że Jezus mówi o Bogu jako ktoś, kto otrzymał od Niego pełnomocnictwo. Jego słowa sprawiają, że odczuwalna staje się moc Boga uobecnia się sam Bóg. Wiedzą: tak jest, jak On mówi, wszystko to jest prawdą, tak rzeczywiście jest z Bogiem, jak On głosi. Greckie exousia "pełnomocnictwo" oznaczało również, że ktoś jest wolny, że może działać, jak chce. Mówiąc o Bogu, Jezus jest wewnętrznie wolny. Nie wchodzi tu w grę żaden lęk. A słowo oznacza władzę, jaką sprawuje prawdziwy Pan. Jezus jawi się słuchaczom jako ktoś, kto ma władzę, kto ma udział w panowaniu Boga. Słowa Jezusa coś w słuchaczach powodują. Uwalniają ich od zniewalających i patogennych mocy. Exousia dosłownie znaczy: "z samego bytu". Jezus działa i mówi z samego bytu. Tkwi w bycie we własnym bycie i w bycie Boga. Jego słowa zgadzają się z Jego bytem.
Reakcję ludzi na słowa Jezusa o Bogu św. Marek ukazuje na przykładzie człowieka, którego opętał duch nieczysty. Duch nieczysty zaczyna krzyczeć: "Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić" (Mk 1, 24). Demon symbolizuje tu nasz nieczysty, nasz chorobliwy i demoniczny wizerunek Boga i człowieka. Jakże często hołdujemy wizji Boga, która deformuje Jego prawdziwą istotę, na przykład wizji "księgowego", który wszystko zapisuje po stronie "winien" i "ma", wizji Boga arbitralnych decyzji, który nieustannie krzyżuje nasze rachuby, wizji Sędziego, który bez przerwy nas kontroluje i ocenia. Takie demoniczne wizerunki Boga mącą również nasz wizerunek własnej osoby. Opacznie postrzegamy samych siebie. A od Boga oczekujemy, że nas zabezpieczy przed wszelkimi ewentualnościami losu. Obnosimy się z Bogiem, nadymając swe ego i wynosząc się nad innych. Chcielibyśmy Mu wydawać dyspozycje, chcielibyśmy Go uczynić naszym sługą. Ludzie, którzy hołdują takim wizerunkom Boga, nie mogą się powstrzymać, gdy w pobliżu jest Jezus. Zaczynają krzyczeć. Demon musi przemówić. Czuje, ze znalazł się w niebezpieczeństwie. Opowiadając o Bogu, Jezus wyrywa nas z drzemki. Mówi o Nim w ekscytujący sposób. Otwiera nam oczy. I nagle poznajemy, kim jesteśmy. Dostrzegamy, że się schowaliśmy za swym wizerunkiem Boga, że sporządziliśmy sobie wizerunek samych siebie, który pozostaje w sprzeczności z naszym prawdziwym obrazem. Jezus karci nieczystego ducha: "Milcz i wyjdź z niego!" (Mk 1, 25). Nie utożsamia osoby i demona, który nią rządzi. Dla demona nie ma wyrozumiałości. Musi go przepędzić. Dlatego wewnętrznym głosom, które rozdzierały opętanego, rozkazuje, by zamilkły. Nie można się im przeciwstawić argumentami, bo trajkoczą jak młynki modlitewne, tak że żaden argument do nich nie trafia. Aby człowiek mógł się uwolnić od głosów, które go niewolą, niezbędna jest stanowczość i siła Jezusa. Nieczysty duch czuje Jego moc, ale nie poddaje się bez walki. Miota opętanym, by go w końcu opuścić z głośnym krzykiem, który ukazuje jego prawdziwą istotę. Demon chciałby rozerwać opętanego. Jest hałaśliwy. Nie pozwala, by człowiek w ciszy znalazł drogę do samego siebie. Reakcja demona potwierdza zarazem pełnomocnictwo Jezusa. Demon nie jest w stanie zignorować Jego słów. Opętany, na którego z jednej strony działa teraz moc demona, z drugiej zaś pełnomocnictwo Jezusa, jest rozdarty między przeczuciem, że Jezus mówi prawdę o Bogu, a przywiązaniem do własnego wizerunku Boga, do budowli życia, którą sam wzniósł. Jezus mówi o Bogu w taki sposób, że zmusza nas do decyzji. Nie możemy Go już zignorować. Opętany z głośnym krzykiem uwalnia się od swego demona. W krzyku tym pobrzmiewa już przedśmiertny krzyk, którym Ukrzyżowany obwieści swe ostateczne zwycięstwo nad demonami.
Słuchacze odbierają naukę Jezusa jako coś nowego. Mówi On o Bogu w zupełnie nowy sposób odświeżający i wyzwalający, ożywiający i uzdrawiający. Mówi na podstawie otrzymanego pełnomocnictwa. Nie interpretuje sensu przepisów Prawa, jak czynili faryzeusze, lecz swymi słowami pozwala odczuć siłę Boga. Nie mówi o Bogu, lecz swymi słowami pozwala się Mu ukazać. Jego słowa coś w nas powodują. Wyzwalają nas ku naszej prawdziwej istocie. Jezus mówi o człowieku i Bogu w taki sposób, że patogenne wizerunki Boga i naszej osoby nie mają już szans. Muszą się usunąć. Ale usuwają się z krzykiem. Demaskują swą rzeczywistą istotę: swoje destrukcyjne i wrogie zamiary. Miotają nami. Chcą nas oderwać od naszego centrum i zapanować nad nim. Dlatego musi przyjść ktoś taki jak Jezus, kto jest w mocy przepędzić je z naszej duszy. Tylko w ten sposób człowiek może się podnieść i znaleźć drogę do samego siebie.
3. UZDROWIENIE TRĘDOWATEGO (MK 1, 40-45)
W czasach Jezusa trędowaci byli zepchnięci na margines społeczeństwa. Musieli mieszkać w osobnych osadach. Trędowaty symbolizuje człowieka, który nie może znieść samego siebie. Nie jest w stanie siebie zaakceptować, dlatego czuje się odrzucony, izolowany, zagrożony przez innych. Nigdzie nie może sobie znaleźć miejsca. Wygląd skóry pozwala stwierdzić, czy ktoś się dobrze czuje "we własnej skórze". Kłopoty ze skórą są symbolicznym znakiem, że nie akceptujemy siebie. Coś, czego nie akceptujemy, przyjmuje postać wysypki czy krost. Właśnie taki człowiek, który nie potrafi siebie pokochać, który czuje się odrzucony przez wszystkich, przychodzi do Jezusa. Wie, że dłużej nie da rady tak żyć. Bo żaden człowiek nie jest w stanie wytrzymać izolacji i odrzucenia, które skazują go na bezdomność. Każdy z nas potrzebuje przychylności i miłości. Trędowaty zdaje sobie sprawę, że sam nie przerwie zaklętego kręgu odrzucenia. Dlatego idzie do Jezusa i pada na kolana. Mówi: , Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić" (Mk 1 40). Brzmi to tak, jakby Go czynił odpowiedzialnym za swe oczyszczenie. Uchyla się od odpowiedzialności za siebie bo cóz może na to poradzić, ze wszyscy go odrzucają.
Jezus zgadza się zająć chorym, ale nie jako ktoś, kto wszystko zrobi za niego. Konfrontuje go z nim samym. Uświadamia mu, że po części sam odpowiada za swą chorobę. Pierwszym etapem terapii jest litość. Greckie spłanchnistbeis ("zlitowawszy się") znaczy dosłownie: "przejąwszy się w trzewiach". Według Greków, trzewia były siedzibą najbardziej delikatnych uczuć. Jezus pozwala choremu podejść. Współczuje jego rozgoryczeniu, jego rozpaczy, jego nienawiści do samego siebie. Drugim etapem jest wyciągnięcie ręki. Gestem tym Jezus ofiaruje choremu więź. Chce wejść z nim w kontakt, chce, żeby coś między nimi przepłynęło. Potem go dotyka. Gdy ktoś nie jest w stanie siebie zaakceptować, trudno go zaakceptować również innym, których powstrzymuje obawa, że się zetkną z jego chaosem wewnętrznym, że się powalają śmieciem jego goryczy i nienawiści do samego siebie. Jezus nie zna takich obaw. Wie, że Jego osoba nie ulegnie zbrukaniu że Jego wnętrze pozostanie jasne i czyste. Dotknąć kogoś to tyle, co przyjąć go takim, jaki jest. "Dotykać" pozostaje w związku ze "stykać się" "mieszać się". Uczucia Jezusa mieszają się z uczuciami trędowatego. Dotykając chorego, Jezus pozwala, by wpłynęła weń Jego wewnętrzna jasność. Potem mówi: "Chcę, bądź oczyszczony!" (Mk 1, 41) Dla mnie słowa te znaczą: "Przystaję na ciebie. Akceptuję cię. Ale teraz ty sam musisz zaakceptować własną osobę, powiedzieć tak wobec samego siebie. Musisz sam coś uczynić dla swego uzdrowienia. Musisz podjąć decyzję i opowiedzieć się za życiem". Gdy to powiedział, trąd natychmiast zniknął. Chory jest teraz zdolny zaakceptować samego siebie. Czuje się czysty. Czuje harmonię wewnętrzną. Ale czegoś mu jeszcze brakuje. Jeszcze nie znalazł oparcia w samym sobie. Wszędzie rozpowiada o swym uzdrowieniu. Chce być w centrum zainteresowania. Akceptuje siebie tylko jako osobę, której przydarzyło się coś niezwykłego i która wynosi się nad innych. Myli akceptację z zależnością. Nie może się uniezależnić od Jezusa, rozpowiadając wszystkim o Jego czynie.
Jezus odprawia uzdrowionego, surowo mu przykazując: "Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich" (Mk 1, 44) W pierwszej chwili zachowanie Jezusa wydaje się niezrozumiałe. Użyte w greckim oryginale słowo wskazuje na Jego gniew. Jezus "rozzłościł się, oburzył, zrugał uzdrowionego". Być może przeczuł, że uzdrowiony będzie opowiadał o swym uzdrowieniu, by wzbudzić zainteresowanie. Każe mu postąpić tak, jak było w zwyczaju stanąć przed kapłanem. I powrócić na łono wspólnoty. Ale uzdrowiony przy każdej okazji opowiada wszem i wobec, co się wydarzyło. W konsekwencji doprowadził do izolacji Jezusa, który nie mógł się już pokazywać w miastach, lecz "przebywał w miejscach pustynnych" (Mk 1, 45). Relacje się odwracają. Jezus, należący do wspólnoty, uzdrowił trędowatego, który był izolowany. Uzdrowiony doprowadził do izolacji Jezusa, który teraz musi przebywać poza wspólnotą. Jezus pragnął go w pełni uleczyć. żeby się tak mogło stać, uzdrowiony musiałby milczeć, aby terapia mogła objąć nie tylko ciało, lecz również duszę. Trędowaty nie jest jednak gotowy do takiej postawy. Można powiedzieć, że żyje teraz na koszt Jezusa. Moim zdaniem, cały ten epizod odsyła do ukrzyżowania. Jezus zostaje na krzyżu wykluczony z ludzkiej wspólnoty i izolowany, abyśmy się czuli bezwarunkowo miłowani i doznali uzdrowienia. Zostaje wydany na śmierć, abyśmy mogli na powrót zamieszkać w pobliżu Boga. Uzdrowienie człowieka będzie Jezusa, Syna Bożego, kosztowało życie.
4. UZDROWIENIE PARALITYKA (MK 2, 1-12)
Kilka dni po uzdrowieniu trędowatego Jezus powrócił do Kafarnaum. Na wieść o tym zeszło się tyle ludzi, ze nawet przed drzwiami nie było już miejsca. Czterech mężczyzn przyniosło paralityka. Weszli na dach i zrobili otwór w suficie, by na noszach spuścić w dół chorego do samych stóp Jezusa. Scena ta fascynowała mnie już w dziecięcych latach. By chory odzyskał zdrowie, mężczyźni są gotowi rozwalić cały dom. Bez względu na wszystko chcą dostarczyć paralityka przed oblicze Jezusa. Język podpowiada nam, co jest prawdziwą przyczyną paraliżu duszy. Paraliżuje nas blokuje i hamuje lęk. Człowiek, który lęka się coś powiedzieć w obecności innych, czuje się jak sparaliżowany. Jest to lęk przed cudzą opinią. Ale można wskazać również inne formy paraliżującego lęku: lęk przed trudną sytuacją, lęk przed ważną osobistością, lęk przed zagrożeniem, lęk przed winą lęk, że ktoś odkryje naszą winę.
Jezus widzi wiarę mężczyzn, którzy przynieśli paralityka: nie jest to wiara chorego, lecz jego towarzyszy. Zwraca się do paralityka: "Dziecko, odpuszczone są twoje grzechy" (Mk 2, 5) Paralityk pragnie ozdrowieć. Można by zapytać: co wspólnego z powrotem do zdrowia ma odpuszczenie grzechów? Jezus wyczuwa, ze schorzenie w jakiś sposób łączy się również z postawą wewnętrzną paralityka. Zgrzeszyć to chybić to rozminąć się z własnym życiem. Paralityk chybił swego ludzkiego bytu, ponieważ uważał, że musi być doskonały, że nie może okazywać żadnych słabości. Nie chce się okazać słaby, dlatego w swej słabości nie ma odwagi wstać, lecz daje się jej przykuć do łóżka. Człowiek, który wstaje, wie, że może się wywrócić. Kto ze wszystkich sił stara się tego uniknąć, leży w grobie własnego lęku. Można przypuszczać, że paralityk nie naruszył żadnego z przykazań, lecz po prostu zrezygnował z życia. Jego winą było to, że nie żył życiem, które powierzył nam Stwórca. Jezus zwraca się do chorego w sprawie tej rezygnacji z życia. Udziela mu odpuszczenia grzechów, zapewnia go o Bożej bezwarunkowej akceptacji. Pozwala mu wszystko zacząć od nowa: "Zostaw swe poczucie winy! Przestań się nim zadręczać, przestań się powstrzymywać od życia! Odważ się być sobą, odważ się wstać, ze swymi wadami i słabościami! Nie rezygnuj z życia! Ośmiel się żyć!".
Kilku uczonych w Piśmie, którzy byli świadkami całej sceny, oburzyło się, że Jezus udzielił paralitykowi rozgrzeszenia bo tylko Bóg może odpuszczać grzechy. Jezus poznał w duchu, co myślą. Dlatego rzekł: "Czemu myśli te nurtują w waszych sercach? Cóż jest łatwiej: powiedzieć paralitykowi: Odpuszczone są twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań, weź swoje nosze i chodź?" (Mk 2, 89). A potem naocznie wykazał im, że ma pełnomocnictwo do odpuszczania grzechów, że głosi słowo Boże na podstawie otrzymanego pełnomocnictwa. Dowodzi go, mówiąc do paralityka: "Wstań, weź swoje nosze i idź do swego domu!" (Mk 2, II). Gdy dusza zdrowieje, również ciało może powrócić do zdrowia. Paralityk wstaje, zatem odpuszczenie grzechów rzeczywiście nastąpiło. Już nie skupia się na swym lęku. Już nie odsuwa od siebie życia. Ośmiela się wstać, nie mając wszak pewności, czy po długiej chorobie zdoła się utrzymać na nogach. Zaufanie triumfuje jednak nad lękiem. Odwagi dodały mu słowa Jezusa. Dzięki Niemu paralityk odnalazł kontakt z własną ufnością i siłą, która pozwoliła mu ustać. Przestał się dręczyć pytaniem, co inni sobie mogą o nim pomyśleć i czy nie odkryją jego zahamowań. Stanął na własnych nogach, przystał na siebie. I może chodzić.
Jego problem znam z własnego doświadczenia. Prowadząc różne kursy, często łamałem sobie głowę, jakie ćwiczenia zaproponować uczestnikom. Sam wywierałem na siebie presję, starając się nadać zajęciom urozmaiconą formę, która by wszystkich zadowoliła. Gdy kiedyś rozmyślałem, jakie ćwiczenie będzie bardziej wskazane, z pomocą przyszły mi słowa Jezusa: "Wstań, weź swoje nosze i idź!". Gdy je sobie przypomniałem, nie musiałem już dłużej deliberować. Po prostu wszedłem do sali i ufnie zdałem się na uczucie. "Zawsze było to dla mnie jak wyzwolenie. W jednej chwili uwalniałem się od tej wewnętrznej presji: po prostu szedłem do ludzi ze swymi "noszami" ze swą niepewnością.
5. POLEMIKA Z FARYZEUSZAMI (MK 2, 18-28)
Ewangelista często relacjonuje polemiki Jezusa z faryzeuszami. Ale Ewangelia św. Marka nie eksponuje ich wrogości jeszcze tak mocno jak późniejsza Ewangelia św. Mateusza, która odzwierciedla przede wszystkim stan stosunków między chrześcijanami i faryzeuszami, jaki zapanował po upadku Jerozolimy w 70 roku. Faryzeusze cieszyli się popularnością, ponieważ akcentowali znaczenie laickiej pobożności. Boże przykazania uważali za ważniejsze od kapłańskich ofiar. Formułowali przepisy, którymi konkretyzowali sens przykazań Bożych. Ale często nakładali na ludzi nowe ciężary. Jezus w wielu kwestiach miał podobne poglądy. Ale w wielu też odrzucał stanowisko faryzeuszy. Uważał faryzejską pobożność za zbyt powierzchowną i nastawioną na efekt.
Pierwszym przykładem tego rodzaju polemiki jest sprawa postów. Uczniowie Jana Chrzciciela i faryzeusze regularnie pościli w każdy poniedziałek i czwartek, a także w coroczne dni postu. W odróżnieniu od nich, uczniowie Jezusa nie praktykowali postów. Jezus odpowiada pytającym: "Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi?" (Mk 2, 19). Wypowiedź ta pokazuje, jak Jezus postrzegał samego siebie i jak wyglądał Jego wizerunek Boga. Jezus nie jest ascetą, który rezygnuje z wszelkich radości życia. Relacjonując spór z faryzeuszami, św. Marek nawiązuje do uczty Jezusa z celnikiem Lewim i grzesznikami. W scenie tej Jezus rezygnuje z nawoływania grzeszników do nawrócenia. Spożywa z nimi posiłek. Pozwala im doświadczyć Bożej miłości, która ich przemienia. Postrzega siebie jako pana młodego, który głosi ludziom, że Bóg jest blisko, i który zachęca ich, by razem z Nim cieszyli się Bożą miłością. Zaprasza ludzi na wesele z Bogiem, który pragnie się z nimi zjednoczyć. A gdy Bóg jednoczy się z człowiekiem, człowiek wewnętrznie jednoczy się również z samym sobą.
W wielu baśniach wesele symbolizuje finał ludzkiej samorealizacji. Wszelkie przeciwieństwa stają się jednością: pierwiastek męski i żeński, niebo i ziemia, światło i ciemność. Symbol wesela sygnalizuje zatem, jak Jezus pojmował duchowość: jako drogę integracji, a nie jako drogę wyrzeczenia. Prawdziwa duchowość stara się połączyć niebo i ziemię, a także wszelkie przeciwieństwa, jakie występują w ludzkiej duszy. W Jezusowym wizerunku Boga i człowieka dominuje rys radości i ufności, które świętowaniem dają wyraz poczuciu, że Bóg nas miłuje. Post koliduje z takim świętowaniem. Uczniowie Jezusa nie pościli, ponieważ doświadczali bliskości Jezusa jako bliskości Bożego pana młodego. Niemniej Jezus zapowiada, że Jego uczniowie będą pościć, gdy zabierze Go śmierć. Będzie to post żałobny. Wczesny Kościół dość szybko przejął żydowską praktykę postów. Chrześcijanie pościli jednak w środy i piątki, a nie w poniedziałki i czwartki. Przez post łączyli się z Jezusem, który swą niemocą pokonał moc demonów z Jezusem, którego droga do zmartwychwstania wiodła przez krzyż. Nasza droga duchowa obejmuje jedno i drugie: świętowanie wieczystej uroczystości zjednoczenia z Bogiem i poszczenie jako wyraz poczucia, że Bóg często się od nas odsuwa i że nasza droga staje się wówczas drogą krzyżową, w której również my ścieramy się z demonicznymi siłami, utrudniającymi naszą samorealizację.
Uzasadniając postępowanie uczniów, Jezus wskazuje na nowość swej nauki. Przynosi ludziom coś naprawdę nowego. Nie jest jednym z rabbich. A Jego nowa nauka kłóci się ze starymi zwyczajami. Wyraźnie sygnalizuje to metafora starego i młodego wina, którą Jezus posłużył się w swej przypowieści. Młode wino wlewa się do nowych bukłaków (zob. Mk 2, 22). Nowa nauka Jezusa potrzebuje też nowych form. Jezus wskazuje inną duchowość niż faryzeusze. Faryzeusze starali się odnieść przykazania Boże do codziennych sytuacji. Zwracając się ku przeszłości, pragnęli uaktualnić sens przykazań. Natomiast Jezus ma odwagę sięgać po nowe. Sw. Mateusz na powrót sprzęgnie tę odwagę z przywiązaniem do starego. W jego ujęciu Jezus nie chciał uchylić żadnego z przykazań. U św. Marka dochodzi do głosu pierwotna świeżość zapatrywań Jezusa, który tkwi w żydowskiej tradycji, ale nie ogląda się z lękiem na każdą literę Prawa. Ufa swej intuicji. I ufa nowemu, które poprzez Niego ukazało się światu. Ufa Bogu, który niezmiennie jest nowy i który wszystko czyni nowym.
Dalszy ciąg polemiki z faryzeuszami stanowi spór o rozumienie przykazania związanego ze święceniem szabatu. Bóg podarował ludziom szabat, aby wszyscy mogli tego dnia odpocząć po trudach codziennej pracy i uczestniczyć w Bożym odpoczynku. Szabat jest dobrodziejstwem, którym Bóg obdarzył ludzi. Faryzeusze starali się zapobiegać desakralizacji szabatu. Mieli dobre intencje: chcieli, by człowiek rzeczywiście mógł korzystać z wypoczynku. Ale w swych staraniach przekraczali miarę. Przykazaniu, które w pierwotnym zamyśle miało służyć wypoczynkowi, nadali postać krępującą ludzką swobodę. Litera stała się ważniejsza od ducha. Zdarzali się faryzeusze o bardziej liberalnym podejściu na przykład ze szkoły Hillela którzy myśleli tak samo jak Jezus. Jezus nie był radykalnym przeciwnikiem żydowskiej tradycji i faryzeuszy. Przedstawiał własną interpretację. Nie powoływał się na inne szkoły wykładni Prawa, lecz ufał własnej intuicji w sprawach Boga i człowieka. Zwolennicy rygorystycznego nurtu faryzejskiego za pracę uważali już zrywanie kłosów. W dzień powszedni zrywanie kłosów było dozwolone nawet na cudzym polu, jeśli wynikało z głodu. Ale w szabat nie mogło mieć miejsca. Polemizując z faryzeuszami, Jezus przywołuje przykład Dawida, który za Abiatara, najwyższego kapłana, wszedł do domu Bożego i posilił się świętym chlebem. Jezus swobodnie przytacza biblijną opowieść, albowiem w Pierwszej Księdze Samuela czytamy, że Dawid udał się do kapłana Achimeleka i poprosił go o pięć chlebów (zob. 1 Sm 21, 110). Kapłan nie miał zwykłego chleba, dlatego dał Dawidowi świętego chleba pokładnego. Tak samo jak Dawid, Jezus pozwala głodnym uczniom naruszyć Boże przykazanie. A uzasadniając swą suwerenną decyzję, wskazuje na pierwotną wolę Boga: "To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu" (Mk 2, 27). Pokazuje, że zna Jego wolę. I nawiązuje do dzieła stworzenia. Dosłownie mówi: "Szabat został stworzony dla człowieka (z uwagi na człowieka), a nie człowiek dla szabatu". Wypowiedzią tą bynajmniej nie zrywa z żydowską tradycją. Około 180 roku przed Chr. rabbi Szimeon w podobnym duchu wywodził: "Szabat wam został dany, a nie wy szabatowi" (por. Gnilka, s. 123). Ale miał na uwadze tylko sytuację bezpośredniego zagrożenia życia. Jezus wypowiada swój pogląd z najwyższą suwerennością: już głód uczniów usprawiedliwia naruszenie legalistycznych nakazów szabatowych. Na pierwszym miejscu zawsze musi stać duch przykazań, a nie surowa litera Prawa.
6. UZDROWIENIE CZŁOWIEKA Z USCHNIĘTĄ RĘKĄ
(MK 3, 1-6)
Podczas nabożeństwa w synagodze Jezus dostrzegł człowieka z uschniętą ręką. Myślę, że wiem, na czym polegał jego problem. Rękoma nadajemy kształt swemu życiu, rękoma zabieramy się do swego dzieła. Bierzemy życie we własne ręce. Ręką sięgamy po przedmioty codziennego użytku. Rękoma dajemy coś, co mamy innym do dania. Ręką ich dotykamy. Podajemy drugiemu człowiekowi rękę. Nawiązujemy z nim kontakt. Wspieramy go. Ręką wyrażamy czułość i miłość. "Uschnięta ręka" jest symbolem człowieka, który się przystosował, który cofnął rękę, który nie chce się sparzyć czy pobrudzić. Porzucił walkę o byt i zadowala się rolą biernego widza. Człowiek taki niczym już nie emanuje. Niczego nie jest już zdolny wziąć w swe ręce, niczego nie jest już zdolny kształtować. Nie potrafi działać.
Jezus spotkał chorego w szabat. Faryzeusze uważali, ze tego dnia nie wolno również leczyć poza przypadkami bezpośredniego zagrożenia życia. Święcenie szabatu stawiali wyżej niż zdrowie człowieka, wypaczając pierwotny sens szabatu. Jezus nie daje się im zastopować. Mówi do chorego: "Podnieś się na środek!" (Mk 3,3). Ten, który zawsze się tylko przystosowywał, który wszystko obserwował z boku, który wolał się chować za plecami innych, niż wziąć na siebie odpowiedzialność, teraz musi stanąć w centrum. Musi stanąć przed innymi. W słowach Jezusa pobrzmiewa zachęta: "Jesteś kimś ważnym. Centrum jest właściwym miejscem dla ciebie!". Jeśli o mnie chodzi, to w Jego słowach słyszę też wezwanie: "Stań w końcu na własnych nogach! Stań we własnym centrum! Oddaliłeś się od samego siebie". Jezus czegoś od niego wymaga. Chory nie może się nadal trzymać roli widza. Staje w środku, oglądany ze wszystkich stron. Znalazł się w sytuacji, której zawsze unikał. Jest teraz w centrum zainteresowania i nie może się już nigdzie schować. Musi stanąć w środku.
Potem Jezus zwraca się do innych. Informacja, którą Ewangelista zamyka tę scenę (zob. Mk 3, 6), wskazuje, że chodziło o faryzeuszy. Ale wśród zebranych zapewne byli też zwykli ludzie, którzy stojąc po stronie Prawa, po prostu obserwowali, czy Jezus będzie uzdrawiał w szabat. Jak się wydaje, Jezus miał tu naprzeciw siebie mur wrogości i milczenia. Ale oparcie znalazł w samym sobie. Gdy występuje publicznie, zawsze jest obecny całym swym bytem tak żywo obecny, że nie sposób nie zwrócić na Niego uwagi, nie dostrzec światła, które zeń promieniuje. Każdy musi się do Niego odnieść, wyciągnięty ze swej kryjówki.
Jezus pyta stojących dokoła: "Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie uratować czy zabić?" (Mk 3,4)- Pytanie wydaje się nazbyt drastyczne. Wszak faryzeusze nie szczędzili wysiłków, by ludzie poważnie traktowali przykazania Boże. W swej wykładni starali się je powiązać z konkretnymi sytuacjami codziennego życia. Ale Jezus uzmysławia im tym pytaniem, że faryzejska wykładnia wyrządza ludziom wiele zła i zabija życie. Kto uważa Prawo za ważniejsze od człowieka, kto normę stawia wyżej od niedoli chorego, ten czyni zło. W aurze takiego doktrynerstwa i normatywizmu człowiek nie jest w stanie oddychać. Ginie. Jego życie ulega zagładzie. Przestrzeganie nakazów i zakazów koniec końców uśmierca duszę. Greckie psyche oznacza duszę, ale też życie. Odnosi się do osoby, życia osobowego. Osoba ginie, gdy się jej narzuca sztywne normy. Dusza nie ma czym oddychać, gdy ją przygniata doktrynerstwo. Potrzeba jej skrzydeł, a nie ciasnego gorsetu.
Faryzeusze milczą. Jezus przygląda się im po kolei, "z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serc" (Mk 3,5). Gniew i smutek są ciekawym połączeniem emocjonalnym. "Z gniewem" nie oznacza, że Jezus wybuchnął czy krzyknął na faryzeuszy. Można by raczej powiedzieć, że było to uczucie, które pozwoliło Jezusowi na dystans. Swym gniewem Jezus dystansuje się wobec faryzeuszy, chroni przed ich napastliwością. Swym gniewem mówi im: "Bądźcie sobie tacy, jacy jesteście. Nie robię wam wyrzutów. Miejcie te zatwardziałe serca, które już obumarły. To wasza sprawa. Ja będę czynił, co uważam za słuszne". Gniewem uwalnia się spod władzy przeciwników. Nie pozwala, by Nim kierowali. Pozostaje w harmonii z samym sobą. Dzięki temu może postępować tak, jak Mu mówi głos z centrum Jego bytu.
