kobieta bez przeszlosci











McIntosh J T - DziesiÄ…te PodejÅ›cie - Kobieta bez przeszÅ‚oÅ›ci I        Gdyby byÅ‚a mężczyznÄ…, oszczÄ™dziliby sobie wielu kÅ‚opotów i po prostu zabili jÄ…. Ale mieli jednak dość powodów, by zrobić to, co zrobili.
   Przede wszystkim należaÅ‚o w taki czy inny sposób skasować caÅ‚Ä… jej pamięć - co do tego nie byÅ‚o żadnych wÄ…tpliwoÅ›ci. Nie mogli sobie pozwolić na to, by jÄ… trzymać w zamkniÄ™ciu, gdziekolwiek na Murrane, wiÄ™c pozostawaÅ‚a Å›mierć albo... to. Poza tym dysponowali nowÄ… metodÄ… i oto nadarzyÅ‚a siÄ™ okazja, by jÄ… wypróbować. PodobaÅ‚ im siÄ™ ten pomysÅ‚, by jÄ… wypuÅ›cić, nawet odstawić z powrotem na jej rodzinnÄ… planetÄ™, a mimo to wiedzieć, że nie jest dla nich niebezpieczna. I może jeszcze druga sprawa - że gdyby kiedykolwiek okazaÅ‚o siÄ™ to potrzebne, mogliby ujawnić, że ostatecznie wcale jej nie zabili.
   Ale najważniejsze byÅ‚o to, że znajdowaÅ‚a siÄ™ w rÄ™kach MurraÅ„czyków. Na pograniczach zbadanej części Galaktyki kobiety uważano nieomal za Å›wiÄ™tość. Stosunek do kobiet byÅ‚ odmienny niż na przeludnionej planecie, gdzie mieszkaÅ‚o ich tyle samo, co mężczyzn. W tym konkretnym przypadku nie miaÅ‚o to istotnego znaczenia; mimo to jednak, jako MurraÅ„czycy, nie potrafili siÄ™ zdobyć na to, by zabić kobietÄ™.
   - Nie zdoÅ‚acie tego ukryć! - spieraÅ‚a siÄ™ z nimi gwaÅ‚townie. - Każdy czÅ‚owiek, na Ziemi, na Murrane czy gdziekolwiek indziej, za kilka lat musi dowiedzieć siÄ™ prawdy. PowinniÅ›cie starać siÄ™ zaÅ‚agodzić konflikt miÄ™dzy ZiemiÄ… i Murrane, a nie ciÄ…gnąć tÄ™ bezsensownÄ… wojnÄ™!
   - To jest jeden punkt widzenia - przyznaÅ‚ któryÅ› z MurraÅ„czyków. - Inny zaÅ› jest taki, że mamy znacznie wiÄ™kszÄ… szansÄ™ zdobycia tego, co chcemy, na naszych warunkach, póki Ziemia nie ma najmniejszego pojÄ™cia, jakie sÄ… nasze motywy.
   - Ale nawet wasi obywatele myÅ›lÄ…...
   - Kiedyż to jakikolwiek naród - zapytaÅ‚ Å‚agodnie MurraÅ„czyk - wiedziaÅ‚ dokÅ‚adnie i faktycznie, dlaczego prowadzi wojnÄ™?
   Tak wiÄ™c systematycznie niszczyli to, co wiedziaÅ‚a. PierwszÄ… rzeczÄ…, która ulegÅ‚a zatarciu, byÅ‚a oczywiÅ›cie ta informacja - prawdziwy powód wojny. Nie poprzestali jednak na tym. ZabrakÅ‚o wszak tylko jednego skÅ‚adnika w uporzÄ…dkowanym, peÅ‚nym faktów umyÅ›le, który byÅ‚by w stanie odtworzyć brakujÄ…cy element drogÄ… analizy, obserwacji czy dedukcji. Wszystkie wspomnienia o wydarzeniach w jej życiu poszÅ‚y wiÄ™c na Å›mietnik niczym odpadki. Nie wiedziaÅ‚a już, kim jest i czego w życiu dokonaÅ‚a.
   PozostaÅ‚ jej jednak jÄ™zyk, umiejÄ™tność czytania i pisania, chodzenia, mówienia i myÅ›lenia. Na ich podstawie można jÄ… byÅ‚o zidentyfikować w ciÄ…gu piÄ™ciu minut. A wiÄ™c i one musiaÅ‚y zniknąć.
   Wszystko, czego nauczyÅ‚a siÄ™ przez wiele lat życia i studiów, zostaÅ‚o usuniÄ™te w ciÄ…gu paru godzin. IstniaÅ‚a jednak różnica miÄ™dzy sposobem potraktowania jej wspomnieÅ„ osobistych a podejÅ›ciem do wiedzy ogólnej, w tym znajomoÅ›ci jÄ™zyka. Wspomnienia skasowano caÅ‚kowicie, natomiast wiedzÄ™ jedynie przytÅ‚umiono. Toteż gdy zaczÄ™to znowu uczyć jÄ… jej jÄ™zyka, opanowaÅ‚a go bardzo szybko, ale mówiÅ‚a nim zupeÅ‚nie inaczej. Nauczono jÄ… na nowo pisać; i jakby chciaÅ‚a pomóc im osiÄ…gnąć ten cel, zaczęła automatycznie pisać lewÄ… rÄ™kÄ…, choć dotychczas robiÅ‚a to prawÄ…. Charakter pisma byÅ‚ oczywiÅ›cie zupeÅ‚nie inny.
   - Gdzie jestem? Kim jestem? - pytaÅ‚a czÄ™sto.
   Na poczÄ…tku, póki znaÅ‚a jeszcze tylko parÄ™ słów, nie odpowiadali. Kiedy jednak spostrzegli, że rozumie, powiedzieli jej dla uspokojenia, że nazywa siÄ™ Muriel Martin.
   - Muriel Martin - powtórzyÅ‚a z wahaniem. - Mu-riel Mar-tin. Muriel... - i wy buchnęła nagle: - Ale to nie moje nazwisko!
   - Niech i tak bÄ™dzie - powiedziano jej. - Nazywaj siÄ™, jak chcesz. Czy znasz jakieÅ› inne nazwisko?
   Nie odpowiedziaÅ‚a. Nie znaÅ‚a żadnego - nikt jej nie podaÅ‚ innych nazwisk.
   Po tym wszystkim przyszedÅ‚ czas na zmiany fizyczne. Najpierw zmieniono jej metabolizm. Poprawka byÅ‚a raczej niewielka, ale spowodowaÅ‚a pojaÅ›nienie skóry, zmniejszenie apetytu, zmianÄ™ gustu w jedzeniu, a także sposób poruszania siÄ™: każdy jej ruch byÅ‚ teraz bardziej przemyÅ›lany, spokojniejszy. OdjÄ™to jej kilka centymetrów z obwodu w biodrach i trochÄ™ wiÄ™cej z klatki piersiowej. PozostaÅ‚e zmiany wprowadzono tylko po to, aby byÅ‚o inaczej. Ponieważ jednak ci, którzy zajmowali siÄ™ niÄ…, byli artystami w swoim fachu, ponieważ i tak musieli zmieniać i ponieważ byÅ‚ to eksperyment, wprowadzili ulepszenia. Wyprostowali koÅ›ci jej nóg, poprawili postawÄ™ i wzmocnili mięśnie szyi i ramion, dziÄ™ki czemu wzrost jej zwiÄ™kszyÅ‚ siÄ™ o cztery centymetry. WystarczyÅ‚o. Wielkie zmiany byÅ‚y zupeÅ‚nie niepotrzebne.
   W procesie przeksztaÅ‚ceÅ„ nie byÅ‚o jednak miejsca na życzliwość, wzglÄ™dy czy współczucie. Ponieważ zabiegi musiaÅ‚y być bolesne, wykorzystano jej również dla wytworzenia odruchów warunkowych. By upewnić siÄ™ co do skutecznoÅ›ci uwarunkowania, nikt nie staraÅ‚ siÄ™ ulżyć jej w bólu, którego można byÅ‚o uniknąć.
   Odruchy warunkowe skierowano przeciwko jakiemukolwiek zainteresowaniu wojnÄ… Ziemi z Murrane, czy to jednÄ… stronÄ…, czy drugÄ…. A szczególnie wpojono jej odruch sprzeciwiajÄ…cy siÄ™ powrotowi na Murrane - kiedykolwiek. Uwarunkowanie byÅ‚o selektywne, ponieważ mieli do dyspozycji tak wiele efektywnego bólu; mogli sobie pozwolić na wdrożenie Å‚agodnego respektu wobec Murrane oraz silnej niechÄ™ci powrotu. ByÅ‚o tyle bodźców, że starczyÅ‚oby nawet na znacznie bardziej skomplikowanÄ… lekcjÄ™.
    Później usuniÄ™to pamięć o wszystkim, co siÄ™ zgromadziÅ‚o od momentu pierwszego gwaÅ‚tu zadanego jej mózgowi, caÅ‚Ä… zaÅ› resztÄ™ pozostawiono na miejscu. W ciÄ…gu dwóch tygodni - mieli tylko tyle czasu do dyspozycji - zniszczyli jednÄ… kobietÄ™ i zastÄ…pili jÄ… innÄ…, caÅ‚kowicie odmiennÄ…. Nigdy sobie nie przypomni swej przeszÅ‚oÅ›ci, bo nie pozostaÅ‚o jej nic, co mogÅ‚aby sobie przypomnieć.
   Kiedy dzieÅ‚o zostaÅ‚o ukoÅ„czone, uÅ›piono jÄ… farmakologicznie, po czym umieszczono w niewielkim dwuosobowym statku, który nie tylko byÅ‚ w stanie pokonać odlegÅ‚ość dzielÄ…cÄ… Murrane od UkÅ‚adu SÅ‚onecznego, ale mógÅ‚ również wylÄ…dować w dowolnym miejscu bez wiÄ™kszego ryzyka, bowiem byÅ‚ tak maÅ‚y i tak oczywiÅ›cie niegroźny.
   Pilot statku, który miaÅ‚ poprowadzić go bez ochrony dalej, niż ktokolwiek inny próbowaÅ‚ przed nim, zmarszczyÅ‚ brwi i spytaÅ‚, kim jest ta dziewczyna, który warta jest tyle zachodu.
   Lepiej bÄ™dzie, gdyby teraz o tym nie wiedziaÅ‚, poinformowano go. Ale kiedy wróci, może zapytać, jeÅ›li chce.
   Nie wróciÅ‚. Jego statek, choć maleÅ„ki, zostaÅ‚ wykryty przez flotÄ™ ziemskÄ… za orbitÄ… Plutona i zniszczony, gdy próbowaÅ‚ ucieczki. ByÅ‚a to ironia losu, bowiem w tym czasie nie leciaÅ‚ już w stronÄ™ UkÅ‚adu, ale opuszczaÅ‚ go wykonawszy zadanie. Nie robiÅ‚ nic zÅ‚ego.
   Ale podczas wojny wróg jest wrogiem, obojÄ™tne, czy robi coÅ› zÅ‚ego, czy nie.
        II
   
   Choć z pewnoÅ›ciÄ… byÅ‚y już takie dni, gdy zbliżaÅ‚a siÄ™ do progu Å›wiadomoÅ›ci, dopiero w okreÅ›lonym dniu, prawie w konkretnej sekundzie odzyskaÅ‚a Å›wiadomość i zdaÅ‚a sobie z tego sprawÄ™.
   RozejrzaÅ‚a siÄ™ dookoÅ‚a, ale byÅ‚o to zbyteczne. Przed powrotem peÅ‚nej Å›wiadomoÅ›ci nadeszÅ‚a zdolność postrzegania, toteż zdążyÅ‚a już poznać swe otoczenie.
   SiedziaÅ‚a w ogrodzie - ciepÅ‚ym, ożywczym, przepysznym ogrodzie, oczywiÅ›cie na Wenus. CzuÅ‚a lekkość, ale na Marsie lekkość ta byÅ‚aby jeszcze wyraźniejsza. Tu mogÅ‚a wyciÄ…gnąć rÄ™kÄ™ w bok pod kÄ…tem prostym i trzymać jÄ… tak przez pół godziny bez zmÄ™czenia. Jednak najbardziej odmienne byÅ‚o oddychanie. Na Ziemi rzadko siÄ™ go caÅ‚kowicie nie zauważaÅ‚o. Oddychanie stanowiÅ‚o pewien wysiÅ‚ek, konieczność unoszenia piersi i ramion, rozsuwania żeber. Tu zaÅ› powietrze zdawaÅ‚o siÄ™ wpÅ‚ywać i wypÅ‚ywać z wÅ‚asnej woli. Nie wystÄ™powaÅ‚a tendencja do kurczenia siÄ™ w sobie podczas wydechu. Klatka piersiowa nie zapadaÅ‚a siÄ™; po prostu robiÅ‚a siÄ™ trochÄ™ mniejsza. I nie trzeba byÅ‚o oddychać szybko i pÅ‚ytko, jak na Marsie.
    Na Marsie byÅ‚oby również znacznie chÅ‚odniej, a miaÅ‚a na sobie jedynie biaÅ‚e szorty i bluzkÄ™, nic poza tym. Nie musiaÅ‚a też - byÅ‚a bardzo lekka - wkÅ‚adać żadnego obuwia do ochrony stóp. Poza tym na Wenus, co szczególnie interesowaÅ‚o wiÄ™kszość przyjeżdżajÄ…cych tu kobiet, gorsety i biustonosze byÅ‚y zupeÅ‚nie niepotrzebne. Nawet zwiotczaÅ‚e mięśnie klatki piersiowej trzymaÅ‚y siÄ™ sztywno w Å‚agodnej grawitacji Wenus, która wynosiÅ‚a ledwie trzy dwudzieste ziemskiej.
   O, tak, bez wÄ…tpienia byÅ‚a na Wenus. PotwierdzaÅ‚o to sto innych rzeczy: niskie, ciężkie chmury, gorÄ…co, doskonale rozproszone Å›wiatÅ‚o SÅ‚oÅ„ca, prawie zupeÅ‚nie nie powodujÄ…ce cieni, obfitość trawy, mgieÅ‚ka nad lasem, zapach powietrza...
   Z tego wszystkiego wynikaÅ‚o, że poznaÅ‚a już w swym życiu Wenus, ZiemiÄ™ i Marsa. Przynajmniej tyle.
   ByÅ‚a sama. Kiedy jednak obróciÅ‚a gÅ‚owÄ™, pomiÄ™dzy drzewami ujrzaÅ‚a biaÅ‚y budynek. Z drugiej zaÅ› strony, u stóp wzgórza, znajdowaÅ‚ siÄ™, jak wiedziaÅ‚a, wysoki parkan z siatki drucianej. A wiÄ™c, choć miejsce to wyglÄ…daÅ‚o przyjemnie, stanowiÅ‚o jednak rodzaj wiÄ™zienia. W zamyÅ›leniu przesunęła palcami po bluzce, która choć czysta i delikatna, byÅ‚a jednak bardzo prosta, o pospolitym kroju, taka, jakiej raczej nie nosi siÄ™ z wyboru.
   Nie czuÅ‚a siÄ™ zaniepokojona. WiedziaÅ‚a, że nazywajÄ… jÄ… Muriel Martin, i byÅ‚a prawie pewna, iż nie jest to jej prawdziwe nazwisko. Kimkolwiek jednak byÅ‚a, gdziekolwiek by siÄ™ znajdowaÅ‚a i niezależnie od sposobu, w jaki siÄ™ tu dostaÅ‚a, miaÅ‚a pewność, że poradzi sobie z tÄ… sytuacjÄ….
   Próba siÄ™gniÄ™cia pamiÄ™ciÄ… w przeszÅ‚ość, nawet niedalekÄ…, okazaÅ‚a siÄ™ doÅ›wiadczeniem niezbyt przyjemnym. ZaprzestaÅ‚a wysiÅ‚ków wobec dalekiej przeszÅ‚oÅ›ci. Nie znajdowaÅ‚a tam nic, a to "nic" cechowaÅ‚a osobliwa ostateczność. Jednak przeszÅ‚ość bliższÄ… zbadaÅ‚a sumiennie, mimo narzucajÄ…cej siÄ™ jej skÅ‚onnoÅ›ci, by tego nie robić.
   ZnalazÅ‚a tam cienie wspomnieÅ„ o badaniach i sondach, o tym, jak ktoÅ› zmuszaÅ‚ jÄ… do zrobienia czegoÅ›, czego nie mogÅ‚a zrobić. ZnalazÅ‚a też ból zwiÄ…zany z potraktowaniem jej jako coÅ› niewiele lepszego od zwierzÄ™cia, bowiem byÅ‚a czymÅ› niewiele lepszym od zwierzÄ™cia, przy Å›wiadomoÅ›ci jednak, iż jest prawie zupeÅ‚nie zrównoważonÄ… umysÅ‚owo, inteligentnÄ… istotÄ… ludzkÄ…. Ale w owym postÄ™powaniu nie byÅ‚o zÅ‚ej woli; tamci ludzie naprawdÄ™ chcieli jej pomóc.
   ZnalazÅ‚ siÄ™ jednak pewien przejaw zÅ‚ej woli; coÅ› w zwiÄ…zku z jakimÅ› funkcjonariuszem bezpieczeÅ„stwa. Ten okazaÅ‚ siÄ™ podÅ‚y. Niezbyt dobrze pamiÄ™taÅ‚a, co siÄ™ wówczas wydarzyÅ‚o, ale czÅ‚owiek ów zachowywaÅ‚ siÄ™ zdecydowanie nieprzyjemnie wdzierajÄ…c siÄ™ ze swymi pytaniami, podejrzeniami, gniewem i niedowierzaniem do umysÅ‚u, który usiÅ‚owaÅ‚ zaleczyć swe rany. ZaklasyfikowaÅ‚a go na podstawie tych nielicznych faktów, które zapamiÄ™taÅ‚a, jako drobnego, sfrustrowanego urzÄ™dnika: takiego, co to nigdy nie potrafi postÄ™pować z ludźmi, ale któremu zawsze pozwala siÄ™ na nastÄ™pnÄ… próbÄ™.
    Z dalszej przeszÅ‚oÅ›ci zaÅ› wiaÅ‚o grozÄ…. Nic z niej nie pamiÄ™taÅ‚a i nie chciaÅ‚a pamiÄ™tać. Choć z ponurym zaciÄ™ciem sondowaÅ‚a ten obszar, raczej ku swemu zadowoleniu przyjęła wymuszone na niej przeÅ›wiadczenie, iż teren ten jest dla niej niedostÄ™pny.
   UniosÅ‚a siÄ™ odrobinÄ™ z ziemi. Pozorna utrata nawet niewielkiego uÅ‚amka wagi ciaÅ‚a sprawia, iż każdy czuje siÄ™ jak sportowiec. Sportowiec zaÅ› czuje siÄ™ tak, jakby mógÅ‚ skakać ponad wierzchoÅ‚ki drzew. PobiegÅ‚a, nie dlatego, żeby jej siÄ™ Å›pieszyÅ‚o, ale po prostu miaÅ‚a na to ochotÄ™.