Z gniewem Jezusa łączy się smutek. Greckie syl~ lypoumenos znaczy "współczujący". Jezus dystansuje się wobec faryzeuszy. Ale nie zrywa więzi. Podaje im rękę i współczuje im. Smuci się z powodu ich zatwardziałości, ale też stara się w nich wczuć: Jak musi wyglądać ich serce, które stało się tak zatwardziałe? Jaki musi ich przeszywać lęk, skoro w ich duszy zapanowała taka ciasnota? Ile musi być w nich rozpaczy i pogardy, skoro potrafili się zamknąć na ludzkie cierpienie? Rzeczywisty kontakt z drugim człowiekiem możemy nawiązać jedynie wtedy, gdy znajdujemy oparcie w samych sobie. Kto nie wytyczył granic między sobą i światem zewnętrznym, ten pozwala cudzym uczuciom, by wywierały decydujący wpływ na jego poczynania. Nie jest wolny w swym działaniu. Natomiast Jezus jest wolny. Chce zachować więź z faryzeuszami. Zasmucony, podaje im rękę. Lecz faryzeusze jej nie przyjmują. Wychodzą z synagogi i postanawiają Go zgładzić. Opisując uzdrowicielski czyn Jezusa, Ewangelista zapowiada Jego srogi los. Uzdrawiając chorych, Jezus walczy z mocą demonów. Podczas Męki Pańskiej demony na pozór biorą górę, ale swą śmiercią Jezus odniesie nad nimi ostateczne zwycięstwo. Faryzeusze, którzy postanawiają Go zgładzić, nie wiedzą, że swą decyzją przypieczętowują klęskę wszystkich mocy, które zagrażają życiu. Albowiem każdy, kto umiera, otrzymuje nowe życie, które w tej scenie stało się udziałem człowieka z uschniętą ręką.
7. PRAWDZIWI KREWNI (MK 3, 20-3 5)
Tak typowa dla Ewangelii św. Marka "konstrukcja typu sandwicz" spina w jedną całość dwukrotną wizytę krewnych Jezusa i oszczerstwa uczonych w Piśmie, którzy głosili, że opętał Go książę demonów Belzebub. Ten kompozycyjny zabieg ma teologiczną wymowę: nawet najbliżsi krewni mogą demonizować Jezusa. Najbardziej wyrafinowaną formą samoobrony jest patologizowanie przeciwnika. Przedstawiając go jako chorego psychicznie, jako opętanego przez demona, nie musimy się z nim już konfrontować. Podobnej pokusie ulegli członkowie rodziny Jezusa. Chcieli, aby Jezus zachowywał się tak, jak przewiduje rodzinny scenariusz: "U nas się tak myśli u nas się czegoś takiego nie mówi". Przebieg wizyty zdaje się wskazywać, że rodzina z Jego matką włącznie nie rozumiała Jezusa. Nie potrafiła zaakceptować tego, że Jezus podąża własną drogą, że się utożsamia z Ojcem niebieskim, a nie z interesami rodzinnymi. Nie sposób dokładnie ustalić, jak rzeczywiście wyglądał ten rodzinny konflikt. Część egzegetów jest zdania, że głosząc nowinę o królestwie Bożym, które czeka na wszystkich, Jezus popadł w kolizję z faryzejską orientacją własnej rodziny, obawiającej się, że poczynania Jezusa zaszkodzą jej reputacji. Dla krewnych Jezusa honor rodziny był ważniejszy od Jego nowiny i drogi. Ewangelista ostrymi słowami opisuje ich zachowanie: "Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: Odszedł od zmy-słów" (Mk 3, 21). Krewni uważają Jezusa za obłąkanego, za kogoś, kto nie jest już normalny, a użycie siły za odpowiedni sposób postępowania z Nim. Chcą Go siłą sprowadzić na łono rodziny.
Ich opinię na temat Jezusa jeszcze wyostrzają uczeni w Piśmie, którzy opowiadają o Nim, że został opętany przez Belzebuba i że przy pomocy tego przywódcy demonów wypędza złe duchy. Egzegeci nie są zgodni, jeśli chodzi o pochodzenie i znaczenie imienia "Belzebub". Prawdopodobnie znaczyło ono "pan domu". Było imieniem najwyższego z demonów, który panował nad ich królestwem. Podobnie jak członkowie rodziny Jezusa, również uczeni w Piśmie unikają poważnej konfrontacji z Jego nowiną. Wolą Go oczerniać, wytaczając zarzut, że działa w porozumieniu z demonami. Również w dzisiejszych czasach często uciekamy się do tej metody, by zbyć cudze poglądy. Naznaczając kogoś piętnem choroby psychicznej, można się już nie przejmować jego słowami i czynami, które zostają potraktowane jako przejaw tego schorzenia.
Ale Jezus nie daje sobie narzucić roli chorego, którego opanował demon. Obala zarzut swych przeciwników, opowiadając przypowieść: "Jak może szatan wyrzucać szatana? Jeśli jakieś królestwo jest wewnętrznie skłócone, takie królestwo nie może się ostać" (Mk 3, 2324)- Sprowadza ten zarzut do absurdu. Sojusz, o jaki oskarżają Go uczeni w Piśmie, jest wewnętrznie niemożliwy. Oznaczałby bowiem, że demony wyzbyły się swej władzy. Również skłócona wewnętrznie rodzina nie może się ostać (zob. Mk 3, 25). Ewangelista kieruje tę przestrogę do chrześcijańskiego Kościoła. Wplatając w relację o dwukrotnej wizycie krewnych Jezusa oszczerstwa uczonych w Piśmie, wychodzi poza historyczny spór Jezusa z własną rodziną. Chce zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo, jakie grozi Kościołowi na niebezpieczeństwo rozłamu. Dla bakterii rozłamu najlepszą pożywką jest oskarżenie części członków wspólnoty, że mają konszachty z demonami, które kierują ich słowem i czynem.
Jezus nazywa postępowanie uczonych w Piśmie grzechem przeciwko Duchowi Świętemu. Kto o ludziach, którzy odbierają mu pewność siebie, głosi, że opanował ich duch nieczysty, ten grzeszy przeciw Duchowi Świętemu, który przez nich przemawia. Postępuje wbrew własnemu sumieniu. Albowiem w głębi serca zdaje sobie sprawę, że przychodzą z ważnym orędziem, z którym musiałby się skonfrontować. Ale odmawia konfrontacji z tego rodzaju wyzwaniem, przylepiając im etykietę chorych osobników.
Często spotykani się z ludźmi, którzy przyznają, że słowa Jezusa o grzechu przeciw Duchowi Świętemu rodzą w nich lęk którzy się zastanawiają, czy również nie popełnili grzechu przeciw Duchowi Świętemu, zatem grzechu nie do odpuszczenia. Lecz Jezus ma tu na myśli konkretną postawę ludzi, którzy mimo jasnej wiedzy wewnętrznej nie godzą się przyjąć nowiny Bożej. A także postawę ludzi, którzy pomawiają świętych o de-monizm którzy demonizują tych, co w imię Boże starają się poruszyć ludzkie serca. Nasze grzechy powszednie nie są grzechem przeciwko Duchowi Świętemu. Należą do grzechów słabości, tchórzostwa. Grzechem przeciwko Duchowi Świętemu jest świadome fałszerstwo, które ze świętego czyni krzewiciela zła.
Po starciu z uczonymi w Piśmie dochodzi do drugiej wizyty matki i krewnych Jezusa, którzy zatrzymują się przed domem i posyłają po Niego, by wyszedł na dwór. Chcą Nim dyrygować. Lecz Jezus nie wychodzi. Korzystając ze sposobności, jaką dała mu ta wizyta, wskazuje na swą nową rodzinę. "Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką" (Mk 3, 3435). Więź z Bogiem, gotowość przyjęcia woli Bożej to konstytuuje nową wspólnotę, głębszą od rodzinnych więzów. Spoiwem, które ją najgłębiej cementuje, nie są identyczne interesy czy dobre samopoczucie jej członków, lecz wypełnianie woli Bożej. Chrześcijanie stale tego doświadczają: gdzie ludzie schodzą się w imię Jezusa, gdzie wspólnie poszukują Boga, tam rodzi się głęboka więź wspólnoty. Ale kompozycją omawianych teraz scen św. Marek unaocznia nam, że wspólnota zawsze jest też zagrożona. Ulega destrukcji, gdy niektórzy zachowują się jak sędziowie, zwłaszcza zaś gdy jedni demonizują innych czy pomawiają ich o chorobę psychiczną. Również my, członkowie wspólnoty chrześcijańskiej, miast się konfrontować z prowokującą nowiną Jezusa, możemy demonizować Jego postać. Również Kościół, miast ciągle poszukiwać, może przylgnąć do własnego wizerunku Boga i Jezusa. Ewangelista napomina Kościół, by czuwał nad wypełnianiem woli Bożej przez wszystkich chrześcijan. Rzeczywiście trwała wspólnota może powstać tylko wtedy, gdy nie przestajemy dociekać woli Bożej i czynić jej.
8. NAUCZANIE W PRZYPOWIEŚCIACH (MK 4, 1-34)
Ś Przerywając relację o czynach, Ewangelista przytacza teraz pierwszą z dłuższych mów Jezusa. W pierwszej części Ewangelii o galilejskiej działalności Jezus trzema przypowieściami wskaże, jak należy rozumieć Jego czyny. Trzecia część Ewangelii o pobycie w Jerozolimie będzie zawierać drugą z Jego wielkich mów. Jezus opowie w niej o końcu świata, o tym, co po Jego śmierci i zmartwychwstaniu będzie się dziać na świecie, którego historia dobiegnie do końca dzięki Jego ponownemu przyjściu. W czwartym rozdziale św. Marek opowiada o Jego czynach mocy i o Jego głoszeniu Ewangelii. Jezus służy Ojcu, siejąc boskie ziarno, które ma wzejść w ludzkich sercach. Wyjaśnia, w jaki sposób nadejdzie królestwo Boże: dzięki Jego czynom mocy i dzięki słowu, które On rozsiewa. Ale nie u wszystkich Jego słowo pada na żyzną ziemię. Pada również na drogę, na skalisty grunt czy między ciernie. Wtedy nie może wydać plonu. Lecz gdy padnie na urodzajną glebę, przynosi bogaty plon. Pytany przez uczniów Jezus wyjaśnia im, dlaczego mówi przypowieściami (zob. Mk 4) 1012). Królestwo Boże mogą zrozumieć tylko ci, którym powierzono jego tajemnicę. Uczniowie zostają wprowadzeni w misterium Boga. Dla innych tych, którzy pozostają na zewnątrz przypowieści więcej przesłaniają, niż odsłaniają. Współczesnym czytelnikom wyjaśnienie to może się wydawać nieco dziwne. Ale tłumaczy, dlaczego tak niewielu ludzi wierzy w Ewangelię. Dla tych, którzy nie udali się w drogę Jezusa, wszystko pozostaje zagadką. Dla nas, współczesnych, wypowiedź Jezusa jest źródłem otuchy. Wielu chrześcijan boleje, że Jego Dobra Nowina przemawia do tak niewielu ludzi. Kto pozostaje na zewnątrz, kto nie wszedł do królestwa Bożego, kto nie nawiązał kontaktu z własnym światem wewnętrznym, z własną duszą, ten nie potrafi zrozumieć słów Jezusa. Pozostają one dlań zagadką dopóki sam Bóg nie dotknie jego serca i nie otworzy go na tajemnicę Bożego słowa.
Jezus objaśnia uczniom sens przypowieści o siewcy. Ludzi, którzy słuchają słowa Bożego, można podzielić na kilka grup. W przypadku jednych słowo pada na drogę. A ledwie tak się stanie, zaraz przybywa szatan i porywa zasiane w nich słowo (zob. Mk 4, 15), co zapewne oznacza, że słowo nie jest w stanie rzeczywiście przeniknąć do ich wnętrza. Bo ludzie ci nie zatrzymują się, by dopuścić słowo do siebie. Ptaki, które wydziobują ziarno, symbolizują szatana. Są to myśli, które kołatają się nam w głowie. Człowiek, który bez przerwy zajmuje się tysiącem myśli, wprawdzie nie robi nic złego, ale nie jest zdolny przejąć się Bogiem. Dlatego powierzchowność nieustanne zaaferowanie, które zastawia dostęp do serca w ostatecznym rozrachunku jest przejawem demonicznych mocy. Kto żyje w taki sposób, nie jest podmiotem, lecz przedmiotem życia.
W przypadku innych ziarno pada na skalisty grunt: "gdy usłyszą słowo, natychmiast przyjmują je z radością, lecz nie mają w sobie korzenia i są niestali. Gdy potem nastanie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamują" (Mk 4, 1617). Są to ludzie, którzy szybko wpadają w entuzjazm. Z radością przyjmują słowo, które do nich naprawdę przemawia. Ale nie mają dostatecznej głębi. Żyją jedynie emocjami, które nimi targają we wszystkie strony. Dają się kierować negatywnym emocjom, jakie powstają w ich duszy pod wpływem ucisku czy prześladowań. Nie mają w sobie korzenia stałości. Łatwo upadają, gdy ich ktoś potrąci. Dotyczy to wielu chrześcijan, których rzeczywiście porusza słowo Jezusa. Ale ponieważ brakuje im głębi, słowo nie jest w stanie zapuścić korzeni w ich sercu. Przewraca ich każdy podmuch wiatru.
Między ciernie słowo pada u ludzi, którymi rządzą doczesne troski, złudne bogactwa i inne żądze. Namiętności takie duszą słowo. Ten typ ludzi chciałby iść za słowem lecz żądze okazują się silniejsze. Pragną być absolutnie najlepsi, najbogatsi, najwybitniejsi. Słowo Boże jest dobre, dopóki im nie przeszkadza w dążeniu do takich celów. Jest tolerowane, ale nie ma priorytetu. Ciernie, o których mówi Jezus, symbolizują jednak nie tylko namiętności, lecz również urazy. Niejeden człowiek doznał tylu urazów, że słowo Boże nie dociera do jego serca: "wciskają się" (Mk 4, 19) w nie urazy. Tak bardzo koncentruje się na własnych ranach, że słowo Boże nie ma szans go uzdrowić i wyzwolić. Widzi tylko siebie i doznane zniewagi.
Wymieniając te trzy negatywne przykłady, Jezus przestrzega nas przed czysto powierzchownym przyjmowaniem Słowa Bożego. Gdy otwieramy przed Nim swe serce, słowo pada na dobry grunt. I wydaje bogaty plon "trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny" (Mk 4, 20). Przypowieść o siewcy ma więc optymistyczną wymowę. Słowo, które Jezus posiał w Galilei, wzejdzie nie tylko w sercach uczniów, lecz także w sercach wszystkich, którzy otwierają się na orędzie Ewangelii. Spotka ich sowita nagroda. Ich żywot będzie owocny. Kto przyjmuje w siebie Jezusa, kto otwiera się na królestwo Boże, ma prawo się cieszyć owocnością swego życia.
Owoc, jaki może w nas wydać słowo Jezusa, św. Marek opisuje za pomocą kilku symboli, które pozostali Ewangeliści umieszczają w nieco innym kontekście. Przyświeca mu indywidualny zamysł. Owoc, który wschodzi w nas dzięki słowu Bożemu, jest jak światło, które rozjaśnia ludzkie życie i oświetla wszystko, co w nas ukryte (zob. Mk 4. 2122). Życie człowieka, który pozwala światłu, by dotarło do ukrytych otchłani jego duszy, staje się owocne. Natomiast człowiek, który rozległe regiony duszy zamyka przed boskim światłem, unieruchamia swe życie. Kostnieje i obojętnieje. Innym aspektem życia winno być rozdawanie (zob. Mk 4, 24 n.). Kto hojną ręką rozdaje to, co sam otrzymał, przekona się, że ciągle ma pełne ręce, że jego ręce wciąż na nowo się napełniają. Dawanie oznacza nie tylko obdarzanie materialne wspieranie ubogich lecz również przekazywanie innym czegoś, cośmy usłyszeli, przeżyli, zrozumieli. Kto wszystko zachowuje dla siebie, ten się zaczyna dusić. Tylko u człowieka, który daje, życie nie ulega znieruchomieniu i przynosi owoc.
Optymistyczną przypowieść o zasiewie, który rośnie sam z siebie, można znaleźć tylko u św. Marka. Wcale nie musimy się aż tak bardzo wytężać, by wze-szedł w nas zasiew. Wystarcza cierpliwy czyn gospodarza, który sieje ziarno, a potem idzie spać który nie sprawdza każdego dnia, co dzieje się na jego polu. "Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, sam nie wie jak" (Mk 4, 27)- Sposób, w jaki słowo Boże wydaje owoc w ludzkiej duszy czy w glebie świata, pozostaje wieczną tajemnicą. Ziemia wydaje plon "sama z siebie". W greckim oryginale czytamy: auto-matę. Zasiew rośnie automatycznie, samorzutnie, bez naszego udziału. Jest to prawdziwym cudem, jakiego Bóg dokonuje we wnętrzu ziemi. Podobnego cudu dokonuje w naszym wnętrzu. Każe dojrzewać w nas zasiewowi swego słowa. Od nas wymaga jedynie, byśmy czynili to, co nam przeznaczone: pracowali, kładli się spać i znów wstawali, na nowo zabierając się do dzieła. Ale nie musimy niecierpliwie wyczekiwać. Zasiew wzejdzie czy chcemy, czy nie. Przesłanie tej przypowieści uwalnia nas od presji, jaką wywieramy na siebie, uważając, że bez przerwy musimy kontrolować i przyśpieszać proces naszego dojrzewania wewnętrznego. Uwalnia nas również od uroszczenia, że jesteśmy odpowiedzialni za to, czy w ziemskim świecie upowszechnia się królestwo Boże. Sam Bóg dba o zasiew, którego dokonał w świecie poprzez Jezusa i Jego uczniów. Naszym zadaniem jest siać ziarno jak gospodarz, a potem czynić to, czego wymaga od nas życie.
Podobne przesłanie zawiera przypowieść o ziarnku gorczycy, występująca także u św. Mateusza i św. Łukasza. Również ta przypowieść traktuje o samoczynnej kreatywności natury. Działalność Boga często wydaje się niewidoczna. Ale osiągnie swój cel. Każdy z nas jest dla innych drzewem, które daje im oparcie. A Kościół choć chrześcijanie wydają się tylko niewielkim stadkiem jest jednak drzewem, pod którego ocieniającymi gałęziami gromadzą się narody. Wszystkie te przypowieści wyrażają zasadnicze przesłanie Ewangelii św. Marka: że Bóg w skrytości wiedzie ludzi do zbawienia że wielką tajemnicę Bożego zbawienia często kryje w sobie coś, co wydaje się niewielkie i pozbawione znaczenia. Poprzez niemoc Krzyża Bóg objawił moc, jaką ma nad demonami. Poprzez nienawiść morderców objawiła się Boża miłość, triumfując nad wszelkim złem ziemskiego świata.
9. BURZA NA JEZIORZE (MK 4, 35H-1; 6, 45-52)
Św. Marek donosi o trzech przeprawach przez jezioro (prócz Mk 4, 354-1 i 6, 45-52, także 8, 14-21). Podczas każdej z nich uczniowie przeżywają kryzys, a Jezus ukazuje się jako wybawiciel. Lecz jak dowodzi opis trzeciej przeprawy, uczniowie ciągle Go nie rozumieją. Pozostają ślepi. Trzy przeprawy na drugi brzeg jeziora są pełne symboliki. W naszej wędrówce po wzburzonym morzu życia Jezus stale nam towarzyszy. Daje nam pewność, że z Nim bezpiecznie dotrzemy na drugi brzeg brzeg chwały Bożej. Ale w swej drodze raz po raz przeżywamy kryzys. Kryzys może się stać naszą szansą jeśli przeżywając go, zwracamy się do Jezusa.
Burza na morzu jest typowym symbolem ludzkiego życia. Ojcowie Kościoła uważali żeglugę po wzburzonym morzu za obraz naszego kruchego i zagrożonego bytu. Właśnie taką sytuację opisuje św. Marek. Po wielkiej mowie, którą wygłosił z łodzi, Jezus żegna się z ludźmi i każe uczniom, by płynęli na drugi brzeg do pogan. Zapadł wieczór. Mówiąc o wieczorze i nocy (opsias), Ewangelista zawsze ma na myśli noc demonicznego utrapienia. Gdy nastają ciemności, w ludzkiej duszy budzą się demoniczne moce. Ale też gdy nastały ciemności, Ukrzyżowany zwyciężył moc demonów. Sw. Marek często zatem antycypuje zwycięstwo, jakim będzie śmierć Jezusa na krzyżu. W scenie nad jeziorem ukazują się demony, zwracając siły natury przeciw uczniom: "A nagle zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała [wodą]" (Mk 4> 37)-Co zdumiewające, mimo burzy i rozkołysania łodzi Jezus śpi w tyle na wezgłowiu. Zapewne spał zdrowym snem, skoro nie przebudził Go szum wiatru i fal. Być może Ewangelista chciał podkreślić także ufność Jezusa, na którym takie niebezpieczeństwa nie robiły większego wrażenia. Spać to wszak również: spoczywać w Bożych rękach. Pośród burzy Jezus spoczywa w Bogu. Obraz ten uświadamia nam, w jaki sposób możemy przetrzymać burze życia. Gdy pośród lęku wycofujemy się w głąb naszej duszy i tam spoczywamy w Bogu, fale, które przetaczają się nad nami, nie mogą nas pochłonąć.
Scena w łodzi symbolizuje jeszcze coś innego: choć Jezus jest z nimi, uczniowie są zdani tylko na siebie. Śpiący Jezus oddala się od nich. Ewangelista ukazuje sytuację, jaką każdy zna z własnego doświadczenia. Gdy nadchodzi czas niedoli, gdy miotają nami burze życia, gdy duszę zalewają fale nieświadomości i grozi nam zatonięcie, często mamy wrażenie, że jesteśmy zdani tylko na siebie, że więź z Jezusem została zerwana, że Jezus zasnął również w naszej łodzi. Nie czujemy Jego obecności. 'Znamy Jego słowa, lecz niczego w nas one nie budzą. Przyjęliśmy Jego Ciało i Krew, lecz On nie porusza naszego serca. Nie ucisza burzy, która huczy w naszym wnętrzu.
Uczniowie budzą Jezusa wyrzutem: "Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?" (Mk 4, 38). Grecki oryginał zawiera to samo słowo, którego demon użył w synagodze w Kafarnaum: "Przyszedłeś nas zgubić" (Mk 1, 24) Uczniowie boją się, że Jezus ich nie uratuje, lecz zgubi. Nie rozumieją, że Jego sen jest znakiem zaufania do Boga. Wyrzucają Mu, że śpiąc w takiej chwili, dowodzi, iż nie interesuje się ich losem. Mimo podjętych wysiłków są bliscy zatonięcia. Nie wiedzą, co począć. Jezus nie odpowiada. Nie usprawiedliwia się. Wstaje, karci wicher i mówi do jeziora: "Milcz, ucisz się!" (Mk 4, 39). Przemawia do nich jak do żywych istot, jak do demonów, które niegdyś przepędził, używając takich samych słów. Starożytni wierzyli, że za niszczycielskim działaniem potęg natury stoją demoniczne moce. Jezus każe im zamilknąć. Jego słowa brzmią jak egzorcyzm. Jezus przepędza demony z ziemskich żywiołów. A demony okazują Mu posłuch. Uczniowie są zdumieni, że słuchają Go nawet potęgi natury. Jezus jest panem nie tylko nad demonami, lecz również nad naturą. Działanie Jego słowa sięga w głąb stworzenia. "Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza" (Mk 4, 3 9). W oryginale czytamy: galene megale "wielki spokój". Gdy Jezus wstaje i przegania demony, które zagnieździły się w ciemnościach naszej duszy, rzeczywiście osiągamy spokój, rzeczywiście się wyciszamy i jesteśmy otwarci ma tajemnicę Boga, który mieszka w nas.
Jezus zwraca się do uczniów: "Czemu tak bojaź-liwi jesteście? Jakże wam brak wiary!" (Mk 4, 40). Uczniowie przebywali z Nim. Słuchali Jego Słowa. Lecz nadal Mu nie wierzą. Są pełni lęku przed demonicznymi mocami. Wciąż jeszcze nie poznali, że Jezus jest panem nad demonami, że działa w Nim moc Boża. Znów mamy tu typową u św. Marka scenę, która pokazuje, z jakim niezrozumieniem Jezus spotykał się ze strony swych uczniów. Choć uczniowie przebywają z Jezusem, to jednak nie dochodzą do wiary. Ukazując ich jako niewierzących, św. Marek chce zachęcić czytelników swej Ewangelii, by uwierzyli, że Jezus jest panem nad wszelkimi mocami ziemskiego świata. Jednocześnie czytelnik może odnaleźć w uczniach własną postawę. Również on zachowuje się jak uczniowie. Słyszał słowo Jezusa. Czytał o Jego cudach i czynach mocy. A mimo to, tak jak uczniami, miotają nim moce ciemności. Jezus wydaje mu się kimś odległym zdaje się odsuwać i zasypiać. A gdy Jezus zasypia w nim, ogarnia go lęk. Epizod w łodzi ukazuje Jezusa jako tego, który pomaga nam pokonać nasz lęk. W ostatecznym rozrachunku właśnie lęk powoduje, że coraz bardziej toniemy w odmętach nieświadomości. Ewangelista wzywa swych czytelników, by nie poddali się lękowi, by się zwrócili z nim do Jezusa pana tego świata. On jest władny również we wzburzonej duszy zaprowadzić wielką ciszę, a lęk przemienić w zaufanie. W drugiej opowieści o burzy na jeziorze uczniowie płyną sami w łodzi. Jezus wyszedł na górę, by się modlić. Stamtąd patrzy, jak uczniowie się trudzą przy wiosłach, "bo wiatr był im przeciwny" (Mk 6, 48). "Przeciwny wiatr" jest kolejnym symbolem naszego życia: wszystko sprzysięgło się przeciwko nam. O czwartej straży nocnej Jezus przychodzi do wiosłujących. Pora ta może symbolizować burze kryzysu czterdziestki. Ale może oznaczać jeszcze coś innego. Jezus już wieczorem widział, że uczniowie zmagają się z przeciwnym wiatrem. Mimo to czekał do czwartej straży nocnej. W normalnej sytuacji przeprawa nie trwałaby tak długo. Czwarta straż nocna między godziną trzecią a szóstą kończyła się już o poranku. Wieczór i noc zawsze symbolizują ciemność, a także moc demonów.
Nasza przeprawa na drugi brzeg trwa całą noc. Mamy tu symbol naszej drogi życia, która wiedzie przez sferę pozostającą we władzy demonów na wyzwalający brzeg królestwa Bożego. O poranku nastąpi zmartwychwstanie, które pokona moc ciemności. Zatem Jezus idący po jeziorze jest już antycypacją Zmartwychwstałego, który pokona noc śmierci. Ale uczniowie nie rozpoznają swego nauczyciela. Myślą, że to jakaś zjawa. Jezus zwraca się do nich: "Odwagi, to Ja jestem, nie bójcie się!" (Mk 6, 50). Objawia im siebie słowami ego ńmi, które przywodzą na myśl objawienie w krzewie gorejącym. W Nim spotykamy na naszej drodze życia wybawiającego i wyzwalającego Boga. Bóg Jezusa Chrystusa zawsze jest Bogiem, który wyzwala nas od lęku i rodzi w nas zaufanie. Jeśli Bóg budzi w nas lęk, to nie jest Bogiem Jezusa Chrystusa, lecz demonem. Bliskość Jezusa usuwa wszelki lęk. Gdy Jezus wszedł do łodzi, w której płynęli uczniowie, wiatr natychmiast się uciszył. Ale jak po cudownym rozmnożeniu chleba, tak również teraz uczniowie niczego nie rozumieją. Nie potrafią dostrzec, że Jezus jest dawcą życia i panem nad śmiercią. Lecz my, czytelnicy Ewangelii św. Marka, winniśmy dostrzec w Nim tego, który zaspokaja nasz głód i towarzyszy nam w naszej burzliwej i niebezpiecznej wędrówce przez życie. Gdy On jest w nas, demoniczne moce nie są zdolne nas oderwać od życia i więzi z Bogiem. Bezpiecznie docieramy na drugi brzeg.
10. UZDROWIENIE OPĘTANEGO Z KRAJU GERAZEŃCZYKÓW (MK. 5, 1-20)
Historia, którą przekazuje tu Ewangelista, jest dość szczególna. Niektórzy egzegeci uważają, że Jezus nie mógł postąpić tak, jak podaje św. Marek. Uznają opowieść za obiegową legendę, którą połączono z osobą Jezusa. Ale tego rodzaju wyjaśnienia niewiele przynoszą. Jeśli o mnie chodzi, to przyjmuję opowieść w takim kształcie, w jakim przekazał nam ją św. Marek. Jezus przybywa na ziemie pogańskiego Dekapo-lu. Swej działalności nie ogranicza zatem do terenów zamieszkanych przez Żydów. W kraju Gerazeńczy-ków dochodzi do spotkania z opętanym, o którym Ewangelista mówi, że miał w sobie ducha nieczystego, i dość dokładnie relacjonuje jego słowa. Opowieść pozwala zrekonstruować sytuację wewnętrzną opętanego, który mieszka w grobowcach tam więc gdzie panuje śmierć. Jak musiała wyglądać dusza tego człowieka, jeśli mógł on mieszkać już tylko w grobowcach? Zdarzają się ludzie, którzy swe mieszkanie malują na czarno. Wszystko w nich jest ciemne i posępne. W ich duszy panuje ciemność. Stan ten dobrze znają osoby ze skłonnością do depresji, które często mieszkają w wewnętrznym grobowcu. Grobowiec jest symbolem zmurszałości. U wielu ludzi wszystko wydziela woń śmierci i rozkładu. Nie ma w nich kwitnącego życia. Przepełniają ich autodestrukcyjne siły, które dążą do zagłady.
Kto mieszka w grobowcu, ten się odsunął od ludzi. Ale opętany stara się do nich powrócić. I przeraża ich bądź konsternuje. Czytamy bowiem, że ludzie nie potrafili go ujarzmić. Nie byli w stanie go nawet spętać, gdyż miał ogromną siłę: zrywał pęta, a łańcuchy kruszył. Nikt nie umiał adekwatnie zareagować na jego zachowanie. Może pętano go, chcąc mu narzucić własne normy. Ale nie dał się wpisać w istniejący porządek. Szedł własną drogą. Może chciano go unieruchomić, aby nie był już ciężarem dla innych, aby nie psuł opinii własnej rodzinie. Demonizacja łączyłaby się zatem ze splotem relacji środowiskowych. Środowisko miałoby w niej swój znaczny udział. Nie mogąc się uporać z niepokojącym zachowaniem opętanego, starało się nałożyć mu pęta.
Ewangelista podaje jeszcze jedną informację: że opętany bez przerwy krzyczał dniem i nocą. To paradoksalne: kto błąka się pośród grobowców, pragnie być sam nie chce mieć nic wspólnego z ludźmi; natomiast ten, kto krzyczy, szuka kontaktu. Krzyczy tak długo, aż go ludzie usłyszą i wysłuchają aż go zauważą. Opętany prezentuje zatem ambiwalentną postawę. Odsunął się od ludzi, a jednak pragnie relacji z nimi. Ukrywa się, a jednak wygląda, czy go ktoś nie odwiedzi. Pośród grobowców szuka schronienia przed ludźmi, którzy zadają mu rany, a jednocześnie sam siebie okłada kamieniami. Swą agresję kieruje na samego siebie. Pewna kobieta, która stale zadawała sobie rany, tak wyjaśniła mi przyczynę swego zachowania: "Wolałam sama siebie zranić, zanim inni mnie zranią". Wielu ludzi zadaje sobie rany, bo już tylko w ten sposób mogą poczuć, ze żyją.
Opętany mieszka w grobowcach. Najchętniej by umarł. A jednocześnie pragnie czuć, ze żyje. Dlatego już tylko dzięki ranom, które sam sobie zadaje, może w ogóle poczuć, że jest żywą istotą.
Ambiwalencję jego postawy jeszcze wyraźniej ukazuje następna scena. Widząc Jezusa, opętany podbiega i oddaje Mu pokłon. Zdaje się uznawać Jego moc. I czuje, że Jezus go do siebie przyciąga. Może ma nadzieję, że dzięki Niemu powróci do zdrowia. Zarazem jednak krzyczy: "Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie!" (Mk 5, 7). Chciałby odzyskać zdrowie, a jednocześnie broni się przed tym. Ambiwalen-cja taka stanowi typowe zjawisko u wielu chorych, którzy są rozdarci między pragnieniem powrotu do zdrowia i oporem, z jakim poddają się terapii. Jako chorzy wiedzą bowiem, na co mogą liczyć. Gdy powracają do zdrowia, nie wiedzą, co ich czeka. A przede wszystkim nie mogą się już uchylać od odpowiedzialności za swe życie. Muszą je wziąć we własne ręce.
Jezus nie stawia znaku równości między osobą chorego i duchem nieczystym, który go opętał. Przenikając chaotyczne zachowanie opętańca, dostrzega wewnętrzne jądro, które pozostało zdrowe. I wierzy w jego siłę. To zdrowe jądro chce oddzielić od patogennych wzorców życia, które rządzą zachowaniem opętanego od ducha nieczystego, który mąci jego myśl, od jego natręctw i idee fixe. Pyta: "Jak ci na imię?". Imię nie jest zewnętrznym dodatkiem, lecz wyraża istotę człowieka. Pytanie Jezusa zmusza chorego do konfrontacji z samym sobą. Opętany ma sam powiedzieć, kim naprawdę jest co stanowi jego prawdziwą istotę. Jezus nie komentuje jego niezwykłego zachowania. Traktuje go poważnie. Ale też zmusza, by odwrócił wzrok od symptomów i spojrzał na swą prawdziwą istotę. W pierwszej chwili odpowiedź zdaje się wymijająca: "Na imię mi Legion, bo nas jest wielu" (Mk 5, 9). Opętany posłużył się terminem ze słownika rzymskiej wojskowości. Legion liczył sześć tysięcy żołnierzy. Nietrudno zrozumieć, co chory chciał wyrazić tym słowem: sześć tysięcy par wojskowych buciorów tratowało jego duszę. Teraz już sam nie wie, kim właściwie jest: jego istota znikła pod buciorami ludzi, którzy go odrzucali i ranili. Teraz czuje się tak, jakby był całym legionem. Mieszka w nim cały legion chorób psychicznych. Jego osobowość uległa rozpadowi. Chory sam się nie orientuje, kim właściwie jest nie ogarnia całości swego osobowego bytu. Ale spotkanie z Jezusem pozwala mu odkryć swą prawdziwą istotę. Spotkanie z kimś, kto jest mocno osadzony w samym sobie, w swym wewnętrznym centrum, często pomaga nam dotrzeć do naszego własnego centrum. Jezus, który trwa w jedności z samym sobą i z Bogiem, dla nas, rozdartych wewnętrznie, jest niczym magnes, który ponownie scala rozpadającą się duszę.
Epizod z opętanym przybiera nieoczekiwany obrót. Demony błagają Jezusa, by ich nie wyganiał z okolicy, lecz pozwolił im wejść w stado świń. Jezus zgadza się po czym całe stado rzuca się do wody i tonie. Co oznacza ta scena? Czyżby Jezus nie znał litości dla świń? Według "Żydów, świnia jest zwierzęciem nieczystym. Uczniowie Jezusa zapewne cieszyli się, że zginęło tyle nieczystych zwierząt. Cała scena, jeśli założyć, że ma symboliczny sens, mogłaby oznaczać, iż wszelkie nieczystości z wnętrza opętanego przeszły na świnie przejawiły się na zewnątrz, dzięki czemu przestały tyranizować jego duszę.
I wpadły do wody. Woda symbolizuje nieświadomość. Gdy nieczystości przejawią się na zewnątrz poprzez słowo czy obraz tracą władzę nad nieświadomością. Nie mogą się w niej już pieklić, nie mogą już mącić i determinować naszego świadomego myślenia i działania.
Stado świń stanowiło cały dobytek pasterzy, dumnych ze swego bogactwa, którzy jednak, ciągle go doglądając, być może zapomnieli o człowieku i go zde-monizowałi. Zdarza się czasem, że chory syn może powrócić do zdrowia dopiero wtedy, gdy ojciec wy-zbędzie się majątku, a przynajmniej gdy odwróci się od wszystkiego, co zewnętrzne, i na powrót zwróci ku synowi. Rodzice, dla których ważne jest tylko "mieć", często nie dostrzegają, że sami stali się przyczyną choroby swego dziecka. Potem chodzą po lekarzach, by mu pomóc. Wydają na nich masę pieniędzy. Ale naprawdę wyleczyć mogą je tylko tymi pieniędzmi, wobec których potrafią się wewnętrznie zdystansować, których potrafią się wyzbyć.
Właściciele stada wszystko dokładnie widzieli. Nie pojmują, co się stało. Widzą tylko, że diabli wzięli cały ich majątek. Rzecz jasna, nie są tym uradowani. Dlatego proszą Jezusa, by opuścił ich granice. Nie potrzebują takiego uzdrowiciela, który zakłóca ich stosunki, ich ustalone relacje co wprowadza zamęt w ich życie. Natomiast ozdrowieniec czuje siłę, którą emanuje Jezus. Chce z Nim zostać. Gdy Jezus razem z uczniami wsiada do łodzi, chce z Nim odpłynąć. Doświadczył dobrodziejstw uzdrawiającej i miłującej bliskości Jezusa. Potrzebuje jej, by utrwalić odzyskaną tożsamość. Ale Jezus odmawia. Każe mu wrócić do rodzinnego domu i opowiedzieć, co Pan uczynił dla niego i jak się nad nim ulitował. Aby w pełni ozdro-wieć, opętany musi się pojednać z tymi, którzy go ranili. Jego tożsamość musi się stać rzeczywistością właśnie pośród tych, między którymi ją utracił. Jezus posyła go jako misjonarza do mieszkańców pogańskiego Dekapolu. Ludzie słuchają w zdumieniu. Dawny opętaniec, który przetrzymał tak niebezpieczny kryzys, potrafi mówić o Bogu i Jezusie inaczej, niż dotychczas słyszeli. Chwyta słuchaczy za serce, które otwiera się na tajemnicę Boga: "a wszyscy się dziwili" (Mk 5, 20).
11. UZDROWIENIE CÓRKI JAIRA I KOBIETY CIERPIĄCEJ NA KRWOTOK (MK 5, 21-43)
Kunsztownie ze sobą splecione opowieści o uzdrowieniu córki Jaira i kobiety cierpiącej na krwotok traktują o międzyludzkich relacjach. Pierwsza pokazuje, co dzieje się z córką, której nie dostrzega własny ojciec. Jest nim przełożony synagogi. Pełniąc odpowiedzialną funkcję, niewiele uwagi poświęca córce, która zapada na zdrowiu, może nawet umiera. Nie jest zdolna żyć. Ojciec zdaje sobie sprawę, że mimo swej pobożności i swej pozycji nie jest w stanie jej pomóc. Idzie do drugiego człowieka pada Jezusowi do nóg i prosi o pomoc. Uświadamia sobie własną niemoc. Jest to istotny warunek terapii. Gdy ojciec wyzbywa się swego poczucia, że jest w możności nad wszystkim panować, również córka może się wyzwolić z jego dławiącego uścisku.
Zanim Jezus uzdrowi dziewczynkę, zwraca się do ojca. Najpierw jego leczy. Wyczuwa, że stosunek ojca do córki jest kształtowany przez lęk. Ojciec najchętniej trzymałby wszystko w garści. Niełatwo mu wypuścić córkę z rąk i powierzyć uzdrowicielskiej sile Boga. Dlatego Jezus mówi do przełożonego synagogi: "Nie bój się, wierz tylko!" (Mk 5, 36). Dziewczynka będzie mogła ozdrowieć tylko wtedy, gdy ojciec przyzna się do własnej niemocy gdy będzie gotowy powierzyć córkę Bogu. Pod wpływem lęku ojciec nieustannie ją kontrolował bądź czynił wszystko, by jej życie odpowiadało jego własnym wyobrażeniom. Wspierał córkę nie dlatego, że jej ufał, lecz dlatego, że chciał ją kształtować na własną modłę miast pozostawić jej kształt otrzymany od Stwórcy.
Podchodząc z rodzicami do łóżka, w którym leży dziewczynka, Jezus bierze ją za rękę i mówi: "Talitha kum", to znaczy: "Dziewczynko, mówię ci, wstań.'" (Mk 5, 41). Podając chorej rękę, przekazuje jej cząstkę swej mocy. Chce, by dziewczynka stanęła na własnych nogach i podążała swą indywidualną drogą. Nie zatrzymuje jej. Pozwala się jej swobodnie przechadzać. Każe, by jej dano jeść. Nie można jej pomóc, nadmiernie się o nią troszcząc, ułatwiając jej każdy krok, usuwając wszelkie zagrożenia, jakie na nią czyhają. Pomoc musi polegać na umocnieniu jej witalności. Dziewczynka musi "jeść", to znaczy: wejść w kontakt z własnym ciałem, ze swą siłą witalną. Wtedy będzie zdolna żyć.
Jezus udał się do dwunastoletniej dziewczynki na prośbę jej ojca. Ale w drodze spotkał niewiastę, która od dwunastu lat cierpiała na krwawienia. Można by powiedzieć, że mając dwanaście lat, córka Jaira staje się dorosłą istotą. Niewiasta, której krwawienie miesięczne nie ustaje od dwunastu lat, ma problemy z własną kobiecością, z własną płciowością. W symbolicznym ujęciu dwunastka oznaczałaby pełnię człowieka, a jednocześnie jego zdolność do nawiązywania relacji. Do swej prawdziwej istoty dochodzimy dopiero wtedy, gdy stajemy się zdolni do nawiązywania relacji. Obie chore nie są do tego rzeczywiście zdolne. Dziewczynka umiera i zrywa wszelką relację. Izoluje się w swym skostnieniu. Krwawiąca niewiasta pragnie relacji, ale bez powodzenia, ponieważ wybrała niewłaściwą drogę. Daje tylko w tym celu, by zdobyć przychylność. Daje swą krew, to znaczy swą siłę, swą witałność, swą żywotność tylko w tym celu, by być lubianą przez innych. Przystosowuje się, szafuje sobą, by zdobyć akceptację i przychylność. Ale coraz bardziej słabnie. Daje wiele, ponieważ wiele potrzebuje nigdy tego jednak nie otrzymując. Nie tylko daje swą krew, lecz także wydatkuje swój dobytek. W symbolice marzeń sennych dobytek, pieniądze zawsze oznaczają nasze zdolności i możliwości. Staramy się rozwijać swe zdolności, nie szczędzimy wysiłków na naukę, byle tylko zdobyć akceptację. Ale ciągle mamy poczucie, że niewiele to daje i że w ostatecznym rozrachunku nic nie zyskujemy.
Spotkanie z Jezusem stanowi punkt zwrotny w życiu niewiasty, która, inaczej niż zazwyczaj, nie stara się Mu niczego dać, lecz po prostu dotyka Jego płaszcza. Można powiedzieć, że dzięki temu gestowi otrzymała cząstkę Jezusa, cząstkę Jego duchowości, Jego więzi z Bogiem. Niczego nie dała, by w zamian coś otrzymać, lecz po prostu wzięła to, czego potrzebowała. Sięgnęła i otrzymała. Została uzdrowiona. Krwawienie ustało. Niewiasta poczuła siłę, którą emanował Jezus. Ale odważyła się do Niego podejść tylko z tyłu. Teraz musi otwarcie powiedzieć o swej tajemnicy. Musi się przyznać do swej choroby i swego uzdrowienia, powiedzieć całą prawdę. Wtedy poczuje, że Jezus akceptuje nie tylko jej cielesność, lecz także jej całą prawdę, jej całą historię, jej kobiecy byt. Jest zdolna wyznać Mu swą prawdę, ponieważ doznała emanującej z Niego siły Jego uzdrawiającego promieniowania, które rodzi w ludziach zaufanie. Jest zdolna powiedzieć Mu o wszystkim, co ją nurtowało. Zapewne nie było to takie proste pośród tłumu mężczyzn, których jej dotyk uczynił nieczystymi. Kto bowiem dotknął krwawiącej kobiety, musiał się poddać rytualnemu obmyciu, by odzyskać czystość. Ale Jezus podnosi niewiastę na duchu: "Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź wolna od swej dolegliwości!" (Mk 5, 34)- Zwraca się do niej jak do córki. Nawiązuje z nią więź. Nie traktuje jej jak obcej istoty jest gotowy na familiarny kontakt. I zapewnia ją, że dobrze postępowała, że odzyskała zdrowie dzięki swej wierze. Nie miała jej, gdy wszystko dawała, by zdobyć przychylność. Wszystkiego chciała dokonać sama i przez to się wyniszczała. Teraz ufa Jezusowi i od Niego bierze to, czego jej potrzeba do życia, co ją uzdrawia i podnosi na duchu.
12. PIERWSZE I DRUGIE ROZMNOŻENIE CHLEBA
(MK 6, 34-44; 8, 1-9)
Św. Marek dwukrotnie opowiada o cudownym rozmnożeniu chleba przez Jezusa. Niektórzy egzegeci uważają, że obie relacje dotyczą tego samego wydarzenia. Ale struktura tekstu wyraźnie pokazuje, jak istotne dla Ewangelisty są obie relacje. Sw. Marek szczególną uwagę zwraca na reakcję uczniów, którzy podczas drugiego rozmnożenia chleba sprawiają wrażenie, jakby już zapomnieli o pierwszym. Nie są zdolni poznać, kim rzeczywiście jest Jezus. Pozostają ślepi. Relacją o dwukrotnym rozmnożeniu chleba Ewangelista przeplata trzy opowieści o przeprawie na drugi brzeg jeziora. Również te epizody ukazały uczniom nadprzyrodzoną moc Jezusa. Ale nawet one nie obudziły w nich wiary. Podczas trzeciej przeprawy Jezus ostrymi słowy gani uczniów: "Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiałe są wasze umysły? Mając oczy, nie widzicie; mając uszy, nie słyszycie?" (Mk 8, 1718). Ani dwukrotne rozmnożenie chleba, ani trzykrotna przeprawa przez jezioro, choć z całą jasnością ukazały nadprzyrodzoną moc Jezusa, nie zdołały ich skłonić do wiary. Uczniowie trwają w swej ślepocie. I są nieustannym napomnieniem, jakie św. Marek kieruje do czytelnika: byśmy czytali Ewangelię z otwartymi oczyma i wielkim sercem.
Według niektórych egzegetów, Jezus wezwał uczniów, by po prostu rozdzielili zapasy żywności. Bas van Ier-sel słusznie uważa, że interpretacja taka "opowieść o cudownym rozmnożeniu chleba sprowadza na grunt banalnej codzienności ludzi, którzy zapomnieli zabrać ze sobą prowiant" (Iersel, s. 156). Rozmnożenie chleba nie ma nic wspólnego z codziennością, lecz jest czymś nadzwyczajnym tajemną epifanią Bożej chwały. Dopiero gdy chleb zostaje połamany przez Jezusa, mogą się nim pożywić tysiące ludzi. Obraz ten symbolicznie odsyła do Jego śmierci, a także do Ostatniej Wieczerzy, podczas której Jezus połamie chleb. Śmierć Jezusa jest dla ludzi źródłem życia. Mamy dzięki Niemu pod dostatkiem jedzenia. Otrzymujemy chleb i rybę strawę dla ciała i dla duszy.
Liczby, jakie podaje Ewangelista, z pewnością nie są przypadkowe. Pięcioma chlebami posiliło się do syta pięć tysięcy mężczyzn, a ułomków pozostało jeszcze tyle, ze wypełniły dwanaście koszy. Siedmioma chlebami posiliło się do syta cztery tysiące ludzi, a ułomków zebrano jeszcze siedem koszy. Liczba pięć symbolizuje ludzki byt. Jezus jest w pełni człowiekiem. A dzięki spotkaniu z Nim ludzie docierają do swej prawdziwej istoty. Dwanaście koszy symbolicznie obrazuje wspólnotę Kościoła i zdolność życia we wspólnocie. Ludzie, którzy dzięki spotkaniu z Chrystusem odkrywają swą pełnię, stają się też zdolni żyć razem i tworzyć nowy lud Boży. Siedem chlebów symbolizuje przemianę, jaka dokonuje się dzięki Chrystusowi. A cztery tysiące zebranych oznacza cztery strony świata. W relacji o drugim rozmnożeniu chleba Ewangelista podaje, że część zebranych przybyła z daleka. Zapewne miał na myśli pogan, którzy przybyli spoza Palestyny. Między pierwszym i drugim rozmnożeniem chleba można dostrzec dynamiczny stosunek. Pierwsze nastąpiło wśród Żydów, których Jezus połączył w nowy lud Izraela. Uwidacznia to również polecenie, by zgromadzeni rozlokowali się w grupach po sto i pięćdziesiąt osób. Właśnie w takich grupach obozowano w dawnym Izraelu. Drugiego rozmnożenia chleba Jezus dokonał na pogańskich ziemiach. I chciał nim nasycić również pogan, którzy przybyli z czterech stron świata. Ewangelista pokazuje zatem, że swe zbawienie Jezus rozciąga także na pogan. Uwidacznia to również scena uzdrowienia opętanego z Gerazy (zob. Mk 5, In.) i uzdrowienia córki Syrofenicjanki (zob. Mk 7, 24 n.).
Przed pierwszym rozmnożeniem chleba Jezus lituje się nad tłumem ludzi, którzy byli "jak owce nie mające pasterza" (Mk 6, 34). Ewangelista zapewne miał tu na myśli Żydów, którym brakowało prawdziwego przywódcy. Nauczyciele i zwierzchnicy ludu Izraela zawiedli. Owce pozbawione pasterza są również symbolem nas, współczesnych. Bez pasterza owce są zagubione. Rozbiegają się na wszystkie strony. Każda idzie swoją drogą i naraża się na niebezpieczeństwo. Nie potrafi znaleźć pastwiska. Jezus jest tym, dzięki któremu odzyskują orientację. Swą nauką ukazuje im sens istnienia. I wiedzie je na pastwisko, gdzie mogą się pożywić. Jego słowo jest pożywne. Pasterz Jezus dba o owce. Leczy ich choroby. Wyznacza kierunek ich wędrówki. Przed rozmnożeniem chleba każe się ludziom rozlokować w grupach. Moim zdaniem, scena ta symbolicznie obrazuje zdrową i uzdrawiającą kulturę życia. Jezus zaspokaja też ich głód. Daje im strawę, która naprawdę żywi i syci. A wszystko to jest wyrazem Jego litości, która swe apogeum osiągnie na krzyżu. Wówczas Jezus połamie jedyny chleb, jaki uczniowie mieli ze sobą w łodzi (zob. Mk 8, 14) by zaspokoić nasz największy głód.
Przed drugim rozmnożeniem chleba Jezusa znów ogarnia litość. Ale tym razem inny jest jej powód: "żal Mi tego tłumu, bo juz trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. I jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze; bo niektórzy z nich przyszli z daleka" (Mk 8, 23). Ludzie chodzi przede wszystkim o pogan bez spotkania z Jezusem mogą zasłabnąć w drodze. Nie są zdolni samodzielnie iść. I potrzebują pokrzepienia na drogę. Jezus jest Synem Bożym, który pokrzepia nas w naszej wędrówce, dając nam siebie pod postacią chleba. Umierając na krzyżu, łamie dla nas chleb, którego wystarczy dla wszystkich. Trzy przeprawy przez jezioro i dwukrotne rozmnożenie chleba odsyłają do śmierci Jezusa, który na krzyżu oddaje siebie za nas i prowadzi nas na drugi brzeg na brzeg chwały Bożej.
13. SYROFENICJANKA (MK 7, 24-30)
Jezus udał się wraz z uczniami na pogańskie ziemie, gdzie mógł się czuć bezpieczny od siepaczy Heroda. Chciał, by Jego pobyt pozostał tajemnicą. Ale wieść szybko się rozniosła po okolicy. Usłyszawszy o Nim, pewna Greczynka, poganka, przyszła i padła Mu do stóp, błagając, by wypędził ducha nieczystego, który opętał jej córkę. Jezus odpowiada na tę prośbę dość osobliwymi słowami: "Pozwól wpierw nasycić się dzieciom, bo niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom" (Mk 7, 27). Egzegeci uważają, że Jezus czynił użytek ze swych uzdrowicielskich zdolności tylko wtedy, gdy chodziło o Żydów, a nie o pogan, i że prośba poganki jednak spowodowała tu zmianę. Jak widać, Jezus był zatem gotowy uczyć się od ludzi i dał się przekonać niewieście, ze również poganie potrzebują Jego radosnej i zbawczej nowiny. Z pewnością możliwa jest taka interpretacja Markowej opowieści.
Ale można ją czytać również jako opowieść o relacji między matką i córką. W słowach Jezusa kryłby się zarzut, że matka nie nasyciła córki. Chleb rzucała psom. Chowanie psów było bardzo popularne wśród Greków. W opowieści o Syrofenicjance psy symbolizują wszystko, co dla niewiasty było ważniejsze od córki. Może chodziło o majątek albo wygląd zewnętrzny, albo wolny czas, albo pracę. Jezus wzywa ją, by dokładniej się przyjrzała swemu stosunkowi do córki, by sobie odpowiedziała na pytanie, czy rzeczywiście dała jej to, czego każdy potrzebuje do życia czy darzyła ją przychylnością i miłością, czy okazywała jej zrozumienie. Matka widziała jedynie, że córka jest "trudnym dzieckiem". Dlatego chciała iść do terapeuty, by ją wyleczył. Lecz Jezus zmusza niewiastę, by się przyjrzała własnemu postępowaniu. Może trudny charakter dziecka miał związek z nią samą. Może córka nie mogła się odnaleźć, ponieważ matka była zbyt władcza. Może projekcje matki były jak demon, który legł na barkach córki i utrudniał jej życie.
Matka pojęła, że Jezus ma rację: "Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jedzą z okruszyn dzieci" (Mk 7, 28). Nie deprecjonuje siebie nie bierze na siebie całej winy. Przyznaje, że córka nie bywała syta. Ale nie uważa, że powinna wszystko dla niej poświęcić. Gdy dziecko ma pod dostatkiem jedzenia, zostaje coś jeszcze dla "szczeniąt" dla jej własnych potrzeb. W swej relacji z córką matka ma prawo iść drogą, która harmonizuje z jej osobą. Ma prawo dbać o siebie. Jedynie wtedy także jej relacja z córką będzie harmonijna. Matka nie może ani zaniedbywać córki, ani we wszystkim jej wyręczać. Tylko wtedy będzie zdolna rozumieć jej potrzeby i poważnie ją traktować, gdy poważnie traktuje samą siebie. Zmuszając matkę, by się przyjrzała własnym potrzebom i zachowaniom, Jezus usuwa dramatyczne zapętlenie w stosunku między matką i córką. Stwarza nową przestrzeń, w której każda z nich ma prawo być w pełni sobą. Gdy obie się tego nauczą, żaden demon nie będzie miał już nad nimi władzy.
Jezus chwali Syrofenicjankę nie za wiarę, lecz za po-jętność. Demon opuścił jej córkę, ponieważ kobieta pojęła, jak może wyglądać zdrowa relacja między matką i córką. Dzięki spotkaniu z Jezusem nauczyła się odsuwać na bok własne projekcje i troski nauczyła się zostawiać córce swobodę, bez której dziewczynka nie mogła być w pełni sobą. Projekcje matki były dla córki jak demon, który mącił jej myśli i uczucia, który utrudniał jej życie. Gdy matka wróciła do domu, zastała córkę leżącą na łóżku. Demon odszedł. Nowa postawa matki pozwoliła dziewczynce uwolnić się od mącącego jej duszę demona. Teraz dziecko może naprawdę żyć własnym życiem.
14. UZDROWIENIE GŁUCHONIEMEGO (MK 7, 31-37)
Również następnego uzdrowienia Jezus dokonał w pogańskim Dekapolu. Nie lękał się kontaktu z poganami. Św. Marek informuje w sumie o trzech uzdrowieniach wśród pogan i na pogańskich ziemiach. Tym razem ludzie prowadzą do Jezusa głuchoniemego. Proszą, by położył na niego ręce. Mają nadzieję, że uzdrowi-cielska siła Jezusa pomoże mu. Gdy staram się wczuć w świat wewnętrzny głuchoniemych, to myślę przede wszystkim, że brakuje im prawdziwej relacji z innymi ludźmi. Kto nie słyszy głosu drugiego człowieka, ten nigdy nie wejdzie w kontakt z jego emocjami, które wyraża głos. A kto jest niemową, ten nigdy nie nawiąże z drugim człowiekiem rozmowy, która łączy nas i otwiera na nowe doświadczenia. Mogło być tak, że mu zamykano usta. Albo ciągle przerywano i wytykano błędy. Albo że "zamknął uszy", ponieważ słyszał tylko krytykę i dezaprobatę. Nie chce już niczego słuchać, bo słowa, które dotychczas słyszał, zawsze go raniły.
Uzdrowienie głuchoniemego składa się z sześciu faz. Najpierw Jezus bierze go na bok z dala od tłumu. Wszelka terapia wymaga przestrzeni osobistego spotkania, w której pacjent czuje się bezpieczny i może ukazać swe prawdziwe oblicze. Jezus traktuje chorego w specjalny sposób. Całym sobą zwraca się ku niemu, aby mogło zakiełkować zaufanie. Głuchoniemi często są nieufni, bo żyjąc w świecie ciszy, nie wiedzą, co inni mówią do nich i o nich. Kolejne fazy terapii będą coraz bardziej umacniać to zaufanie, tak by w końcu rozwiązał się język i otworzyły uszy głuchoniemego.
Jezus wkłada mu palce do uszu. Scena ta ewokuje we mnie rozmaite obrazy. Jezus dotyka obolałego miejsca, aby chory mógł się z nim pogodzić i pojednać. Zatyka mu uszy, aby chory nie słyszał już raniących go słów, lecz samego siebie by słyszał tęsknotę swego serca, głos swej duszy. Ucho jest niezwykle wrażliwym organem. Wkładając mu palce do uszu, Jezus delikatnie dotyka czułego miejsca. Gestem tym mówi choremu: "We wszystkich słowach, które słyszysz, posłysz tęsknotę za więzią! Nawet jeśli ktoś na ciebie wrzeszczy, to jednak pragnie więzi". Jezus osiąga ten intensywny kontakt z chorym, trzymając palce w jego uszach. Dzięki temu powstaje swego rodzaju krąg, łączący Go z głuchoniemym i umożliwiający krążenie miłości, które ma usunąć jego wszelkie blokady.