   ZatrzymaÅ‚a siÄ™, gdy ujrzaÅ‚a innÄ… dziewczynÄ™, również samÄ… i ubranÄ… w podobne szorty i bluzkÄ™. Dziewczyna byÅ‚a Å‚adna, ale w jej twarzy czegoÅ› brakowaÅ‚o. Muriel dostrzegÅ‚a to, jeszcze zanim do niej przemówiÅ‚a.
   Dwie minuty później obróciÅ‚a siÄ™ i odeszÅ‚a. Tamta dziewczyna jedynie jak przez mgÅ‚Ä™ uÅ›wiadamiaÅ‚a sobie, że ktoÅ› do niej mówi. WydawaÅ‚a w odpowiedzi jakieÅ› dźwiÄ™ki, które brzmiaÅ‚y potakujÄ…co; z pewnoÅ›ciÄ… nic z jej strony nie groziÅ‚o. Jednak jej współczynnik inteligencji nie przewyższaÅ‚ 60, a zapewne byÅ‚ znacznie niższy.
   W ciÄ…gu pół godziny Muriel rozmawiaÅ‚a z kilkunastoma kobietami spacerujÄ…cymi po terenie; wystarczyÅ‚o jej to, by siÄ™ domyÅ›lić, że znajduje siÄ™ w jakimÅ› zakÅ‚adzie dla upoÅ›ledzonych umysÅ‚owo.
   Jej pewność siebie nieco osÅ‚abÅ‚a. Nie zamyka siÄ™ nikogo w takim miejscu bez ważnego powodu. To puste, przerażajÄ…ce miejsce w jej przeszÅ‚oÅ›ci - czy to naprawdÄ™ byÅ‚o coÅ› strasznego, czy też zdrowy umysÅ‚ poradziÅ‚by sobie z tym z Å‚atwoÅ›ciÄ…? Czyżby miaÅ‚a do czynienia z czymÅ›, czego nie potrafiÅ‚a pokonać, przed czym uciekaÅ‚a w popÅ‚ochu zamiast dzielnie stawić mu czoÅ‚a? Teraz, jak siÄ™ jej zdawaÅ‚o, byÅ‚a zupeÅ‚nie normalna - ale może tamto byÅ‚o czymÅ›, co nie zdarza siÄ™ czÄ™sto. Może miewaÅ‚a zaburzenia umysÅ‚owe. Może...
   Odsunęła od siebie zatroskane, przerażone myÅ›li, które napÅ‚ywaÅ‚y jej do gÅ‚owy. Skoro nie zawsze bywaÅ‚a normalna, im prÄ™dzej uczyni wÅ‚aÅ›ciwy użytek z przebÅ‚ysku Å›wiadomoÅ›ci, tym lepiej.
   ZresztÄ… te inne kobiety, które tu widziaÅ‚a, nie wyglÄ…daÅ‚y na obÅ‚Ä…kane. Może zdarzaÅ‚y siÄ™ wÅ›ród nich i takie, ale wiÄ™kszoÅ›ci wydawaÅ‚y siÄ™ jedynie upoÅ›ledzone umysÅ‚owo.
   PodeszÅ‚a do domu. Zanim przeszÅ‚a przez hali, wzięła ze stojÄ…cej zaraz za drzwiami szafki parÄ™ sandałów i wsunęła je na stopy. Odruch byÅ‚ automatyczny. ZastanawiaÅ‚a siÄ™, jak czÄ™sto byÅ‚a tu przedtem... jak czÄ™sto to robiÅ‚a wÅ‚aÅ›ciwie nie wiedzÄ…c, co robi.
    ZawahaÅ‚a siÄ™ chwilÄ™, nim zdecydowaÅ‚a siÄ™ zastukać w drzwi na koÅ„cu biaÅ‚ego korytarza. Przed oczyma miaÅ‚a jasny obraz siedzÄ…cego wewnÄ…trz mężczyzny, choć nazwiska jego nie pamiÄ™taÅ‚a. Nie obawiaÅ‚a siÄ™ go, to oczywiste; byi to czÅ‚owiek stary i dobry, choć czasem zbyt gwaÅ‚towny. Powodem jej wahania byÅ‚a nagÅ‚a Å›wiadomość, iż nie ma pojÄ™cia, jak ona sama wyglÄ…da... czy jest mÅ‚oda, czy stara...
   Zdecydowanym ruchem zastukaÅ‚a w drzwi i weszÅ‚a do Å›rodka.
   Mężczyzna byÅ‚ taki, jakim go pamiÄ™taÅ‚a; od razu poznaÅ‚a, że może mu zaufać. MiaÅ‚ na sobie zwykÅ‚y garnitur, co sprawiaÅ‚o, że jak na wenusjaÅ„skie warunki byÅ‚ aż nonsensownie ciepÅ‚o ubrany. Jednak wiele starszych osób ubieraÅ‚o siÄ™ podobnie. Nie dlatego, żeby miaÅ‚y coÅ› przeciwko skÄ…pym strojom, ale po prostu uważaÅ‚y, iż niekompletnie ubrani, nie bÄ™dÄ… w stanie zachowywać siÄ™ odpowiednio dostojnie.
   - Witaj, Muriel - odezwaÅ‚ siÄ™ lekarz miÅ‚ym gÅ‚osem. - UsiÄ…dź. - ZauważyÅ‚a, że wzrok miaÅ‚ przenikliwy, wychwytajÄ…cy niemal wszystko.
   - Wydaje mi siÄ™, że już kiedyÅ› zadawaÅ‚ mi pan pytania, doktorze - rzekÅ‚a wesoÅ‚o - i niewiele siÄ™ pan ode mnie dowiedziaÅ‚. Może zechce pan spróbować jeszcze raz?
   Wyraz jego twarzy przeszedÅ‚ nieomal w zachwyt. Ów zapaÅ‚, jak zgadywaÅ‚a Muriel, pochodziÅ‚ z naturalnego współczucia i zainteresowania charakterystycznego dla wszystkich, którzy pracujÄ… wÅ›ród osób niepeÅ‚nosprawnych: byÅ‚a to radość z wszelkich oznak poprawy.
   - OdzyskaÅ‚a pani pamięć? - zapytaÅ‚.
   - Niestety, nie. W dalszym ciÄ…gu nie wiem nic o sobie. Nie wiem nawet, ile mam lat ani jak wyglÄ…dam.
   Doktor nie okazaÅ‚ rozczarowania. - Może tym zajmiemy siÄ™ najpierw - oÅ›wiadczyÅ‚. - Chce pani wiedzieć, jak pani wyglÄ…da?
   - To chyba oczywiste, że mnie to interesuje - uÅ›miechnęła siÄ™. - SpotkaÅ‚ pan kiedy kobietÄ™, która byÅ‚aby mniej lub bardziej zrównoważona psychicznie, a jednoczeÅ›nie nie wiedziaÅ‚a, czy jest wysoka, czy niska, mÅ‚oda czy stara, Å‚adna czy brzydka?
   - Zanim spojrzy pani na swoje odbicie w lustrze - rzekÅ‚ lekarz - czy pani zdaniem bÄ™dzie to wÅ‚aÅ›ciwe? To znaczy, czy nie obawia siÄ™ pani widoku swej twarzy?
   - Nie. CzujÄ™ tylko nie... - ZajÄ…knęła siÄ™.
   - W czym problem? - spytaÅ‚ lekarz przyjaźnie. PrzypomniaÅ‚a sobie, że jego nazwisko brzmi Johnston.
   - ZabrakÅ‚o mi sÅ‚owa. ChciaÅ‚am powiedzieć, że czujÄ™ jakÄ…Å› tam ciekawość, ale nie pamiÄ™tam wÅ‚aÅ›ciwego sÅ‚owa. To samo, co "bardzo silnÄ…".
    - NiezmiernÄ…?
   - O, wÅ‚aÅ›nie. CzujÄ™ tylko niezmiernÄ… ciekawość. - PrzepowiedziaÅ‚a sobie te sÅ‚owa kilka razy i stwierdziÅ‚a, że przychodzÄ… jej Å‚atwo.
    Lekarz uniósÅ‚ siÄ™ zza biurka i otworzyÅ‚ szafÄ™. - W Å›rodku jest wysokie lustro - powiedziaÅ‚.
   Muriel podniosÅ‚a siÄ™ i stanęła przed swym odbiciem. PrzygotowaÅ‚a siÄ™ psychicznie na to spotkanie, ponieważ miaÅ‚a nadziejÄ™, że jest mÅ‚oda, ale wiedziaÅ‚a też, że musi znieść ewentualne rozczarowanie, gdy okaże siÄ™, że jest stara. ChciaÅ‚a okazać siÄ™ Å‚adna, ale szansÄ™ na to wydawaÅ‚y siÄ™ maÅ‚e; miaÅ‚a jakieÅ› niejasne przeczucie, że urodÄ… nie grzeszy.
   Jednak to, co ujrzaÅ‚a, przeszÅ‚o jej wszelkie oczekiwania.
   ByÅ‚a mÅ‚oda, wyraźnie - najwyżej dwadzieÅ›cia pięć lat. I byÅ‚a piÄ™kna, olÅ›niewajÄ…co piÄ™kna... ale nawet to spostrzeżenie ustÄ…piÅ‚o na chwilÄ™ miejsca czemuÅ›, w co nigdy by nie uwierzyÅ‚a, nawet biorÄ…c pod uwagÄ™ swój caÅ‚kowity zanik pamiÄ™ci.
   Dziewczyna, którÄ… widziaÅ‚a w lustrze, byÅ‚a jej caÅ‚kowicie obca. Nigdy przedtem jej nie oglÄ…daÅ‚a.
   Po jakimÅ› czasie Muriel siedziaÅ‚a nad testem na inteligencjÄ™. PowiedziaÅ‚a doktorowi Johnstonowi, bez namowy z jego strony, że jej zdaniem udaÅ‚oby siÄ™ jej zrobić test pisemny wedle wÅ‚asnych możliwoÅ›ci, ale póki co test ustny mógÅ‚by dać wynik mylÄ…cy. Nie odrzekÅ‚ nic; daÅ‚ jej tylko skrypt i ołówek.
   PrzyglÄ…daÅ‚ siÄ™ jej, jak odpowiadaÅ‚a na pytania; nie wyglÄ…daÅ‚o na to, że jej to przeszkadza. ZauważyÅ‚, że najpierw wzięła ołówek do jednej rÄ™ki, potem do drugiej, zanim zdecydowaÅ‚a siÄ™ pisać lewÄ…, najpierw niezdarnie, potem coraz pewniej. Nie zaproponowaÅ‚ jej, by usiadÅ‚a przy biurku, ale czekaÅ‚, co zrobi. Muriel skrzyżowaÅ‚a nogi i pisaÅ‚a zupeÅ‚nie swobodnie trzymajÄ…c skrypt na kolanie. Stenografistka? zastanawiaÅ‚ siÄ™.
   Wyraźnie byÅ‚a zupeÅ‚nie zdrowa psychicznie, ale ten typ amnezji intrygowaÅ‚ go. ByÅ‚ osobliwie selektywny. Dziwne, że nie pamiÄ™taÅ‚a nic z wÅ‚asnego życia, a jednak dysponowaÅ‚a normalnÄ… wiedzÄ… ogólnÄ… i sÅ‚ownictwem osoby wyksztaÅ‚conej. ZdawaÅ‚ sobie sprawÄ™, że nie postÄ™puje z niÄ… tak, jak zalecajÄ… podrÄ™czniki, ale miaÅ‚ pewność bez dÅ‚uższego zastanawiania siÄ™, że o wiele lepiej bÄ™dzie dać jej umysÅ‚owi zbyt wiele zajÄ™cia niż zbyt maÅ‚o. Prawie nie korzystaÅ‚a z wskazówek, jak odpowiadać na pytania testu. OdnalazÅ‚a sposób, w jaki zostaÅ‚ zbudowany, i zagÅ‚Ä™biÅ‚a siÄ™ w pracy nad nim.
   Gdy skoÅ„czyÅ‚a test, oddaÅ‚a skrypt lekarzowi. Ten odsunÄ…Å‚ go na bok.
   - Nie sprawdzi pan? ChciaÅ‚abym wiedzieć, jak mi poszÅ‚o - powiedziaÅ‚a.
   - Zwykle nie robi siÄ™ tego.
   - Wiem o tym. Ale sÄ…dzÄ™, że pomogÅ‚oby mi to. Nie wiem, czy jestem powyżej, czy poniżej przeciÄ™tnej. Åšwiadomość tego pomogÅ‚aby mi zaplanować swoje życie, gdy przyjdzie na to czas. Bardzo proszÄ™, niech mi pan powie, co wykazuje test.
    Jej zaufanie ujęło go. Od chwili, gdy weszÅ‚a do gabinetu, czuÅ‚a siÄ™ swobodnie, jakby byÅ‚a w domu, jakby ta sytuacja nie przeszÅ‚a jej.
   SprawdziÅ‚ test i porównaÅ‚ z wzorcem.
   - Daje to pani współczynnik inteligencji ponad 130 - powiedziaÅ‚.
   - Co to znaczy?
   - Å»e należy pani do górnych dwóch procent spoÅ‚eczeÅ„stwa, jeÅ›li chodzi o inteligencjÄ™. WiÄ™cej test nie jest w stanie powiedzieć. Jego standardowy przedziaÅ‚ wynosi piÄ™tnaÅ›cie... czy pani rozumie, o czym mówiÄ™?
   - Chyba tak. Oznacza to, że przedziaÅ‚ piÄ™tnastu punktów obejmuje mniej wiÄ™cej jednÄ… trzeciÄ… spoÅ‚eczeÅ„stwa. Jedna trzecia miÄ™dzy 85 i 100 oraz jedna trzecia miÄ™dzy 100 i 115. A ja mam 130.
   - Ponad 130. Tym samym test nie podejmuje siÄ™ ustalić pani poziomu inteligencji. Jego zdaniem jest stopniowanie osób normalnych i subnormalnych w pewnym zakresie, którego nie należy przeceniać.
   - Nie w sposób absolutny, ale...?
   - Empiryczny. Statystyczny.
   - Rozumiem. Jaki jest nastÄ™pny ruch?
   Jego twarz znienacka stwardniaÅ‚a, staÅ‚a siÄ™ nawet gniewna. WiedziaÅ‚a jednak, iż ów gniew nie byÅ‚ skierowany przeciwko niej.
   - Departament bezpieczeÅ„stwa - odrzekÅ‚. - ŻądajÄ… nastÄ™pnego widzenia z paniÄ…, jak tylko bÄ™dzie to możliwe. Niestety, wÅ‚aÅ›nie teraz okazaÅ‚o siÄ™ to możliwe. Przykro mi, pani Martin. Czy pani pamiÄ™ta coÅ› z poprzedniej wizyty oficera bezpieczeÅ„stwa?
   - Tak, trochÄ™... i to, co pamiÄ™tam, nie przypada mi do gustu. Cóż to jest - ten departament bezpieczeÅ„stwa? Dlaczego tak pragnÄ… mnie widzieć?
   - UważajÄ…, że pani może być szpiegiem MurraÅ„czyków - rzekÅ‚ lekarz szyderczym tonem.
   - Murrane - zadumaÅ‚a siÄ™ dziewczyna. - Nigdy tam nie byÅ‚am i nie ciÄ…gnie mnie tam. Wojna mnie nie interesuje.
   - Wie pani o wojnie? - spytaÅ‚ szybko lekarz.
   - Tylko tyle, że jest. Och, no dobrze, doktorze, skoro muszÄ™ oglÄ…dać tego czÅ‚owieka, nich to bÄ™dzie już teraz, jak najprÄ™dzej.
   Doktor Johnston przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ jej przez kilka chwil, po czym skinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…. ZdjÄ…Å‚ sÅ‚uchawkÄ™ telefonu stojÄ…cego na jego biurku.
        III
       PielÄ™gniarka Brayne paplaÅ‚a jak najÄ™ta. SÅ‚owa wylewaÅ‚y siÄ™ z niej na ksztaÅ‚t werbalnego perpetuum mobile, którego "rytm pracy" byÅ‚ nawet przyjemny, jeÅ›li nie zwracaÅ‚o siÄ™ uwagi na treść słów.
    - Tak, ma pani moje wymiary; drobne różnice sÄ… zupeÅ‚nie niewidoczne - powiedziaÅ‚a obrzucajÄ…c bacznym spojrzeniem Muriel. - Lepiej poÅ›pieszmy siÄ™, panno Martin... a w ogóle, czy mogÄ™ mówić do ciebie po imieniu? Oficer bezpieczeÅ„stwa powiedziaÅ‚, że przyjdzie koÅ‚o czwartej, ale to do niego podobne, że zjawi siÄ™ ponad dwie godziny wczeÅ›niej, by zastać ciÄ™ nieprzygotowanÄ…. Taki jest ich styl pracy. OczywiÅ›cie to wszystko jest konieczne i niewÄ…tpliwie wykonujÄ… oni pożytecznÄ… pracÄ™, ale czÅ‚owiek zastanawia siÄ™ czasem, dlaczego sÄ… przy tym tacy nieprzyjemni. Tak siÄ™ cieszÄ™, że już siÄ™ czujesz dobrze... zawsze uważaÅ‚am, że ty jesteÅ› inna niż wszystkie pozostaÅ‚e, bo wyglÄ…daÅ‚aÅ› tak inteligentnie nawet kiedy... ale już po wszystkim i jestem pewna, że nie zbÅ‚aźnisz siÄ™ przad tym oficerem i pokażesz mu, że nie może tobÄ… pomiatać - bo naprawdÄ™ nie może, jeÅ›li tylko nie zapomnisz, że nie masz siÄ™ czego obawiać. Oni sÄ… twardzi i podejrzliwi, a do ludzi zabierajÄ… siÄ™ w ten sposób, że ich denerwujÄ… i wprawiajÄ… w popÅ‚och, a jeÅ›li ktoÅ› nie chce siÄ™ zdenerwować, to muszÄ… ustÄ…pić i zachowywać siÄ™ porzÄ…dnie. Doktor Johnston mówi, że to barbarzyÅ„stwo, iż wolno im tu przychodzić i...
    I tak dalej, i tak dalej. Muriel nawet trochÄ™ sÅ‚uchaÅ‚a tego potoku słów, bowiem jej wiadomoÅ›ci byÅ‚y tak nikÅ‚e, że mogÅ‚a siÄ™ czegoÅ› dowiedzieć nawet od siostry Brayne.
   Minęły zaledwie dwie godziny od chwili, gdy odzyskaÅ‚a w ogrodzie caÅ‚kowitÄ… Å›wiadomość. WiedziaÅ‚a już, że sześć tygodni temu znaleziono jÄ… w odlegÅ‚ej o osiemdziesiÄ…t kilometrów wiosce Norburn, w której pojawiÅ‚a siÄ™ brudna, z potarganymi wÅ‚osami i caÅ‚kowicie oszoÅ‚omiona. W okolicy zorganizowano poszukiwania rozbitego statku czy samolotu, którym mogÅ‚a lecieć, ale niczego nie znaleziono. Zrazu padÅ‚o przypuszczenie, że cierpi na zwykÅ‚y szok powypadkowy, ale wkrótce okazaÅ‚o siÄ™, że jest w tym coÅ› wiÄ™cej. Zabrano jÄ… do zakÅ‚adu opiekuÅ„czego, nie dlatego, że uznano, iż bÄ™dzie to dla niej najwÅ‚aÅ›ciwsze miejsce staÅ‚ego pobytu, ale ponieważ trzeba byÅ‚o posÅ‚ać jÄ… gdzieÅ›, gdzie siÄ™ niÄ… zajmÄ….