Potem Jezus śliną dotyka języka niemowy. W starożytności uważano ślinę za środek leczniczy. A jeszcze dziś zdarza się, że matka, gdy dziecko się zrani, smaruje śliną bolące miejsce i mówi: "No nie płacz, już wszystko w porządku". Jezus zapewne pocałował niemowę. Ślina jest czymś intymnym i osobistym. Gest Jezusa wytworzył aurę zaufania, w której może się rozwiązać język niemowy. Zamilczeć znaczy wszak: nie mieć drugiemu człowiekowi już nic do powiedzenia, ponieważ urwała się wszelka więź, albo nie móc mu już nic powiedzieć, ponieważ brakuje zaufania, ponieważ pojawił się lęk, że wszystko może zostać błędnie zinterpretowane. Dotykając języka niemowy śliną, Jezus stwarza relację, w której słowa mogą płynąć w obu kierunkach w której rośnie zaufanie, a znika lęk, że słowa zostaną źle zrozumiane.
"A spojrzawszy w niebo, westchnął" (Mk 7, 34) Gest ten wskazuje przede wszystkim, że uzdrawiając chorego, Jezus korzysta z Bożej pomocy. Ale unaocznia nam również, czym naprawdę jest słuchanie i mówienie. Spoglądając w niebo, Jezus sygnalizuje choremu, że w prawdziwej rozmowie otwiera się nad ludźmi niebo, a przestrzeń nabiera rozległości. Gdy rzeczywiście słucham swego rozmówcy nie tylko słów, które do mnie kieruje, lecz jego całej osoby i gdy mówię, co myślę i czuję, zawiązuje się między nami wspólnota. Jednocześnie w doświadczeniu rzeczywistej wspólnoty między nami obecne jest coś, co nas nieskończenie przewyższa. Coś boskiego, transcendentnego wkracza w nasze życie. Doświadczenie takie stało się udziałem św. Augustyna podczas sławnej rozmowy z matką, tuż przed jej śmiercią. Otworzyło się nad nimi niebo. I oboje poczuli obecność Boga.
Jezus wzdycha. Wzdychając, otwiera serce na chorego. Pozwala mu wkroczyć do swego serca. Dopiero teraz, gdy natchnął chorego zaufaniem i ukazał mu swymi gestami, na czym polega istota mówienia i słuchania, rzecze doń: "Effatha" "Otwórz się!" (Mk 7, 34). Często zdarzało mi się podczas rozmowy, że ktoś wyznawał: "Jeszcze nie jestem w stanie o tym mówić". Nie ufał sobie. Wtedy czułem, że nie mogę czekać, aż kiedyś sam zacznie mówić. Czułem, ze chce porozmawiać o czymś, co go dręczy, ale potrzebuje zachęty: "Mów teraz! Zaufaj sobie! Zacząłeś się otwierać. Jeśli się znów zamkniesz, nie będziesz z siebie zadowolony". Kto podczas rozmowy napomyka o czymś, ale zaraz urywa, potrzebuje wręcz polecenia. Polecenie Jezusa przyniosło natychmiastowy skutek: "Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić" (Mk 7, 35). W przestrzeni zaufania, którą Jezus otworzył przed nim, głuchoniemy był w stanie otworzyć uszy i zrzucić więzy, jakie uniemożliwiały mu mówienie. 'Znów jest zdolny nawiązywać relacje. Potrafi mówić już nie tylko gadać, lecz wypowiadać słowa, które łączą, które rodzą życie, które dodają otuchy. I słuchać. A świadkowie tego cudu uzdrowienia wychwalają Najwyższego słowami, które przywodzą na pamięć dzieło stworzenia: Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było dobre. Podobnie u św. Marka ludzie mówią: "Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę" (Mk 7, 37) Uzdrawiając głuchoniemego, Jezus powtórzył akt, którego Stwórca dokonał na początku świata. Wszystko dobrze uczynił. Spełniła się starotestamentowa zapowiedź: poprzez Jezusa działa w ziemskim świecie mądrość Boża. Mądrość żywi człowieka i otwiera usta niemych (zob. Mdr 10, 21). Poganie poznali, że poprzez Jezusa działa sam Bóg. Natomiast Żydzi pozostali zamknięci w swej niewiedzy. Jezus spełnił obietnicę daną przez Boga Żydom że u końca czasów dzieło stworzenia zostanie wznowione.
15. UZDROWIENIE NIEWIDOMEGO (MK 8, 22-26)
Ewangelista dość szczegółowo relacjonuje również uzdrowienie niewidomego, którego przyprowadzili ludzie, prosząc Jezusa, by go dotknął. Może byli zrozpaczeni, ponieważ nic go już nie mogło dotknąć zadziwić. Niektóre fazy terapii przypominają czynności, jakie Jezus wykonał, uzdrawiając głuchoniemego. Podobne praktyki lecznicze znamy z opowieści o antycznych cudotwórcach. Ewangelista ukazuje Jezusa jako prawdziwego lekarza, którego uzdrowiciel-ska siła wyzwala nas ku prawdziwemu bytowi ludzkiemu. Jezus nie potrzebuje zaklęć magicznych, jakie recytowali hellenistyczni czy rabinaccy cudotwórcy. Uzdrawia jedynie przychylnością i dotykiem. Ujmuje niewidomego za rękę. Podając mu dłoń, stwarza relację. Prowadzi go poza wiejskie opłotki. Niewykluczone, że mężczyzna był ślepy, ponieważ nigdy nie opuścił granic swej wioski ponieważ pozostawał niewolnikiem swych wąskich horyzontów myślowych (por. Fischedick, s. 248). Po opuszczeniu wioski Jezus jest sam na sam z chorym. Stwarza przestrzeń prywatności, dającą niewidomemu poczucie bezpieczeństwa. Unika publicznego demonstrowania swej sztuki leczniczej. By mogło nastąpić uzdrowienie, niezbędna jest szczególna aura, niezbędne jest ustronne miejsce. Do zaniewidzenia często wszak dochodzi dlatego, że ktoś nie może już patrzeć na świat, który jawi się mu jako wrogi i groźny że zamyka oczy, bo nie wytrzymuje jego widoku. Niezbędna jest wówczas przestrzeń zaufania, intymności, by odważył się znów otworzyć oczy.
Jezus zwilża niewidomemu oczy śliną i kładzie na niego ręce. Postępuje jak lekarz, który naciera pacjenta maścią. Fizycznie okazuje mu swą przychylność. Pociera oczy niewidomego śliną. Wykonuje ten macierzyński gest, aby w duszy człowieka przerażonego życiem zakiełkowało zaufanie. Kładzie nań ręce, aby ślina wniknęła w głąb aby doszło do wymiany między Jezusem i niewidomym. Po chwili Jezus zabiera ręce z zamkniętych oczu chorego i pyta go, czy coś widzi. "Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam [ich] niby drzewa" (Mk 8, 24) Terapia nie zakończyła się zatem pełnym powodzeniem. Niewidomy już widzi, ale niewyraźnie: ludzie nie mają jeszcze oblicza. Widzi jedynie, jak chodzą. I przyrównuje ich do drzew. Są wyprostowani jak drzewa, ale jeszcze nie mają wyraźnych konturów. Niewidomy nie widzi jeszcze osoby ludzkiego oblicza (prosopon) lecz jedynie zewnętrzną postać.
Jezus jeszcze raz kładzie mu ręce na oczy. Ponownie pozwala przepłynąć swej uzdrowicielskiej sile do oczu niewidomego, który teraz widzi już wyraźnie. Przejrzał, jak czytamy w greckim oryginale. Co paradoksalne, przejrzał właśnie wtedy, gdy Jezus trzymał ręce na jego oczach. Możliwe, że Ewangelista miał tu na myśli wewnętrzne widzenie. Ale zarazem chciał powiedzieć, że dzięki ponownemu nałożeniu rąk chory "stanął na własnych nogach" już nie patrzył na świat przez okulary, które nałożyli mu inni: "I przejrzał [on] zupełnie, i został uzdrowiony; wszystko widział teraz jasno i wyraźnie" (Mk 8, 25). Greckie te-laugos właściwie znaczy: "daleko promieniujący, jasny jak słońce". Niewidomy wszystko widzi teraz jasno. Jego oczy mają udział w jasności słońca, które wszystko oświetla. W świetle Jezusa wszystko stało się dlań widzialne wszystko stało się zrozumiałe. Ewangelista celowo umieścił tę perykopę przed pierwszą zapowiedzią Męki Pańskiej. By zrozumieć Mękę Pańską, potrzebujemy oczu wiary, potrzebujemy słonecznych oczu, które również w mrokach Męki potrafią dostrzec Syna Bożego. To samo dotyczy naszej męki. Potrzebujemy słonecznego światła, by w chwilach cierpienia dostrzec uzdrawiającą i wyzwalającą bliskość Boga.
Terapia często wymaga dłuższego czasu, zanim chory odważy się rzeczywiście otworzyć oczy i jasno widzieć. Najpierw widzi tylko jakby przez mgłę. Dobrze znam ten stan. Nie chcę wszystkiego widzieć dokładnie. Spoglądam wokół siebie i widzę przechadzających się ludzi ale nie patrzę im w twarz. Unikam spotkania. Nie chcę się dokładniej przyglądać, bo musiałbym się nastawić na drugiego człowieka, skonfrontować z nim. A to mogłoby zmienić moje życie. Pierwsze spojrzenie uzdrowionego ślepca jeszcze nie służy spotkaniu, lecz ogólnej orientacji. Rzeczywiście widzieć potrafimy dopiero wtedy, gdy jesteśmy gotowi spojrzeć drugiemu człowiekowi w twarz. Takie spotkanie przemienia nas. Gdy widzimy tylko kontury, nie chcemy się przeobrazić. Sięgamy wzrokiem tylko tak daleko, by móc iść własną drogą. Inni nas nie interesują. Dopiero gdy widzimy człowieka jasno, może dojść do rzeczywistego spotkania.
Ewangelista relacjonuje uzdrowienie niewidomego jako jeden z ostatnich epizodów działalności Jezusa w Galilei. Potem Jezus wyrusza do Jerozolimy. W trzech kolejnych rozdziałach ósmym, dziewiątym i dziesiątym trzykrotnie zapowie swą Mękę i śmierć w Jerozolimie. Ale uczniowie, którzy Mu towarzyszą, pozostaną ślepi. Zanim Jezus znajdzie się w Jerozolimie, uzdrowi jeszcze jednego niewidomego, który pójdzie za Nim (zob. Mk 10, 46 n.). Barty-meusz okaże się jedynym uczniem, który podąża za Nim z "otwartymi oczyma". W drodze do Jerozolimy, między pierwszym i drugim uzdrowieniem niewidomego, Jezus poucza towarzyszących Mu uczniów. Stara się im otworzyć oczy nie tylko na tajemnicę własnej drogi, która będzie poprzez krzyż wiodła do Zmartwychwstania, lecz także na czekającą ich drogę, w której i oni będą doświadczać krzyża. Za pomocą "konstrukcji typu sandwicz" Ewangelista pokazuje, jak pojmował to pouczanie: jako otwieranie uczniom oczu na rzeczywistość. Właśnie na tym polega też wszelka medytacja nad Pismem Świętym: nasze oczy otwierają się pod wpływem słów Jezusa poznajemy tajemnicę Boga i naszego ludzkiego bytu.
Oczy uczniów pozostaną zamknięte aż do zmartwychwstania. Syna Bożego dojrzy w Ukrzyżowanym tylko pogański setnik. Później zrobią to niewiasty, które w grobie Pańskim spotkają anioła. Anioł każe im, by przekazały uczniom, że zobaczą Jezusa w Galilei. Oba epizody uzdrowienia niewidomych zachęcają nas, żebyśmy stopniowo otwierając oczy, coraz głębiej pojmowali tajemnicę Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa żebyśmy otwartymi oczyma poznawali, co Jezus uczynił dla ludzi. Opowiadając o pierwszym uzdrowieniu niewidomego, Ewangelista pragnie, żebyśmy w swej drodze, którą podążamy wraz z Jezusem, zrozumieli, kim On jest. Jezus, który idzie przed nami i wprowadza nas w tajemnicę życia, jest zarazem tym, który umarł za nas, a umierając na krzyżu, pokonał moc ciemności. Teraz jako Zmartwychwstały towarzyszy nam w naszej wędrówce przez życie.
16. TRZY ZAPOWIEDZI MĘKI
(MK8, 31-33; 9, 30-32; 10, 32-34)
W trzecim z pięciu działów Ewangelii św. Marka (Mk 8, 2710, 52) widzimy Jezusa, jak podąża do Jerozolimy. Nie jest już uzdrowicielem dokonującym wielkich czynów mocy, lecz nauczycielem, który udziela uczniom wskazówek. Pouczenia dotyczą, przyszłych losów i tajemnicy Jego osoby, a także ich własnej drogi naśladowania. Oś konstrukcyjną tego działu stanowi trzykrotna zapowiedź Męki i Zmartwychwstania. Wygłaszając te przepowiednie, Jezus ma na względzie nie tylko tajemnicę własnej osoby, lecz również właściwe pojmowanie chrześcijańskiej egzystencji.
Pierwszą zapowiedź Męki Pańskiej Ewangelista połączył z mesjańskim wyznaniem Piotra (zob. Mk 8, 2730), czym wskazał nam, jak winniśmy rozumieć posłannictwo Jezusa jako Mesjasza. Jezus, którego Bóg posłał, by na podstawie otrzymanego pełnomocnictwa mówił o Nim ludziom i uwolnił ich spod mocy demonów, sam wpada w sieci zła i zostaje zgładzony przez złe moce. Ale właśnie dzięki temu pokonuje zło u jego korzeni. Trzy zapowiedzi Męki pokazują, jak św. Marek pojmuje Jezusowe pełnomocnictwo: właśnie niknąc w niemocy, pełnomocnictwo dowodzi, że jest pełnomocnictwem. Jezus będzie musiał wiele wycierpieć (zob. Mk 8, 31). W kontekście wersu 53,4 Księgi Izaja-sza słowa Ewangelisty można by przełożyć również jako: "Będzie musiał wiele dźwigać". Z woli Boga Jezus dźwiga za ludzi ich los, a dzięki temu ich uzdrawia. Relacjonując pierwszą zapowiedź Męki Pańskiej, św. Marek wymienia grupy, na które spadnie odpowiedzialność za śmierć Jezusa "będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie" (Mk 8, 31). Pierwsi są przedstawicielami świeckich możnowładców, drudzy kapłaństwa, a trzeci żydowskich uczonych. Lista nie zawiera zatem faryzeuszy. Choć często bywali oni polemistami Jezusa który zresztą dzięki dyskusjom z nimi mógł jaśniej określić własne stanowisko to jednak nie zaliczali się do tych oponentów, którzy chcieli Go zgładzić. Trzy wymienione grupy odrzucają Jezusa. Greckie słowo "odrzucić" można przełożyć również jako "gardzić". Pierwsza zapowiedź Męki Pańskiej nawiązywałaby zatem do Czwartej pieśni Sługi Pańskiego z Księgi Izajasza (zob. Iz 53, 3). Zapowiedź cierpienia jest konsekwencją zbawczego zamysłu Boga. Zapowiedź pogardy opisuje los, jaki Jezusowi zgotują ludzie (por. Grundmann, s. 219). Jezus jest spełnieniem tęsknoty żydowskiego ludu, że powstanie kiedyś Sługa Pański, który obarczy się naszym cierpieniem, będzie dźwigał nasze boleści, uzdrowi nas swymi ranami" (tamże; por. Iz 53, 112).
Dwie kolejne zapowiedzi Męki niemal dosłownie powtarzają treść pierwszej. Ale w każdej pojawia się nowy akcent. Druga zapowiedź głosi, ze Syn Człowieczy zostanie wydany w ręce ludzi (zob. Mk 9, 31) To zagadkowe zdanie opiera się na grze słów: "Syn Człowieczy" "ręce ludzi". Zagadka polega na tym, że sam Bóg wyda i poświęci Syna Człowieczego. Jezus staje w obliczu Bożej zagadki: Ten, który na podstawie pełnomocnictwa otrzymanego od Boga ujmuje się za ludźmi, ma wpaść w ich ręce. Uwidacznia się tu Boża tajemnica, która w pierwszej chwili wydaje się zupełnie niezrozumiała i rozbija nasz wizerunek Boga. Dopiero Ewangelia pokaże, że Bóg jest Bogiem, który pragnie zbawienia ludzi i który swego Syna wywyższy na krzyżu, a potem umieści po swej prawicy.
Trzecia zapowiedź Męki Pańskiej jest najbardziej szczegółowa. Ewangelista opisuje już sytuację, do której odnoszą się słowa Jezusa. Jezus zdąża do Jerozolimy, zdecydowany na spotkanie ze swym przeznaczeniem. "Jezus wyprzedzał ich, tak że się dziwili; ci zaś, którzy szli za Nim, byli strwożeni" (Mk 10, 32). Greckie "dziwić się", znaczy również: "być przerażonym". Wędrówka do Jerozolimy rodzi zatem trwogę i przerażenie w Jego towarzyszach. Ludzie przeczuwają, że wydarzy się coś, co całkowicie zburzy ich wizerunek Boga i człowieka. Jezus kolejny raz opisuje uczniom, co się Mu przydarzy w Jerozolimie. Teraz jest już jasne, w czyje ręce zostanie wydany: w ręce arcykapłanów i uczonych w Piśmie, którzy przekażą Go Rzymianom. Poganie, zatem Rzymianie, "będą z Niego szydzić, oplują Go, ubiczują i zabiją" (Mk 10, 34). Ewangelista konkretyzuje, jak będzie się przejawiać pogarda, o której wzmiankowała druga zapowiedź Męki Pańskiej. Najgłębsza pogarda polega na ośmieszeniu. Przed ośmieszeniem nie sposób się obronić.
Szydząc z kogoś, ranimy nie jego ciało, lecz duszę. A rana ta jest głębsza od rany ciała. Opluć kogoś to potraktować go jak "ostatni śmieć", to pozbawić go ludzkiej godności. W starożytności biczowanie zawsze łączyło się z ukrzyżowaniem. Oba słowa: "biczować" i "zabić", odnoszą się zatem do ukrzyżowania najgorszej i najhaniebniejszej kary, jaką stosowali dawni Rzymianie. Ale Jezus nie zostanie unicestwiony i pozbawiony godności. Nie utknie w ramionach śmierci, lecz zmartwychwstanie trzeciego dnia.
Ciekawą rzeczą jest reakcja uczniów na zapowiedź Męki Pańskiej. Za pierwszym razem Piotr czyni Jezusowi gorzkie zarzuty. Chce Go powstrzymać. Reakcję Piotra, podobnie jak reakcję Jezusa, Ewangelista określa słowem epitiman "naskoczyć, ganić, robić wyrzuty, poważnie się rozmówić, zbesztać". Piotr postrzega Jezusa przez pryzmat ludzkich wyobrażeń. Nie ma pojęcia o woli Bożej. Dlatego Jezus nazywa go szatanem i każe mu zejść z oczu (zob. Mk 8, 3 3). Potem poucza uczniów, a także wszystkich, którzy będą Go naśladować, o trudzie naśladowania: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je" (Mk 8, 343 5)- Słowa te rozmaicie interpretowano. Za najbardziej przekonywającą uważam tezę, że zaparcie się samego siebie jest dopełnieniem wyznawania. Zaprzeć się samego siebie znaczy zatem: przestać myśleć o samym sobie wyznawać nie siebie, lecz Boga, który jest zupełnie inny, niz sobie wyobrażamy. Słuchając niejednego kaznodziei, można odnieść wrażenie, że prawiąc o Bogu, w istocie mówi o sobie. Posiłkuje się Bogiem, aby rozdąć własny wizerunek. Jedynie ten, kto sprzeciwia się swemu "ja", które stałe koncentruje się na samym sobie, może niepodzielnie wyznawać Boga Jezusa Chrystusa. Rudolf Pesch zgadza się z E. Dinklerem, który interpretuje krzyż jako znak wyznawania, nawiązując do ustępu 9,46 Księgi Ezechiela, gdzie Jahwe każe mężowi odzianemu w lnianą szatę, by każdemu, kto Go wyznaje, nakreślił na czole znak TAW literę mającą kształt krzyża. Krzyż jest znakiem wyznawania: kto chce naśladować Jezusa, musi radykalnie wyznawać Boga, który ożywia zmarłych. Ale jest również znakiem, który zapewnia ochronę: kto będzie miał na czole literę TAW, ustrzeże się śmierci. Wczesny Kościół uważał krzyż zarówno za znak bezwarunkowego wyznawania Jezusa Chrystusa i Jego Boga, jak i za znak, który zapewnia ochronę.
Objaśniają to dalsze słowa Jezusa. Kto wyznaje Boga, zdobywa życie. Kto zaś na pierwszym miejscu stawia własne potrzeby i iluzje, traci życie. Sens drogi naśladowania Jezus interpretuje zatem z perspektywy Krzyża. W jego obliczu wszystko się rozstrzyga: czy przylgniemy do naszego wizerunku siebie i Boga, czy też przyjmiemy Boga Jezusa Chrystusa, który obdarza nas prawdziwym życiem, gdy się wyzbywamy swej powierzchownej egzystencji.
Po drugiej zapowiedzi Męki uczniowie spierają się między sobą, "kto z nich jest największy" (Mk 9, 34) Trudno o większe nieporozumienie. Jezus ma zostać wydany w ręce ludzi, a uczniowie rozdzielają stanowiska w królestwie Bożym. Jezus ma zostać poniżony, a uczniowie roją sobie o własnej wielkości. Po pierwszej zapowiedzi pouczenie dotyczyło naśladowania Jezusa i wyznawania Jego Boga, natomiast teraz dotyczy wzajemnych relacji w Jego wspólnocie w Kościele. Właściwe rozumienie sensu Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa musi za sobą pociągać praktyczne następstwa. Myśli uczniów nie mogą krążyć wokół pytania, który z nich jest ważniejszy i większy. Ważna jest służba, a nie hierarchia. Jezus naocznie to demonstruje uczniom, stawiając przed nimi dziecko, które obejmuje ramionami: "Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał" (Mk 9, 37)- Kto jest uczniem Jezusa, ten nie żyje dla samego siebie. Winien usługiwać innym uczniom. A także dzieciom, "biednym i potrzebującym pomocy" (Pesch, t. II, s. 107). Jezusowi chodziło zapewne o takie działania, jak "przyjmowanie pod własny dach dzieci pozbawionych opieki" czy troska o "sieroty i ubogie dzieci" (tamże, s. 106). To jestt decydującym czynnikiem w pojmowaniu swej roli przez Kościół. Kościół winien służyć ubogim i niezaradnym. Winien być otwarty na tych, którzy do niego nie należą, ale w imię Jezusa wypędzają demony (zob. Mk 9, 38-41). Krzyż, na którym Jezus umarł za cały świat, jest dla św. Marka symbolem tolerancji, którą Kościół winien okazywać wszystkim ludziom. Zamiast głosić, że jest jedynym i wyłącznym przedstawicielem Jezusa na ziemi, winien ufać, że również inni pojmą tajemnicę Jezusa i Jego Boga, że na swój sposób będą składać o tym świadectwo. Krzyż ma przełamać ciasnotę kościelnej małostkowości i otworzyć nasze serce na miłość, którą Bóg okazuje wszystkim ludziom.
Scenę z dzieckiem można też interpretować inaczej: że winniśmy przyjąć Jezusa jak dziecko pochylić się nad Nim i objąć Go ramionami. By móc zrozumieć i wchłonąć w siebie tajemnicę Jezusa, trzeba mieć czułe serce. Kto chce się nauczyć postępować z dziećmi, musi wejść w kontakt z dzieckiem, które chowa w sobie. Zatem by móc spotkać Jezusa, trzeba mieć również dziecięce serce, które jest otwarte na miłość i które jeszcze potrafi się dziwić. Nie możemy się chełpić przed światem Ewangelią Jezusa. Wielu będzie nas zbywać jako dzieciaków, ponieważ w świecie konkurencji, w którym liczy się tylko sukces, wierzymy w czystą miłość ponieważ stawiamy na Jezusa, który szedł drogą klęski i został odrzucony przez możnych.
Po trzeciej zapowiedzi męki synowie Zebedeusza, Jakub i Jan, proszą Jezusa, by im pozwolił w swej chwale zasiadać po lewicy i prawicy. Również ta scena dowodzi, że uczniowie w ogóle nie rozumieją, czym naprawdę jest Jego droga do Jerozolimy, Jego Śmierć i Jego Zmartwychwstanie. Ciągle zajmują się tylko sobą, swymi wyobrażeniami Jego drogi (zob. Mk 8, 32), swym znaczeniem w Kościele (zob. Mk 9, 34), swym pierwszeństwem przed innymi (zob. Mk 10, 37)- Skupiają się tylko na własnych potrzebach, na własnym życiu, na własnej wielkości, na własnej władzy. Lecz Krzyż jest właśnie przeciwieństwem tego wszystkiego: Kto przyjmuje Krzyż, ten jest gotów oddać życie, zdać się na Boga, wyzbyć się samego siebie, przyjąć Jego wolę. Tylko wtedy rozkwita prawdziwe życie.
17. UZDROWIENIE OPĘTANEGO MŁODZIEŃCA
(MK 9, 14-29)
Jezus uzdrawia młodzieńca, który ciągle dostawał ataków. W pierwszej chwili można odnieść wrażenie, ze występowały u niego typowe objawy epilepsji. Ale opowieść niewiele ciekawego ma nam do powiedzenia, gdy ją odczytujemy jako relację o uzdrowieniu epileptyka. Znacznie bardziej interesująca staje się wtedy, gdy zachowanie młodzieńca uznajemy za symbol naszego stanu wewnętrznego i gdy uzdrowienie postrzegamy jako uzdrowienie relacji między ojcem i synem.
Chory miał w sobie niemego ducha, który często rzucał nim o ziemię. Wtedy piana występowała mu na usta i zgrzytał zębami. Można by powiedzieć: pienił się z wściekłości. Zapewne czuł w sobie gwałtowną wściekłość. Ale nie mógł jej okazywać na zewnątrz, nie mógł o niej mówić. Przypuszczalnie między ojcem i synem brakowało przestrzeni zaufania, dzięki której syn mógłby otwarcie powiedzieć ojcu o swej agresji albo dać jej jakikolwiek wyraz. Musiał ją tłumić. A potem fizycznie odreagowywać. Była to nie tylko wściekłość na samego siebie, lecz także na ojca. Każdy atak bowiem w ostatecznym rozrachunku oznaczał akt agresji wobec niego. Młodzieniec pozawerbalnie dawał ojcu do zrozumienia, że najchętniej by go rozerwał na strzępy. Ojciec najpierw przyprowadził syna do uczniów Jezusa, by go uzdrowili. Ale uczniowie nie potrafili przywrócić mu zdrowia. Zapewne nie byli zdolni go zaaprobować. Jezus nie kryje rozczarowania. Wszelkie nauki, jakich im udzielił, zdają się bezowocne. Każe przyprowadzić chłopca. Chce go sam zobaczyć i uzdrowić. Na widok Jezusa duch, który opętał chorego, "począł miotać chłopcem, tak że upadł na ziemię i tarzał się z pianą na ustach" (Mk 9, 20). Poczuł Jego jasną siłę. W odpowiedzi miota ciałem młodzieńca. Jezus nie działa powierzchownie jak uczniowie, którzy uważali, że wystarczy zapobiec objawom. Dokonuje szczegółowej anamnezy. Pyta ojca, od jak dawna syn cierpi na swą dolegliwość. Ojciec opowiada całą historię choroby, która jest dla niego nie mniejszym utrapieniem niż dla syna. Od dzieciństwa duch często wrzucał chorego w ogień czy w wodę. Ogień symbolizuje namiętność i płciowość. Syn tłumił w sobie zapewne nie tylko agresję, lecz również płciowość; w konsekwencji stała się ona jakby demonem, który go ciągle dopadał i trzymał w swej władzy. Woda symbolizuje nieświadomość. Ponieważ syn nie mógł otwarcie mówić ani o swej agresji, ani o swej płciowości, jego nieświadomość zalały agresywne i płciowe popędy. Doświadczał tej sfery nieświadomości jedynie jako wody, która groziła mu zagładą, a nie jako źródła odnowy życia.
Potem ojciec prosi Jezusa: "Lecz jeśli coś możesz, zlituj się nad nami i pomóż nam" (Mk 9, 22). Daje wyraz swej bezgranicznej udręce, jaką jest dlań choroba syna. I ufa, że Jezus będzie mógł go uzdrowić. Ale słowa, jakie słyszy z ust Jezusa, zmuszają go do konfrontacji z samym sobą: "Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9, 23). Choroba jest nie tylko problemem chorego; jest nie tylko sprawą demona, który go nawiedził. Ma związek także z postawą ojca, który nie dowierzał własnemu dziecku. Dlatego syn nie mógł z nim rozmawiać o swoich problemach. Nie mógł się przed nim odsłonić. Musiał ukrywać swe wnętrze. Lecz wszystko, co taił przed ojcem agresja i płciowość dosięgało go w chorobie.