   - Doktor Johnston ma zupeÅ‚nÄ… sÅ‚uszność - powiedziaÅ‚a pielÄ™gniarka Brayne. - BÄ™dziesz siÄ™ czuÅ‚a znacznie pewniej wiedzÄ…c, że wyglÄ…dasz korzystnie.
   - MyÅ›lisz? - zastanowiÅ‚a siÄ™ Muriel. - Moim zdaniem to nie bÄ™dzie miaÅ‚o żadnego znaczenia, Helen.
   - Nie obchodzi ciÄ™, jak jesteÅ› ubrana?
   - Nie.
   To wyznanie nieomal sprawiÅ‚o, że siostra Brayne oniemiaÅ‚a na chwilÄ™.
   To doktor Johnston wpadÅ‚ na pomysÅ‚, żeby Muriel odÅ›wieżyÅ‚a nieco swój wyglÄ…d przed przybyciem oficera bezpieczeÅ„stwa; ona sama zgodziÅ‚a siÄ™, że z jednego punktu widzenia pomysÅ‚ byÅ‚ nienajgorszy. Ludzie mimo wszystko sÄ…dzÄ… innych po wyglÄ…dzie. JeÅ›li ktoÅ› wyglÄ…da schludnie i jest nieskazitelnie ubrany, ludzie postÄ™pujÄ… z nim ostrożnie, bojÄ…c siÄ™, co mógÅ‚by o nich pomyÅ›leć, i czujÄ…c siÄ™ niepewnie. Ostatecznie jednak decyduje sposób zachowania.
    W każdym razie Helen Brayne zaoferowaÅ‚a siÄ™, że zabierze jÄ… do siebie, by zrobić coÅ› z jej wyglÄ…dem. Muriel wzięła już prysznic i siedziaÅ‚a teraz w sypialni pielÄ™gniarki czekajÄ…c cierpliwie, aż ta zdecyduje siÄ™, w czym Muriel powinna wystÄ…pić.
   - JesteÅ› max czy min? - spytaÅ‚a pielÄ™gniarka.
   - Niestety, nie rozumiem - odparÅ‚a Muriel. - DomyÅ›lam siÄ™, że oznacza to maximum i minimum, ale to mi niczego nie daje.
   - Na pewno to wiedziaÅ‚aÅ›, ale zapomniaÅ‚aÅ› - rzekÅ‚a Helen. - Wszyscy sÄ… albo max albo min. Ci pierwsi noszÄ… przy każdej okazji tyle, ile da siÄ™ na siebie wÅ‚ożyć, za to ci drudzy starajÄ… siÄ™ nosić jak najmniej.
   Muriel uÅ›miechnęła siÄ™. - Nie, to dla mnie coÅ› nowego... ale przecież ludzie nie trzymajÄ… siÄ™ sztywno jednego stylu?
   - Wszystko jest dobrze, jak ma siÄ™ wÅ‚asny gust - powiedziaÅ‚a wesoÅ‚o pielÄ™gniarka. - Ale ile dziewczyn go ma? JeÅ›li ubierajÄ… siÄ™ wedÅ‚ug systemu: max-min, jasne-ciemne, proste-plisowane, to z pewnoÅ›ciÄ… prawie zawsze bÄ™dÄ… dobrze ubrane. Te zmiany majÄ… sens, naprawdÄ™. Gdy któraÅ› natka na siebie ciuchów idÄ…c na bal, a za to na przyjÄ™cie ogrodowe przyjdzie prawie goÅ‚a, to jej osobowość nie ma szans siÄ™ ujawnić. Na pewno nie sÅ‚yszaÅ‚aÅ› o max-min? Wydaje siÄ™, że wiesz bardzo dużo, a ten styl panuje już od piÄ™ciu lat.
   Muriel to zaciekawiÅ‚o. - To znaczy na Wenus i na Ziemi?
   - I na Marsie.
   - A jeÅ›li ja nie byÅ‚am ani na Wenus, ani na Ziemi, ani na Marsie przez ostatnie pięć lat?
   Helen nagle zaprzestaÅ‚a swej wesoÅ‚ej paplaniny i przeistoczyÅ‚a siÄ™ w niezwykle sprawnÄ… pielÄ™gniarkÄ™. - Rozumiem, co masz na myÅ›li. Ale mogÅ‚aÅ› też stracić pamięć pięć lat temu. Lecz jeÅ›li nie byÅ‚o ciÄ™ tu, musiaÅ‚aÅ› przebywać na Murrane.
   - Murrane? Nigdy tam nie byÅ‚am. Nie ma żadnych innych możliwoÅ›ci?
   - Nic o czymÅ› podobnym nie wiem - chyba że braÅ‚aÅ› udziaÅ‚ w jakiejÅ› wyprawie badawczej. No wiÄ™c co wybierasz: max czy min?
   - Chyba max.
   Helen wyglÄ…daÅ‚a na zdziwionÄ…. - No, niech ci bÄ™dzie, skoro chcesz. Kobiety, które majÄ… twojÄ… figurÄ™, zwykle starajÄ… siÄ™ tego dowieść - chyba rozumiesz, co mam na myÅ›li. SÅ‚uchaj, Muriel - znowu wpadÅ‚a w poważny ton - nie podsuwaj temu facetowi z bezpieczeÅ„stwa pomysÅ‚u, że przez ostatnie pięć lat byÅ‚aÅ› poza naszym UkÅ‚adem. Oni sÄ… podejrzliwi z powoÅ‚ania.
   ObróciÅ‚a siÄ™ ponownie ku szufladzie, której zawartość przeglÄ…daÅ‚a.
   Muriel doszÅ‚a do wniosku, że być może ludzie z bezpieczeÅ„stwa muszÄ… być twardzi i podejrzliwi, i nieustÄ™pliwi, by zrównoważyć uprzejmość takich osób, jak doktor Johnston i pielÄ™gniarka Brayne, którzy zdawali siÄ™ przyjmować na wiarÄ™, że ona nie może być szpiegiem, sabotażystkÄ… czy kimkolwiek podobnym.
   Ona sama nie odważyÅ‚a siÄ™ tego przyjąć na wiarÄ™.
   OkazaÅ‚o siÄ™, że siostra Brayne dobrze wyczuÅ‚a oficera. Kiedy jeszcze czesaÅ‚a wÅ‚osy Muriel, ponad dwie godziny przed umówionym terminem, nadeszÅ‚o nagle wezwanie przyniesione przez innÄ…, dość wystraszonÄ… pielÄ™gniarkÄ™. Kapitan Clark znajdowaÅ‚ siÄ™ w gabinecie doktora Johnstona i chciaÅ‚ natychmiast widzieć Muriel Martin.
   Lekarz spotkaÅ‚ jÄ… w korytarzu i zapewne wbrew wszelkim przepisom oÅ›wiadczyÅ‚ jej gwaÅ‚townie, że jeÅ›li ten sztywny, nadÄ™ty gliniarz powie coÅ›, co jej siÄ™ nie spodoba, niech no tylko Muriel naciÅ›nie guzik pod biurkiem, a doktor przybiegnie, by rozerwać tamtego na strzÄ™py.
   - DziÄ™kujÄ™, doktorze - rzekÅ‚a ciepÅ‚o Muriel - ale nie sÄ…dzÄ™, by teraz okazaÅ‚o siÄ™ to konieczne.
   PrzypomniaÅ‚a sobie coÅ› niecoÅ› z tamtej poprzedniej wizyty oficera bezpieczeÅ„stwa. PotrafiÅ‚a wówczas wypowiedzieć tylko kilka słów i nie byÅ‚a w stanie zrozumieć, co siÄ™ wokół niej dzieje. OdczuÅ‚a jednak agresywność tamtego czÅ‚owieka, jego podejrzliwość, jego wÅ›ciekÅ‚ość; emocje, które go przepeÅ‚niaÅ‚y, odebraÅ‚a jako fizyczny atak na niÄ…. Raz szarpnÄ…Å‚ jÄ… brutalnie i choć wÅ‚aÅ›ciwie nic jej takiego nie zrobiÅ‚, poczuÅ‚a przerażenie i caÅ‚kowitÄ… bezsilność. PróbowaÅ‚ wydostać z niej prawdÄ™ siÅ‚Ä…, podczas gdy jedyny możliwy sposób dowiedzenia siÄ™ czegokolwiek o niej, o czym na pewno uprzedziÅ‚ go doktor Johnston, polegaÅ‚ na bezgranicznej delikatnoÅ›ci i cierpliwoÅ›ci.
   Muriel otworzyÅ‚a drzwi gabinetu i weszÅ‚a do Å›rodka. Tym razem wszystko wyglÄ…daÅ‚o zupeÅ‚nie inaczej niż jeszcze niedawno, gdy byÅ‚a tu poprzednio. Mężczyzna siedzÄ…cy za biurkiem byÅ‚ mÅ‚odszy, niż siÄ™ spodziewaÅ‚a, nie tak surowy, jak oczekiwaÅ‚a, ale równie ponury i poważny. MiaÅ‚ na sobie jakiÅ› mundur, niebieski i elegancko zaprasowany. Gdy weszÅ‚a, podniósÅ‚ wzrok znad jakichÅ› papierów, które trzymaÅ‚ w rÄ™ku.
   Muriel byÅ‚a zadowolona z tego, że wyglÄ…da schludnie i atrakcyjnie. Przez maleÅ„ki uÅ‚amek sekundy oczy kapitana Clarka rozszerzyÅ‚y siÄ™ i przemknęły po jej postaci. PoznaÅ‚a wówczas, że pozostaÅ‚ nadal czÅ‚owiekiem, nie maszynÄ…, i pomyÅ›laÅ‚a, że dla tego jednego momentu warto byÅ‚o podjąć trud ubierania.
   Oficer powróciÅ‚ do swego poprzedniego wyrazu twarzy. - ChcÄ™ wyprowadzić paniÄ… z bÅ‚Ä™du - oÅ›wiadczyÅ‚ chÅ‚odno - co do wszystkich opinii, jakie mogÅ‚a pani usÅ‚yszeć na temat departamentu bezpieczeÅ„stwa w tym cokolwiek maÅ‚o nam przyjaznym zakÅ‚adzie.
   ByÅ‚o to nieuczciwe zagranie. W typowy dla departamentu bezpieczeÅ„stwa sposób, nawet wobec dziewczyny znajdujÄ…cej siÄ™ w domu opieki zaczÄ…Å‚ od próby zastraszenia, podminowania jej pewnoÅ›ci siebie.
   - ProszÄ™ bardzo - powiedziaÅ‚a swobodnie Muriel. - Jestem wyprowadzona z bÅ‚Ä™du.
   - Nie pozwoliÅ‚em pani siadać - rzekÅ‚ ostro Clark, gdy zbliżyÅ‚a siÄ™ do krzesÅ‚a.
   UsiadÅ‚a. - Kapitanie Clark - oÅ›wiadczyÅ‚a - przyszÅ‚am tu zdecydowana pomóc panu, ile tylko bÄ™dÄ™ mogÅ‚a. Czy naprawdÄ™ zamierza pan upierać siÄ™ przy tym, by mi to utrudnić?
   - Tak - odrzekÅ‚.
   - Dlaczego?
   - To ja zadajÄ™ pytania.
   - Jeszcze żadnego pan nie zadaÅ‚.
   - Dlaczego chce mi pani pomóc? Bo ma pani coÅ› do ukrycia?
   Muriel rozeÅ›miaÅ‚a siÄ™. - To możliwe. Ukrywam to z powodzeniem i przed sobÄ…, a paÅ„ska pomoc, lub kogokolwiek innego, przydaÅ‚aby mi siÄ™, by stwierdzić, co to może być.
   - Czy zdaje pani sobie sprawÄ™, że mam nad paniÄ… wÅ‚adzÄ™ życia i Å›mierci?
   - Nie. Na pewno tak nie jest.
   - DajÄ™ pani uroczyste sÅ‚owo honoru, że gdybym byÅ‚ przekonany, iż jest pani MurrankÄ… i ma jakÄ…kolwiek szansÄ™ ucieczki, zastrzeliÅ‚bym paniÄ… tu, na miejscu.
   - Och, bez wÄ…tpienia. Ale przecież to nie ma nic do rzeczy, prawda?
   Już jakiÅ› czas temu uÅ›wiadomiÅ‚a sobie, że mężczyzna odgrywa przed niÄ… pewnÄ… rolÄ™. Poprzedni urzÄ™dnik bezpieczeÅ„stwa, którego przypominaÅ‚a sobie jak przez mgÅ‚Ä™, byÅ‚ albo czÅ‚owiekiem innego pokroju, albo znacznie lepszym aktorem - ale cele ich obu byÅ‚y takie same. Obaj próbowali niÄ… pomiatać, zdenerwować, przerazić. Tylko pierwszemu siÄ™ to udaÅ‚o. Drugi byÅ‚ skazany na niepowodzenie.
   - Jaki jest pani stosunek do wojny z Murrane?
   - ZupeÅ‚nie mnie ona nie interesuje.
   - Jak to? - warknÄ…Å‚ Clark. - Walczymy o nasz UkÅ‚ad, o nasze życie, a paniÄ… to nie interesuje?
   - Niestety, nie. Może nie miaÅ‚am nic wspólnego z tÄ… wojnÄ….
   - Niech pani nie próbuje siÄ™ tÅ‚umaczyć. Sam dobrze widzÄ™, co oznaczajÄ… te odpowiedzi. Uważa pani, że powinniÅ›my siÄ™ poddać MurraÅ„czykom?
   - Nic mi o tym nie wiadomo. Niech pan nie zapomina, że dopiero co naprawdÄ™ siÄ™ obudziÅ‚am. Czego pan chce, znowu mnie uÅ›pić?
   - Ach, tak - powiedziaÅ‚ cicho Clark - wiÄ™c tu jest pani czuÅ‚e miejsce, co?
    - Nic podobnego. Moje pytanie byÅ‚o jedynie zwykÅ‚Ä… proÅ›bÄ… o informacjÄ™.
    Clark podniósÅ‚ siÄ™ zza biurka. - ProszÄ™ siÄ™ przysunąć - poleciÅ‚ stajÄ…c nad niÄ….
   - Po co? - spytaÅ‚a nieufnie Muriel.
   - PrzysuÅ„ siÄ™! - ryknÄ…Å‚.
   Dosunęła krzesÅ‚o do biurka. MiaÅ‚a teraz już pewność, że nic poważnego siÄ™ jej nie przytrafi. Clark wyjÄ…Å‚ z kieszeni maÅ‚e plastykowe pudeÅ‚ko, poÅ‚ożyÅ‚ je przed niÄ… na blacie biurka i otworzyÅ‚. W Å›rodku znajdowaÅ‚ siÄ™ klucz telegraficzny, maleÅ„ka żaróweczka i brzÄ™czyk.
   - ProszÄ™ nacisnąć klucz - poleciÅ‚ jej. - Kiedy Å›wiateÅ‚ko siÄ™ zapali i odezwie siÄ™ brzÄ™czyk, proszÄ™ jak najszybciej zwolnić klucz. Jasne?
   - Tak. - Muriel przeszukaÅ‚a zakamarki swego umysÅ‚u szukajÄ…c znaczenia terminu "czas reakcji", lecz choć rozumiaÅ‚a go doskonale, brakowaÅ‚o wÅ‚aÅ›ciwych słów.
   DwadzieÅ›cia razy rozlegaÅ‚ siÄ™ brzÄ™czyk i zapalaÅ‚a siÄ™ żaróweczka. Po zakoÅ„czeniu testu Clark otworzyÅ‚ tylnÄ… Å›ciankÄ™ pudeÅ‚ka i wyjÄ…Å‚ kartÄ™ z odczytem.
   - Zero trzydzieÅ›ci sześć, zero dwadzieÅ›cia dziewięć, dwadzieÅ›cia siedem, trzydzieÅ›ci dwa, trzydzieÅ›ci jeden... - przeczytaÅ‚.
   - Nie wierzÄ™ panu - rzekÅ‚a Muriel.
   MruknÄ…Å‚ coÅ›, ale nie pokazaÅ‚ jej karty. On jest bardzo zÅ‚ym aktorem, pomyÅ›laÅ‚a Muriel. ByÅ‚o zupeÅ‚nie oczywiste, że ani trochÄ™ jej już nie podejrzewa, aczkolwiek nadal zachowuje pozory szorstkoÅ›ci. Kapitan Clark jest zupeÅ‚nie miÅ‚y, pomyÅ›laÅ‚a wyczuwajÄ…c porzÄ…dny charakter pod jego groźnÄ… powÅ‚okÄ… zewnÄ™trznÄ….
   OdnalazÅ‚a znaczenie terminu, którego szukaÅ‚a. - MurraÅ„czycy majÄ… wiÄ™c dÅ‚uższy czas reakcji niż my, prawda? - spytaÅ‚a, zaciekawiona.
   - Nie wiedziaÅ‚a pani tego?
   - Chyba jednak wiedziaÅ‚am. Czy zatrzymanie nastÄ™puje w synapsach?
   ChciaÅ‚ warknąć na niÄ…, ale mu nie wyszÅ‚o. - Nie. Wolniejszy jest czas przebiegu przez włókna nerwowe.
   - OczywiÅ›cie. Zakres od czterech do sześćdziesiÄ™ciu metrów na sekundÄ™, a nie od piÄ™ciu do stu. Åšmieszne, jakÄ… mam pamięć do liczb. No, ale w takim razie nie może to być rozstrzygajÄ…cy test.
   Clark spróbowÅ‚ udać gorzkÄ… ironiÄ™. - A pani ma pewnie coÅ› lepszego?
   - Na pewno bym znalazÅ‚a. Może badanie krwi. Czy nie ma czegoÅ› w powietrzu Murrane, jakiejÅ› substancji rozpuszczajÄ…cej siÄ™ we krwi, która ma wpÅ‚yw na dziaÅ‚anie gruczołów dokrewnych - modyfikuje reakcje chemiczne, zmienia niektóre enzymy...
    - No pewnie - odrzekÅ‚ Clark, - Tylko że ja nie noszÄ™ przy sobie laboratorium analitycznego. A to mogÄ™ wÅ‚ożyć do kieszeni. Ale, ale - podobno ma pani zanik pamiÄ™ci? - dodaÅ‚, zapominajÄ…c o potrzebie twardej postawy.
    - Sama siÄ™ zdziwiÅ‚am, że to pamiÄ™tam - odrzekÅ‚a Muriel, zadowolona z siebie, - Wie pan co? Sama sobie zrobiÄ™ badanie krwi i powiem panu, czy jestem MurrankÄ…, czy nie.
    Tego już byÅ‚o za wiele nawet dla kapitana Clarka. WytrzeszczyÅ‚ na niÄ… na chwilÄ™ oczy, po czym rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™.
    - No, dobrze - rzekÅ‚ - WygraÅ‚aÅ›. MogÄ™ mówić do ciebie po imieniu?
   
    IV
   
   Kiedy kapitan Peter Clark opuÅ›ciÅ‚ dom opieki w Veborn, powinien byÅ‚ już zacząć zapominać o istnieniu Muriel Martin. Jego obowiÄ…zki w departamencie bezpieczeÅ„stwa obejmowaÅ‚y kontrwywiad i nic poza tym. Upewniwszy siÄ™, iż Muriel nie jest MurrankÄ…, wykonaÅ‚ swoje zadanie i jeÅ›li idzie o jego rolÄ™ w tej sprawie, dziewczyna powinna byÅ‚a przestać dla niego istnieć.
    Jednak MurraÅ„czycy, którzy pracowali nad Muriel, nie uwzglÄ™dnili faktu, iż Peter Clark byÅ‚ mÅ‚odszy od wiÄ™kszoÅ›ci oficerów bezpieczeÅ„stwa, a poza tym zawsze lubiÅ‚ inteligentne brunetki, które nie tracÄ… panowania nad sobÄ…. MurraÅ„czycy, rzecz jasna, mieli zupeÅ‚nie inne mniemanie o pracownikach bezpieczeÅ„stwa i z pewnoÅ›ciÄ… nie uważali ich za istoty ludzkie.
   Zamiast wiÄ™c zapomnieć o istnieniu dziewczyny, Clark wyszukiwaÅ‚ coraz to nowe powody, by dalej zajmować siÄ™ tÄ… sprawÄ… oraz Muriel.
   Tymczasem w domu opieki Muriel zapewniaÅ‚a doktora Johnstona oraz siostrÄ™ Brayne, że oficerowie bezpieczeÅ„stwa nie sÄ… wcale tacy źli, za jakich ich siÄ™ powszechnie uważa.
   - Potem siÄ™ przede mnÄ… wytÅ‚umaczyÅ‚ - powiedziaÅ‚a. - Może nie powinnam tego powtarzać, ale moim zdaniem nic siÄ™ nie stanie, jeÅ›li to wyjawiÄ™. MurraÅ„czycy majÄ… kompleks niższoÅ›ci, z którym nie potrafiÄ… sobie poradzić. OczywiÅ›cie zaprzeczajÄ… temu; chwalÄ… siÄ™ nawet, że każdy MurraÅ„czyk jest lepszy od dowolnego Ziemianina o każdej porze dnia i nocy, ale to nie zmienia istoty rzeczy. MajÄ… postawÄ™ gniewnie defensywnÄ…. Natomiast najÅ‚atwiej ich wykryć przyjmujÄ…c postawÄ™ gniewnie agresywnÄ…. WidziaÅ‚am, że Clark tylko próbuje mnie rozzÅ‚oÅ›cić, a to, co mówiÅ‚, nie miaÅ‚o wiÄ™kszego znaczenia. Toteż nie udaÅ‚o siÄ™ mu rozgniewać mnie ani trochÄ™.
    Kiedy to mówiÅ‚a, doktor Johnston przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ jej uważnie. - Jest pani caÅ‚kowicie zdrowa psychicznie, panno Martin - powiedziaÅ‚. - Szczerze mówiÄ…c, rzadko udaje mi siÄ™ spotkać kogoÅ› zdrowszego pod tym wzglÄ™dem. Jest pani nieomal agresywnie zdrowa.
   Muriel rozeÅ›miaÅ‚a siÄ™. - Tak. Ale proszÄ™ mi powiedzieć... co mam teraz robić?
    - Może pani stÄ…d wyjść, kiedy tylko pani zechce, skoro departament bezpieczeÅ„stwa już paniÄ… sprawdziÅ‚. Ale nie na wiele siÄ™ to pani zda, skoro nie ma pani pracy, żadnych krewnych czy pieniÄ™dzy. ProponujÄ™ pani pracÄ™ w naszym biurze. Wiele tu pani nie zarobi, ale przynajmniej bÄ™dzie pani niezależna, a my pomożemy pani potem siÄ™ jakoÅ› ustawić.
   - DziÄ™kujÄ™, panie doktorze - odparÅ‚a ciepÅ‚o Muriel. - ZrobiÄ™ tak, jak pan radzi, przynajmniej na razie. NaprawdÄ™ jestem wolna?
   - OczywiÅ›cie. Zanik pamiÄ™ci to nie przestÄ™pstwo. Nigdy nie zostaÅ‚a pani ubezwÅ‚asnowolniona, a zresztÄ… nasz zakÅ‚ad to nie dom wariatów.
   Siostra Brayne, osoba uczuciowa, impulsywnie otoczyÅ‚a Muriel ramieniem. - Nie damy ci siÄ™ tu smucić - oÅ›wiadczyÅ‚a.
   Trzy dni później Muriel przejęła caÅ‚kowitÄ… kontrolÄ™ nad biurem zakÅ‚adu. Nikt poza niÄ… nie miaÅ‚ najmniejszych zdolnoÅ›ci organizacyjnych i wszyscy byli szczęśliwi, że ktoÅ› chciaÅ‚ wziąć ster w swoje rÄ™ce.
   Muriel nie byÅ‚a jednak przekonana, iż pracowaÅ‚a kiedykolwiek przedtem w biurze. StwierdziÅ‚a, że znacznie bardziej znajoma jest dla niej apteka. Stopniowo pewne przypuszczenia zostaÅ‚y potwierdzone lub odrzucone. Muriel miaÅ‚a coÅ› wspólnego z chemiÄ…, ale nie z medycynÄ…. Tym niemniej biologia byÅ‚a jej w dużym stopniu znajoma, a kiedy z czasem odkryÅ‚a antropologiÄ™, przedmiot ten okazaÅ‚ siÄ™ również nieobcy. W mechanice przejawiÅ‚a caÅ‚kowitÄ… ignorancjÄ™; dynamika byÅ‚a dla niej terra incognita. MówiÄ…c szczerze, w przedmiotach technicznych byÅ‚y i takie, o których w ogóle nigdy nie sÅ‚yszaÅ‚a. Chemia za to byÅ‚a najpewniejsza. OdzyskiwaÅ‚a caÅ‚e partie dawnej wiedzy czytajÄ…c tylko nalepki na butelkach z odczynnikami.
   Przez caÅ‚y ten czas uczyÅ‚a siÄ™ i to z ochotÄ…. CzÄ™sto spoglÄ…daÅ‚a jedynie na nazwÄ™ jakiejÅ› substancji, a w jej pamiÄ™ci pojawiaÅ‚y siÄ™ informacje na temat wÅ‚asnoÅ›ci tej substancji i jej zastosowania. Czwartego dnia przyszedÅ‚ do niej gość.
   - Å»aden tam "kapitan Clark" - zaprotestowaÅ‚. - Mów do mnie "Peter". Dasz radÄ™ wziąć wolne popoÅ‚udnie?
   - Swobodnie - odparÅ‚a - jeÅ›li przedstawisz mi jakiÅ› dobry powód.
   ZmarszczyÅ‚ czoÅ‚o. - Nie wiem, czy powód ten bÄ™dzie dobry czy zÅ‚y - przyznaÅ‚ - ale staraÅ‚em siÄ™ go wymyÅ›lić przez caÅ‚y czas, odkÄ…d widzieliÅ›my siÄ™ po raz ostatni.
   RozeÅ›miaÅ‚a siÄ™ i zwolniÅ‚a siÄ™ z pracy na popoÅ‚udnie.
   Nie zostali na terenie zakÅ‚adu, ale i nie odeszli daleko. Na Wenus nigdzie nie można byÅ‚o usiąść bez caÅ‚kowitego przemoczenia odzieży, ale Peter byÅ‚ przygotowany: na parujÄ…cej trawie rozpostarÅ‚ pÅ‚achtÄ™ z tworzywa sztucznego. Muriel usiadÅ‚a na jednym rogu i gestem wskazaÅ‚a mu miejsce po przeciwnej stronie.
   - Nie za blisko - oÅ›wiadczyÅ‚a. - MogÄ™ być mężatkÄ…, sam rozumiesz, wiÄ™c lepiej na wszelki wypadek nie zaryzykujÄ™ niewiernoÅ›ci.
   Oczy Petera rozszerzyÅ‚y siÄ™. - Nigdy o tym nie pomyÅ›laÅ‚em - powiedziaÅ‚. - Pokaż rÄ™kÄ™... popatrz, nie ma Å›ladu po obrÄ…czce!
   - To niczego nie dowodzi - uÅ›miechnęła siÄ™. - A co z tym powodem, który miaÅ‚eÅ› mi przedstawić?
   Peter spoważniaÅ‚ nieco. - Szczerze mówiÄ…c, z poczÄ…tku szukaÅ‚em tylko pretekstu, żeby znowu ciÄ™ zobaczyć - przyznaÅ‚. - A gdybym go nie znalazÅ‚, to i tak bym przyszedÅ‚. Ale myÅ›lÄ™, że jednak mam ten powód. Czy jest coÅ› w twojej przeszÅ‚oÅ›ci, na ile jÄ… pamiÄ™tasz, na temat tego, w jaki sposób postradaÅ‚aÅ› pamięć? Cokolwiek?
   PokrÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ…. - A czy coÅ› z tego wynika?
   - Owszem. Nie straciÅ‚aÅ› pamiÄ™ci sama z siebie. KtoÅ› ci w tym pomógÅ‚.
   PowiedziaÅ‚ to bez ogródek, a Muriel nie tylko od razu go zrozumiaÅ‚a, ale i caÅ‚kowicie siÄ™ z nim zgodziÅ‚a.
   - Ale jak siÄ™ to mogÅ‚o stać? - spytaÅ‚a. - Ma to oznaczać, że ktoÅ› daÅ‚ mi po gÅ‚owie, czy co?
   - Nie, zupeÅ‚nie nie to. JeÅ›li ktoÅ› traci pamięć drogÄ…, że tak powiem, naturalnÄ…, nie zachowuje siÄ™ normalnie i tak jak ty, kiedy jedynym objawem jest brak wÅ‚asnej przeszÅ‚oÅ›ci. Nie, ktoÅ› taki jest oszoÅ‚omiony, peÅ‚en wÄ…tpliwoÅ›ci, a jeÅ›li odzyskuje po trochu pamięć, tak jak ty, to wraz z informacjÄ… o swej przeszÅ‚oÅ›ci. Utrata tożsamoÅ›ci jest wspólnym objawem, ale...
   - Rozumiem - powiedziaÅ‚a powoli Muriel. - Pozostaje znajomość jÄ™zyka i wiedza, ale ani jeden fakt bezpoÅ›rednio dotyczÄ…cy tej osoby. Nie pamiÄ™tam nikogo, kto byÅ‚by mi znajomy; szkoÅ‚y, swego poprzedniego wyglÄ…du...
   Peter bÅ‚yskawicznie podjÄ…Å‚ ten temat. Przez nastÄ™pnÄ… godzinÄ™ oboje dokÅ‚adnie sprawdzali, co Muriel pamiÄ™ta, a czego nie. Niewiele siÄ™ z tego dowiedzieli, ale poglÄ…d Petera zyskaÅ‚ pewne uzasadnienie. Wszystko wyglÄ…daÅ‚o tak, jakby caÅ‚e doÅ›wiadczenie Muriel zostaÅ‚o podzielone na zasób pamiÄ™ci osobistej i pamiÄ™ci ogólnej, a potem zasób osobisty zostaÅ‚ usuniÄ™ty.
   - Co nie nastÄ™puje przypadkowo - rzekÅ‚ Peter. - Wiesz co, Muriel? Na Wenus jest jeden psychiatra, który mógÅ‚by doszukać siÄ™ czegoÅ› wiÄ™cej. ZgÅ‚osisz siÄ™ do niego?
   - OczywiÅ›cie. Kto to jest?
   - Dr Waterson, z Finylake. MogÄ™ ciÄ™ tam zawieźć, kiedy zechcesz.
   Ustalili szczegóły wyjazdu, po czym Peter wydaÅ‚ westchnienie ulgi. - Wszystko to bardzo Å‚adnie - rzekÅ‚ - ale przyszedÅ‚em tu z dziewczynÄ…, a nie z przypadkiem psychiatrycznym. MogÄ™ siÄ™ trochÄ™ przysunąć?
   - A co z moim niewykluczonym mężem?
   - Przecież nie pamiÄ™tasz żadnego męża, prawda? No wiÄ™c nie byÅ‚o go wcale. - PrzysunÄ…Å‚ siÄ™ bliżej.
   - Bardzo wielu ludzi nie spodziewaÅ‚oby siÄ™ tego po oficerze bezpieczeÅ„stwa - zauważyÅ‚a pogodnie Muriel. - Czyż nie sÄ… oni twardzi i niesympatyczni?
   - To tylko taki mit. Daj mi szansÄ™, a ci to udowodniÄ™. - PrzybliżyÅ‚ siÄ™ jeszcze bardziej.
    - A niech tak naprawdÄ™ okażę siÄ™ szpiegiem MurraÅ„czyków?
   - W tym jest wÅ‚aÅ›nie sedno sprawy - oÅ›wiadczyÅ‚ Peter z zadowoleniem. - Oto mój caÅ‚y bezczelny szantaż. JeÅ›li nie pozwolisz mi siÄ™ pocaÅ‚ować, pójdÄ™ do departamentu i powiem, że jednak jesteÅ› MurrankÄ…. Wtedy ciÄ™ wsadzÄ… i rozstrzelajÄ…. Rozumiesz?
   - Nie chcÄ™, żeby mnie rozstrzelali - przyznaÅ‚a Muriel. Clark zaÅ› wziÄ…Å‚ jÄ… w ramiona i pocaÅ‚owaÅ‚ bardzo sumiennie.
           Dr Waterson reprezentowaÅ‚ nowy kierunek w psychiatrii - psychoelektronikÄ™. Sam też wyglÄ…daÅ‚ cokolwiek elektronicznie: pracujÄ…c pomrukiwaÅ‚ niczym motorek elektryczny, jego maÅ‚e czarne oczka bÅ‚yszczaÅ‚y jak jÄ…dra atomowe, a wÅ‚osy nieustannie staÅ‚y sztorcem, jak gdyby byÅ‚y naÅ‚adowane elektrycznoÅ›ciÄ….
    Gdy zbieraÅ‚ dane z poszczególnych aparatów, zupeÅ‚nie nie zwracaÅ‚ uwagi na Muriel i Petera. Choć posÅ‚ugiwaÅ‚ siÄ™ znacznÄ… liczbÄ… przyrzÄ…dów, jego praca w żadnym wypadku nie ograniczaÅ‚a siÄ™ tylko do elektroniki. W każdym razie nazwa jego specjalnoÅ›ci byÅ‚a mylÄ…ca; stosowano jÄ… wobec doktora Watersona i jego kolegów w rezultacie caÅ‚kowitego pomieszania psychiatrii z cybernetykÄ…, encefalografiÄ…, robotykÄ…, elektrycznoÅ›ciÄ… i elektronikÄ…; a stosowano jÄ… tak czÄ™sto, że siÄ™ przyjęła. Teraz nawet sam Waterson nazywaÅ‚ siÄ™ psychoelektronikiem, co daje pewne pojÄ™cie o potÄ™dze ignorantów.
    No wiÄ™c praca doktora Watersona nie ograniczaÅ‚a siÄ™ tylko do elektroniki: podÅ‚Ä…czajÄ…c Muriel to do jednej maszyny, to do drugiej zadaÅ‚ jej tymczasem kilka dość wnikliwych pytaÅ„ i kiedy już byÅ‚o po wszystkim, zastanawiaÅ‚a siÄ™, ile z tej caÅ‚ej imponujÄ…cej maszynerii sÅ‚uży jedynie wywieraniu wrażenia na pacjencie.
   W koÅ„cu powiedziaÅ‚: - Nic mi pani nie pÅ‚aci, panno Martin. Co, niestety, oznacza, że nie potrafiÄ™ osiÄ…gnąć żadnych wyników.
   - Wszystko, co wiemy dotychczas, doktorze, oparte jest na domniemaniach - wtrÄ…ciÅ‚ siÄ™ Peter. - Czy nie może pan niczego dodać, choćby też opartego na przypuszczeniach?
   - MogÄ™ powiedzieć tylko tyle: jeÅ›li zostaÅ‚ dokonany jakiÅ› zabieg na mózgu panny Martin - a przyznajÄ™, że jest to wniosek nie bez podstaw - to wykonano go bardzo fachowo. Mamy tu z pewnoÅ›ciÄ… bardzo interesujÄ…cy problem. Wydaje siÄ™ wyjÄ…tkowo maÅ‚o prawdopodobne, by pani utrata pamiÄ™ci nastÄ…piÅ‚a wskutek jakiejÅ› neurozy. OczywiÅ›cie, neuroza tu wystÄ™puje...
   - WystÄ™puje? - przerwaÅ‚ Peter, zaskoczony.
   Psychiatra uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ lekko. - Nie wspominaÅ‚bym o tym, gdyby miaÅ‚o to jakieÅ› poważniejsze znaczenie. SÄ… tu pewne zafiksowane albo nieomal zafiksowane wzory, a każda fiksacja jest neurozÄ…. Nie badaÅ‚em ich, bowiem nie wyglÄ…da na to, by miaÅ‚y one cokolwiek wspólnego z utratÄ… pamiÄ™ci. Wydaje siÄ™, że powstaÅ‚y one później, zapewne w wyniku... ale utrata pamiÄ™ci, skoro nie wystÄ™puje na tle nerwicowym, musi być wynikiem jakiegoÅ› zabiegu...
   - Chirurgicznego? - spytaÅ‚ Peter.
   Dr Waterson potrzÄ…snÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…. - Nie ma żadnych Å›ladów ingerencji chirurga. Ale również żadnych innych Å›ladów. ZakÅ‚adam jedynie, dysponujÄ…c dość wyczerpujÄ…cÄ… wiedzÄ… o ludzkim umyÅ›le, że zabieg nie byÅ‚ chirurgiczny. Å»aÅ‚ujÄ™,, że nie jestem w stanie powiedzieć nic wiÄ™cej. MogÄ™ jedynie powtórzyć: jeÅ›li coÅ› zostaÅ‚o zrobione, to zrobiono to bardzo dobrze. Upraszcza to sprawÄ™, jeÅ›li chce pani nadal badać tÄ™ tajemnicÄ™.
   - Upraszcza? - wykrzyknęła Muriel. - MyÅ›laÅ‚am, że jest dokÅ‚adnie odwrotnie.
   - Upraszcza - powtórzyÅ‚ cierpliwie psychiatra. - Czy ma pani dużo pieniÄ™dzy, panno Martin?
   - Nie.
   - Szkoda. Gdyby pani miaÅ‚a pieniÄ…dze, mogÅ‚aby pani udać siÄ™ na ZiemiÄ™, by tam uzyskać konsultacjÄ™ u czoÅ‚owych psychoelektroników. Wkrótce trafiÅ‚aby pani na wÅ‚aÅ›ciwy Å›lad. Rozumie pani, jakość wykonania owego hipotetycznego zabiegu oznacza, iż przeprowadzić go mogÅ‚o tylko bardzo niewiele osób.
   - Rozumiem - odrzekÅ‚a Muriel.
   Przy wyjÅ›ciu psychiatra spytaÅ‚ jeszcze z zaciekawieniem: - Czy zamierza pani kontynuować poszukiwania, panno Martin?
   ZawahaÅ‚a siÄ™. - Chyba nie. WÅ‚aÅ›ciwie jest to dla mnie bez wiÄ™kszego znaczenia, a i tak upÅ‚ynie wiele czasu, zanim bÄ™dÄ™ sobie mogÅ‚a pozwolić na podróż na ZiemiÄ™.