Ojciec przystaje na terapię, którą proponuje mu Jezus. Dostrzega, że nie dowierzał synowi. Chciał, ale mu nie wychodziło. Dlatego prosi Jezusa: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!" (Mk 9, 24). Przyznaje, że sam potrzebuje Jego pomocy. Z całego serca pragnie uwierzyć w syna, ale jeszcze nie wie, jak tego dokonać. Niemniej już sama ta świadomość odmienia jego stosunek do syna.
Potem Jezus zwraca się bezpośrednio do syna. Nie obarcza ojca całą winą za jego stan. Syn pogodził się wszak ze swą rolą, która być może mu się spodobała. Dzięki niej uzyskał władzę nad bezradnym ojcem. Jezus z całą mocą występuje przeciwko demonowi, który opętał młodzieńca: "Duchu niemy i głuchy, rozkazuję ci, wyjdź z niego i nie wchodź więcej w niego!" (Mk 9, 25). To znaczy: syn musi się odciąć od dotychczasowego modelu życia. Musi porzucić grę, która pozwalała mu sprawować władzę nad ojcem. Nie będzie to bezboles-nym procesem. Ataki bowiem mocno dawały mu się co prawda we znaki, ale też zapewniały mu władzę nad ojcem. Ewangelista ukazuje tę wewnętrzną transformację jako twardą walkę. Duch jeszcze raz miota chorym, po czym z głośnym krzykiem opuszcza jego ciało. Ozdro-wieniec leży jak martwy. Musiał porzucić dawną tożsamość. Musiał wykrzyczeć z siebie całą gorycz i wściekłość, które się w nim zagnieździły. Gdy je wykrzyczał, mógł się wreszcie od nich uwolnić. Jezus bierze młodzieńca za rękę i podnosi. Razem z nim cieszy się, że odzyskał zdrowie, że stanął na własnych nogach.
Epizod uzdrowienia opętanego młodzieńca pozostaje w bliskim związku z nieco wcześniejszą sceną Przemienienia. Przemieniając się w obecności trzech uczniów, Jezus wszedł w swą najbardziej właściwą i prawdziwą postać. Uwidoczniło się, kim Jezus właściwie i naprawdę jest: umiłowanym Synem Bożym, w którym jaśnieje chwała Boża. Niemal bezpośrednio po relacji o tym intensywnym doświadczeniu Jego prawdziwej istoty Ewangelista opowiada o młodym mężczyźnie, którego piękno i godność zniekształcała epilepsja. Jezus przywraca mu godność, tak że również w nim może zajaśnieć chwała Boża. I pokazuje, że młodzieniec jest nie tylko synem swego naturalnego ojca, lecz również synem Bożym, miłowanym przez Boga. Gdy ludzie są. uwikłani w złe relacje, pozostają we władzy demonów. Uczniowie nie potrafili wypędzić demona. Jezus mówi do nich: "Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą" (Mk 9, 29). Uwalniamy się od demonicznych związków tylko wtedy, gdy w modlitwie doświadczamy, że jesteśmy umiłowanymi dziećmi Boga. Wówczas także w nas może zajaśnieć chwała Boża.
18. SENS MAŁŻEŃSTWA (MK 10, 2-12)
W rozdziale dziesiątym nauczanie dotyczy tak ważnych spraw, jak małżeństwo (zob. Mk 10, 112), dzieci (zob. Mk 10, 13-16), bogactwo (zob. Mk 10, 17 n.) i służba (zob. Mk 10, 414-5). Za każdym razem Ewangelista ukazuje postawę wewnętrzną, jakiej od chrześcijan wymaga naśladowanie Jezusa.
Perykopa o nierozerwalności małżeństwa rodziła lęk zwłaszcza w katolickich sercach. Z bólem czytali ją ci, którzy zdecydowali się na rozwód czy nawet na nowy związek: Kościół często tak ją interpretował, że czuli się odłączeni od Boga. Słowa Jezusa zdawały się wyrażać twarde stanowisko niektórych przedstawicieli Kościoła. Ale jaki jest rzeczywisty sens tej wypowiedzi?
Faryzeusze usiłują zastawić pułapkę na Jezusa. Dlatego pytanie, które Mu zadają "czy wolno mężowi oddalić żonę" (Mk 10, 2) w istocie jest pozornym pytaniem. Na gruncie żydowskiego prawodawstwa możliwość ta nie podlegała dyskusji. Dyskusyjną kwestią był tylko powód: czy wystarczy jedynie "przypalona zupa", czy też musi dojść do zdrady. U św. Mateusza faryzeusze pytają: "Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?" (Mt 19, 3), natomiast u św. Marka chodzi o możliwość rozwodu jako takiego. Jezus nie udziela bezpośredniej odpowiedzi. Nie przyjmuje ich płaszczyzny rozumowania, lecz odpowiada pytaniem: "Co wam nakazał Mojżesz?" (Mk 10, 3). Odsyła ich do Pisma Świętego i przykazań. Faryzeusze mówią, że Mojżesz zezwala na rozwód. Chcą jak najwięcej uzyskać dla siebie. Nie starają się dociec sensu małżeństwa. Miast się krytycznie przyjrzeć własnej postawie, rozglądają się za argumentami, którymi by ją mogli usprawiedliwić. Jezusa nie interesuje Mojżeszowe zezwolenie, lecz Boże przykazanie wola Boga.
Na tej głębszej płaszczyźnie Jezus pyta, co w odniesieniu do małżeństwa było wolą Boga. Co jest zgodne z istotą człowieka? Co rzeczywiście przynosi człowiekowi korzyść? Co pozwala małżonkom stać się najściślejszą jednością?
I wskazuje, jaki był pierwotny zamysł Stwórcy: "Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela" (Mk 10, 69). Nie formułuje nowego nakazu, lecz zwraca uwagę, że Bóg stworzył mężczyznę i kobietę na własne podobieństwo i że jedno przeznaczył dla drugiego. Celem stworzenia jest ich zjednoczenie. Mąż i żona mocą swej małżeńskiej miłości mają udział w jedności Boga. Stając się jednym ciałem, doświadczają celu całego stworzenia, które ma się zjednoczyć z Bogiem. Jedność cielesna pragnie zjednoczenia duchowego wzajemnego uzupełniania się małżonków w ich drodze samorealizacji. "Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela" (Mk 10, 9). Ale słowa te nie są nowym nakazem. Odnoszą się raczej do samego sensu małżeństwa. Co stało się jednością, winno nią pozostać. Taka jest najgłębsza tęsknota człowieka.
Fakt, że w ziemskim świecie jedność ta nie zawsze daje się zachować i stale dochodzi do rozwodów, dotyczy zupełnie innej płaszczyzny. Dociekając sensu małżeństwa, Jezus się do niej nie odnosi. Również gdy uczniowie w domu ponownie pytają Go o tę kwestię, nie formułuje przepisu prawnego, lecz stwierdza jedynie: "Kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo" (Mk 10, II12). Stawia małżonków na jednej płaszczyźnie. W Izraelu tylko mąż mógł oddalić żonę. Ewangelista nawiązuje do rzymskiego porządku prawnego, który pozwalał żonie oddalić męża. Ale Jezus nie wdaje się w prawnicze dyskusje. Stwierdza tylko, że oddalenie męża czy żony jest sprzeczne z samym sensem małżeństwa. Nie posługuje się kategoriami grzechu czy winy, zakazu czy zezwolenia. Jego słowa do dziś nie straciły na aktualności. Każdy, kto z takiego czy innego powodu przeżył niepowodzenie małżeńskie, wie, ze małżonka nie można zmienić jak zawodu. Coś się rozpadło. Nie udało się urzeczywistnić początkowych zamierzeń. Niepowodzenie takie w jakiś sposób łączy się też z winą. Nie oznacza jednak, że ludzie, którzy się rozwiedli, nie mogą zawrzeć nowego związku lub że stracili Bożą przychylność. Muszą się tylko przyznać, ze w ich przypadku nie spełnił się sens małżeństwa, że chybili celu małżeństwa. Właśnie na tym polega najgłębszy sens winy: że się chybiło celu. Wina może jednak zostać odpuszczona. Słowa Jezusa niewiele mają wspólnego z praktyką Kościoła, który nie pozwala rozwiedzionym na zawarcie nowego związku. Praktyka ta wiąże się z zupełnie inną płaszczyzną z płaszczyzną, prawa kościelnego, do której Jezus się nie odnosi.
Odpowiedź, której Jezus udzielił uczniom w drodze do Jerozolimy, kieruje nas w stronę krzyża. Tam rozbiją się Jego plany, tak jak ulega rozbiciu niejedno małżeństwo. Ale Radosna Nowina Ewangelii św. Marka brzmi: Jezus, którego plany rozbiły się na krzyżu, został wskrzeszony przez Boga. Zmartwychwstał do nowego życia. Wplatając perykopę o małżeństwie w pouczenia, jakich Jezus udziela uczniom w drodze na krzyż, Ewangelista tchnie w czytelników nadzieję, że również ich niepowodzenie kryje w sobie nowy początek i że również oni mogą podnieść się z Jezusem do nowej miłości i nowego życia.
19. SENS BOGACTWA (MK 10, 17-31)
Opowieść o bogatym młodzieńcu rodziła lęk w pierwszych uczniach. Również dla wielu dzisiejszych czytelników jest kamieniem obrazy, bo zdaje się sugerować, ze musimy wszystko rozdać, by móc rzeczywiście naśladować Jezusa. Ale przekazując tę historię, Ewangelista nie zamierza ustalać żadnych norm: ile możemy zatrzymać dla siebie, a ile winniśmy dać innym. Na przykładzie osobistego spotkania bogatego młodzieńca z Jezusem pragnie raczej pokazać, że naśladując Jezusa, uczniowie muszą się wewnętrznie uwolnić od wszelkiego przywiązania. Młodzieniec prowadzi wzorowe życie. Wypełnia wszystkie przykazania. Jezus spogląda nań z miłością. Dostrzega, że młodzieniec jest powołany do czegoś więcej niż przestrzeganie przykazań Bożych: "Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną" (Mk 10, 21). Czuje, że tkwią w nim też inne zdolności. Chce je z niego wydobyć. Chce go wesprzeć swym wezwaniem.
Sprzedaży majątku nie można traktować jako normy postępowania dla wszystkich, którzy pragną naśladować Jezusa. Jezus zachęca nas tutaj przede wszystkim do samorealizacji rozwijania naszych prawdziwych zdolności i możliwości. Bogaty młodzieniec byłby prawdziwie wolny, gdyby sprzedał swój majątek. Inni, którzy chcą naśladować Jezusa, muszą się rozstać z czymś innym: ze swym sukcesem albo ze swym wizerunkiem Boga, albo ze swym autowizerunkiem, albo ze swymi wyobrażeniami na temat życia, ze swymi nawykami, ze swymi relacjami. Kto czyta tę opowieść o spotkaniu Jezusa z młodym człowiekiem, musi pozwolić, by Jezus przyjrzał się także jego własnej osobie. Gdy przychodzę do Jezusa razem ze wszystkim, co posiadam, i otwieram przed Nim swe serce, sam poznam, co jest mi w życiu zawadą. Do czego przylgnąłem? Czasem jest to szkodliwy dla mnie wzorzec życia, który jednak zachowuję, bo przynajmniej wiem, na czym stoję. Gdybym go odrzucił, wszystko by się zmieniło. Nieznane rodzi lęk. A lęk więzi nas i stoi na przeszkodzie wolności. Lęk w sercu bogatego młodzieńca okazał się silniejszy od tęsknoty za wiecznym życiem, za rzeczywistym życiem. Dlatego młodzieniec odszedł zasmucony. Ewangelista napomina nas, żebyśmy nie odchodzili w smutku, lecz starali się uwolnić od wszystkiego, co nas więzi. Wówczas w naśladowaniu Jezusa doświadczymy prawdziwej wolności.
Uczniowie nie zaliczali się do wielkich bogaczy. A jednak osłupieli, słysząc Jezusa, jak mówił, że tym, którzy wiele posiadają, trudno będzie wejść do królestwa Bożego. Widząc ich osłupienie, Jezus jeszcze bardziej prowokacyjnie stwierdza: "Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego" (Mk 10, 25). Te szokujące słowa nie potępiają bogactwa jako takiego, które samo w sobie nie jest niczym złym. Pochodzi wszak od Boga. Bóg jest bogaty i pozwala nam uczestniczyć w swym boskim bogactwie. Ale z posiadaniem bogactwa wiążą się rozmaite niebezpieczeństwa. Bogaty może się utożsamić ze swym bogactwem i schować za nim. Wówczas majątek staje się jego maską. I nie pozwala mu dotrzeć do jego prawdziwej istoty. Gromadzenie jak największej ilości dóbr może też być rekompensatą poczucia niższości. Ale negatywnie odbija się na rozwoju naszej istoty. Przestajemy się posuwać do przodu. Kostniejemy wewnętrznie. Posiadanie może nas opętać. Wówczas staje się nienasyconą żądzą, która nigdy nie ma dość. Człowiek, którym kieruje żądza bogactwa, nie jest zdolny dotrzeć do królestwa Bożego. Albowiem nie pozwala, by kierował nim Bóg. Hołduje innemu panu.
Uczniowie są zdumieni i przerażeni tak radykalną postawą wobec bogactwa. Jezus przypatruje się im i mówi: "U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe" (Mk 10, 27). Bóg może dosięgnąć nawet serca bogacza i otworzyć je na królestwo Boże. Również ten, kto się przywiązał do swego majątku, dzięki wstrząsającemu przeżyciu może w jednej chwili wyzwolić się od tej więzi. I zdać sobie sprawę, że w życiu są też inne wartości, że celem życia nie jest bogactwo, lecz królestwo Boże że winien się stać bogaty w Bogu, że winien pozwolić Bogu, by nim kierował, by go kształtował.
Słysząc te słowa, Piotr nieco chełpliwie odpowiada, że przecież on i uczniowie opuścili wszystko. Jezus przyrzeka tym, którzy wszystko opuścili, że już teraz, na ziemi, otrzymają stokroć więcej. Uczniowie opuścili swe rodziny i pozostawili swój dobytek, by wędrować z Jezusem, a po Jego Zmartwychwstaniu wszędzie głosić Ewangelię. Opuścić dom to w moim pojęciu: ciągle odchodzić stamtąd, gdzie się zadomowiłem, gdzie się dobrze czuję. Nigdzie w świecie nie ma takiego miejsca, które mogłoby się stać moją ostateczną ojczyzną. Tylko w Bogu mogę ją znaleźć, opuszczając swe zewnętrzne domostwo. A gdy ją znajduję w Bogu, wszędzie będę się czuł domownikiem. Opuszczenie braci i sióstr, przyjaciół i kolegów jest warunkiem radosnego doświadczania wspólnoty, którą Bóg stale mnie obdarza. Jedynie ten, kto opuścił ojca i matkę, kto się wewnętrznie odciął od głosu ojca i matki, może zacząć żyć własnym życiem, a potem dostrzec pozytywne korzenie, które zawdzięcza swym rodzicom. Dzieci symbolizują to wszystko, co we mnie wzrasta owoce mojego życia. Również ich muszę się ciągle wyzbywać, aby mogło we mnie dojrzeć coś nowego. Natomiast pole symbolizuje dobytek. Jedynie ten, kto się odciął od bogactwa, może z wdzięcznością cieszyć się Bożymi darami. Cieszyć się może tylko ten, kto się wyzbywa. Kto kurczowo przywiera do swego majątku, nie potrafi się nim cieszyć. Spotykamy się z prześladowaniami czy z rezerwą ze strony świata. "Zawsze może się zdarzyć, że zostaniemy pozbawieni tego wszystkiego, czym obdarza nas Bóg. Nie możemy do tego przywierać. A wszystko, co wiąże się dla nas z domem, z braćmi i siostrami, z ojcem i matką, z dziećmi i polem, kryje w sobie obietnicę, która w pełni ziści się dopiero w życiu wiecznym. Wtedy będziemy na zawsze w domu, wtedy będziemy doświadczać spełnionej wspólnoty.
Każdy doświadcza tych spraw na swój indywidualny sposób. Kto wstępując do zakonu, zrezygnował z własnego majątku, ten często dysponuje znacznie większymi pieniędzmi niż jego rodzeństwo. Kto mając rodzinę i pracując zawodowo, nie przywiązuje wagi do posiadania, ten często ma dosyć pieniędzy i zdobywa wciąż nowych przyjaciół. Ale kto swą wartość utożsamia z posiadanym majątkiem, ten nigdy nie będzie miał dosyć. Nigdy nie zazna prawdziwego szacunku. Nigdy nie będzie zadowolony. Wypowiadając się na temat bogactwa, Jezus uczy nas zatem, że musimy odsunąć od siebie wszystko, co może się stać zawadą w naszej drodze naśladowania. Tylko ten, kto stał się wewnętrznie wolny, może pojąć, dokąd chce go prowadzić Jezus: do królestwa Bożego, w którym człowiek odkrywa swą prawdziwą istotę w którym sam Bóg kształtuje go i napełnia swą chwałą.
20. WŁADZA I SŁUŻBA (MK 10, 3 5-45)
Bezpośrednio po trzeciej zapowiedzi, w której dokładnie opisał, co się Mu przydarzy w Jerozolimie, synowie Zebedeusza podchodzą do Jezusa i proszą, by w swym królestwie pozwolił im zasiadać po swej lewicy i prawicy. Zależy im na władzy i zaszczytach. Chcieliby w królestwie Bożym zajmować najbardziej zaszczytne miejsce. Błędnie pojmują nowinę Jezusa o królestwie Bożym, w którym chodzi o panowanie Boga, a nie o naszą władzę. Jan i Jakub wyobrażają sobie królestwo Boże jako coś, co można wziąć w posiadanie. Oczekują od Jezusa, że podniesie ich wartość. Lecz Jezus konfrontuje braci z ich prawdą: "Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?" (Mk 10, 38). Zwraca im uwagę na cierpienia, które będą ich spotykać jako Jego naśladowców. Naśladować Jezusa to w żadnym razie nie znaczy: wynosić się nad tych, którzy Go nie znają, i czuć się dzięki Niemu lepszym od innych. Wszystko to byłoby nadużyciem w stosunku do Jezusa. Być Jego naśladowcą to przede wszystkim: być gotowym przyjąć męczeństwo, być gotowym wypić kielich goryczy, jaki Bóg podaje nam w naszej wewnętrznej wędrówce. Droga, którą podążamy jako naśladowcy Jezusa, zawsze wiedzie również przez cierpienie cierpienie, którego sami jesteśmy dla siebie powodem, a także cierpienie powodowane przez innych, którzy często nas nie rozumieją.
Synowie Zebedeusza, pewni siebie, przytakują: "Możemy" (Mk 10, 39). Odpowiedź Jezusa zdaje się wskazywać, ze gdy św. Marek pisał swą Ewangelię, Jan i Jakub już zginęli męczeńską śmiercią. Ale pozostańmy przy samej opowieści. Reszta uczniów jest oburzona zarozumiałością braci. Widząc to oburzenie, Jezus poucza ich, jak powinno wyglądać sprawowanie władzy w kościelne] wspólnocie. Najpierw podaje dwa przykłady nadużywania władzy. Panujący uciskają narody. Umniejszają je, bo wierzyć we własną wielkość potrafią tylko wtedy, gdy innych rzucają na kolana. Możnowładcy zaś wykorzystują swą władzę, by rządzić ludźmi. Błędnie ją pojmują. Utożsamiają władzę z ranieniem innych. Postępowanie takie dowodzi, że brak im harmonii wewnętrznej, że dają upust własnym traumom. Nadużywaniu władzy Jezus przeciwstawia zupełnie inną formę przewodzenia. Kto chce być wielki, niech będzie sługą. Jezus mówi tutaj o usługiwaniu przy stole. Przywódca winien służyć życiu. A kto chce być pierwszy, "niech będzie niewolnikiem wszystkich" (Mk 10, 44). Grecki oryginał używa tu dwóch różnych określeń: diakonos i doulos, podobnie łaciński przekład minister i servus. Minister usługiwał do stołu i udzielał pomocy tym, którzy się poczuli słabo pobudzał ich do życia. Servus to goniec, który przekazywał informacje pomiędzy wojskiem i dowódcą, który zatem miał dbać o funkcjonowanie komunikacji. Doulos oznacza niewolnika. Niewolnik czuje się zobowiązany wobec swego pana. Podobnie chrześcijanin winien się czuć zobowiązany wobec Boga i z pokorą wypełniać swą misję. Winien służyć wspólnocie i dbać, by relacje między jej członkami były właściwe. W Kościele zatem sprawowanie władzy winno wyglądać inaczej niż wszędzie indziej. Przewodzić znaczy: służyć życiu, wzniecać życie, dbać o życie. Przewodzący czuje się związany z Jezusem, Panem, i nie udaje pana nad innymi. Działa z Jego polecenia i z ochotą pełni swą służbę.
Przy sposobności sporu między uczniami o właściwe pojmowanie władzy i służby Jezus zachęca uczniów, by się wzorowali na Jego życiu. I ukazuje im prawdziwy sens swego życia: "Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu" (Mk 10, 45). Działalność Jezusa jest służbą. Jezus służy ludziom, wyzwalając ich spod władzy demonów i wzniecając w nich życie. Przewiduje swą mękę, którą trzykrotnie zapowiedział. Ale dotychczas mówił tylko o fakcie męki. Teraz ukazuje sens swej śmierci: co prawda padnie ofiarą przemocy, ale Jego śmierć będzie aktem Jego własnej woli. Sam odda swe życie jako okup za wielu. W greckim oryginale mamy tu słowo psyche. Jezus odda swą duszę coś, co w najgłębszym sensie stanowi o Jego osobie. Greckie lytron oznacza pieniądze na wykup, za które można było wyzwolić niewolnika. Co dokładnie słowo to oznacza w ustach Jezusa? Używając go, Jezus z pewnością nawiązuje do Czwartej pieśni Sługi Pańskiego z Księgi Izajasza (zob. Iz 53). Żydowska teologia męczeństwa znała pojęcie śmierci zastępczej. Gdy ktoś umiera za mnie, ja sam unikam śmierci. Tradycja chrześcijańska nieco pochopnie mówiła o śmierci pokutnej Jezusa. Sam Jezus o niczym takim nie mówi. Okup za wielu nie tylko za Żydów, lecz również za pogan symbolizuje Jego śmierć jako wyzwolicielski czyn. My, którzy jak niewolnicy jesteśmy związani z ziemskimi władcami, niewoleni przez wewnętrzne obsesje, opanowani przez namiętności i potrzeby, zostajemy wyzwoleni spod władzy tych demonów. Zostajemy wykupieni i wybawieni. Stajemy się wolni. Swą zastępczą śmierć Jezus pojmuje zarazem jako dzieło służby. Służy zamiast niewolnika, aby niewolnik stał się wolny. Spełnienie Jego służby stanowi śmierć uwalniająca nas od wszelkiego przywiązania do mocy, które czyniły nas swymi niewolnikami. Jeszcze raz muszę zapytać: Jak mamy to wszystko rozumieć? W jaki sposób śmierć Jezusa może być zastępczą śmiercią za nas? Według mnie, słowa Jezusa są mową miłości. Ktoś, kto całą swą egzystencją ujmuje się za mną, kto mnie bezwarunkowo miłuje, ten oddaje się za mnie. Postawa ta osiąga swą pełnię, gdy staje się zgodą na śmierć. Wielka miłość zawsze implikuje zgodę na śmierć. Dopiero przez nią osiąga swą prawdziwą istotę. W tym sensie śmierć Jezusa stanowiła konsekwencję Jego "istnienia dla nas", które uwalnia mnie od mojego przywiązania do samego siebie i pokazuje, że śmierć Jezusa nie była klęską, która teraz unicestwia moją wszelką nadzieję. Przeciwnie, była najgłębszym przejawem Jego miłości i Jego wspólnoty ze mną. Gdy sam Jezus umiera za mnie, nic nie może mnie w moim życiu już od Niego oddzielić. Nie tylko uczniów, lecz w ogóle wszystkich ludzi Jezus zapewnia zatem, że Jego śmierć nie oznacza zniesienia wspólnoty z Nim, lecz właśnie umożliwia intensywną wspólnotę, której nic już nie może naruszyć.
21. UZDROWIENIE NIEWIDOMEGO BARTYMEUSZA
(MK 10, 46-52)
Tuż przed relacją o uroczystym wjeździe: Jezusa do Jerozolimy Ewangelista opowiada o uzdrowieniu Bartymeusza. Niewidomy żebrak siedzi na skraju drogi, prosząc o jałmużnę. Usłyszawszy, że obok przechodzi Jezus z Nazaretu, zaczyna wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!" (Mk 10, 47). Uczniowie się złoszczą. Chcą mieć Jezusa tylko dla siebie. Wołanie żebraka zakłóca ich rozmowę. Nastają na niewidomego, by zamilkł. Lecz ten jeszcze głośniej wykrzykuje swą prośbę. Jestem pod wrażeniem jego nieustępliwości. Sam zachowuję się inaczej. Gdy ktoś odrzuca moją prośbę, raczej się wycofuję. Próbuję sobie sam poradzić. Ale często pozostaje osad goryczy. Bartymeusz nie przestaje prosić. Co więcej, nie ustępuje mimo sprzeciwu ludzi, którzy towarzyszą Jezusowi. "Zabiera głos. Nie boi się przyznać, że pragnie widzieć i być widziany.
Jezus przystaje. Słyszy jego niedolę, która teraz jest dlań ważniejsza od rozmowy z wieloma. Czuje, że niewidomy rzeczywiście tęskni za zbawieniem i uzdrowieniem. Każe, by go przywołano. Ludzie są jak odmienieni. Zapominają o swej złości. Mówią do Bartymeusza: "Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię" (Mk 10, 49). Żebrak zrzuca płaszcz, zrywa się na nogi i podchodzi do Jezusa. Już nie potrzebuje płaszcza, którym otulał swe ciało. Odrzuca role i maski, którymi ukrywał swą prawdziwą istotę. Nieosłonięty i otwarty, podchodzi do Jezusa, w swej niedoli i prawdzie. Staje przed Nim taki, jaki jest.
Jezus nie od razu go uzdrawia, lecz pyta: "Co chcesz, abym ci uczynił?" (Mk 10, 51). Odwołuje się do jego woli. Niewidomy ma się zastanowić i dokładnie powiedzieć, czego oczekuje od Jezusa. Jako duszpasterz często mam do czynienia z ludźmi, którzy zaczynają o sobie mówić, ale czynią to w taki sposób, że trudno zrozumieć, czego właściwie oczekują. Wówczas wiem, że rozmowa na niewiele się zda. Dlatego pytam samego siebie: "Czego ode mnie oczekują? Co chcieliby poruszyć? Jakie problemy pragną rozwiązać?". Człowiek, który szuka pomocy, musi mieć jasność, czego rzeczywiście chce. Musi się zastanowić, czego oczekuje od terapeuty czy duszpasterza. Gdy to już sformułuje, często sam dostrzega, że chce czegoś niemożliwego, że być może przyszedł z mglistymi wyobrażeniami i oczekuje, iż terapeuta czy duszpasterz już wiedzą, co mu przyniesie ulgę. Obarcza ich odpowiedzialnością za siebie.
Jezus odwołuje się do odpowiedzialności niewidomego, który ma dokładnie powiedzieć, czego chce. Gdy pacjent jasno zdał sobie sprawę, czego konkretnie oczekuje, lekarz może rozstrzygnąć, czy jest mu zdolny udzielić pomocy, czy nie. Albo podpowiedzieć mu, jak może sobie sam pomóc, sięgając do własnych rezerw, o których zapomniał. Lub zachęcić go, by spróbował jeszcze dokładniej opisać, jakich konkretnie kroków oczekuje od lekarza czy terapeuty.
Bartymuesz wie, czego chce, i od razu odpowiada: "Rabbuni, żebym przejrzał" (Mk 10, 51). Rabbuni znaczy "Mój Mistrzu". Połączyła go więź z Jezusem, dlatego zwraca się do Niego w tak osobisty sposób. Jezus polecił, by go przywołano. Dla żebraka było to znakiem, że Jezus zainteresował się nim, że go poważnie traktuje. A pytanie, które do niego skierował, zaowocowało osobistym zaufaniem. Niewidomy znów chciałby widzieć. Greckie anablepso znaczy dosłownie: "spoglądać w górę". Bartymuesz chciałby zatem nie tylko widzieć ludzi i przedmioty, lecz także móc kierować spojrzenie do góry, spoglądać w niebo. Zależy mu na spojrzeniu wiary. W swej nędzy chciałby spoglądać ku Bogu. Chciałby spoglądać w górę, widzieć, jak niebo otwiera się nad jego życiem. Albowiem naprawdę widzi dopiero ten, kto na ludzi, wydarzenia i przyrodę spogląda w taki sposób, że wszędzie dostrzega Niewidzialnego, że we wszystkim poznaje Boga.