   - Szkoda. Lepiej by byÅ‚o, żeby siÄ™ pani jednak tam wybraÅ‚a. Wszyscy, którzy mogliby pani pomóc, sÄ… na Ziemi. Albo na Murrane.
   Gdyby nie dodaÅ‚ tych trzech ostatnich słów, prawdopodobnie caÅ‚a sprawa nie miaÅ‚aby dalszego ciÄ…gu. Jednak Peter usÅ‚yszaÅ‚ te sÅ‚owa i obróciÅ‚ siÄ™ gwaÅ‚townie.
   - Murrane! - wykrzyknÄ…Å‚.
   - Tam nie wysyÅ‚aÅ‚em panny Martin - rzekÅ‚ sucho psychiatra.
   - Chce pan powiedzieć, że na Murrane sÄ… ludzie, którzy zrobili coÅ› podobnego Muriel?
    - O ile w ogóle coÅ› zostaÅ‚o zrobione, to tak. Murrane zapewne znacznie wyprzedza nas w psychoelektronice. ZresztÄ…, jak mi wiadomo, jest to jedyna gałąź psychiatrii, którÄ… siÄ™ zajmujÄ….
   - A wiÄ™c jednak coÅ› zostanie przedsiÄ™wziÄ™te w tej sprawie - powiedziaÅ‚ Peter. - Departament bezpieczeÅ„stwa przyjmuje to zagadnienie. Idziemy, Muriel. Jednak czeka ciÄ™ wizyta w departamencie.
        V        Podczas gdy nieduży samolocik Petera pokonywaÅ‚ krótki dystans miÄ™dzy Finylake i Veborn, Muriel spytaÅ‚a chÅ‚odnym tonem: - Czy mam siÄ™ uważać za więźnia, Peter?
   - Odpowiedź na to pytanie mogÅ‚aby nastrÄ™czać wiele trudnoÅ›ci - odparÅ‚ Peter wesoÅ‚o. - Udawajmy, że go nie byÅ‚o, dobrze?
    - Nie. Taka postawa zupeÅ‚nie mi nie odpowiada. ChciaÅ‚abym wiedzieć, na czym stojÄ™.
   - A kto w ogóle mógÅ‚by ci to powiedzieć? WÅ‚aÅ›nie to próbujemy ustalić.
   - Co wiÄ™c zrobimy?
   - Po pierwsze, przejdziesz dokÅ‚adne badania medyczne. PozwolÄ… one ustalić bez wiÄ™kszych możliwoÅ›ci, czy jesteÅ› rodowitÄ… MurrankÄ…, czy też nie. JeÅ›li odpowiedź bÄ™dzie negatywna, czego siÄ™ zresztÄ… spodziewam, zabiorÄ™ ciÄ™ na ZiemiÄ™, na konsultacjÄ™ u tych specjalistów, o których wspominaÅ‚ dr Waterson.
   - Po co?
   - Sam jeszcze dobrze nie wiem - przyznaÅ‚ Peter. - Nic dotÄ…d nie sÅ‚yszaÅ‚aÅ› o pracy departamentu bezpieczeÅ„stwa, prawda? No wiÄ™c, ma on odpowiedzialne zadanie. W obecnej wojnie biorÄ… udziaÅ‚ przede wszystkim dwie silne floty starajÄ…ce siÄ™ nawzajem zniszczyć, przy czym nie silÄ… siÄ™ one na żadne inne dziaÅ‚anie. Nasza flota, powiedzmy, nie może sobie pozwolić na zbytnie oddalenie od UkÅ‚adu, póki flota MurraÅ„czyków wciąż jest silna. Nie zdobÄ™dzie siÄ™ na to, by zaatakować Murrane, bo to pozwoliÅ‚oby im z kolei swobodnie najechać na ZiemiÄ™. Kosmos jest wielki, jedyne zaÅ›, co powstrzymuje którÄ…kolwiek ze stron przed napaÅ›ciÄ… na bazÄ™ przeciwnika, jest Å›wiadomość, iż podjÄ™cie takiej akcji równaÅ‚oby siÄ™ klÄ™sce. Rozumiesz, o co idzie? Wojna nie dzieli siÄ™ już na atak i obronÄ™ - jest to po prostu dziaÅ‚anie jednej floty przeciwko innej.
    - Mów dalej. Nie caÅ‚kiem rozumiem, dlaczego tak ma być, ale gotowa jestem uwierzyć ci na sÅ‚owo.
   - Nasze dowództwo nie może znajdować siÄ™ wewnÄ…trz floty, bo ta jest zbyt ruchliwa. CaÅ‚e planowanie zapewne nastÄ™puje na Ziemi, ale baza wÅ‚aÅ›ciwa może równie dobrze znajdować siÄ™ na Wenus czy na Marsie, czy nawet na Plutonie. W każdym razie Å‚atwo pojąć, że w takiej wojnie każda z walczÄ…cych stron może coÅ› zyskać jedynie przez dokonanie czegoÅ› niesztampowego. Może przeprowadzić skuteczny atak na Murrane, pod warunkiem, że jest on dokÅ‚adnie zaplanowany, a wróg nie dowie siÄ™ niczego o naszych planach.
   I w tym sÄ™k. Nasi szpiedzy nie przekazujÄ… nam nic lub prawie nic z Murrane, natomiast tamci najwyraźniej dowiadujÄ… siÄ™ o nas bardzo dużo. Tak wiÄ™c, wprost proporcjonalnie do tego, lepiej im ta wojna wychodzi niż nam.
   I Ziemia w tej chwili przegrywa, pomimo wiÄ™kszego potencjaÅ‚u wojskowego - a sÅ‚abym ogniwem jest departament bezpieczeÅ„stwa. Murrane prowadzi z nami wojnÄ™ wywiadów i kontrwywiadów - i wygrywa jÄ…. Rozumiesz teraz, dlaczego musimy podejmować każdy Å›lad, który siÄ™ nadarza? Gdyby siÄ™ okazaÅ‚o, że jesteÅ› ich szpiegiem, bylibyÅ›my bardzo zadowoleni, że ciÄ™ wykryliÅ›my, ale nie miaÅ‚oby to wiÄ™kszego znaczenia. WykryliÅ›my już wielu szpiegów z Murrane. Ale gdybyÅ›my stwierdzili coÅ› n o w e g o...
   SprowadziÅ‚ zgrabnie samolot na lÄ…dowisko Veborn. Drzwi otworzyÅ‚y siÄ™ prawie natychmiast; po obu ich stronach stanÄ™li dwaj oficerowie bezpieczeÅ„stwa, czekajÄ…c, aż Muriel wysiÄ…dzie.
   - A wiÄ™c jestem więźniem? - powiedziaÅ‚a.
   - ChciaÅ‚bym, żebyÅ› nie wyciÄ…gaÅ‚a pochopnych wniosków, Muriel - rzekÅ‚ Peter. - Nie masz siÄ™ czego obawiać.
   - Owszem, mam. - Ni stÄ…d ni zowÄ…d wybuchnęła Å‚zami. - Chcecie mnie posÅ‚ać na Murrane! - krzyknęła. Peter wytrzeszczyÅ‚ na niÄ… oczy, zdumiony.
   
       Badanie wykazaÅ‚o ponad wszelkÄ… wÄ…tpliwość, że Muriel jest rodowitÄ… ZiemiankÄ….
   - Poza czasem reakcji nieco przewyższajÄ…cym normalny - stwierdziÅ‚ lekarz - wystÄ™puje jeszcze kilka drobnych objawów, które razem wziÄ™te wykazujÄ…, iż Muriel Martin urodziÅ‚a siÄ™ i wychowaÅ‚a na Ziemi. Nie mogÄ™, oczywiÅ›cie, stwierdzić z caÅ‚Ä… pewnoÅ›ciÄ…, czy byÅ‚a kiedykolwiek na Murrane. Pewne rzeczy wskazujÄ…, że byÅ‚a. Ale wszelkie Å›lady enzymów murraÅ„skich, jakie mogÅ‚yby siÄ™ znaleźć w jej organizmie, sÄ… pomijalne.
    Peter odwiedziÅ‚ Muriel w jej pomieszczeniu, które uparcie nazywaÅ‚ pokojem, nie zaÅ› celÄ….
   - RozmawiaÅ‚em z doktorem Johnstonem, Muriel - oÅ›wiadczyÅ‚. PowiedziaÅ‚em mu, że zostaÅ‚aÅ› wcielona do departamentu bezpieczeÅ„stwa.
   Muriel byÅ‚a już znowu spokojna i swobodna. Podobnie jak Petra, jÄ… też zaskoczyÅ‚ jej nerwowy wybuch. ZachodziÅ‚a w gÅ‚owÄ™, co też mogÅ‚o go spowodować.
    - A zostaÅ‚am? - spytaÅ‚a.
   PotrzÄ…snÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…. - Mam pewnÄ…, teoriÄ™ - rzekÅ‚ cicho - że już kiedyÅ› w nim pracowaÅ‚aÅ›.
    Muriel poruszyÅ‚a siÄ™, zaskoczona, ale nie odezwaÅ‚a siÄ™.
   - Nasz lekarz dodaÅ‚ jeszcze kilka faktów do tego, co już wiemy o tobie - mówiÅ‚ dalej Peter. - Wciąż jeszcze nic konkretnego, ale coÅ› siÄ™ pojawia. Waterson powiedziaÅ‚ wtedy, że w twoim mózgu mógÅ‚ grzebać jakiÅ› bardzo dobry psychoelektronik. Nasz doktor zaÅ› powiada, iż prawdopodobnie przebywaÅ‚aÅ› przez dÅ‚uższy czas na Murrane.
   - Tak powiedziaÅ‚? MyÅ›laÅ‚am...
   - Po twoim wyjÅ›ciu namówiÅ‚em go, by wyjawiÅ‚ coÅ› wiÄ™cej. Bo wiesz, jesteÅ›my zobowiÄ…zani respektować zasadÄ™, iż wÄ…tpliwoÅ›ci przemawiajÄ… na korzyść podejrzanego, a on zakÅ‚adaÅ‚, że jesteÅ› podejrzana, że twoje życie zależy od tego, co on powie. Tak wiÄ™c orzekÅ‚, zgodnie z prawdÄ…, iż Å›lady enzymów murraÅ„skich w twojej krwi sÄ… pomijalne. Kiedy jednak objaÅ›niÅ‚em go co do faktycznej sytuacji oraz poinformowaÅ‚em o moich podejrzeniach, przyznaÅ‚, że choć nie mógÅ‚by ciÄ™ oskarżyć na tej podstawie, byÅ‚ jednak zupeÅ‚nie pewien, iż byÅ‚aÅ› kiedyÅ› na Murrane... i to pewnie przez dÅ‚uższy czas. Niestety, podczas gdy twój umysÅ‚ powracaÅ‚ do równowagi, twoje ciaÅ‚o pozbywaÅ‚o siÄ™ wszelkich Å›ladów tamtego pobytu.
   Muriel skinęła gÅ‚owÄ…. - A wiÄ™c tak. Mocna opalenizna, odbudowanie zasobów witaminy D, ponowne przyspieszenie czasu reakcji... jeÅ›li byÅ‚am na Murrane, ale tylko przez rok czy dwa, sama podróż do UkÅ‚adu SÅ‚onecznego i kilka tygodni spÄ™dzonych na Å›wieżym powietrzu ukryÅ‚yby Å›lad prawie wszystkiego.
    - Lekarz twierdzi również - kontynuowaÅ‚ Peter - że dokonano na tobie pewnych zmian fizycznych. Pewne rzeczy nie pasujÄ… do siebie. Ale znowu, wszystko wykonano znakomicie. Choć przeprowadzono kilka zabiegów chirurgicznych, główne znaczenie ma zmiana metabolizmu. Lekarz nie potrafi powiedzieć, jaka byÅ‚aÅ› przedtem.
   - I coÅ› jeszcze - rzekÅ‚a cicho Muriel, po czym opowiedziaÅ‚a mu, jak wraz z pielÄ™gniarkÄ… Brayne doszÅ‚y do wniosku, iż ostatnie kilka lat spÄ™dziÅ‚a prawdopodobnie poza ZiemiÄ….
    - Wszystko pasuje - rzekÅ‚ Peter.
   - Do czego?
    - Wszystko ma sens - powiedziaÅ‚ powoli - jeżeli byÅ‚aÅ› ziemskÄ… agentkÄ… na Murrane, zostaÅ‚aÅ› wykryta i z jakiegoÅ› powodu znanego tylko MurraÅ„czykom nie zabili ciÄ™, ale odesÅ‚ali z powrotem, zmienionÄ….
   Muriel zastanowiÅ‚a siÄ™ nad tym.
   - WyglÄ…da na to, że jest w tym pewien sens - powiedziaÅ‚a ostrożnie.
   - Mimo tego, że jesteÅ› przekonana, iż bez wÄ…tpienia nigdy nie byÅ‚aÅ› na Murrane?
   - Nie... nie jestem pewna. Ale z pewnoÅ›ciÄ… nie chcÄ™ tam lecieć!
   - I to - rzekÅ‚ Peter - jest w tym wszystkim najbardziej znamienne.
        VI
   
   Krótka podróż z Wenus na ZiemiÄ™ skÅ‚adaÅ‚a siÄ™ prawie wyÅ‚Ä…cznie z przyspieszania i hamowania, toteż prawie wszyscy na pokÅ‚adzie nie opuszczali koi. Muriei wykorzystaÅ‚a ten czas na lekturÄ™ uzupeÅ‚niajÄ…cÄ… o Murrane i wojnie. MusiaÅ‚a przezwyciężyć niechęć nawet do lektury o tej planecie, ale to nie byÅ‚o trudne. ZaciekawiÅ‚o jÄ… to, co czytaÅ‚a, a niechęć do wszystkiego, co wiÄ…zaÅ‚o siÄ™ z Murrane, straciÅ‚a nieco na ostroÅ›ci.
   Jednak nadal trwaÅ‚a w przekonaniu, iż absolutnie nie ma mowy o tym, by siÄ™ tam kiedykolwiek udaÅ‚a.
   Swoje studia podzieliÅ‚a na trzy części: planeta Murrane, wojna oraz to, jaki wpÅ‚yw którakolwiek z tych spraw mogÅ‚aby mieć na niÄ…. ZaopatrzyÅ‚a siÄ™ w kilka książek, które przerzucaÅ‚a szukajÄ…c istotnych faktów.
    Po pierwsze, Murrane.
   ByÅ‚a to zimna planeta, ale ponieważ z innych wzglÄ™dów nadawaÅ‚a siÄ™ do kolonizacji, pogodzono siÄ™ z zimnem. Nie wystÄ™powaÅ‚a tam zmienność pór roku; nachylenie równika wobec pÅ‚aszczyzny orbity wynosiÅ‚o poniżej jednego stopnia i równie niewielka byÅ‚a nieregularność owej orbity. Rok równaÅ‚ siÄ™ dwustu szesnastu dniom, każdy po trzydzieÅ›ci osiem godzin, co w sumie dawaÅ‚o okres niewiele różniÄ…cy siÄ™ od roku ziemskiego. Åšrednica planety wynosiÅ‚a okoÅ‚o dwunastu tysiÄ™cy kilometrów, czyli mniej niż Ziemi, a nawet Wenus, ale jej masa wynikajÄ…ca z gÄ™stoÅ›ci - równoważyÅ‚a to. Jedynym sÅ‚abym punktem planety byÅ‚a jej temperatura. KiedyÅ› udaÅ‚o siÄ™ zanotować rekordowÄ… temperaturÄ™ dwudziestu piÄ™ciu stopni Celsjusza, ale zazwyczaj wahaÅ‚a siÄ™ ona na równiku miÄ™dzy -10 i +10°C. Rzecz jasna, wszystkie murraÅ„skie miasta rozciÄ…gaÅ‚y siÄ™ w szerokim na półtora tysiÄ…ca kilometrów pasie po obu stronach równika.
   Muriel stwierdziÅ‚a, że wie to wszystko, już po pierwszym spojrzeniu na książkÄ™. WiedziaÅ‚a też wiÄ™cej nawet nie zaglÄ…dajÄ…c dalej do książki. Wiadomo jej byÅ‚o, ku jej wÅ‚asnemu zdziwieniu, iż Murrane kipi życiem istot ciepÅ‚okrwistych, na które nie dybaÅ‚y żadne istoty rozumne, dopóki nie przybyli tam koloniÅ›ci z Ziemi. WiedziaÅ‚a, że na Murrane byÅ‚a obfitość wszelkich metali, że istniaÅ‚y tam możliwoÅ›ci rozwoju hydroenergetyki. PoznaÅ‚a sposób ubierania siÄ™ MurraÅ„czyków: jednoczęściowy kombinezon Å›nieżny z kapturem, naÅ‚ożony na kilka warstw bielizny, dziÄ™ki czemu uwiÄ™zione miÄ™dzy nimi powietrze sÅ‚użyÅ‚o za izolacjÄ™.
    ByÅ‚o już zupeÅ‚nie oczywiste, iż część swego życia spÄ™dziÅ‚a na Murrane, mimo że jakiÅ› zakÄ…tek jej umysÅ‚u uparcie temu zaprzeczaÅ‚.
   NastÄ™pnie przeszÅ‚a do krótkiego opisu wojny. Nie czuÅ‚a już żadnej potrzeby kontynuowania lektury o Murrane, jej obywatelach i historii. WiedziaÅ‚a już o tym wszystko.
   ByÅ‚a to dziwna wojna. Zaczęła siÄ™ bez ostrzeżenia, od bÅ‚ahego podejrzenia, zazdroÅ›ci i nieporozumienia. Ziemia okazaÅ‚a siÄ™ nierozważna, Murrane zaÅ› - pochopna. Ona to byÅ‚a stronÄ… atakujÄ…cÄ…, ale na Ziemi byli i tacy, którzy winÄ… za wojnÄ™ obarczali wÅ‚asnÄ… planetÄ™. W koÅ„cu, dowodzili, w historii byÅ‚o już tyle przypadków, gdy kolonie zwracaÅ‚y siÄ™ przeciwko metropoliom, że zarzut, iż Ziemia powinna okazać czujność i nie dopuÅ›cić do takiego stanu rzeczy, nie wydawaÅ‚ siÄ™ nieuzasadniony. Od samego poczÄ…tku wojna toczyÅ‚a siÄ™ w Kosmosie. ZdarzyÅ‚y siÄ™ naloty zarówno na ZiemiÄ™, jak i na Murrane, ale ich skutki nie byÅ‚y warte zachodu. Każda ze stron zabezpieczyÅ‚a siÄ™ przed powstaniem wrogiej bazy w pobliżu wÅ‚asnego terytorium, toteż wszelkie wypady przeciwko planetom musiaÅ‚yby siÄ™ zaczynać z wÅ‚asnej strefy, z ominiÄ™ciem wrogiej floty; a po ataku zdradzajÄ…cym obecność grupy wypadowej, który i tak nastÄ™powaÅ‚ przeciwko dobrze bronionym obiektom, musiaÅ‚a ona jeszcze dostać siÄ™ z powrotem do wÅ‚asnej bazy.