Jezus spełnia prośbę niewidomego: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła" (Mk 10, 52). Nie wykonuje żadnych czynności, a jedynie potwierdza, ze jego wiara się ziściła. Bez niej Jezus nie mógłby mu przywrócić zdrowia. Wiara jest pierwszym krokiem na drodze do uzdrowienia ma uzdrowicielską moc. Bartymeusz natychmiast odzyskał wzrok. A potem wyruszył w drogę za Jezusem. Niewidomego, którego uzdrowił w okolicach Bet-saidy, Jezus skierował do domu. Opętanemu, który po uzdrowieniu chciał za Nim iść, kazał wrócić na łono rodziny. Natomiast Bartymeuszowi pozwala, by Mu towarzyszył w drodze, która wiedzie do Jerozolimy, gdzie czeka Go męka i krzyż. Uczniowie nadal nie rozumieją Jezusa i w tym sensie pozostają ślepi. Bartymeusz jest jedynym uczniem, który z "otwartymi oczyma" idzie za Jezusem i dostrzeże głębszy sens Męki Pańskiej, który w chwili Jego największego cierpienia będzie widział otwarte niebo, który w mroku śmierci dostrzeże zbawcze światło Boże, który w klęsce Krzyża dojrzy zwycięstwo nad mocą demonów i który w grobie odkryje życie. Stał się zdolny spoglądać w niebo. Właśnie dzięki temu może iść za Jezusem Jego drogą Męki, nie tonąc na powrót w ciemności. Może patrzyć na Mękę Pańską, nie rozpaczając, bo również w niej dostrzega Ojca, który nie opuścił Syna w Jego niemocy, lecz towarzyszy Mu aż po najbardziej gorzką niemoc niemoc śmiertelną. Kto jak Bartymeusz potrafi spoglądać w górę, ten w cieniu Krzyża dostrzega Boga, który wskrzesza zmarłych.
22. UROCZYSTY WJAZD DO JEROZOLIMY (MK II, 1-25)
Bezpośrednio po relacji o uzdrowieniu Bartymeu-sza Ewangelista opowiada o uroczystym wjeździe do Jerozolimy. Jezus ma za sobą okres działalności w Galilei i wędrówkę do Miasta Dawidowego. Podczas pobytu w Jerozolimie nie będzie dokonywał cudów, lecz za pomocą znaków i przypowieści objaśniał tajemnicę swej przyszłej śmierci. W Jerozolimie dokona też żywota, umierając na krzyżu za ludzi za tych, którzy pragną zbawienia, a także za swych przeciwników, którzy Go przybijają do krzyża. Śmierć na krzyżu będzie kulminacją Jego uzdrowicielskiego i wyzwoliciel-skiego dzieła. Ujawni sens nauk, które Jezus głosił w swym przepowiadaniu królestwa Bożego, i ukaże warunki, jakie musimy spełnić, by do niego dotrzeć.
Bartymeusz, który odzyskał zdolność widzenia, idzie za Jezusem Jego drogą Męki. Zachęca nas, żebyśmy się starali pojąć tajemnicę tych wydarzeń. Po pierwsze, tajemnicę jego antycypującej wiedzy. Dwóm uczniom, których posyła do wioski, już z góry mówi, że na skraju osady znajdą uwiązane oślę, które mają odwiązać i przyprowadzić do Niego. Z pełną świadomością podąża drogą do Jerozolimy i na krzyż. Wie, co Go czeka. I afirmuje swój los. Opowieść o uroczystym wjeździe Jezusa do Jerozolimy wprawdzie nie zawiera dosłownych przytoczeń, ale niewątpliwie nawiązuje do dwóch pism Starego Testamentu: do Księgi Rodzaju (zob. Rdz 49. 10) i Księgi Zachariasza (zob.
126
Za 9> 9). Pierwszy ustęp zawiera słowa Jakuba, który błogosławi swego syna Judc. Z pokolenia Judy ma wyjść ten, do którego należy berło. Drugi mówi o Mesjaszu, który jako Król Pokoju jedzie na osiołku.
Uczniowie, którzy towarzyszyli Jezusowi od Galilei, rozścielają przed Nim swe płaszcze, a na drogę rzucają ucięte gałązki. Taki był rytuał towarzyszący powitaniu króla. Jezus wjeżdża do Jerozolimy jako prawdziwy król Izraela. W Ewangelii św. Marka ten triumfalny wjazd nie porusza jednak mieszkańców Miasta Dawidowego. Pozostaje wydarzeniem tylko dla uczniów Jezusa, którzy wołają "Hosanna", to znaczy "Uratuj, pomóż!" uroczysta inwokacja żydowska. Jezus jest tym, który przychodzi w imię Pańskie i dzięki któremu przychodzi królestwo Dawidowe. Urzeczywistnia mesjańskie królestwo, na które czekali Żydzi. Jest królewskim synem Dawida, który wjeżdża do swojego miasta. Już niewidomy Bartymeusz dostrzegł w Nim Syna Dawida. Teraz również uczniowie dostrzegają, że w osobie Jezusa wkracza do Jerozolimy królewska władza Dawida. Ale Miasto Dawidowe zamyka się przed swym królem. Zawołaniem "Hosanna na wysokościach!" uczniowie proszą aniołów, by im wtórowali w niebie. Jezus przybywa nie tylko do miasta, lecz także do świątyni. Przygląda się wszystkiemu. Jest teraz sam z Dwunastoma.
Stosunek św. Marka do świątyni zawsze jest negatywny. Jezus zastąpił świątynię. Nie liczy się już zewnętrzna ofiara składana w świątyni, lecz nabożeństwo serca, które otwiera się na wolę i miłość Bożą. Wyraźnie ukażą to dwie kolejne sceny, które Ewangelista kunsztownie ze sobą splótł, posługując się charakterystyczną dla jego pisarstwa "konstrukcją typu sandwicz".
W pierwszej scenie Jezus rzuca przekleństwo na figowiec. Niejednemu czytelnikowi trudno pojąć sens tego epizodu, który staje się zrozumiały dopiero w świetle Starego Testamentu. Zgłodniały Jezus przeklął nieurodzajny figowiec na pewno nie ze złości. Byłoby to małostkowym nadużyciem posiadanej władzy. Figowiec, który ma bujne listowie, ale nie wydaje owoców, jest symbolem Izraela. Już prorok Micheasz skarżył się, że nie znalazł ani jednego owocu na drzewie figowym, bo wyginęli z ziemi pobożni i prawi (zob. Mi 7> I n.). Łącząc ze sobą obie sceny, Ewangelista wskazuje, że przekleństwo miało symboliczny sens i nie dotyczyło figowca, lecz świątyni "istniejącego porządku religijnego, którego koniec zapowiada Jezus" (Iersel, s. 189). Świątynia usycha, tak jak drzewo figowe przestało rodzić owoce. Stała się miejscem, gdzie zbijają zyski przekupnie i właściciele kantorów wymiany. Nie jest już miejscem modlitwy, autentycznego spotkania z Bogiem. Krytyczny stosunek Jezusa do świątyni musi również w nas rodzić pytanie: czy i nasze świątynie nie stały się miejscem zabieganej krzątaniny? czy w modlitwie rzeczywiście chodzi nam o Boga, a nie o korzyści, które chcemy osiągnąć dzięki Niemu? Od groźby takiego nadużycia nie jest wolna żadna forma pobożności. Jezus za zgodny z wolą Boga uważa jedynie taki kształt duchowości, który przynosi owoce strawę dla innych.
Niejako dla zilustrowania przekleństwa, które rzucił na nieurodzajny figowiec, Jezus wchodzi z uczniami do świątyni i wypędza przekupniów, wywracając ławki sprzedawców gołębi i stoły tych, którzy wymieniali pieniądze. Motywując swój czyn, wypowiada słowa, które nawiązują do wersów 56, 7 Księgi Izajasza i 7, 11 Księgi Jeremiasza: "Mój dom ma być domem modlitwy dla wszystkich narodów, lecz wy uczyniliście go jaskinią zbójców" (Mk II, 17). Świątynia należy nie tylko do Żydów, lecz także do pogan. Jezus z pewnością miał na myśli duchową świątynię, której kontynuację stanowi Kościół chrześcijański. Zarzuca arcykapłanom i przywódcom ludu Izraela, że uczynili świątynię jaskinią zbójców ze świeckie cele sprofanowały sferę sacrum. Zarzut ten jednocześnie przestrzega nas, chrześcijan, żebyśmy swego Kościoła nie traktowali tak, jak arcykapłani traktowali świątynię. Odpowiedzią na czyn Jezusa jest decyzja o zgładzeniu Go. Uczeni w Piśmie i arcykapłani zrozumieli, co oznaczał ten symboliczny gest: że Jezus kładzie kres dawnej świątyni i daje początek nowej, do której dostęp będą miały wszystkie narody. Szukają sposobu, jak Go zgładzić. Ale obawiają się ludu, który "był zachwycony Jego nauką" (Mk II, 18). Zatem również czyny Jezusa postrzegano jako naukę. Gdy Jezus mówi o Bogu, Jego słowa poruszają ludzi. Uwidoczniła to już pierwsza opowieść o uzdrowieniu, w której reakcja demonów jest odpowiedzią na Jego naukę. Jezus przemawia w taki sposób, że jednocześnie ukazuje się sens Jego nauki. Wypędzając przekupniów ze świątyni, naocznie pokazuje, że uważa ją za miejsce modlitwy, za przestrzeń intymnej rozmowy z Bogiem.
Przechodząc następnego ranka obok figowca, uczniowie widzą, że drzewo rzeczywiście uschło. Jego widok plastycznie obrazuje stan świątyni, która uschła od samych podstaw i stała się bezwartościowa nie wyda już owoców. Nawiązując do obu epizodów, których świadkami byli uczniowie, Jezus formułuje trzy wypowiedzi, które pokazują, jak pojmował prawdziwą świątynię, a także istotę modlitwy i pobożności. Wszystkie te wypowiedzi opisują sens duchowości, jakiej Jezus oczekuje od swych uczniów.
Pierwsza dotyczy wiary. Wiara nie może być zewnętrznym aktem. Musi być wiarą w Boga, bezwarunkowym zaufaniem do boskiego Ojca, który okazuje nam swą dobroć. Kto ma taką wiarę, może powiedzieć do góry, by się rzuciła w morze, a góra tak uczyni (zob. Mk II, 23). Ta obrazowa wypowiedź, nie oznacza rzecz jasna że wierzący mogą dokonywać czarodziejskich sztuczek. Góra, o której mówi Jezus, oznacza "górę" problemów i lęków, które często przesłaniają nam obraz rzeczywistości. Wiara, do której wzywa, nas Jezus, z perspektywy Męki Pańskiej oznacza: "Nawet jeśli masz wrażenie, że pośród cierpień nie dostrzegasz Boga, nawet jeśli twoje plany zostały pokrzyżowane, nawet jeśli twojej wizji życia grozi krach, to góra, która przesłania ci widok, runie, rzuci się do morza, jeśli żywisz bezwarunkowe zaufanie, jakie cierpiący Jezus niezłomnie okazuje Ojcu". Morze jest symbolem nieświadomości. Lęki wycofają się tam, skąd bije ich źródło: do nieświadomości. Nie będą już zaciemniać widoku rzeczywistości. Prawdziwa pobożność zasadza się na bezwarunkowym zaufaniu do Boga, który nawet śmierć na krzyżu przemienia w zwycięstwo.
Druga mowa konkretyzuje to bezwarunkowe zaufanie, które winno cechować naszą modlitwę: "Wszystko, o co prosicie w modlitwie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie" (Mk II, 24). Wydaje się, że nasze doświadczenie pozostaje w sprzeczności z zapewnieniami Jezusa. Nie oznaczają one jednak, że Bóg wysłucha wszelkich, nawet najgłupszych życzeń, jakie do Niego kierujemy. Naszą modlitwę ma cechować wiara, zaufanie do Boga. Gdy naprawdę ufamy Bogu, nie przejdzie nam przez gardło żadna prośba, która byłaby sprzeczna z Jego wolą. Sami rozpoznamy, co nam rzeczywiście służy, i odczujemy, że Bóg nas juz strzeże. Ta wiedza i to zaufanie do Boga, który w każdej sytuacji, nawet na krzyżu, jest przy nas, są już spełnieniem naszych wszelkich życzeń. Gdy w to wierzymy, nie musimy Go już prosić o jakieś konkretne sprawy. Gdy w to wierzymy, spełniła się już nasza najgłębsza tęsknota za uzdrawiającą i miłującą bliskością Boga. Sens tej wypowiedzi Jezusa pojęła św. Teresa z Avili: "Wystarcza sam Bóg". Kto odmawiając modlitwę, doświadcza Go jako bliskiego i wspomagającego Boga, ten nie potrzebuje już niczego więcej. Nie musi już prosić o spełnienie bezliku życzeń.
Trzecia wypowiedź, w której Jezus charakteryzuje modlitwę uczniów, dotyczy ich stosunku do bliźnich (zob. Mk II, 25). Modlitwa, w której zapominamy o bliźnich, nie ma nic wspólnego z prawdziwie chrześcijańską modlitwą. Autentyczna modlitwa chrześcijanina musi oznaczać przebaczenie. Rzeczywiście stanąć przed Bogiem możemy tylko wtedy, gdy przebaczyliśmy wszystkim, którym mamy coś do zarzucenia. Aby modlitwa mogła się stać spotkaniem z Najwyższym, musimy się pojednać z bliźnimi. Komu brak takiej gotowości, będzie się w modlitwie wynosił nad innych lub instrumentalnie traktował Boga. Więź z Bogiem wymaga, żebyśmy oczyścili również nasze międzyludzkie więzi.
23. PRZYPOWIEŚĆ O PRZEWROTNYCH ROLNIKACH
(MK 12, 1-12)
Bezpośrednio po relacji o wypędzeniu przekupniów ze świątyni św. Marek opowiada o sporze Jezusa z arcykapłanami, uczonymi w Piśmie i starszymi. Zgodnie ze swą zasadą kompozycyjną, w polemiki te wplata przypowieść o przewrotnych rolnikach. Nie jest ona tak wieloznaczna jak inne przypowieści, których sens można rozmaicie interpretować. Jezus opowiada tu o swoim przeznaczeniu, a słuchacze dokładnie pojmują, co ma na myśli: "Zrozumieli bowiem, ze przeciw nim opowiedział tę przypowieść" (Mk 12, 12). Zaczyna od swobodnego przytoczenia Pieśni o winnicy z Księgi Izajasza: "Pewien człowiek założył winnicę. Otoczył ją. murem, wykopał tłocznię i zbudował wieżę" (Mk 12, I = Iz 5, I n.). W Starym Testamencie winnica jest symbolem narodu Izraela. Sam Bóg ją założył i wydzierżawił rolnikom, którzy zapewne symbolizują ludzi odpowiedzialnych za lud Izraela arcykapłanów i uczonych w Piśmie. Wielokrotnie Bóg posyłał swego sługę, by odebrał należną część plonów. Słudzy symbolizują proroków, których Bóg posyłał do swego ludu.
Ale lud Izraela często skazywał ich na śmierć. To wręcz zdumiewające, że Bóg ma dla niego tyle cierpliwości. Na jego niewierność reaguje zupełnie inaczej, niż można by się spodziewać w świetle ludzkich pojęć i wyobrażeń. Sugestywnie wskazuje na to sam Jezus: "Miał jeszcze jednego umiłowanego syna. Posłał go do nich jako ostatniego, bo mówił sobie: Uszanują mojego syna" (Mk 12, 6). Stara się swym przeciwnikom uzmysłowić, ze chcą zgładzić umiłowanego Syna Bożego. Przytoczone słowa objaśniają tajemnicę Wcielenia i śmierci Jezusa. Bóg posłał do nas swego umiłowanego Syna. Przyjście Jezusa było świadectwem cierpliwej miłości Boga do ludzi, który jednak zawiódł się w swych rachubach: "Lecz owi rolnicy mówili między sobą: To jest dziedzic. Chodźcie, zabijmy go, a dziedzictwo będzie nasze" (Mk 12, 7)> Chwytają go i zabijają, a zwłoki rzucają na pastwę dzikich zwierząt. Zgodnie z żydowskim prawem, czyn taki był "zbrodnią na zwłokach" (Grundmann, s. 323). Przypowieścią o przewrotnych rolnikach Jezus demaskuje plany swych antagonistów. Po raz ostatni usiłuje "otworzyć oczy swym przeciwnikom i uświadomić im, jak dalekosiężne następstwa będzie mieć ich zamiar zgładzenia Go" (lersel, s. 193). Ma nadzieję, że "jeszcze oprzytomnieją i wstrzymają swą nagonkę" (tamże). Ale Jego wysiłki spełzną na niczym. Czytelnik wie, że Jezus zostanie zgładzony nie tylko jako prorok, lecz również jako umiłowany Syn Boga.
Po przypowieści o przewrotnych rolnikach następuje kolejna, krótka przypowieść. Jezus przytacza i swobodnie interpretuje słowa Psalmu 118, którym uczniowie witali Go podczas uroczystego wjazdu do Jerozolimy. Kamień, który odrzucili budujący, stał się kamieniem węgielnym nowej budowli, co symbolicznie oznacza, że dawna świątynia zostaje odrzucona i traci znaczenie. Ukrzyżowany i Zmartwychwstały wzniesie nową świątynię, otwartą dla każdego. Swego losu Jezus nie uważa za klęskę poniesioną w starciu z mocarnymi przeciwnikami, lecz za dzieło Boga: "Pan to sprawił i jest cudem w naszych oczach" (Mk 12, II). Przytaczając te słowa psalmu, Ewangelista pragnie nam otworzyć oczy, abyśmy dostrzegli, że śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa są cudem Bożym. Bóg nie pozwoli upaść swemu Synowi, którego odrzucą i zgładzą arcykapłani. Sprawi cud Zmartwychwstania. Uczyni Jezusa kamieniem węgielnym świątyni, którą zbuduje w Nim dla wszystkich ludów. Jezus na pozór przegrywa starcie z arcykapłanami, uczonymi w Piśmie i starszymi. Ale w rzeczywistości pozostaje w rękach Boga jako Jego umiłowany Syn. Nikt nie jest zdolny Go unicestwić wbrew woli Bożej. Pozorny triumf stanie się dla Jego przeciwników klęską, podczas gdy śmierć Jezusa stanie się dla Jego uczniów źródłem zbawienia.
Jezus Chrystus jest kamieniem odrzuconym przez budujących, który stał się kamieniem węgielnym, nie tylko przez swą Śmierć i swe Zmartwychwstanie, lecz także przez swą naukę. Przypowieść o przewrotnych rolnikach Ewangelista wplótł w relację o sporze Jezusa z Jego przeciwnikami. Podczas swej galilejskiej działalności Jezus opowiadał ludziom o Bogu i słowami przypowieści ukazywał im tajemnicę królestwa niebieskiego. W drodze do Jerozolimy pouczał uczniów i objaśniał im tajemnicę swej drogi, prowadzącej do ukrzyżowania i zmartwychwstania. W Jerozolimie, wiodąc spór z arcykapłanami, uczonymi w Piśmie i starszymi (zob. Mk 11, 27 n.), pokazuje, co uważa za fundament prawdziwej duchowości. Wiara, którą głosi Jezus, opiera się na trzech filarach. Pierwszy filar stanowi wolność. Człowiek należy do Boga, a nie do cesarza. Dlatego cesarz nie ma nad nim władzy. Człowiek jest obrazem Boga. I tylko wtedy żyje zgodnie ze swą istotą, gdy nie kieruje się ludzkimi opiniami, lecz oddaje Mu siebie, gdy zdaje się na Niego (zob. Mk 12, 1317). Drugi filar stanowi wiara w zmartwychwstanie umarłych. Bóg nie jest "Bogiem umarłych, lecz żywych" (Mk 12, 27). Po śmierci nie utracimy wspólnoty z Bogiem, lecz będziemy Go stale oglądać, jak aniołowie. Trzeci filar stanowi miłość do Boga, do bliźnich i do siebie samego (zob. Mk 12, 2834). Na tym potrójnym fundamencie wolności, przynależeniu do Boga i miłości wzniósł Jezus nową świątynię, w której prawdziwie czcimy Boga.
24. MOWA O KOŃCU ŚWIATA (MK I?, 1-37)
Tuż przed swą Męką Jezus wygłasza najdłuższą mowę, jaką zawiera Ewangelia św. Marka. Ewangelista przerywa narrację, by objaśnić czytelnikom ponadczasowy sens Męki Pańskiej. Zwraca się do czytelników, by im pokazać, jak los Jezusa wpłynie na przyszłość na czas, w którym przyjdzie im żyć. Jezus przemawia do uczniów na Górze Oliwnej. Nawiązując do Księgi Ezechiela (zob. Ez II, 23), van Iersel przypomina, że Góra Oliwna jest miejscem, "gdzie zatrzymuje się chwała JHWE, opuściwszy zepsutą Jerozolimę" (Iersel, s. 202). Józef Flawiusz pisze, ze Mesjasz ukaże się na Górze Oliwnej, by stamtąd wyzwolić Jerozolimę z rąk Rzymian. Jezus jest przekonany, że chwała Boża opuściła świątynię. Ale podczas Męki Pańskiej chwała Boża znów zagości w świętym mieście. Ukrzyżowanie będzie osądem świata i da początek nowemu światu Bożemu dla Jerozolimy i dla całego świata.
Jezus wygłasza swą mowę w obecności czterech uczniów tych samych, których powołał pierwszych. Podobnie jak ówcześni autorzy literatury apokaliptycznej, którzy swe dzieła kierowali do niewielkiego kręgu adeptów zobowiązanych do zachowania tajemnicy, swe objawienie na temat końca świata przekazuje tylko niewielkiej grupie. Omawia trzy tematy, które objaśnia tym wybranym uczniom. Ale kieruje swe słowa do wszystkich ludzi. Dlatego również Ewangelista bezpośrednio zwraca się do czytelnika: "kto czyta, niech rozumie" (Mk 13, 14), a potem jeszcze raz: "Lecz co wam mówię, do wszystkich mówię: Czuwajcie!" (Mk 13, 37).
Najpierw mowa dotyczy okresu przed ponownym przyjściem Syna Człowieczego (zob. Mk 13, 523). Wielu będzie wówczas występować pod Jego imieniem i mówić: "To ja jestem" (Mk 13, 6). Pojawią się fałszywi mesjasze, mącąc umysły, czyniąc znaki i cuda (zob. Mk 13, 21 n.). Jezus opisuje zjawisko, które może występować w każdej epoce. Wciąż pojawiają się ludzie, którzy głoszą, że otrzymali specjalne wskazówki od Boga że tylko oni mogą ludziom objawić prawdę i przynieść zbawienie. Również w dzisiejszych czasach nie brakuje takich, którzy mienią się prorokami i sieją zamęt w umysłach wielu poszukujących. O tych fałszywych mesjaszach Jezus opowiada tuż przed swą męką. Droga na krzyż jest tym kryterium, które pozwala stwierdzić, czy ktoś rzeczywiście występuje w imię Boga, czy nie. Kto obiecuje, że rozwiąże nasze wszelkie problemy, kto zapewnia, że wszystko może nam iść jak z płatka, ten nie ma nic wspólnego z prawdziwym Mesjaszem. Fałszywy mesjasz wyłącza krzyż poza nawias.
Innym zjawiskiem, które ma poprzedzić ponowne przyjście Syna Człowieczego, są wojny i katastrofy naturalne. Kataklizmy takie zdarzają się w każdej epoce. Dlatego Ewangeliście nie chodzi o to, byśmy pytali, kiedy dokładnie przyjdzie Syn Człowieczy, lecz o to, byśmy właściwie reagowali na rzeczywistość ziemskiego świata, na wojny i prześladowania. W obliczu czekających nas utrapień Jezus przyrzeka nam, że będzie z nami Duch Święty, który nam podpowie, co mamy mówić, gdy nas postawią przed sądem. I napomina nas, żebyśmy wytrwali. "Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony" (Mk 13, 13). Ewangelista chce nam uzmysłowić, że jako uczniowie będziemy zaznawać takiego samego losu jak Jezus podczas Męki Pańskiej. Również uczniowie będą stawać przed namiestnikami i królami, składając świadectwo o Ewangelii Radosnej Nowinie o uzdrawiającej i miłującej bliskości Boga. Męka Pańska będzie wzorem, który powie im, jak mają reagować na prześladowania i udręki.
Interpretacja wersów 1420 jest przedmiotem eg-zegetycznych kontrowersji. Część komentatorów uważa, że słowa o największym ucisku Jezus kierował jedynie do mieszkańców Judei, których ciężko dotknęła wojna żydowska. Inni są zdania, że wojna żydowska była tylko tłem, które posłużyło Ewangeliście do opisania słowami Jezusa apogeum ludzkiej niedoli przed ponownym przyjściem Syna Człowieczego. Według Joachima Gnilki, słowa "ohyda spustoszenia" (Mk 13i 14) nie odnoszą się do ołtarza ofiar bałwochwalczych, jak niegdyś przyjmowano, lecz do antychrysta. Jakkolwiek by interpretować te wersy, opisują one niedole, które niezmiennie są powodem naszego cierpienia, bo Syn Człowieczy zawsze stoi u wrót, by ponownie przyjść. Wizję największego ucisku można zatem interpretować również jako wizję stanu naszej duszy, jako opis naszych niedoli wewnętrznych. Często mamy poczucie, że tylko ucieczka pozwoli nam ocalić życie. Gdy w naszej duszy pojawia się ohyda, która nas pustoszy wewnętrznie, która niszczy kwitnący pejzaż naszej duszy, trudno nam samych siebie znieść: "I gdyby Pan nie skrócił owych dni, nikt by nie ocalał" (Mk 13, 20). Jezus przyrzeka nam, że skróci ten okres największego ucisku i najcięższej próby. Skończy się ta wewnętrzna i zewnętrzna niedola, którą opisując, Jezus nawiązuje również do własnej Męki. Uczniowie będą doświadczać tego samego, co Jemu się przydarzy. Ale kto jak Jezus niezłomnie ufa Bogu, tego nawet krzyż nie może pozbawić więzi z Nim.
Potem Jezus opowiada o przyjściu Syna Człowieczego (zob. Mk 13, 2427)- On sam jest owym Synem Człowieczym. Po śmierci na krzyżu Bóg przywróci Mu chwałę co prorok Daniel przyrzekł ludowi Izraela, opisując przybycie Syna Człowieczego (zob. Dn 7, 13). Dotychczas Jezus używał tego miana zawsze w odniesieniu do swej przyszłej Męki. Teraz nazywa siebie Synem Człowieczym jako Ten, którego wskrzesi Bóg, aby ponownie przyszedł, widoczny dla wszystkich w swej mocy i chwale. Znaki Jego przybycia Ewangelista opisuje językiem apokaliptycznym, jaki ówcześnie był w powszechnym użyciu: "słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą spadać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte" (Mk 13, 2425). Za Eugenem Drewermannem można tę wizję uznać za opis duszy, która znalazła się w skrajnej niedoli. U wielu ludzi słońce ciemnieje, a gwiazdy spadają z nieboskłonu duszy. W stanie depresji często mamy wrażenie, jakby w naszym sercu nie świeciło juz słońce. Osoby o katastroficznym nastawieniu do życia uważają, że wszystko się dla nich skończyło, że wszystko, w czym pokładali nadzieję, okazało się nic niewarte. Pogrzebali dawne radości, które teraz nie rozjaśniają ich wnętrza. Wszędzie widzą tylko ciemność. Nie przestają myśleć o zagładzie i zniszczeniu. Zaczytują się przerażającymi scenariuszami przyszłości. Bez przerwy wieszczą jakieś nieszczęścia, na przykład wybuch nowej wojny światowej itp. Takie katastroficzne przepowiednie mówią nie tyle o rzeczywistym świecie, ile przede wszystkim o stanie ich duszy o ich braku nadziei i nieustannym lęku, że zaraz nastąpi totalna zagłada.
Ale również w duszy zdrowych ludzi może zaleć ciemność. Ktoś, kto stracił ukochaną osobę, nie potrafi się już cieszyć i śmiać. Pogrąża się w bezdennym smutku, który przesłania wewnętrzne słońce. Nocą w jego duszy nie lśni już tarcza księżyca. Gwiazdy, ten znak nadziei, spadają z nieboskłonu. Wszystko się trzęsie. Właśnie w takiej sytuacji Syn Człowieczy przyjdzie z wielką mocą i chwałą. Swym światłem rozjaśni ciemności duszy i przepędzi z niej wszelkie niszczycielskie moce. "Wtedy pośle On aniołów i zgromadzi swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi po kraniec nieba (Mk 13, 27). Jezus, Syn Człowieczy, skupi wszystkich ocalonych. Chrześcijanie, rozproszeni po całym świecie, staną się wspólnotą ocalonych. Również te słowa Jezusa można potraktować zarazem jako opis procesów wewnętrznych. Jezus wydobędzie mnie z rozproszenia i doprowadzi do jedności. Usunie rozdarcie mej duszy, scali wszystko, co uległo wstrząsowi i pogrążyło się w ciemności. Nawet w najcięższych chwilach nie jesteśmy skazani na beznadzieję i depresję. Właśnie w największej udręce przychodzi ocalenie. Jak pisze Hólderlin, "Lecz gdzie niebezpieczeństwo, tam i wybawienie" . 'Znów widzimy tutaj, że Ewangelista nie bez przyczyny umieścił mowę Jezusa o końcu świata tuż przed relacją o Męce Pańskiej. Na krzyżu ciemność spowije słońce. Ukrzyżowany Jezus właśnie w tej ciemności rozbłyśnie jako prawdziwe słońce wielkanocne, które rozjaśni wszelką ciemność. Krzyż oznacza, że nie ma takiej katastrofy, takiego niepowodzenia, takiej klęski, takiej pomroki, z których nie potrafiłoby nas wybawić przyjście Syna Człowieczego Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego.