   ByÅ‚o to niewykonalne, wyÅ‚Ä…cznie ze wzglÄ™du na dane liczbowe. Skoro statki musiaÅ‚y pokonywać duże odlegÅ‚oÅ›ci podczas lotu okrężnego, ich siÅ‚a bojowa ulegaÅ‚a redukcji ze wzglÄ™du na konieczność zaopatrzenia siÄ™ w odpowiedniÄ… ilość paliwa i zapasów. Poza tym jednostki biorÄ…ce udziaÅ‚ w akcji byÅ‚y wyÅ‚Ä…czone z innych dziaÅ‚aÅ„, bezużyteczne, choć zużywajÄ…ce paliwo i zapasy. Gdyby zaÅ› próbowaÅ‚y szybkich, Å›miaÅ‚ych uderzeÅ„ wprost, równaÅ‚oby siÄ™ to z pchaniem siÄ™ w puÅ‚apkÄ™. Powiedzmy, że flota Ziemian nie robiÅ‚aby nic, dopóki MurraÅ„czycy nie zaatakowaliby Ziemi; wówczas można by ich byÅ‚o wyÅ‚apać, gdzie, kiedy i jak Ziemianie by sobie zażyczyli.
    Ponieważ caÅ‚a kampania skÅ‚adaÅ‚a siÄ™ z manewrów flot, wszelkie przechwycenie informacji o wrogim manewrze byÅ‚o samo w sobie zwyciÄ™stwem. A w tym MurraÅ„czycy przodowali. W koÅ„cu nawet dla MurraÅ„-czyka piÄ…tego pokolenia - czyli bieżącego - wszystko, co ziemskie, byÅ‚o znajome, Ziemia zaÅ› stanowiÅ‚a jakby drugi dom. CaÅ‚a ich literatura byÅ‚a o Ziemi, jÄ™zyk ten sam, miasta zbudowano na wzór ziemskich. Każdy MurraÅ„czyk, jeÅ›li nie liczyć niewielkich różnic fizycznych, byÅ‚ naturalnym szpiegiem, którego w każdej chwili można byÅ‚o wysÅ‚ać w tajemnicy na ZiemiÄ™.
    Ziemianie, z drugiej strony, otrzymywali znacznie mniej informacji o Murrane. Kolonia rozwijaÅ‚a siÄ™ szybko, podczas gdy Ziemia pozostawaÅ‚a prawie nie zmieniona. Informacji byÅ‚o niewiele. Niewyszkolony Ziemianin zdradziÅ‚by siÄ™ na Murrane w ciÄ…gu piÄ™ciu minut, podczas gdy niewyszkolony MurraÅ„czyk na Ziemi mógÅ‚ bezpiecznie wmieszać siÄ™ w tÅ‚um i dowiedzieć siÄ™ wszystkiego, czego mu byÅ‚o trzeba.
   Bowiem po raz nie wiadomo który zapomniano, iż od chwili, gdy czÅ‚owiek udaÅ‚ siÄ™ do kolonii, zostawaÅ‚ kolonistÄ…, nie zaÅ› obywatelem metropolii. Kolonia, gdziekolwiek byÅ‚a, stawaÅ‚a siÄ™ jego domem. Aby w ogóle siÄ™ tam udać, musiaÅ‚ woleć koloniÄ™ od poprzedniego miejsca zamieszkania. ByÅ‚ wiÄ™c albo malkontentem, albo pionierem. Jeszcze zanim pojawiÅ‚y siÄ™ pierwsze oznaki konfliktu, jego lojalność byÅ‚a już dawno okreÅ›lona. PozostawaÅ‚a jeszcze jedna sprawa: Ziemia uparcie nie doceniaÅ‚a Murrane. MiaÅ‚o to miejsce w przeszÅ‚oÅ›ci, w teraźniejszoÅ›ci, a zapowiadaÅ‚o siÄ™ i na przyszÅ‚ość. Dowództwo wojsk Ziemi już siÄ™ z tym bÅ‚Ä™dem prawie uporaÅ‚o, ale zwykli ludzie z Wenus, Ziemi i Marsa prawdopodobnie nigdy tego nie dostÄ…piÄ…. Nie doceniali Murrane pod wieloma wzglÄ™dami, przede wszystkim jednak co do siÅ‚y ludzkiej. WiedzÄ…c, że Ziemia mogÅ‚aby pomieÅ›cić caÅ‚Ä… populacjÄ™ Murrane w jednym paÅ„stwie, nie dopuszczali w ogóle myÅ›li o możliwoÅ›ci zwyciÄ™stwa kolonii. Zapominali o tym, że z potencjaÅ‚u Ziemi staÅ‚ do dyspozycji'jedynie niewielki uÅ‚amek, a zdecydowana wiÄ™kszość jej miliardów mieszkaÅ„ców byÅ‚a zdania, że ich rola w tej wojnie ogranicza siÄ™ do czytania gazet.
   Muriel stwierdziÅ‚a, że książki nie zatrzymywaÅ‚y siÄ™ dÅ‚użej nad różnicami fizycznymi miÄ™dzy Ziemianami i kolonistami. Prawdopodobnie byÅ‚y one bez wiÄ™kszego znaczenia i na pewno nie one stanowiÅ‚y powód konfliktu.
   Kiedy zaÅ› doszÅ‚a do tej części swych studiów, która dotyczyÅ‚a pytania, jakie to wszystko ma dla niej znaczenie, odpowiedź byÅ‚a zdumiewajÄ…co prosta.
   Å»adnego.
   Albo przynajmniej tak to wyglÄ…daÅ‚o.
           W Nowym Jorku Peter zaprowadziÅ‚ Muriel prosto do siedziby departamentu bezpieczeÅ„stwa.
   - OczywiÅ›cie, to absolutnie nie jest mój dziaÅ‚ - powiedziaÅ‚ - ale chcÄ™ postarać siÄ™ o pozwolenie na prowadzenie tej sprawy do koÅ„ca. Odpowiada ci to?
   Nic na to nie powiedziaÅ‚a. Z pewnoÅ›ciÄ… nie miaÅ‚a nic przeciwko obecnoÅ›ci Petera, ale co dokÅ‚adnie ma powiedzieć w tych okolicznoÅ›ciach, stanowiÅ‚o zagadkÄ™, której nie potrafiÅ‚a rozwiÄ…zać.
        VII
   
   Po wielu dniach wyczerpujÄ…cych badaÅ„ bezimienny dyrektor departamentu bezpieczeÅ„stwa powiedziaÅ‚ do Muriel: - Moim zdaniem, panno Martin, nie ma mowy, aby pani byÅ‚a kiedyÅ› naszÄ… agentkÄ… wysÅ‚anÄ… na Murrane.
    - Nawet jeÅ›li weźmiemy pod uwagÄ™ wszelkie zmiany chirurgiczne i medyczne? - spytaÅ‚ Peter, który prawie caÅ‚y czas towarzyszyÅ‚ Muriel. OtrzymaÅ‚ zezwolenie na dalsze prowadzenie Å›ledztwa w dziwnej sprawie Muriel Martin.
   - Nawet jeÅ›li weźmiemy pod uwagÄ™ wszystkie zmiany i dodamy jeszcze dwadzieÅ›cia pięć procent, na szczęście. Nie podam żadnych danych, nawet panu, kapitanie Clark, ale może pan sobie wyobrazić, że liczba agentek wysyÅ‚anych na Murrane jest niewielka. Z tych wszystkich zaÅ›, które wylÄ…dowaÅ‚y na Murrane, możemy doliczyć siÄ™ dość znacznej części. JeÅ›li zaÅ› chodzi o pozostaÅ‚e, zaginione, to w taki czy inny sposób nie może pani być żadnÄ… z nich.
   - Czy może pan jakoÅ› okreÅ›lić procentowo stopieÅ„ prawdopodobieÅ„stwa takiej możliwoÅ›ci? - spytaÅ‚ Peter. - Rozumie pan, w sprawie panny Martin i tak już mamy mnóstwo nieprawdopodobieÅ„stw. JeÅ›li w ogóle mamy coÅ› ustalić, bÄ™dziemy chyba musieli w koÅ„cu wziąć pod uwagÄ™ to czy inne nieprawdopodobieÅ„stwo.
   - MogÄ™ stwierdzić - rzekÅ‚ dyrektor - że szansÄ™ na to, iż panna Martin jest jednÄ… z naszych dawnych agentek, wynoszÄ… jeden do piÄ™ciuset.
   Peter wstaÅ‚. - Zobaczymy wiÄ™c, Muriel, czy nie ma czegoÅ› bardziej prawdopodobnego - powiedziaÅ‚. - DziÄ™kujÄ™, panie dyrektorze.
   Bardziej konkretnej informacji udzieliÅ‚ pierwszy z odwiedzonych psychoelektroników. StwierdziÅ‚ zdecydowanie, iż jest to przypadek, w którym zastosowano psychoelektronikÄ™.
   - Weźmy choćby to, co pani wie, a czego pani nie wie, panno Martin - powiedziaÅ‚. - Schemat rozdziaÅ‚u tych sfer jest zbyt idealny i zdecydowany, by mógÅ‚ powstać w wyniku jakiejkolwiek choroby psychicznej. Ale...
   PrzyjrzaÅ‚ siÄ™ w zamyÅ›leniu Muriel, potem Peterowi - który byÅ‚ bez munduru - i ponownie Muriel.
   - Jest to bez wÄ…tpienia sprawa kryminalna - oÅ›wiadczyÅ‚ wprost. - Z wÅ‚asnej woli pani na pewno nie pozwoliÅ‚a na coÅ› podobnego, panno Martin. ProponujÄ™, aby pani udaÅ‚a siÄ™ na policjÄ™, dla wÅ‚asnego bezpieczeÅ„stwa. Każdy, kto zadaÅ‚ sobie tyle trudu, aby...
    Peter okazaÅ‚ mu swojÄ… odznakÄ™. - JeÅ›li chce pan koniecznie komuÅ› o tym donieść doktorze - powiedziaÅ‚ - niech pan pójdzie do departamentu bezpieczeÅ„stwa, a nie do policji.
   - Rozumiem - rzekÅ‚ psychiatra. - ProponujÄ™, aby paÅ„stwo skonsultowali siÄ™ z doktorem Hynekerem. RozumiejÄ… paÅ„stwo, psychoelektronika to nowa nauka. Ja jestem praktykiem, a nie jednym z jej teoretyków. Dr Hyneker i dr Ball bÄ™dÄ… mogli pomóc paÅ„stwu tam, gdzie ja już nie jestem w stanie.
   Poszli wiÄ™c do doktora Hynekera.
        VIII
   
   Dr Hyneker osobliwie przypominaÅ‚ tamtego psychiatrÄ™, u którego byli na Wenus. SprawiaÅ‚ to samo wrażenie - że sam jest maszynÄ… - jak gdyby nowa nauka zmieniaÅ‚a jej adeptów w szybkie, zwrotne, bystrookie automaty.
    Powiedzieli mu tak niewiele, jak tylko siÄ™ daÅ‚o, aby sprawdzić, ile zdoÅ‚a ustalić sam. Ku ich raczej zdziwieniu lekarz skoncentrowaÅ‚ siÄ™ głównie na niechÄ™ci Muriel do podróży na Murrane.
   - Zanim bÄ™dzie można dać wiarÄ™ pani wÅ‚asnym wnioskom, panno Martin - stwierdziÅ‚ psychiatra przekÅ‚adajÄ…c caÅ‚y czas papiery na biurku - musi pani usunąć tÄ™ fiksacjÄ™.
   - To brzmi interesujÄ…co, ale jak to zrobić? - spytaÅ‚a uÅ›miechajÄ…c siÄ™ Muriel.
   - Niech pani poleci na Murrane.
   Muriel jakiÅ› czas temu opanowaÅ‚a już drżenie trwogi i wybuchy pÅ‚aczu na samo tylko wspomnienie o czymÅ› podobnym. ZmarszczyÅ‚a jednak brwi z niechÄ™ciÄ….
   Peter obrzuciÅ‚ jÄ… szybkim spojrzeniem, po czym przemówiÅ‚ w jej imieniu. - Może i tak, doktorze - zauważyÅ‚ - ale jak pan proponuje to przeprowadzić?
   Lekarz wyjÄ…Å‚ kilka kartek z leżącego na biurku stosu i zaczÄ…Å‚ rozkÅ‚adać je na blacie niczym karty do pasjansa.
   - PrzyznajÄ™, że w chwili obecnej propozycja jest cokolwiek trudna do zrealizowania - rzekÅ‚. - Jednakże my, psychiatrzy, czÄ™sto musimy podejmować trudne zadania. Powiedzmy, że ktoÅ› tu przychodzi, a ja go badam i stwierdzam, że jedyne prawdziwe rozwiÄ…zanie jego problemu polega na tym, by zostaÅ‚ wielkim skrzypkiem. Ale może on nie ma w ogóle talentu. Co wiÄ™c robiÄ™?
   WestchnÄ…Å‚. - Już dawno temu zdecydowaÅ‚em, że jeÅ›li któryÅ› z moich pacjentów przejawia dostatecznie dużo rozsÄ…dku i równowagi psychicznej, trzeba mu dać rozwiÄ…zanie, choćby wyglÄ…daÅ‚o ono na niemożliwe do wykonania. W zeszÅ‚ym roku kazaÅ‚em pewnemu czÅ‚owiekowi udać siÄ™ do domu i pobić żonÄ™. PrzyznajÄ™, że spodziewaÅ‚em siÄ™, iż nigdy siÄ™ na to nie zdobÄ™dzie; jednak najwyraźniej pomyliÅ‚em siÄ™. Oboje sÄ… teraz bardzo szczęśliwi i zadowoleni z siebie.
   - ChwileczkÄ™, doktorze - odezwaÅ‚a siÄ™ Muriel. - Nie przyszÅ‚am do pana jako pacjentka w zwykÅ‚ym sensie tego sÅ‚owa. Nie chodzi mi o to, aby siÄ™ z czegoÅ› wyleczyć, bowiem nie czujÄ™ siÄ™ w jakikolwiek sposób chora. Z wyjÄ…tkiem zaniku pamiÄ™ci, a i tu mi powiedziano, że nie mogÄ™ jej odzyskać, bo nic z niej nie pozostaÅ‚o. ChcÄ™ tylko ustalić, co siÄ™ ze mnÄ… dziaÅ‚o. ChcÄ™ wiedzieć.
    Oczy doktora Hynekera rozszerzyÅ‚y siÄ™. - Ale przecież tego wÅ‚aÅ›nie może siÄ™ pani dowiedzieć jedynie na Murrane - powiedziaÅ‚ tonem reprymendy, jakby Muriel powinna byÅ‚a o tym wiedzieć.
   - Co takiego?! - wykrzyknÄ…Å‚ Peter.
   - To oczywiste. - Nadal sprawiaÅ‚ wrażenie zdziwionego, że ktoÅ› nie rozumie tak oczywistej sprawy. - Mamy oto przypadek dość zgrabnego usuniÄ™cia pewnych elementów pamiÄ™ci, a ponad tym wszystkim - bardzo nieudolnÄ… groźbÄ™, faktyczny zakaz wyjazdu na Murrane. CaÅ‚ość przeprowadzono wyjÄ…tkowo po amatorsku: inne przesÅ‚anki, jak wymuszona na pani obojÄ™tność wobec wojny, dowodzÄ…, iż chciano, aby nigdy siÄ™ pani nie dowiedziaÅ‚a, że MurraÅ„czycy maczali w tym palce. Jednak z tego nienaturalnego szacunku, strachu i ostrzeżenia, z tego... tego obskurnego bohomazu wymalowanego na poprzedzajÄ…cym go istnym dziele sztuki psychoelektronicznej, wyraźnie wynika, iż Murrane jest kluczem do caÅ‚ej sprawy i jeÅ›li chce pani kiedykolwiek poznać prawdÄ™, musi siÄ™ pani tam udać.
   Nadal przekÅ‚adaÅ‚ papiery. Muriel machinalnie zauważyÅ‚a, iż dawaÅ‚o im to wyglÄ…d coraz bardziej sfatygowany.
   - Przykro mi - powiedziaÅ‚ innym tonem - że nie może pani polecieć na Murrane, panno Martin. Pani przypadek jest bardzo ciekawy. ChciaÅ‚bym poznać jakieÅ› jego rozwiÄ…zanie.
   Peter miaÅ‚ już coÅ› powiedzieć, ale Muriel uciszyÅ‚a go gestem dÅ‚oni. Z wyrazu jego twarzy można byÅ‚o wywnioskować, że to, co miaÅ‚ do powiedzenia, nie byÅ‚o zbyt pomocne.
   - Chce pan przez to powiedzieć - rzekÅ‚a powoli - że w wyniku takiej podróży dowiedziaÅ‚abym siÄ™, o co w tym wszystkim chodziÅ‚o?
   - Zapewne. Może siÄ™ to okazać nieco trudniejsze. JeÅ›li powiem coÅ› wiÄ™cej, bÄ™dÄ… to tylko moje domysÅ‚y... rozumie pani? No wiÄ™c dobrze: po zabiegach u mnie i pewnie u innych psychoelektroników może pani swobodnie zaÅ‚ożyć, że sam powrót na Murrane...
    - Powrót! - ryknÄ…Å‚ Peter. - Jest pan tego pewien?
   Dr Hyneker obróciÅ‚ ku niemu zbolaÅ‚Ä… twarz. - MÅ‚ody czÅ‚owieku, takie zachowanie nie jest przyjÄ™te w gabinecie psychiatry - oÅ›wiadczyÅ‚. - JeÅ›li pan siÄ™ nie opanuje, bÄ™dÄ™ zmuszony kontynuować tÄ™ rozmowÄ™ sam na sam z pannÄ… Martin. - PrzyjÄ…Å‚em za pewnik - rzekÅ‚ zwracajÄ…c siÄ™ ponownie do Muriel, że byÅ‚a pani tam już kiedyÅ›. Tak wiÄ™c, jak mówiÅ‚em, może pani swobodnie zaÅ‚ożyć, że sam powrót na Murrane zapewne usunie caÅ‚kowicie tÄ™ fiksacjÄ™. Na ile wiÄ™c mogÄ™ sÄ…dzić, to stanie siÄ™ pani wówczas osobÄ… caÅ‚kowicie racjonalnÄ…, w taki sposób, w jaki zwykle rozumiemy to sÅ‚owo. Podróż na Murrane niczego wiÄ™cej nie gwarantuje; może jednak otworzyć przed paniÄ… zasoby informacji o tej planecie, które pozwolÄ… definitywnie wykazać, iż przebywaÅ‚a pani na niej. I te informacje mogÄ… nawet ustalić, gdzie ma pani dalej szukać. Nikt by nie wprowadziÅ‚ okreÅ›lonego zakazu, gdyby niezastosowanie siÄ™ do niego nie miaÅ‚o przynieść konkretnych skutków...
   - OczywiÅ›cie - powiedziaÅ‚ Peter. ByÅ‚ już caÅ‚kowicie opanowany i mówiÅ‚ spokojnie. - Muriel, to wszystko ma sens.
   - Ależ ja nie mogÄ™...
   - Doktorze - Peter zwróciÅ‚ siÄ™ do Hynkera. - Powiedzmy, że po prostu wysadzilibyÅ›my jÄ… w jakimÅ› cichym, odludnym miejscu na Murrane, a potem zabralibyÅ›my z powrotem. Czy to...?
   - My? - zapytaÅ‚ lekarz.
   I znowu Peter musiaÅ‚ pokazać swojÄ… odznakÄ™.