W ostatniej części swej najdłuższej mowy Jezus opisuje postawę, jaką winniśmy prezentować, czekając na Jego ponowne przybycie. Mówi uczniom, by przez analogię uczyli się od drzewa figowego, że przyjście Syna Człowieczego jest bliskie, ale nikt nie zna jego dokładnej godziny nawet sam Syn. Dlatego uczniowie nie powinni sobie zaprzątać głowy pytaniem, kiedy to nastąpi. Syn Człowieczy zawsze stoi u wrót i zawsze może zapukać, abyśmy Go do siebie wpuścili. Postawą, jaką winniśmy prezentować, oczekując przyjścia Syna Człowieczego, jest czujność. Słowa przypowieści pokazują, jak powinno wyglądać owo czuwanie: "Bo rzecz ma się podobnie jak z człowiekiem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swym sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał" (Mk 13, 34). Dawni mnisi szczególnie lubowali się w tym symbolu odźwiernego. Ewa-griusz Pontyjski pisał w jednym z listów, ze chrześcijanin winien być dobrym odźwiernym. Każdą myśl, która staje u bram duszy, musi zapytać, czy rzeczywiście jest jego myślą i co może mu przynieść pożytek czy szkodę. Odźwierny każdy chrześcijanin winien czuwać, by przyjąć powracającego pana. Zaraz potem Jezus zwraca się do nas wszystkich: "Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem" (Mk 13, 35). Ewangelista wymienia cztery straże nocne jako możliwą porę przyjścia Pana. Jezus może o każdej porze przyjść i zapukać do naszych drzwi. Przychodzi w ciszy naszego serca, by nam udzielić wskazówek na dalszą drogę. Przychodzi też w godzinę naszej śmierci, by na zawsze wprowadzić się do naszego domu.
Czujności, której Jezus oczekuje od każdego ze swych uczniów, nie zachowają właśnie ci uczniowie, których wybrał, by Mu towarzyszyli w modlitewnych zmaganiach na Górze Oliwnej. Piotr, Jakub i Jan ciągle zasypiają. Wobec zawodu, jaki Mu sprawili, tym poważniej musimy traktować Jego napominanie o czujność, którą musimy się wyróżniać jako uczniowie i uczennice Jezusa. Ewangelista użył tutaj dwu różnych słów: agryp-neite, "trwajcie bez snu", igregoreite, "miejcie otwarte oczy". Często śpimy. Na pozór wiedziemy świadomy żywot, a w rzeczywistości żyjemy jak we śnie. Usypiamy się swymi iluzjami. Jezus przestrzega nas, żebyśmy się nie pogrążali we śnie, lecz czuwali i czujnie przeżywali każdy dzień. Drugie wezwanie odnosi się do naszych zamkniętych oczu. Nie chcemy widzieć prawdy. Zamykamy oczy na rzeczywistość, na bliskość Jezusa, który w każdej chwili może zapukać do naszych drzwi. Sądzimy, że wystarczy być przyzwoitym człowiekiem, wypełniać przykazania, nie czynić nic złego. Ale być chrześcijaninem to być czujnym, otwartymi oczyma patrzeć na rzeczywistość w którą wkracza Syn Człowieczy. Czujność świadczy o oczekiwaniu. Jesteśmy ludźmi, którzy oczekują na przyjście Pana. Gdy On przyjdzie, naprawdę będziemy w domu nasz dom stanie się naszą ojczyzną, ponieważ zamieszka w nim sam Chrystus. Zanim przyjdzie, każdy musi czynić dzieło, które mu zlecił Jezus. Ale każdego też dotyczy Jego wezwanie: "Czuwajcie!" (Mk 13, 37). Słowem tym Ewangelista przygotowuje nas na opowieść o Męce Pańskiej. Musimy na nią patrzeć otwartymi oczyma. Tylko wtedy będziemy mogli dostrzec, jak Jezus pokonuje wszelkie ludzkie zło, niezłomnie trwając przy Bogu. Tylko wtedy będziemy mogli w Jezusie, który umiera na krzyżu, ujrzeć Tego, który kiedyś przybędzie w obłokach, by wszystkich osądzić, a tych, którzy na Niego czekali, wziąć do swego domu w wieczności.
25. HISTORIA MĘKI PAŃSKIEJ (MK 14-15)
Historia Męki Pańskiej stanowi punkt kulminacyjny Ewangelii św. Marka. Męka wyznacza cel całej działalności Jezusa. I jest kluczem do zrozumienia całej Ewangelii. Podczas drogi na krzyż niezrozumienie, z jakim ciągle spotykał się ze strony uczniów, osiąga swe apogeum, podobnie jak Jego starcie z mocami ciemności. Demony okazują całą swą potęgę. Na pozór zwyciężają. Ale w rzeczywistości zostają zwyciężone. Zaufanie Syna do ocalającego Ojca osiąga swe maksimum. Jezus bezwarunkowo ufa Bożej miłości, która objawia się właśnie w tajemnicy Krzyża i zostaje potwierdzona poprzez Zmartwychwstanie. W najgłębszym poniżeniu Jezus zostaje wywyższony jako Syn Boży. Sw. Marek antycypuje teologię św. Jana, u którego Jezus zostaje przez Boga otoczony chwałą właśnie na krzyżu.
Głębszy sens Markowej opowieści o Męce Pańskiej można pojąć dopiero w świetle wcześniejszych wzmianek, które odnoszą się do śmierci Jezusa. Pierwszą zawiera opowieść o uzdrowieniu człowieka z uschniętą ręką. Jezus okazał wówczas, ze chce czynić dobro i ocalać życie. Kto jak faryzeusze trzyma się litery Prawa i nie myśli z troską o chorych, w ostatecznym rozrachunku czyni zło i zabija życie (por. Mk 3,4). Krzyż unaoczni wszystkim, że Jezus "czyni dobro i wspiera życie, nawet za cenę własnego życia" (Schreiber, s. 151). Podczas Męki Pańskiej faryzeusze schodzą ze sceny. Pozostają na niej tylko arcykapłani i uczeni w Piśmie, którzy pragną śmierci Jezusa. Ale mimo całego zła, jakiego się dopuszczają wobec Jezusa, nie potrafią "złamać Jego bezwarunkowego zaufania do woli Boga. Wola Boża jest silniejsza od lęku, który Jego egoistycznym antagonistom jako agentom śmierci każe do końca czynić zło" (tamże).
Nie będę się szczegółowo zajmował wszystkimi scenami, lecz wskażę jedynie najważniejsze cechy Markowej opowieści o Męce Pańskiej. Sw. Marek pierwszy przekazał pisemną relację o cierpieniach Jezusa, która stała się podstawą dla pozostałych Ewangelistów. Uważa historię Męki Pańskiej za klucz do Jego tajemnicy. Rzeczywiście zrozumieć, kim był Jezus i kim jest dla nas dzisiaj, możemy dopiero wtedy, gdy czytając o Jego sukcesach w Galilei, jednocześnie pamiętamy o drodze krzyżowej, którą Ewangelista opisuje bez żadnego upiększania. Jezus jest nauczycielem, który za swą naukę płaci życiem. Jest lekarzem, który uzdrawia chorych, narażając własne życie. I jest Synem Bożym, który podejmuje walkę z mocą demonów który uwalnia ludzi od wszelkich mocy nieczystych. Walka ta zawiedzie Go na najciemniejsze miejsce ziemskiego świata miejsce nienawistnej ciasnoty. Ciasnota serca antagonistów Jezusa nie może znieść wielkości Jego serca. Ale Ojciec potwierdza wizję Boga, jaką głosił Jezus. I Tego, w którego wielkim sercu było miejsce dla wszystkich chorych czy grzesznych wskrzesza do nowego życia.
Ewangelista rozpoczyna opowieść sceną namaszczenia w Betanii. Niewiasta, której imienia św. Marek nie podaje, wylewa na głowę Jezusa kosztowny olejek nardowy. Najpierw rozbija alabastrowy flakonik. Gest ten wskazuje, że flakonik miał służyć tylko do tego jednego jedynego celu. Ale zapewne symbolizuje też ukrzyżowanie, przez które woń miłości Jezusa napełni cały świat. Kilku uczniów uważa namaszczenie kosztownym olejkiem za niepotrzebną rozrzutność i czyni kobiecie wyrzuty. Jezus staje w jej obronie: "Spełniła dobry uczynek względem Mnie" (Mk 14, 6). Uznaje czyn kobiety za namaszczenie ciała na pogrzeb (zob. Mk 14, 8) czy też za namaszczenie na Mesjasza.
Jezus nie spełnił żydowskich oczekiwań mesjańskich, bo jako Mesjasz kroczył drogą, która wiodła przez śmierć. Podczas Męki Pańskiej godność mesjańska Jezusa jest ukryta przed ludźmi. Z ich strony spotykają Go tylko szyderstwa i pogarda. Ale Krzyż objawi Jego zwycięstwo nad mocami ciemności. Droga Męki Jezusa wiedzie między niczego nierozumiejącymi uczniami, skupionymi wyłącznie na sobie, a miłującymi Go niewiastami. U samego końca są to trzy niewiasty, które stojąc niedaleko krzyża, cierpią ze swym Nauczycielem i patrzą na wszystko oczyma wiary. U samego początku jest to niewiasta, która z miłości namaściła Go drogocennym olejkiem. Jezus przyrzeka jej, że cały świat będzie pamiętać o uczynku, który spełniła względem Niego. Swą pochwałę rozpoczyna słowem amen "zaprawdę". W historii Męki Pańskiej słowo to ma szczególne znaczenie. Zawsze pojawia się w związku z zagadkowymi zdarzeniami, których ludzie nie potrafią zrozumieć i których prawdziwy sens wyjawia im Jezus. Zawsze też wskazuje na wkraczanie "niebiańskiej rzeczywistości w ziemskie zdarzenia" (Grundmann, s. 378). Poprzez konkretny uczynek niewiasty chwała Boża wkracza w ciemną drogę Męki Jezusa. I ukazuje głębszy wymiar Jego śmierci. Szczodrość niewiasty, która poświęciła kosztowny olejek, symbolicznie odsyła do szczodrości Jezusa, który na krzyżu cały świat napełni wonią swej miłości. Jak podczas Męki Pańskiej uczniowie pozostaną ślepi, zdradzą. Go i zostawią samego, tak niewiasty będą Mu towarzyszyć od początku do końca. "Zapewne lepiej niż mężczyźni pojmowały tajemnicę bezgranicznej miłości Jezusa. Jednym z głównych rysów Markowej opowieści o Męce Pańskiej jest antycypująca wiedza Jezusa. Jezus wie, co się Mu przydarzy przewidział to i przepowiedział. Teraz spełnia się wola Boża. Antagoniści Jezusa na pozór robią z Nim, co chcą, ale nie mogą Mu uczynić niczego, czego sam Bóg by nie dopuścił. W ostatecznym rozrachunku wszystko odbywa się zgodnie z Jego wolą. Spełnia się słowo Pisma i Jezus jako Mesjasz świadomie przyjmuje niemoc, by ją przemienić w moc. Wydaje siebie w ręce przeciwników. i umierając, odnosi nad nimi zwycięstwo. Wkracza w coraz głębszą ciemność i w zło, by je zdemaskować, pozbawić władzy, rozświetlić światłem swej miłości.
Niektórzy egzegeci są zdania, że w opowieści o Męce Pańskiej Ewangelista po prostu zestawił poszczególne fragmenty ustnego przekazu. Myślę jednak, że nie powinno się zbyt nisko oceniać jego literackich i teologicznych zasług. Głosząc zbawienie, św. Marek opowiada o wydarzeniach, które mają dokładną chronologię. Nigdzie nie podaje jej tak dokładnie jak właśnie w relacji o Męce Pańskiej. Nie wspiera się biblijnymi cytatami, lecz opowiada w taki sposób, że staje się ona spełnieniem starotestamentowych wypowiedzi. Nicią przewodnią są dlań przede wszystkim Psalm 22 i 69 oraz rozdział 53. Księgi Izajasza. Tylko dwa razy Ewangelista dosłownie przytacza słowa Biblii, które wkłada w usta Jezusa. Cytatem z proroka Zachariasza Jezus wyjaśnia ucieczkę uczniów: "Uderzę pasterza, a rozproszą się owce" (Mk 14. 27). Na krzyżu zaś modli się słowami Psalmu 22: "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mk 15, 34). Obie wypowiedzi objaśniają sens Męki Pańskiej. Pierwsza pozostaje w związku z litością, jaką wzbudził w Nim widok zgłodniałych słuchaczy, którzy byli jak owce bez pasterza. Podczas Męki Pańskiej pasterz zostanie ugodzony, a owce się rozproszą. Ale poprzez śmierć Jezus stanie się prawdziwym pasterzem, który owce na powrót zgromadzi i powiedzie na żyzne pastwisko. Słowa Psalmu 22 ukazują Jego śmierć jako śmierć w opuszczeniu, któremu jednak towarzyszy zaufanie. Kto bowiem, czując się opuszczonym przez Boga, jednak zwraca się do Niego, ten już przezwyciężył swe poczucie opuszczenia. Na krzyżu zaufanie triumfuje nad lękiem, a wspólnota z Bogiem nad wszelkim poczuciem opuszczenia, które jest losem nie tylko Jezusa, lecz i nas wszystkich.
Po relacji o posiłku w domu faryzeusza Szymona Trędowatego, gdzie niewiasta w dowód miłości namaściła olejkiem Jego głowę, następuje opis innego posiłku Ostatniej Wieczerzy. Podczas tej uczty paschalnej Jezus wspólnie z uczniami wspomina wielkie dzieła Boże. Nadaje nowy sens rytowi łamania chleba i picia ze wspólnego kielicha. Utożsamia swe ciało z połamanym chlebem. Przyjmując śmierć na krzyżu, odda siebie za swych uczniów. Stanie się to najwyższym aktem Jego miłości. Uczniowie będą w niej mogli uczestniczyć, łamiąc się chlebem. Nazywając chleb swym ciałem, Jezus chce powiedzieć: "Bierzcie, to Ja sam jestem. Daję wam siebie takiego, jaki jestem. Jestem chlebem, którzy was pożywia. Moje członki zostaną połamane, aby was nie złamała wasza wędrówka". Wino zaś nazywa swoją krwią krwią przymierza, którą wyleje za wielu. "Zapewne niejeden ze współczesnych czytelników obrusza się na myśl, że Jezus daje nam do picia własną krew. Ale w żydowskiej tradycji krew była symbolem człowieka, który poświęca swe życie. Krew symbolizuje poświęcającą się miłość. Jezus symbolicznie łączy swą krew z przymierzem. Śmierć na krzyżu ustanawia nowe przymierze. Ma odkupicielską moc dla wszystkich ludzi. I zachęca ich, by uczestniczyli w Bożym przymierzu. Picie ze wspólnego kielicha jest znakiem przymierza. Śmierć na krzyżu, śmierć za wielu, łączy ludzi w jedną wspólnotę Jezusa. Gdy co niedziela łamiemy się chlebem i pijemy ze wspólnego kielicha, doświadczamy obecności ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana w Jego Kościele, uczestniczymy w Jego miłości, przez którą poświęcił swe życie. Uczta eucharystyczna stale przypomina nam, że fundamentem Kościoła jest Jezus, który oddał za nas swe życie. Przyjmując śmierć, na zawsze pokonał moce ciemności.
Dla Ewangelisty historia Męki Pańskiej oznacza apogeum niezrozumienia, z jakim Jezus ciągle spotykał się ze strony swych uczniów. Podczas namaszczenia w Betanii kilku z nich krytykuje czyn niewiasty jako niepotrzebną rozrzutność. Podczas Ostatniej Wieczerzy słyszymy, że jeden z uczniów okaże się zdrajcą, który wyda Jezusa. W Ogrójcu uczniowie zasypiają. Jezus wziął ze sobą trzech najważniejszych uczniów, by Go wspierali w modlitewnych zmaganiach. Prosi ich, by czuwali, gdy się będzie modlił. Ale trzykrotnie zastaje ich śpiących (zob. Mk 14, 3242). Zamiast Mu towarzyszyć, zostawiają Go samego. Mimo wcześniejszych zapewnień, że jest gotowy iść na śmierć razem z Jezusem, Piotr niewiele się przejmuje Jego losem nie zasnąłby wszak, gdyby było inaczej. Drzemka uczniów jest dla Ewangelisty symbolem chrześcijan, którzy miast czuwać, skupiają się wyłącznie na sobie na własnym znużeniu.
W Ogrójcu widzimy nie tylko zasypiających uczniów, których ślepota na los Nauczyciela osiąga tutaj swe apogeum, lecz również Jezusa, którego znękane serce nawiedziły lęk i groza. Na początku opowieści o Męce Pańskiej Ewangelista ukazał Jezusa jako Tego, który z góry wie, co się wydarzy. Teraz ukazuje Go jako ludzką istotę, która zostanie wydana w ręce grzeszników i na pastwę mocy zła. W swym lęku Jezus szuka schronienia u Boga. Nie mając oparcia w uczniach, musi samotnie podążać drogą niemocy, aby niemocą miłości pokonać moc zła.
Potem, w scenie pojmania, zostaje zdradzony przez jednego z uczniów, który składa Mu pocałunek przyjaźni. Ewangelista pisze, że Judasz "wycałował" kata-philein Jezusa (zob. Mk 14, 45). Za jego przymilno-ścią kryły się zdradzieckie zamiary. Pocałunek był "sygnałem" dla oprawców. Nietrudno sobie wyobrazić, jak bolesny dla Jezusa musiał być gest zdrajcy. Pocałunek może wyrażać nie tylko miłość. Każdy, kto został zdradzony przez przyjaciela, odnajdzie w losach Jezusa swój bolesny zawód; i właśnie ta najgłębsza rana pozwala mu poczuć wspólnotę z Jezusem Zdradzonym. W finale sceny pojmania wszyscy uczniowie opuszczają Jezusa i uciekają. Spełniło się słowo Pisma: wszyscy przyjaciele pozostawili Jezusa, owce się rozproszyły, pasterz jest bity. Za pojmanym Jezusem idzie tylko "pewien młodzieniec" (Mk 14, 51). Pochwycony przez oprawców młodzieniec wyrywa się i ucieka, zostawiając w ich rękach prześcieradło, którym się okrywał. Daje sobie zedrzeć szatę, ale ratuje życie. Jest symbolem nas, chrześcijan, którzy pragniemy trwać przy Jezusie i iść za Nim, ale gdy pojawia się zagrożenie, wolimy ratować własną skórę.
Siepacze wloką Jezusa przed oblicze arcykapłanów i starszych, którzy poddają Go przesłuchaniu. Wszystkie oskarżenia upadają, bo świadkowie wzajemnie sobie przeczą w zeznaniach. Dramatyczną kulminację przesłuchania stanowi wystąpienie najwyższego kapłana, który staje przed Jezusem i pyta: "Nic nie odpowiadasz na to, co oni zeznają przeciw Tobie?" (Mk 14, 60). Jezus milczy. Jest prawdziwym arcykapłanem. Swą godnością przewyższa tego, który się pręży przed Nim. Potem arcykapłan pyta: "Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Błogosławionego?" (Mk 14, 61). Znów słyszymy dwa najważniejsze tytuły Jezusa, które pojawiły się juz w scenie chrztu i Przemienienia. Przed odpowiedzialnymi za żydowski lud Jezus przyznaje: "Ja jestem" (Mk 14, 62). I mówi, że będzie siedział po prawicy Wszechmocnego i nadejdzie z obłokami niebieskimi (zob. Mk 14, 62). Role się odmienia. Oskarżony stanie się sędzią. Zostanie przez Boga posadzony na tronie i przybędzie jako sędzia. Pokaże, kto jest prawdziwym władcą, i usunie bezprawie, które czynią oskarżyciele. Osądzi świat, to znaczy nada mu porządek zgodny z wolą Boga. Reakcja oskarżycieli naocznie pokazuje, jak marnie odgrywają oni swą rolę: "I niektórzy zaczęli pluć na Niego; zakrywali Mu twarz, policzkowali Go i mówili: Pro-rokuj!" (Mk 14, 65).
Szczytem zawodu, jaki spotyka Jezusa ze strony uczniów, jest zaparcie się Piotra, który odgrywał wśród nich czołową rolę. Zdrada następuje w sytuacji, która z obiektywnego punktu widzenia bynajmniej nie była niebezpieczna (zob. Mk 14, 6672). Jedna ze służących najwyższego kapłana zwraca się do Piotra, a ten w odpowiedzi na jej słowa wypiera się nie tylko Jezusa, o którym mówi, że Go nie zna, lecz również Galilejczyków, utrzymując, że nie ma z nimi nic wspólnego. Galilejscy przyjaciele symbolizują Kościół. Piotr grzeje się przy ogniu wrogów co obrazuje jego postawę wewnętrzną. Nie chce się rzucać w oczy jako uczeń Jezusa. Woli się przypodobać ludziom. Podczas gdy Jezus nawet w niewoli ufa Bogu, Piotr, który tchórzliwie wmieszał się w tłum wrogów, swym oportunizmem daje świadectwo niedostatku zaufania. Nie tylko odcina się od Jezusa, lecz Go wręcz przeklina. A gdy słyszy powtórne pianie koguta, wybucha płaczem, żałując swego zachowania.
Teraz Jezus musi samotnie iść swoją drogą. Arcykapłani, którzy postanowili o Jego śmierci, przekazują Go w ręce Poncjusza Piłata, rzymskiego namiestnika. Sw. Marek stara się umniejszyć jego rolę, główną winę za śmierć Jezusa składając na barki arcykapłanów. Rzymianie mieli zwyczaj, ze na święto Paschy uwalniali wskazanego więźnia. Piłat proponuje Żydom, że uczyni tak z Jezusem. Lecz tłum, podburzany przez arcykapłanów, domaga się uwolnienia Barabasza, który dopuścił się zabójstwa w czasie jakichś rozruchów. Woła: "Ukrzyżuj Go!" (Mk 15, 14). Imię Barabasz, "syn ojca", ma symboliczny sens. Każdy z nas jest wszak Barabaszem synem swego ojca. Jezus przyjmuje śmierć, abyśmy się stali wolni. Umiera w zastępstwie za nas. Można powiedzieć, że tak jak Barabasz zasłużyliśmy na śmierć. Lecz Jezus bierze na siebie naszą śmierć, abyśmy mogli żyć.
Samo ukrzyżowanie Ewangelista opisuje dość zwięźle. Podaje dokładną porę: "A była godzina trzecia" (Mk 15, 25). Opowiada, jak z Ukrzyżowanego szydzili ludzie, którzy przechodzili obok, arcykapłani i uczeni w Piśmie, a także obaj ukrzyżowani razem z Nim zbrodniarze. Potem jeszcze raz podaje dokładny czas: "A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię az do godziny dziewiątej" (Mk 15, 3 3). Trój godzinowy schemat niewątpliwie ma symboliczny sens. Opisuje absolutne apogeum czasu. W boskiej, świętej chwili ludzki czas dochodzi do swego końca. Podobnym schematem posługiwała się literatura apokaliptyczna, by wskazać, że Bóg kładzie kres ziemskiemu światu, po którym ma nastać Jego boski świat. Możliwa jest tu również interpretacja psychologiczna: wewnętrzna katastrofa, jaką często obserwujemy w swej duszy, gdy gwiazdy spadają z nieba i zaciemnia się jej pejzaż, staje się znakiem nowego, które Bóg stwarza w naszym wnętrzu. Usuwa stare, aby mogło w nas powstać coś nowego i autentycznego coś boskiego. W obliczu Krzyża rozpada się wszystko, na czym się dotychczas opieraliśmy w życiu. Ale rozpad dawnych wzorców życia jest niezbędny, aby boska rzeczywistość mogła wkroczyć w nasz świat i pozbawić władzy wszelkie demoniczne moce, jakie w nas tkwią.
Obrazują to dwa cudowne wydarzenia, do jakich doszło podczas ukrzyżowania. Mrok panujący nad całą ziemią oznacza, że odbywa się sąd Boży nad ziemskim światem. Świat tonie w ciemnościach. Słońce zachodzi, gdy na krzyżu zawisa prawdziwe słońce: Chrystus, Syn Boży. Mrok unaocznia nam, z czym Jezus walczył całe życie: z mocą demonów, wrogich Bogu, które spowijają mrokiem ludzkie serca. Ciemność, która podczas agonii Ukrzyżowanego ogarnia cały świat, oznacza, ze Jego śmierć ma kosmiczne następstwa, że porusza cały świat. Ukrzyżowany zmaga się z mrokiem. Gdy umiera o godzinie dziewiątej, mrok ostatecznie ustępuje.
Jak należy to rozumieć? Agonia często pokazuje, z czym umierający musi się jeszcze zmagać. Jezus nie zmaga się z własnymi wzorcami życia, lecz z demoniczną mocą, która zagraża całemu światu. Ufnie trwając przy Bogu, zwycięża moc ciemności, moc wątpliwości i nieufności, moc grzechu. W legendach, gdy nadchodzi ostatnia godzina, anioł światła i anioł ciemności często walczą o duszę umierającego. Mnisi świadomie wybierali pobyt na pustyni, by triumfować nad demonami właśnie tam, gdzie ich władza jest największa. Jezus świadomie przyjmuje krzyż, by wisząc na nim między niebem i ziemią, pozbawić demony ich władzy, a dzięki temu wyzwolić ludzi. Gdzie w ludzkim sercu panuje największa ciemność, gdzie człowiek czuje się najbardziej opuszczony, tam udaje się Jezus, aby go uzdrowić i wyrwać spod władzy ciemności.
Wyrazem triumfu Jezusa nad mroczną władzą demonów jest Jego modlitewna inwokacja: "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?" (Mk 15, 34). Nawet w największej ciemności, jaką jest ciemność śmierci, opuszczony przez wszystkich ludzi Jezus trwa przy Bogu i do Niego się zwraca słowami Psalmu 22 tej triumfalnej pieśni cierpiącego Sprawiedliwego. Zatem nad poczuciem opuszczenia górę bierze zaufanie Syna do Ojca, który wszystko prowadzi do dobrego końca, o czym mówi Psalm 22. Po modlitewnej inwokacji do Boga i po reakcji stojących obok krzyża Jezus jeszcze raz woła donośnym głosem. Umierający na krzyżu zwykle rzęzili. Dla św. Marka krzyk Jezusa jest okrzykiem Jego triumfu nad władzą demonów, która została ostatecznie złamana. W śmiertelnej niemocy Ukrzyżowany triumfuje nad demonami, które panują nad ludźmi i z którymi Jezus stale walczył. Gdy demony zostają pokonane, człowiek może osiągnąć prawdziwą wolność i podnieść się w zaufaniu do Boga, który rozjaśnia wszelką ciemność. Ewangelista kończy relację o śmierci Jezusa słowami: "i wyzionął ducha" (Mk 15, 37). U greckich tragików częsta jest scena, gdy umierający z głośnym krzykiem oddaje ducha "swego osobowego ducha zwraca jego dawcy" (Grundmann, s. 436). Dla mnie słowa Ewangelisty oznaczają, że Jezus tchnął swego ducha w świat. Wcześniej mocą ducha dokonywał cudownych czynów. Teraz, umierając, tchnie swego ducha w świat, by go przeniknąć i przemienić. Gdy świat jest pełen Jego ducha, gdy znika mrok, ziemią nie władają już demony, lecz miłość Jezusa, która dosięga nas we wszystkim, co istnieje.
Gdy Jezus wyzionął ducha, "zasłona przybytku rozdarła się na dwoje" (Mk 15, 38). Przeminął porządek świątyni. Rozdarła się zasłona, która uniemożliwiała dostęp do Najświętszego. Teraz każdy człowiek ma swobodny dostęp do Boga. Pobożni nie potrzebują już świątynnych rytuałów. Nie potrzebują juz świątynnych kapłanów, by doświadczyć uzdrawiającej bliskości Boga. Teraz dostęp do chwały Boga, która królowała w świątyni, jest możliwy dla wszystkich ludzi również dla pogan. Rozdarłszy się od góry do dołu, zasłona objawiła zarazem majestat Boży. Świątynia skrywała chwałę Boga. Krzyż odsunął tę skrywającą zasłonę świętej i uzdrawiającej obecności Boga. Każdy może spoglądać na Jego łaskawe oblicze. Jezus tchnął swego ducha w cały świat, dlatego wszędzie możemy teraz doświadczać Bożej miłości już nie tylko w świątyni. I każdy, czy chce, czy nie chce, styka się z tą miłością każdy, czy chce, czy nie, stoi w świątyni, bo śmierć Jezusa uświęciła cały świat. Krótka wzmianka o rozdarciu się świątynnej zasłony ~wjT2xa. paradoks teologii św. Marka: na krzyżu Jezusa Chrystusa właśnie tam gdzie odległość miedzy Bogiem i ludźmi zdaje się największa Bóg objawia się całemu światu jako święty i łaskawy. Tam gdzie jawna staje się klęska, Jezus święci triumf nad mocą demonów. W śmierci jest życie, w ciemności światło.
Rzymski setnik staje się najważniejszym świadkiem wiary. Również w jego słowach kryje się paradoks: "Setnik zaś, który stał naprzeciw Niego, widząc, ze w ten sposób wyzionął ducha, rzekł: Istotnie, ten człowiek był Synem Bożym" (Mk 15, 39). Można by sądzić, że setnik słyszy krzyk Jezusa. Ale on go widzi. Wgląda głębiej rozumie go. W obliczu takiej śmierci otwierają mu się oczy i Rzymianin poznaje tajemnicę Ukrzyżowanego. Jako reprezentant całego pogańskiego świata setnik wyznaje, że Jezus jest Synem Bożym. Można go uznać za oświeconego, który pierwszy potrafił w Ukrzyżowanym dojrzeć chwałę Boga. I wypowiedział prawdziwy sens śmierci Jezusa: ukrzyżowanie ukazało wszystkim ludziom, że na krzy-^^^V zu umarł Syn Boży. Słowami pogańskiego setnika św. ^^H Marek reasumuje przesłanie całej swej Ewangelii.
W trakcie swej działalności Jezus nie pozwalał ani uuczniom, ani uzdrowionym wyznawać, ze jest Mesjaszem. Dopiero w obliczu Krzyża można rzeczywiście wyznać, ze Jezus jest Mesjaszem i Synem Bożym.
Krzyż nie pozwala nam błędnie postrzegać Mesjasza na przykład jako rewolucjonistę czy jako wyzwoliciela politycznego, który występuje przeciwko rzymskim okupantom. Dopiero w obliczu Krzyża uwalniamy się od fałszywych wizerunków Boga i od złudnych wyobrażeń co do własnej osoby. Dopiero w obliczu Krzyża uświadamiamy sobie tajemnicę Jezusa jako Syna Bożego. I mamy prawo wyznać, że również każde z nas jest synem Bożym czy córką Bożą co nie znaczy, ze nie będą nas trapić żadne udręki. Teologia św. Marka jest paradoksalna w tym sensie, że według Ewangelisty, boskim życiem żyjemy właśnie wtedy, gdy zdajemy się ponosić klęskę, gdy triumfuje moc świata. Podobnie jak Jezus, właśnie na krzyżu okazujemy się dziećmi Bożymi nie wtedy zatem gdy wszystko nam idzie jak z płatka, lecz wtedy gdy jesteśmy u kresu. Kto w największej samotności i ciemności, w najgłębszej rozpaczy i frustracji ufnie zdaje się na Boga, ten zrozumiał tajemnicę Jezusa i jak On, jest synem Bożym.
Jak po śmierci Jana Chrzciciela jego uczniowie przyszli po ciało, by je pochować, tak po śmierci Jezusa Jego uczniowie juz się nie pojawiają. Ich nieobecność dobitnie pokazuje, jak bardzo byli zawodni. Ewangelista donosi natomiast o grupie kilku niewiast, które z daleka przypatrywały się ukrzyżowaniu. Greckie theorein znaczy: "oglądać, rozważać, medytować, z uwagą się przypatrywać, uzyskać wiedzę o kimś". Od niego pochodzi nasze słowo "teatr". Wspomniane niewiasty nie tylko przyglądały się z zewnątrz, jak umiera Jezus, lecz uzyskały wiedzę o Jego prawdziwej istocie. Medytowały nad śmiercią Jezusa. Uświadomiły sobie tajemnicę ukrzyżowanego człowieka. Dostrzegły, że działa w Nim sam Bóg ujrzały w Nim samego Boga. O niewiastach tych św. Marek donosi, że towarzyszyły i usługiwały Jezusowi już w Gałilei. Od początku zatem wśród idących śladem Jezusa były również kobiety, równouprawnione z mężczyznami. Z tej licznej grupy uczennic Ewangelista wymienia Marię Magdalenę, Marię, matkę Jakuba i Józefa, i Sa-lome. Trójka ta odpowiada trójce najważniejszych uczniów, których Jezus wziął ze sobą do Ogrójca. Ale mężczyźni zawiedli. Zasnęli. Bali się otwartymi oczyma patrzeć na rzeczywistość. Natomiast niewiasty można rzec całe są okiem. Czuwają. Nie uciekają. Dowodzą swej wytrwałości.
Także opowieść o Męce Pańskiej ukazuje specyficzną zasadę kompozycyjną Ewangelii św. Marka. Holenderski egzegeta Bas van Iersel następująco opisuje koncepcję Ewangelisty: "Przed ukrzyżowaniem w Ewangelii pojawiają się tylko mężczyźni, którzy idą za Jezusem, natomiast po ukrzyżowaniu ważną, rolę odgrywają wyłącznie kobiety. W żadnym razie nie można jednak mówić o symetrii. Uczniowie są coraz mniej wierni Jezusowi, im bliższa staje się perspektywa ukrzyżowania, natomiast uczennice właśnie w obliczu Krzyża dowodzą swej wierności" (Iersel, s. 247). Dwie z wymienionych niewiast są obecne, gdy Józef z Arymatei chowa ciało Jezusa. Szanowany członek Sanhedrynu zgotował Zmarłemu godny pochówek, który symbolicznie oznacza już, ze Bóg oddaje Jezusowi sprawiedliwość i Jezus wkracza w chwałę Bożą. Członek Rady ma odwagę udać się do nieobliczalnego namiestnika i prosić o wydanie ciała. Piłat jest zdziwiony, że Jezus już umarł. A upewniwszy się, "podarował" (Mk 15, 45) ciało Józefowi. Obie sceny mają historyczny charakter, a jednocześnie symboliczny wymiar. Piłat był zdumiony, że Jezus nie odpowiada na oskarżenia swych antagonistów (zob. Mk 15, 5). Nie rozumiał Jego postawy. Ale nawet ten zachowujący dystans człowiek nie był w stanie się nie zdumieć. Każdy, kto czyta Ewangelię św. Marka, jest zdumiony religijnie przejęty. Jezus nie pozostawia nas w spokoju. Dla mnie podarowanie zwłok Ukrzyżowanego oznacza, że wszyscy zostaliśmy obdarowani Jego ciałem. Jezus nie pozostał we władzy swych przeciwników. Piłat, który kazał Go stracić, daruje ciało Józefowi, gdy ten o to prosi. Józef owija zmarłego w płótno i składa we własnym grobie. Maria Magdalena i Maria, matka Józefa, "przyglądały się, gdzie Go złożono" (Mk 15, 47)- Ewangelista również tutaj posłużył się słowem theorein. Obie niewiasty nie były tylko widzami. Patrząc, medytowały. I wyczuwały głębszy sens. Widziały nie tylko, jak Jezus umierał, lecz również jak został pochowany. Medytując nad zewnętrznym wydarzeniem, wglądają do wewnątrz. Poznają tajemnicę całego wydarzenia. Pogrzeb Jezusa symbolicznie oznacza wszak, że przyjmujemy Jego ciało, aby On na zawsze usunął nasz mrok i uwolnił nas z pęt śmierci i grzechu.
26. ZMARTWYCHWSTANIE (MK 16, 1-8)
W wielkanocny poranek do grobu udały się znów trzy niewiasty te same, które stały pod krzyżem i patrzyły, jak umierał Ukrzyżowany. Już pod krzyżem ujrzały Jego tajemnicę. Pojęły, że Jezus jest prawdziwym Mesjaszem. Teraz idą namaścić ciało Zmarłego wonnym olejkiem. Trzeciego dnia po zgonie wydaje się to niezbyt logiczne. Cały epizod ma jednak głębszy sens. Patrząc na śmierć Jezusa, niewiasty poznały, że Ukrzyżowany jest Mesjaszem i że Bóg potwierdził to swą chwałą. Teraz wczesnym rankiem, "gdy słońce wzeszło" (Mk 16, 2), idą do grobu, aby namaścić Go jako Chrystusa. Wschodzące słońce ma symboliczny sens. Obrazuje Zmartwychwstanie, które rozjaśnia ciemności nocy, jaka zapada w nas, gdy żyjemy bez Chrystusa. Symbolizuje też zdolność widzenia, jaką uzyskały niewiasty. Uczniowie pozostali ślepi, natomiast niewiasty w wielkanocny ranek są zdolne widzieć. Oświeciło je słońce Zmartwychwstania. Także kamień, którym Józef zastawił wejście do grobu Jezusa, ma symboliczny sens: oznacza wszystko, co utrudnia nam życie. Gdy zostaje odsunięty, władza śmierci zostaje złamana. Nic nas już nie blokuje i nie hamuje, nic nie tłumi i nie utrudnia naszego życia. Jak pisze Ewangelista, kamień "był bardzo duży" (Mk 16, 4). Czasami przygniata nas blok skalny, nie pozwalając się nam podnieść z grobu naszego lęku i mroku.
Niewiasty wchodzą do środka. Są odważne. Chcą zobaczyć, gdzie leży ciało i co się z nim stało. Po prawej stronie po stronie szczęścia i świadomego życia widzą "młodzieńca (...) ubranego w białą szatę" (Mk 16, 5). Biała szata wskazuje, że jest to niebiańska istota posłaniec Boży. Na widok niebiańskiego posłańca niewiasty zdejmuje przerażenie, które jest typową reakcją człowieka na ukazanie się boskiej istoty. Niewiasty wyczuwają, że to, co widzą, wiąże się z Bogiem że zmartwychwstanie oznacza wtargnięcie Boga w los Jezusa. Posłaniec mówi: "Nie bójcie się! Szukacie Jezusa z Nazaretu, ukrzyżowanego; powstał, nie ma Go tu. Oto miejsce, gdzie Go złożyli" (Mk 16, 6). Anioł najpierw chce uspokoić niewiasty. Bóg uczynił coś, co jest zbawienne dla nich, co uwolni je od wszelkiego lęku. Następnie informuje niewiasty o losie Jezusa Ukrzyżowanego, którego koniec widziały przed dwoma dniami. Ale śmierć nie była końcem. Ukrzyżowany zmartwychwstał. Nie ma Go już w grobie.
Potem niebiański posłaniec czyni niewiasty posłankami Radosnej Nowiny o Zmartwychwstaniu. Kobiety mają powiedzieć uczniom, zwłaszcza Piotrowi: "Idzie przed wami do Galilei, tam Go ujrzycie, jak wam powiedział" (Mk 16, 7). Jezus nie jest już tym, w którym setnik poznał Syna Bożego. Jest tym, który idzie przed uczniami nie tylko przed ówczesnymi uczniami, lecz także przed wszystkimi czytelnikami Ewangelii i przed wszystkimi chrześcijanami. Jezus, który żył przed dwoma tysiącami lat, jest nie tylko naszym wspomnieniem. Nadal żyje. I idzie przed nami, jakąkolwiek drogą podążamy. Nie wystarczy poznać, że Jezus był Mesjaszem. Poznały to również demony. W swej drodze chrześcijanin naśladuje i widzi Jezusa. Widzenie jest wewnętrznym poznawaniem. Uczniowie pozostali ślepi. Tylko Bartymeusz, niegdyś niewidomy, z otwartymi oczyma szedł za Jezusem. I tylko niewiasty odważyły się otwartymi oczyma patrzeć na śmierć i pogrzeb Jezusa. Po zmartwychwstaniu wszyscy uczniowie zobaczą, kim w rzeczywistości jest Jezus. I ujrzą w Nim tego, który idąc przodem, wskazuje im drogę.
Jezus idzie do Galilei. Co oznacza tu Galilea? Jest przede wszystkim ojczyzną zarówno dla uczennic, jak i dla uczniów Jezusa. Słowa niebiańskiego posłańca również nam mówią, gdzie się znajduje nasz dom. Jednocześnie Galilea jest miejscem, gdzie Jezus prowadził swą działalność. Zobaczyć Jezusa w Galilei to poznać, że "Ziemski, Ukrzyżowany i Zmartwychwstały to jedna i ta sama osoba" (Gnilka, s. 343). Podążać z Jerozolimy do Galilei to również: "iść do pogan" (tamże). Słowa anioła, wzywającego uczniów, by się udali do Galilei, dla mnie, gdy je odnoszę do współczesnego życia, oznaczają, że żyjąc wśród pogan i dostrzegając własne pogaństwo, mogę ujrzeć Jezusa jako tego, który do końca ufał swemu Ojcu w niebie i został w swym zaufaniu utwierdzony przez Zmartwychwstanie. Mesjańska godność Jezusa nie mogła wyjść na jaw podczas Jego ziemskiej działalności. Po Zmartwychwstaniu mesjańska tajemnica Jezusa stała się jawna dla wszystkich także dla nas. Tylko wtedy możemy w Jezusie widzieć Mesjasza, prawdziwego wyzwoliciela, i wierzyć w Niego, gdy postrzegamy Go również jako Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. Gdy zostajemy ukrzyżowani, gdy niezrozumiały los czy nasi antagoniści krzyżują nam plany, widzieć Zmartwychwstałego to wierzyć, że również nas Bóg utwierdzi w naszym zaufaniu. Pokrzyżowane plany, niepowodzenie, klęska, śmierć nie są ostatnim słowem. W naszej ziemskiej działalności Jezus jako Zmartwychwstały jest z nami. I mówi nam, że cokolwiek by się działo, nic nie jest w stanie zachwiać naszego zaufania do Boga i Jego uzdrawiającej bliskości. Nawet śmierć nie może nas wyrwać z miłujących ramion Boga. Wielokrotnie ocierając się o śmierć w trakcie ziemskiego pielgrzymowania, a w końcu dokonując żywota, dostajemy się w ramiona dobrotliwego Boga, który potwierdza, że każde z nas jest Jego umiłowanym dzieckiem.
Niewiasty nie idą z radosnym sercem do uczniów, by im ogłosić zmartwychwstanie Jezusa. Ewangelię kończy zdanie, z którym egzegeci od dawna nie potrafią sobie poradzić: "One wyszły i uciekły sprzed grobu; ogarnęło je bowiem zdumienie i przestrach. Nikomu też nic nie powiedziały, bo się bały" (Mk 16, 8). Część interpretatorów uważa, że słowa te nie mogły być pierwotnym zakończeniem Markowej Ewangelii. Wszyscy egzegeci są zgodni, że wersy 16, 920 należy uznać za późniejszy dodatek. Brakuje ich również w dawnych rękopisach. Czym zatem kończyła się Ewangelia św. Marka? Myślę, że najlepiej przyjąć takie zakończenie, jakie jest, i pytać o jego sens. Ewangelia nie kończy się happy endem. Pozostaje otwarta. I właśnie ta otwartość każe nam wciąż powracać do lektury, która otwiera nam oczy na tajemnicę Jezusa z Nazaretu. Nowina przyniesiona przez posłańca Bożego ostatecznie przeznaczona jest nie dla Piotra i pozostałych uczniów, lecz dla czytelnika, który musi odpowiedzieć, czy wierzy w tę radosną nowinę. Otwarte zakończenie sprawia, że czytelnik nie może spokojnie zamknąć książki i zabrać się za codzienne zajęcia "usłyszał bowiem, że nie ma dla niego innej drogi niż droga naśladowania, jakiekolwiek miałoby to konsekwencje" (Iersel, s. 25 3). Uczniowie idący za Jezusem pozostali ślepi. Ale kto potrafi czytać Ewangelię, zostaje uleczony ze swej ślepoty. Odzyskuje zdolność widzenia. W drodze Jezusa i w Jego słowach dostrzega "model postępowania we własnej wędrówce przez życie" (tamże, s. 254)-
Również holenderski egzegeta uważa, że należy przyjąć takie zakończenie, jakie znamy równie irytujące i wstrząsające jak zachowanie niewiast. "Opowieść nie daje czytelnikowi spokoju; albowiem w jego sercu zbyt głęboko osadził się obraz uśmierconego Jezusa, który przez Boga został wskrzeszony z martwych i nadal idzie przed tymi, co chcą Go naśladować" (Iersel, s. 261). Za taką decyzją w sprawie zakończenia Ewangelii św. Marka przemawia jeszcze inny argument. Tekst jako całość pozwala dostrzec kunsztowną kompozycję, która opiera się na wielu paralel-nych wzorcach narracyjnych. Wiele takich paraleli widać zwłaszcza między początkiem i końcem. Ewangelia zaczyna się sceną na pustyni, a kończy sceną przy grobie. Pustynia i grób są domeną śmierci. Ale w Ewangelii rodzi się nowe życie. Św. Marek rozpoczyna opowieść słowami "Początek Ewangelii", a kończy nowiną niebiańskiego posłańca o zmartwychwstaniu Jezusa. Na początku Ewangelii Jan Chrzciciel jest posłańcem, którego Bóg posłał przed Jezusem, aby Mu przygotował drogę. Jan nosił szatę pokutną z wielbłądziej sierści. Na końcu ukazuje się niebiański posłaniec w radośnie lśniącej szacie. Jego strój jest symbolicznym znakiem nowych czasów. Teraz sam Jezus przygotowuje drogę uczniom. Idzie przed nimi do Galilei. Jezus wszędzie, gdziekolwiek żyjemy, przygotował nam drogę, abyśmy pewnym krokiem szli za Nim i na drodze naśladowania doświadczali bezwarunkowej miłości Boga. Gdy Jezus przyjął chrzest i wychodził z Jordanu, zobaczył nad sobą otwarte niebo i usłyszał głos: "Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie" (Mk I, 11). W zakończeniu Ewangelii Jezus wychodzi z grobu, objawiając wszystkim ludziom, którzy dzięki wierze stali się widzącymi, że jest umiłowanym Synem Bożym. A Zmartwychwstały, który idzie przed nami do Galilei, unaocznia nam, że również my, jeśli wierzymy, możemy powstać ze śmierci do życia i jako umiłowane dzieci Boże podążać naszą drogą już nie na pokutę i nawrócenie, lecz w radości z nowego życia.
PODSUMOWANIE
Jakie przesłanie Ewangelia św. Marka ma dla nas, współczesnych? Czy słowa o władzy demonów i mocy ciemności nie brzmią dziś zbyt obco? Czy teologii św. Marka nie zdystansował przekład Ewangelii na żydowskie i greckie pojęcia, jakiego dokonali św. Mateusz i św. Łukasz? Co mamy począć z nierozwiązanymi zagadkami Ewangelii św. Marka z tą na przykład, że uczniowie do końca niczego nie pojęli lub że niewiasty nie przekazały im nowiny o zmartwychwstaniu?
Mogę tu mówić jedynie o swych osobistych odczuciach i wrażeniach. W Ewangelii św. Marka szczególnie fascynuje mnie wizerunek Jezusa jako uzdrowiciela. Ale nie jest to zwykły uzdrowiciel, lecz ktoś, kto mocą ducha walczy z mocą choroby, kto uwalnia ludzi od wszelkich potęg i mocy, które utrudniają nam życie. Jezus św. Marka jest mi bliski zwłaszcza w pracy duszpasterskiej. Duszpasterstwo często bowiem jest walką i zmaganiem ale nie walką z osobą, która siedzi naprzeciw mnie, lecz z wzorcami życia, które nią zawładnęły, z jej błędnym wizerunkiem samej siebie, z jej patogennym obrazem Boga, z jej wewnętrznymi obsesjami i fiksacjami. Wtedy chciałbym posiadać tę niezwykłą umiejętność, z jaką Jezus potrafił od razu dostrzec u chorego rzeczywisty problem i odpowiedzieć nań tak trafnie, że szybko dochodziło do uzdrowienia. Pragnąłbym jak Jezus umieć chorego, który się oszań-cował w swej chorobie, skonfrontować z jego iluzjami. Często bowiem właśnie nasze autoiluzje odpowiadają za chorobę. Otwierając chorym oczy, Jezus zmusza ich, by zaniechali swych iluzji i dostrzegli prawdę.
Po drugie, urzeka mnie moc, która emanuje z tego Nazarejczyka. Ludzie zatrzymują się na Jego widok. Nie mogą przejść obojętnie. Jezus jest czystą i jasną obecnością. Po prostu istnieje. Bije od Niego siła, której nie sposób nie dostrzec. Zwracając się do chorych, Jezus zawsze trafia we właściwy ton. I wiedzie ich ku prawdzie. Mocno osadzony w samym sobie, postępuje tak, że chory dociera do swej prawdziwej istoty i powraca zdrowie. Jednego konfrontuje z prawdą. Pozbawia go złudnego przekonania, ze zachorował z winy innych. Żąda, by sam coś zrobił dla swego wyzdrowienia. Innego traktuje z miłością. Kładzie mu ręce na oczach. Pragnie, by uwierzył, że może otworzyć oczy i spojrzeć na rzeczywisty świat. Siła, która emanuje z Jezusa, podnosi chorych. A w przestrzeni zaufania, jaką stwarza Jezus, ludzie czują się bezwarunkowo akceptowani i odzyskują wiarę w swą nienaruszalną godność. Po trzecie, gdy czytam Ewangelię św. Marka, porusza mnie wszystko, co zdaje się w niej nieforemne, co pozostaje nierozwiązaną zagadką, co nie daje się zharmonizować z całością. Ewangelista jedynie sygnalizuje. Z zewnętrznego punktu widzenia można powiedzieć, że Ewangelia kończy się katastrofą, której nie zapobiegł ani pusty grób, ani anioł zmartwychwstania. Św. Marek opowiada po prostu, jak było: że zlęknione niewiasty uciekły i nie wykonały polecenia. Nie podsuwa gładkiego rozwiązania. Potrzebujemy głębszego spojrzenia, by poznać tajemnicę, która musiała otaczać Jezusa. "Zawsze jest On Mesjaszem zarówno wtedy gdy uzdrawia chorych i walczy z demonami, jak i wtedy gdy dostaje się w ręce swych antagonistów, którzy robią z Nim, co chcą. Wszystko, co pisze św. Marek, ma głębszy sens. Ale potrzebujemy spojrzenia wiary, by pojąć Jezusa i pójść za Nim. Dlatego oba uzdrowienia niewidomych zaliczam do najważniejszych epizodów. Każdy może w nich rozpoznać samego siebie. Jezusowi nie od razu udaje się otworzyć nam oczy. Najpierw widzimy tylko jak przez mgłę. Oznacza to również, że podczas pierwszej lektury wielu spraw jeszcze nie dostrzegamy. Widzimy tylko niewyraźne kontury tajemnicy Jezusa z Nazaretu. Dlatego musimy wciąż podejmować lekturę, by wyraźnie zdać sobie sprawę, kim jest Jezus i Ojciec, w którym Syn pokładał swą nadzieję. W scenie drugiego uzdrowienia Jezus pyta Bartymeusza: "Co chcesz, abym ci uczynił?". Ewangelii św. Marka nie możemy czytać jak obojętni widzowie. Musimy odpowiedzieć Jezusowi, czego od Niego oczekujemy, co utrudnia nam życie, jaka demoniczna moc nas niewoli. Tylko wtedy spotkanie z Jezusem otwiera nam oczy i pozwala zrozumieć, w jaki sposób uzdrawia On i odmienia całe nasze życie.
Zagłębiając się w Ewangelię św. Marka, zdałem sobie sprawę, jak ważna jest również jego teologia Krzyża. Właśnie tajemnica Krzyża objawia chwałę Boga. Jego moc triumfuje w niemocy. Ciemność została pokonana właśnie wtedy, gdy zdawała się przejawiać swą największą moc gdy Jezus umierał na krzyżu, gdy całą ziemię spowił mrok. Zaufanie Syna do Ojca przetrwało chwilę najgłębszej samotności i największego lęku. Teologia św. Marka nie jest foremnym tworem. Ale właśnie takiej niefo-remnej teologii, która nie daje nam spokoju, potrzebuje nasza epoka. W dzisiejszych czasach jest wielu teologów, którzy potrafią odpowiedzieć na każde pytanie. Ale ich odpowiedź przemawia tylko do rozumu, nie do serca. W obliczu takich wydarzeń, jak 11 września czy er-furcki amok, teologiczne wyjaśnienia stają nam ością w gardle. Dlatego chętnie sięgam po Ewangelię św. Marka. Opowiadając o Męce Pańskiej, Ewangelista nie stara się niczego upiększać. Opisuje niemoc, lęk, rozpacz, niewiedzę, opuszczenie, zdradę. Tylko ten, kto dokładnie się przypatruje, może w tej niepojętej historii dostrzec obecność Boga, który budzi martwych do życia, który rozjaśnia ciemność, który nad demonami przemocy i nienawiści triumfuje właśnie w chwili, gdy wydawały się one najbardziej mocarne.
Współczesność stoi pod znakiem myślenia pozytywnego, które zaniedbuje negatywne strony życia. Ale tendencja ta prowadzi w ślepy zaułek. Błędem jest przekonanie, ze dzięki myśleniu pozytywnemu można rozwiązać wszelkie problemy. Ewangelista ukazuje nam inną drogę. Nie omija negatywnych stron. Jezus u św. Marka uzdrawia chorych, odnosi sukcesy, stawia opór swym antagonistom i czyni wolę Bożą. Zachwyca mnie ta nieprawdopodobna siła, która z Niego emanuje. Ale ten sam Jezus nie jest w stanie zapobiec zdradzie Judasza czy Piotra. Nie jest w stanie się obronić przed oskarżycielami. Nie jest w stanie uniknąć najbardziej haniebnej śmierci, jaką znał antyk śmierci przez ukrzyżowanie. Dopiero to dramatyczne napięcie powodzenia i niepowodzenia, mocy i niemocy, zaufania i rozpaczy, radości i smutku, śmierci i zmartwychwstania jest trafnym opisem naszego życia.
Podobne napięcie dostrzegamy w wizerunku Jezusa, który u św. Marka nie jest przymilną i ugrzecznioną postacią, lecz kimś, kto może wpaść w gniew; kimś, kogo nie akceptuje rodzina, z matką włącznie, uważając Go za obłąkanego; kimś, kto nie tylko uzdrawia chorych, ale też rzuca przekleństwo na nieurodzajny figowiec; kimś, kto spokojnie śpi, gdy uczniom grozi śmierć. Ewangelia św. Marka nie pozwala na jednoznaczny wizerunek Jezusa. Gdy wytrzymujemy to napięcie, możemy sobie rzeczywiście uświadomić całą Jego tajemnicę. Jezus nie daje się nam zawłaszczyć. Jest i pozostaje kimś nieznanym i fascynującym, kimś, kogo nigdy w pełni nie zrozumiem, kimś, kto mnie zachwyca, a jednocześnie złości. Dzięki św. Markowi mogę najbliżej poznać historycznego Jezusa. Ale im bliżej Go poznaję, tym bardziej Jego postać staje się nieuchwytna. Widzę, jak musi uciekać przed siepaczami Heroda, jak w sytuacji politycznej, która groziła wybuchem, musi się liczyć ze śmiercią. Spotykam Jezusa, który szuka swej drogi pomiędzy faryzeuszami i esseńczykami, pomiędzy rozmaitymi szkołami faryzej-skimi, pomiędzy zelotami i saduceuszami, pomiędzy Żydami i Rzymianami. Spotykam Jezusa, którego miażdżą rozbieżne interesy ówczesnych możnowładców który z obiektywnego punktu widzenia ponosi klęskę. A w Jezusie, który ostatecznie pozostaje dla mnie kimś niewyjaśnionym, spotykam Boga. W Ukrzyżowanym widzę Tego, który pokonał lęk i niemoc, mrok i rozdarcie, demoniczną potęgę zła, a teraz zasiada na tronie po prawicy Ojca w niebie.
Gdybym w kilku słowach miał powiedzieć, co uważam za najgłębsze przesłanie Ewangelii św. Marka, to powiedziałbym: zaufanie przeciw wszelkiemu lękowi, nadzieja przeciw wszelkiej rozpaczy, światło przeciw wszelkiej ciemności, miłość przeciw wszelkiej nienawiści. Jezus św. Marka nie przeciąża mnie systemem nakazów. Nie nudzi mnie, bo nie ma nic wspólnego z ideologią, choćby nawet najbardziej pobożną. Swą odmiennością i bezkompromisowością zachęca mnie, bym podążał własną drogą i nie bał się konfliktów, jakie mnie czekają, ani porażek, które mogą roztrzaskać mój wizerunek własnej osoby. Jezusowi, który nie jest harmonijną całością, który skończył na krzyżu, zawdzięczam dar bezgranicznego zaufania, że jakkolwiek by mnie oceniali inni ludzie, kresem mej drogi będzie chwała i miłość Boga.
Dlatego życzę czytelnikom, by czytając Ewangelię św. Marka, zakorzeniali się w zaufaniu, z jakim Jezus żył i umarł, i zmartwychwstał.
LITERATURA
Drewermann Eugen, Markusevangelium. Bilder von Erlosung,
wyd. 5., Diisseldorf 1994. Gnilka Joachim, Das Evangelium nach Markus, 2 tomy,
Ziirich 1978, 1979. Griin Anselm, Robben Maria-M., Finde deine Lebensspur.
Die Wunden der Kindheit heilen Spirituelle Impulse, Frei-
burg 2001. Grundmann Walter, Das Evangelium nach Markus, Berlin
1977. Holderlin Friedrich, Patmos, tłum. A. Libera, w: Co się ostaje,
ustanawiają poeci, Kraków 2003. Iersel Bas van, Markuskommentar, Diisseldorf 1993. Kertelge Karl, Markusevangelium, Wiirzburg 1994-Pesch Rudolf, Das Markusevangelium, 2 części, Freiburg
1976, 1977-Schreiber Johannes, Theologie des Vertrauens. Eine reiaktions-
geschichtliche Untersuchung des Markusevangeliums, Hamburg 1967. Schreiber Johannes, Theologische Erkenntnis und unterrichtli-
cher Yolłzug, Hamburg 1968. Schweizer Eduard, Das Evangelium nach Markus, Góttin-
gen 1965.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Thaumasyt – Część 1 Droga do powszechnie przyjętego zrozumieniaTwoja droga do sukcesuRewitalizacja przestrzeni publicznej drogą do integracji lokalnejRevolutionary Road (Droga do szczęścia)moja droga do szczesciadroga do niebawięcej podobnych podstron