   - Nie wiem - odrzekÅ‚ dr Hyneker. - Jedynym sposobem udzielenia odpowiedzi na to pytanie jest - spróbować. Ja w to wÄ…tpiÄ™. Panna Martin bÄ™dzie zapewne musiaÅ‚a nawiÄ…zać bliższy kontakt z życiem i warunkami panujÄ…cymi na Murrane, zanim wydarzy siÄ™ coÅ› bardziej znaczÄ…cego.
   I potem, jakby od niechcenia, rzuciÅ‚ kolejnÄ… bombÄ™. - Gdyby jednak jakimÅ› przypadkiem trafiÅ‚a pani na Murrane, panno Martin - powiedziaÅ‚ - radzÄ™ pani siÄ™ zastanowić, nim zdecyduje siÄ™ pani wybrać do miasta zwanego Rillan, a szczególnie nim pani zÅ‚oży wizytÄ™ doktorowi Jamesowi Ballowi, który tam mieszka. Bowiem, choć przykro mi to mówić, obawiam siÄ™, że cokolwiek z paniÄ… zrobiono, musiaÅ‚ to przeprowadzić albo on, albo ktoÅ› pod jego kierownictwem.
        IX
   
   Oboje zaczÄ™li wypytywać Hynekera o Jamesa Balla, ale on odmówiÅ‚ odpowiedzi. - Nie widziaÅ‚em go od lat - oÅ›wiadczyÅ‚. - WiÄ™kszość swoich prac przeprowadziÅ‚ na Murrane.
    - On jest MurraÅ„czykiem? - spytaÅ‚ Peter.
   - Zależy, co pan przez to rozumie. Pracuje tam z wÅ‚asnego wyboru, nad tym, co sam nazywa fundamentalnymi zagadnieniami psychiatrii. UsuniÄ™cie pani wspomnieÅ„ osobistych może być jego dzieÅ‚em, panno Martin. CaÅ‚a reszta jest dość niezdarna, jak na jego umiejÄ™tnoÅ›ci. KiedyÅ› miaÅ‚bym wÄ…tpliwoÅ›ci, czy wystÄ…piÅ‚by przeciwko Ziemi, ale teraz... on mieszka już na Murrane od jakiegoÅ› czasu. JeÅ›li paÅ„stwo chcÄ… dalszych informacji o doktorze Ballu, nie ja jestem tu wÅ‚aÅ›ciwÄ… osobÄ…. Jego córka, jak mi siÄ™ zdaje, mieszka tu, w Nowym Jorku. ProszÄ™ pójść do niej.
   Tak wiÄ™c Muriel i Peter znowu znaleźli siÄ™ na ulicy. Peter chciaÅ‚ porozmawiać o tym, o czym mówiÅ‚ Hyneker, ale Muriel daÅ‚a mu do zrozumienia, że nie chce tego. ZnosiÅ‚ to do czasu, gdy znaleźli siÄ™ o jednÄ… przecznicÄ™ od adresu, który podaÅ‚ im lekarz. Wówczas chwyciÅ‚ Muriel za ramiÄ™ i zatrzymaÅ‚ jÄ….
   - Spróbujemy siÄ™ nad tym zastanowić, Muriel - powiedziaÅ‚. - JeÅ›li to wÅ‚aÅ›nie dr Ball przeprowadziÅ‚ zabieg na twoim mózgu...
   - MyÅ›lÄ™, że to on - powiedziaÅ‚a w zamyÅ›leniu. - PamiÄ™tam Rillan. Jestem pewna, że tam byÅ‚am. Ale cóż szkodzi pójść do jego córki? Przecież w żaden sposób nie może być w kontakcie z Murrane.
   - To jedna z rzeczy, co do której musimy upewnić siÄ™ najpierw. Poczekaj tu, a ja zadzwoniÄ™ do departamentu.
   ZniknÄ…Å‚ w drzwiach drugstore'u. Nie byÅ‚o go zaledwie kilka minut. WróciÅ‚ z zamyÅ›lonÄ… twarzÄ….
   - Departament powiada, że obserwujÄ… jÄ… już od dÅ‚uższego czasu. PrzebywaÅ‚a w ziemskiej szkole, gdy wybuchÅ‚a wojna; na Murrane nie ma, oczywiÅ›cie żadnych porzÄ…dniejszych szkół i Barbara przebywaÅ‚a tam tylko przez rok, kiedy miaÅ‚a czternaÅ›cie lat. ResztÄ™ swego życia spÄ™dziÅ‚a na Ziemi. Od wybuchu wojny staraÅ‚a siÄ™ poruszyć niebo i ziemiÄ™, aby dostać siÄ™ do departamentu bezpieczeÅ„stwa jako agentka skierowana na Murrane. Nic przeciwko niej nie majÄ…, ale odmawiano jej regularnie: najpierw, ponieważ byÅ‚a zbyt mÅ‚oda, potem zaÅ›, ponieważ zapewne bardziej jej zależy na poÅ‚Ä…czeniu siÄ™ z ojcem niż na pracy dla Ziemi.
   Jednak - mówiÅ‚ dalej Peter - wyglÄ…da na to, że Ball ma jeszcze jednÄ… córkÄ™, LornÄ™, która mieszka razem z nim w Rillan. Co o tym sÄ…dzisz?
   - A powinnam coÅ› sÄ…dzić? - spytaÅ‚a zdumiona.
   Peter nie przeciÄ…gaÅ‚ tego tematu. - No dobrze, chodźmy wiÄ™c do Barbary.
   Barbara Ball miaÅ‚a lat dziewiÄ™tnaÅ›cie, byÅ‚a drobnej budowy, o cerze raczej Å›niadej. Za Å‚adnÄ… mógÅ‚by jÄ… uznać tylko ten, kto uparÅ‚by siÄ™ widzieć tylko jej najlepsze strony. Można byÅ‚o jednak nazwać jÄ… atrakcyjnÄ…: miaÅ‚a caÅ‚kiem zgrabnÄ… figurÄ™, choć może zbyt szczupÅ‚Ä…, oraz ciemne gÄ™ste wÅ‚osy z takim poÅ‚yskiem, że wiele od niej Å‚adniejszych dziewczÄ…t mogÅ‚o jej pozazdroÅ›cić.
   Peter od razu pokazaÅ‚ jej swojÄ… legitymacjÄ™ wiedzÄ…c, że Barbara okaże wszelkÄ… pomoc oficerowi bezpieczeÅ„stwa. I tak siÄ™ staÅ‚o. ZaprosiÅ‚a goÅ›ci do zadziwiajÄ…co zbytkownego salonu okazujÄ…c wszelkie oznaki podniecenia.
   - Nie chciaÅ‚bym sprawić pani zawodu, panno Ball - rzekÅ‚ Peter. - Nie jesteÅ›my tu w zwiÄ…zku z pani podaniem o wysÅ‚anie na Murrane. To nie jest w ogóle mój dziaÅ‚. Chcemy pani zadać kilka pytaÅ„ o pani ojca i siostrÄ™ - LornÄ™.
   ByÅ‚a rozczarowana - okazywaÅ‚a to wyraźnie. Chyba jednak uparÅ‚a siÄ™ na tÄ™ wyprawÄ™ na Murrane. ZamrugaÅ‚a oczyma i uÅ›miechnęła siÄ™ promiennie, ale Muriel nie daÅ‚a siÄ™ zwieść. PogÅ‚askaÅ‚a współczujÄ…co kolano Barbary.
   - Szkoda że nie możemy siÄ™ zamienić, Barbaro - rzekÅ‚a. - Ty chcesz polecieć na Murrane, a mnie do tego zmuszajÄ…, choć ja tego nie chcÄ™.
   - Ostrożnie, Muriel - odezwaÅ‚ siÄ™ cicho Peter. - Nie, panno Ball, nie o to chodzi, że pani nie ufamy. Ale za tym wszystkim może kryć siÄ™ coÅ› bardzo ważnego...
   ZadaÅ‚ kilka pytaÅ„ na temat doktora Balla i Lorny. Z odpowiedzi wynikaÅ‚o, że lekarz miaÅ‚ okoÅ‚o pięćdziesiÄ…tki, a w swoim zawodzie pracowaÅ‚ już kilka lat, zanim usÅ‚yszaÅ‚ o psychoelektronice. ZajÄ…Å‚ siÄ™ tÄ… dziedzinÄ… od samego poczÄ…tku i wkrótce, wraz z Hynekerem, staÅ‚ siÄ™ w niej czoÅ‚owym autorytetem. UdaÅ‚ siÄ™ na Murrane, bo, jak powiadaÅ‚, na Ziemi nie widać poszczególnych drzew w lesie. Åšrodowisko pacjenta lekarza psychiatry jest tu tak skomplikowane, że nigdy nie potrafiÅ‚ dostrzec wpÅ‚ywu poszczególnych jego elementów. Natomiast w kolonii życie jest stosunkowo proste, toteż można tam wyÅ›ledzić i wyleczyć zjawiska, które na Ziemi jedynie siÄ™ Å‚agodzi. ZaÅ‚ożyÅ‚ tam wÅ‚asnÄ… szkoÅ‚Ä™, w której prowadziÅ‚ eksperymenty i uczyÅ‚ nastÄ™pnych psychoelektroników.
   - WidzÄ™, że dobrze pani zna przeszÅ‚ość ojca, panno Ball - rzekÅ‚ Peter.
   PotrzÄ…snęła niecierpliwie gÅ‚owÄ…. - Jestem zakaÅ‚Ä… rodziny - powiedziaÅ‚a.
   Lorna również byÅ‚a w szkole w Nowym Jorku, ale pięć lat temu, gdy Barbara miaÅ‚a czternaÅ›cie lat, Lorna wróciÅ‚a na Murrane. BarbarÄ™ pozostawiono pod formalnÄ… opiekÄ… ciotki, czyli faktycznie samej sobie.
   - Ojciec uważa, że od wczesnych lat należy radzić sobie samemu - powiedziaÅ‚a.
   Lorna byÅ‚a niezwykle zdolna. W szkole i na uczelni miaÅ‚a bardzo dobre wyniki we wszystkich przedmiotach i odmawiaÅ‚a podjÄ™cia specjalizacji. Liznęła tyle psychoelektroniki, by móc dobrze siÄ™ orientować w tej dziedzinie, ale jedynie od strony psychologicznej. TrzymaÅ‚a siÄ™ z dala od medycyny i skoncentrowaÅ‚a siÄ™ na chemii.
   Peter przerwaÅ‚ Barbarze, gdy byÅ‚a w poÅ‚owie opisu wyglÄ…du Lorny.
   - Ma pani jej zdjÄ™cie? - zapytaÅ‚.
   - Lorny? OczywiÅ›cie, stoi na stoliku obok pana.
   Peter uważnie przyjrzaÅ‚ siÄ™ fotografii. Jej widok byÅ‚ dla niego szokiem, z dwóch powodów. PodaÅ‚ zdjÄ™cie Muriel, która spojrzaÅ‚a na nie pobieżnie i odstawiÅ‚a na stolik.
   Najwyraźniej to, co przyszÅ‚o do gÅ‚owy Peterowi, caÅ‚kowicie umknęło Muriel.
    - Panno Ball - odezwaÅ‚ siÄ™ powoli. - Powiedzmy, że na Murrane z jakiegoÅ› powodu zmieniono LornÄ™ fizycznie do tego stopnia, że staÅ‚aby siÄ™ zupeÅ‚nie kimÅ› innym - tak że wyglÄ…d zewnÄ™trzny niczego by tu nie dowodziÅ‚. Powiedzmy, że usuniÄ™to by jej wszystkie wspomnienia osobiste, tak że nie wiedziaÅ‚aby o niczym, co siÄ™ kiedykolwiek z niÄ… dziaÅ‚o, nie poznawaÅ‚aby nikogo z dawnych znajomych. Powiedzmy również, że jej wiedza ogólna, pamięć, która nie miaÅ‚a nic wspólnego z LornÄ… Ball osobiÅ›cie, zostaÅ‚aby bardzo ostrożnie oddzielona i tylko lekko przykryta. ZakÅ‚adajÄ…c to wszystko, jak by pani poznaÅ‚a, że obecna tu Muriel nie jest pani siostrÄ… LornÄ…?
   Muriel nie zdawaÅ‚a siÄ™ przejÄ™ta możliwoÅ›ciÄ…, którÄ… w taki sposób przedstawiÅ‚ Peter.
    Barbara jednak wzdrygnęła siÄ™, pobladÅ‚a i wytrzeszczyÅ‚a oczy na Petera.
    - Ona nie może być... - wyszeptaÅ‚a. - Lorna to żadna piÄ™kność. A ona...
    ZaniepokoiÅ‚y jÄ… te same dwie rzeczy, które Peter dostrzegÅ‚ na zdjÄ™ciu. Lorna nie byÅ‚a brzydka, ale można jÄ… byÅ‚o nazwać co najwyżej przystojnÄ…. KtoÅ› mógÅ‚by powiedzieć, że wyglÄ…da inteligentnie, co byÅ‚o prawdÄ…, i w ten sposób w ogóle uniknęłoby siÄ™ odpowiedzi na pytanie, czy jest Å‚adna, czy nie.
   Druga sprawa polegaÅ‚a na tym, że Lorna i Muriel różniÅ‚y siÄ™ tak wyraźnie, nawet pomijajÄ…c urodÄ™, że nikt nie staraÅ‚by siÄ™ doszukiwać w nich podobieÅ„stwa. To tak, jakby ktoÅ› porównywaÅ‚ jabÅ‚ko i pomaraÅ„czÄ™. Nawet bardziej podobne do siebie dziewczyny uznano by za zupeÅ‚nie różne osoby.
   Barbara, choć nazywaÅ‚a siebie zakaÅ‚Ä… rodziny, na pewno nie byÅ‚a gÅ‚upia. W ogóle wydawaÅ‚o siÄ™, że jej talenty sÄ… wÅ‚aÅ›nie oparte na wyobraźni. ByÅ‚a artystkÄ… zrodzonÄ… w uczonej: miaÅ‚a z pewnoÅ›ciÄ… intelekt, ale zamiast chÅ‚odnej kalkulacji, byÅ‚ to wyraźny talent. Na fortepianie leżaÅ‚ zbiór sonet Beethovena, akwarele na Å›cianach wyszÅ‚y zapewne spod jej pÄ™dzla, Peter zaÅ› nie zdziwiÅ‚by siÄ™, gdyby mu powiedziano, że również jest powieÅ›ciopisarkÄ….
   Barbara szybko pokonaÅ‚a zwykÅ‚e trudnoÅ›ci w oswojeniu siÄ™ z tym odkryciem i zaczęła rozważać problem na serio.
   ZadawaÅ‚a Muriel pytania na tematy znane Lornie i najwyraźniej dorzuciÅ‚a kilka innych, dotyczÄ…cych spraw, których jej siostra nie znaÅ‚a. Wkrótce, gdy jej wÅ‚asne wiadomoÅ›ci przestaÅ‚y wystarczać, wspomagaÅ‚a siÄ™ encyklopediÄ…. Muriel czÄ™sto nie byÅ‚a pewna odpowiedzi, zwykle wahaÅ‚a siÄ™. Czasem Barbara pomagaÅ‚a jej, podajÄ…c część odpowiedzi, by przekonać siÄ™, czy Muriel potrafi jÄ… uzupeÅ‚nić. Zazwyczaj potrafiÅ‚a.
   Rzecz jasna, Barbara co jakiÅ› czas próbowaÅ‚a innych wspomnieÅ„ - ludzi, których LornÄ… znaÅ‚a, rzeczy, które zrobiÅ‚a, miejsca, które odwiedziÅ‚a. Czasem udawaÅ‚o siÄ™ coÅ› uzyskać w przypadku odwiedzanych miejsc, ale w pozostaÅ‚ych dwóch dziedzinach - nic.
   - Czy masz bliznÄ™ na lewym udzie? - spytaÅ‚a Barbara.
   - Chyba nie.
   - Nie pozostawiono by takich Å›ladów - wtrÄ…ciÅ‚ Peter. - Wszystkie pozostaÅ‚e zmiany nie miaÅ‚yby sensu, skoro LornÄ™ ktoÅ› mógÅ‚by zidentyfikować na podstawie zwykÅ‚ej blizny.
   Tym niemniej Muriel opuÅ›ciÅ‚a poÅ„czochÄ™ i Barbara przyjrzaÅ‚a siÄ™ uważnie jej skórze. DostrzegÅ‚a bardzo niewyraźne zmiany, które mogÅ‚y być pozostaÅ‚oÅ›ciÄ… po bliźnie.
   - Nie uÅ‚atwili nam pracy, co? - odezwaÅ‚a siÄ™ Muriel, rozbawiona. Nadal byÅ‚a o wiele mniej przejÄ™ta caÅ‚Ä… sprawÄ… niż Peter i Barbara.
   - Nie zależy ci na tym? - spytaÅ‚a Barbara.
   - OczywiÅ›cie, że zależy, ale... w koÅ„cu muszÄ™ być k i m Å›. A to, k i m jestem, nie ma w koÅ„cu tak wielkiego znaczenia - chyba mnie rozumiesz. JeÅ›li jestem LornÄ… Ball, to dobrze. JeÅ›li nie - serce mi nie pÄ™knie.
   Barbara obejrzaÅ‚a zÄ™by Muriel. BrakowaÅ‚o jednego z tyÅ‚u, o czym Barbara nie wiedziaÅ‚a.
   - Może byÅ‚o w nim coÅ› niezwykÅ‚ego - zasugerowaÅ‚ Peter.
   - ByÅ‚o - odparÅ‚a Barbara z wyraźnym podnieceniem. - To jedyny zÄ…b, który miaÅ‚ plombÄ™. Albo Lorna usunęła go w ciÄ…gu tych piÄ™ciu lat, albo oni to zrobili, bo można jÄ… byÅ‚o w ten sposób zidentyfikować na podstawie zdjęć rentgenowskich zÄ™bów.
   - WiÄ™c jesteÅ› przekonana, że Lorna to ja?
   - Nie, nie jestem przekonana. Ktokolwiek to zrobiÅ‚, tak to zaÅ‚atwiÅ‚, że nie można mieć pewnoÅ›ci. Nie ma tu nic roztrzygajÄ…cego. Nie wiesz wielu rzeczy, które Lorna z pewnoÅ›ciÄ… wiedziaÅ‚a. I wiesz to, czym Lorna siÄ™ nie zajmowaÅ‚a, przynajmniej wedle moich wiadomoÅ›ci. Mimo wszystko jednak uważam, że jesteÅ› mojÄ… siostrÄ….
   - Nawet gdybym chciaÅ‚a - powiedziaÅ‚a powoli Muriel - nie mogÅ‚abym udać siÄ™ na Murrane.
   - Może byÅ› i mogÅ‚a - powiedziaÅ‚ cicho Peter obserwujÄ…c jÄ… uważnie.
   - Jak?
   - Poprzez departament bezpieczeÅ„stwa. TÄ… drogÄ…, którÄ… próbowaÅ‚a dostać siÄ™ tam Barbara.
   Muriel spojrzaÅ‚a na BarbarÄ™. - JeÅ›li jej nie chcÄ… puÅ›cić, to mnie puszczÄ…?
    Na to pytanie odpowiedziaÅ‚a Barbara. - JeÅ›li jesteÅ› LornÄ… - rzekÅ‚a - pozwolÄ… ci polecieć. Ziemscy agenci muszÄ… znać Murrane i być w stanie zachowywać siÄ™ jak MurraÅ„czycy. Departament bezpieczeÅ„stwa uważa, że ja nie potrafiÄ™. Sprawdzali mnie dwukrotnie. Jestem cicha, marzycielska i zrównoważona, a powinnam być lekkomyÅ›lna, popÄ™dliwa i otwarta albo przynajmniej umieć to naÅ›ladować. - ZmarszczyÅ‚a brwi, po czym przyznaÅ‚a uczciwie: - Chyba nie potrafiÄ™ tego. Ale ty jesteÅ› inna. Spróbuj i zobaczysz.
   Muriel w milczeniu stoczyÅ‚a ze sobÄ… ostrÄ… walkÄ™. MogÅ‚a być caÅ‚kowicie szczęśliwa w niepewnoÅ›ci, kim jest naprawdÄ™ - a lot na Murrane w roli szpiega nie należaÅ‚ do bezpiecznych. Tak wÅ‚aÅ›nie o tym myÅ›laÅ‚a - niebezpieczne. ByÅ‚a zupeÅ‚nie przekonana, że wÅ›ród MurraÅ„czyków może uchodzić za jednÄ… z nich, że potrafi to zrobić.
   Ale po co?
   Po co podejmować takie ryzyko, gdy to wszystko nie ma znaczenia? WÅ‚aÅ›ciwie nie obchodziÅ‚o jej zanadto to, co jej zrobiono. Nie pożądaÅ‚a zemsty. I wciąż jeszcze wewnÄ™trznie dygotaÅ‚a na samÄ… myÅ›l o udaniu siÄ™ na Murrane.
   Ale najważniejsze okazaÅ‚o siÄ™ jedno: chciaÅ‚a wiedzieć wiÄ™cej. A to byÅ‚ sposób, żeby siÄ™ dowiedzieć.
   - Peter - rzekÅ‚a nagle - czy jestem wolna? Czy mi ufasz? Czy muszÄ™ lecieć na Murrane?
   Peter wziÄ…Å‚ jej dÅ‚oÅ„ i uÅ›cisnÄ…Å‚ z uczuciem.
   - Weźmy po kolei twoje pytania, kochanie - rzekÅ‚. - Czy jesteÅ› wolna? OczywiÅ›cie. Zawsze byÅ‚aÅ›. Może departament powinien być tak twardy, jak o nim mówiÄ…, i zabijać na podstawie podejrzeÅ„. Ale nie jest. Może i dlatego przegrywamy tÄ™ wojnÄ™. Departament uznaje, że wÄ…tpliwoÅ›ci przemawiajÄ… na korzyść podejrzanego, a sama wiesz, że w tej sprawie jest tyle wÄ…tpliwoÅ›ci, iż departament nawet ciÄ™ nie może tknąć. Czy ci ufam? To nie takie proste. Zaufanie musi być obustronne. JeÅ›li ty mi ufasz, to zapewne znasz już odpowiedź na to pytanie.
   Muriel gorÄ…co odwzajemniÅ‚a uÅ›cisk. - To mi siÄ™ podoba - rzekÅ‚a. - Zawsze wiedziaÅ‚am, że jesteÅ› porzÄ…dnym czÅ‚owiekiem, Peter, nawet gdy udawaÅ‚eÅ› opryszka z powieÅ›ci kryminalnej. Tylko dobry czÅ‚owiek mógÅ‚by powiedzieć coÅ› podobnego. Ale nie odpowiedziaÅ‚eÅ› na moje ostatnie pytanie.
   - Czy musisz lecieć na Murrane? Nie, nie odpowiedziaÅ‚em. Ale tylko ty możesz to zrobić.
       
X
   
   - Powodzenia, Muriel - rzekÅ‚ Peter. - I... wróć, proszÄ™ ciÄ™.
   Już kiedyÅ› Muriel pozwoliÅ‚a mu siÄ™ pocaÅ‚ować, ale tym razem to ona przejęła inicjatywÄ™. Potem wysiadÅ‚a ze Å›migÅ‚owca i ruszyÅ‚a w stronÄ™ odlegÅ‚ej poÅ›wiaty miasta.
   OdrobinÄ™ krÄ™ciÅ‚o siÄ™ jej w gÅ‚owie. Celowo teraz staraÅ‚a siÄ™ nie myÅ›leć o swoim strachu przed wyprawÄ… na Murrane i o tym, że już siÄ™ na niej znajduje. IstniaÅ‚o również niebezpieczeÅ„stwo, które towarzyszyć jej bÄ™dzie przez caÅ‚y czas pobytu na tej planecie - że zostanie rozpoznana jako szpieg z Ziemi. I dziwna rzecz, te dwie obawy zdawaÅ‚y siÄ™ znosić nawzajem.
   Statek, który jÄ… tu przywiózÅ‚, pozostanie w pobliżu. Nie wiedziaÅ‚a gdzie - nie poinformowano jej o tym z obawy, że może zostać wykryta i przesÅ‚uchiwana. Na jego pokÅ‚adzie znajdowali siÄ™ Peter i Barbara i co trzy dni Peter miaÅ‚ lÄ…dować Å›migÅ‚owcem w tym samym miejscu, by dowiedzieć siÄ™, czy Muriel chce już wracać albo ma coÅ› do przekazania.
   Statkowi nie groziÅ‚o wykrycie. PojedynczÄ… jednostkÄ™ rzadko można dostrzec w Kosmosie, chyba że porusza siÄ™ bardzo szybko. Prawie wszystkie urzÄ…dzenia do wykrywania statków kosmicznych oparte byÅ‚y na zasadzie wzrostu masy wraz z wzrastajÄ…cÄ… prÄ™dkoÅ›ciÄ…. Im szybciej leciaÅ‚ statek, tym wiÄ™cej szans miaÅ‚ na przedostanie siÄ™ przez czyhajÄ…cÄ… naÅ„ flotÄ™ - i tym wiÄ™ksza byÅ‚a możliwość jego wykrycia. JeÅ›li zaÅ› leciaÅ‚ wolniej, trudniej go byÅ‚o dostrzec, ale gdyby zostaÅ‚ wykryty radarem, byÅ‚oby już po nim: nie miaÅ‚ dostatecznego przyspieszenia.
   Nie, droga ucieczki dla Muriel byÅ‚a bezpieczna; jedyna groźba leżaÅ‚a w samej planecie.
   RozpoczynaÅ‚a siÄ™ wÅ‚aÅ›nie dÅ‚uga noc murraÅ„ska; Å›migÅ‚owiec wysadziÅ‚ jÄ… w poÅ‚owie drogi miÄ™dzy Felter i Ederton. Odpowiedzi na jej pytania czekaÅ‚y jÄ… zapewne w Rillanie, dwieÅ›cie kilometrów na poÅ‚udnie, ale nie odważyÅ‚a siÄ™ udać tam od razu. Nie mogÅ‚a nawet mieć pewnoÅ›ci, czy dowolny mieszkaniec Rillan nie rozpoznaÅ‚by jej natychmiast.
    IdÄ…c zamyÅ›liÅ‚a siÄ™ nad tym, jaki ten Å›wiat wokół jest jej znajomy. PrzeszÅ‚a zwykÅ‚e przeszkolenie agenta ziemskiego udajÄ…cego na Murrane, ale to nie dziÄ™ki niemu unikaÅ‚a zetkniÄ™cia siÄ™ ze zwisajÄ…cymi gaÅ‚Ä™ziami murraÅ„skich sosen. Nie, bez wÄ…tpienia znaÅ‚a już przedtem Murrane. StaÅ‚o siÄ™ to oczywiste w czasie jej przeszkolenia.
   ByÅ‚a prawie pewna, że nie powiedziano jej wtedy nic na temat zachowania siÄ™ murraÅ„skich sosen w nocy. Planeta Murrane byÅ‚a kiedyÅ› cieplejsza; wiele jej roÅ›lin caÅ‚y czas swej egzystencji poÅ›wiÄ™caÅ‚o na poszukiwanie źródeÅ‚ ciepÅ‚a, jakiekolwiek by one nie byÅ‚y. Każde zwierzÄ™ czy czÅ‚owiek, który zetknÄ…Å‚by siÄ™ szczególnie z sosnÄ…, narażaÅ‚ siÄ™ na pochwycenie i przytrzymanie - jeÅ›li nie byÅ‚ dość silny i zwinny, by siÄ™ wyrwać - dopóki sosna nie wysÄ…czy zeÅ„ ostatniej kalorii ciepÅ‚a. Gdyby miaÅ‚ w sobie dość żywotnoÅ›ci, może dotrwaÅ‚by do ranka, ale byÅ‚o to wysoce nieprawdopodobne. Szczególnie jeÅ›li ranek nastÄ™powaÅ‚ po trzydziestu oÅ›miu godzinach.
   SzÅ‚a po ubitym Å›niegu, przywykajÄ…c do otoczenia. Trzy księżyce Murrane, wszystkie w tej chwili na niebie, dawaÅ‚y mniej wiÄ™cej tyle Å›wiatÅ‚a, ile ziemski Księżyc w peÅ‚ni.
   Muriel miaÅ‚a na sobie czarny kombinezon Å›niegowy, prosty, ale zgrabnie skrojony. OkrywaÅ‚ wszystko poza twarzÄ…, dÅ‚oÅ„mi i stopami. Na tych ostatnich znajdowaÅ‚y siÄ™ futrzane buty; dÅ‚onie oraz rÄ™kawy kombinezonu ukryte byÅ‚y w dÅ‚ugich rÄ™kawicach. Pod kombinezonem miaÅ‚a podobnego kroju, ale biaÅ‚y skafander, a jeszcze pod nim cienki sweter i spodnie. To wszystko mogÅ‚a zdjąć, gdy trafi pod dach. Na samym spodzie miaÅ‚a ubranie do noszenia wewnÄ…trz budynku - elastyczne spodnie i sweter. JeÅ›li na Murrane ktoÅ› popeÅ‚niaÅ‚ grzech nieczystoÅ›ci, to na pewno nie dlatego, że za dużo siÄ™ napatrzyÅ‚.
   ZatrzymaÅ‚a siÄ™, gdy usÅ‚yszaÅ‚a z tyÅ‚u woÅ‚anie. Nie przestraszyÅ‚a siÄ™; byÅ‚a raczej zadowolona, że pierwsze spotkanie z MurraÅ„czykiem odbÄ™dzie siÄ™ wÅ‚aÅ›nie w taki sposób: sam na sam, na otwartym terenie, w nocy. Kobiety na Murrane nie miaÅ‚y siÄ™ czego obawiać w takiej sytuacji: kary za wszelkie przestÄ™pstwa seksualne byÅ‚y tu zbyt surowe.
   Nie widziaÅ‚a ani trochÄ™ lepiej owego czÅ‚owieka, który podszedÅ‚ do niej, niż mógÅ‚by jÄ… zobaczyć: kilkanaÅ›cie centymetrów kwadratowych twarzy ponad potężnÄ… sylwetkÄ™.
   - Och, dziewczyna! - wykrzyknÄ…Å‚ tamten nieco zdziwiony. - CoÅ› późno siÄ™ pani wybraÅ‚a w drogÄ™, nie?
   Widać już byÅ‚o pewne różnice fizyczne pomiÄ™dzy Ziemianami i MurraÅ„czykami; wkrótce pojawi siÄ™ wyraźny obcy akcent, potem zaÅ› dialekt. MiÄ™dzy ziemiÄ… i Murrane nie utrzymywano oczywiÅ›cie Å‚Ä…cznoÅ›ci radiowej, ani nic nie wskazywaÅ‚o, że zostanie ona kiedykolwiek przywrócona. Każda zmiana wymowy byÅ‚a wiÄ™c nastÄ™pnÄ… różnicÄ….
   - Owszem, wybraÅ‚am siÄ™ później, niż zamierzaÅ‚am - odparÅ‚a Muriel, starajÄ…c siÄ™ naÅ›ladować akcent tamtego. - ZdawaÅ‚o mi siÄ™, że już od godziny powinnam być w Felter.
   Ruszyli dalej razem.
   - Szuka pani pracy? - spytaÅ‚ MurraÅ„czyk.
   Wywiad ziemski, choć nienajlepszy, potrafiÅ‚ jednak swoim agentom zapewnić solidnÄ… tożsamość i zajÄ™cie. - Tak - odrzekÅ‚a Muriel - w fabryce potrzebujÄ… chemików.
   - SkÄ…d pani jest?
   - Z Rillan.
   - I wyprowadziÅ‚a siÄ™ pani z Rillan dla takiej dziury?
   - W Rillan wszyscy siÄ™ teraz zajmujÄ… psychiatriÄ… i biologiÄ…. A to miasto wyglÄ…da, na raj dla chemików.
   - Sprytna pani jest - odparÅ‚ MurraÅ„czyk po zastanowieniu. - Jak siÄ™ pani nazywa?
   - Thelma Bittner - Muriel podaÅ‚a mu swoje trzecie już z kolei nazwisko.
   - MiÅ‚o mi paniÄ… poznać. Ja siÄ™ nazywam Bill Seuter. Ale zaraz - ja przecież pracowaÅ‚em w Rillan. Dalej stoi tam na placu ten stary statek?
   Odwróciwszy gÅ‚owÄ™ Muriel wytrzeszczyÅ‚a na niego oczy. - Statek? Na placu?
   - Jasne, ten zabytek. Co dzieÅ„ koÅ‚o niego przechodziÅ‚em.
   Niewiele pamiÄ™taÅ‚a z Rillanu, ale podczas tej krótkiej wymiany zdaÅ„ przed jej oczyma przesunęło siÄ™ kilka niezbyt wyraźnych obrazów. WystarczyÅ‚o jednak, by mogÅ‚a odpowiedzieć:
   - Nie mógÅ‚ pan tego widzieć w Rillan. Niech siÄ™ pan nie obrazi... ale zdaje siÄ™, że wziÄ…Å‚ mnie pan za szpiega z Ziemi?
   Seuter rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™. - Sprawdzamy wszystkich, którzy gdzieÅ› siÄ™ pojawiajÄ…. To wystarczy. Nie popeÅ‚niamy zbyt wielu bÅ‚Ä™dów.
   - My?
   - PracujÄ™ w kontrwywiadzie.
   - Ach, tak. I sprawdzacie również tych, którzy jeszcze nie dotarli do miejsca przeznaczenia?    - Czasami. Ja nie dziaÅ‚am wedÅ‚ug żadnego ustalonego schematu postÄ™powania - odparÅ‚ Seuter zadowolony z siebie - ale niewiele umyka mojej uwadze. Pani o nic nie podejrzewam. Kiedy znajdziemy siÄ™ gdzieÅ›, gdzie jest cieplej, proszÄ™ mi przypomnieć, a dam pani przepustkÄ™ do Felter.
   Departament bezpieczeÅ„stwa nic nie wiedziaÅ‚ o przepustkach.
   - DziÄ™kujÄ™ - rzekÅ‚a Muriel. - Ale zaraz... na jakiej podstawie pan mnie nie podejrzewa? Tylko dlatego, że wiedziaÅ‚am, iż na placu w Rillanie nie ma żadnego statku?
   - Gdzie tam - odparÅ‚ Seuter, wciąż zadowolony. - Jest taka sprawa: Ziemia i Murrane oddalajÄ… siÄ™ od siebie z każdÄ… chwilÄ…. Nie muszÄ™ robić z paniÄ… testów laboratoryjnych, nawet gdybym wiedziaÅ‚ jak. Wystarczy pięć minut rozmowy.    I miaÅ‚by sÅ‚uszność, pomyÅ›laÅ‚a Muriel, gdyby nie ktoÅ› taki, jak ona która w istocie kiedyÅ› przebywaÅ‚a na Murrane.
   - Wielu pan znajduje? - spataÅ‚a.
   - Troje na miesiÄ…c. CzÄ™sto wychodzÄ™ na drogÄ™ i zaczepiam ludzi - tak jak paniÄ….
   Dotarli już do miasta. Ulice byÅ‚y wolne od Å›niegu; Murrane dysponowaÅ‚a wyÅ‚Ä…cznie energiÄ… elektrycznÄ…, ale za to w dowolnych iloÅ›ciach. WÅ‚aÅ›nie dlatego, że dostÄ™pna byÅ‚a jedynie energia elektryczna, ludzie tak czÄ™sto wÄ™drowali od miasta do miasta na piechotÄ™. NapÄ™d elektryczny nie nadawaÅ‚ siÄ™ za dobrze do ciężkich pojazdów, jakie byÅ‚y konieczne, aby przebić siÄ™ przez zaspy i lód. Zamiast tego ciÄ…gle rozwijano sieć kolei elektrycznej. Muriel nie potrzebowaÅ‚a wyjaÅ›nkć, że dojechaÅ‚a pociÄ…giem z Rillan do Ederton, a stamtÄ…d udawaÅ‚a siÄ™ piechotÄ… do Felter; to siÄ™ rozumiaÅ‚o samo przez siÄ™.
    Seuter wydaÅ‚ jej przepustkÄ™, pożegnaÅ‚ skinieniem dÅ‚oni i powróciÅ‚ do patrolowania drogi. Muriel spojrzaÅ‚a za nim w zamyÅ›leniu. Przez niego w ciÄ…gu najbliższego miesiÄ…ca troje Ziemian zostanie rozpoznanych i rozstrzelanych. Ale on tylko wykonywaÅ‚ swojÄ… pracÄ™ i to z powodzeniem. PolubiÅ‚a go. Czasem widzi siÄ™ kogoÅ› tylko przez kilka minut, zamienia z nim parÄ™ słów, po czym żegna siÄ™, ale ma siÄ™ takie uczucie, jakby zyskaÅ‚o siÄ™ przyjaciela. I tak wÅ‚aÅ›nie byÅ‚o z Seuterem.
   Desperacko chwytaÅ‚a siÄ™ nadziei, że znajdzie to, czego szuka, i że stanie siÄ™ to koÅ„cem owej bezsensownej wojny. Z pewnoÅ›ciÄ…, jeÅ›li koniec nadejdzie prÄ™dko, Ziemia bÄ™dzie miaÅ‚a dość rozsÄ…dku, by nie popeÅ‚nić drugi raz tych samych bÅ‚Ä™dów, jakie by one nie byÅ‚y, zaÅ› Murrane dwa razy zastanowi siÄ™, nim rozpocznie walkÄ™ o wolność, której przecież nigdy jej nie odmówiono.
   Nagle uÅ›wiadomiÅ‚a sobie, że od czasu, gdy postawiÅ‚a stopÄ™ na Murrane, ani razu nie odczuÅ‚a strachu.
        XI
   
   DostaÅ‚a pracÄ™. Na Murrane, jak dotÄ…d, nie wprowadzono systemu sprawdzania kwalifikacji i opinii sÅ‚użbowych. Dawano komuÅ› pracÄ™, a jeÅ›li wykonywaÅ‚ jÄ… dobrze, zostawaÅ‚ na etacie.
    W ciÄ…gu pierwszych kilku dni dostrzegÅ‚a, jak Å‚atwo komuÅ›, kto zna Murrane, udawać MurraÅ„czyka, zaÅ› dla kogoÅ›, kto nie zna planety, jest to caÅ‚kowicie niemożliwe.
   Różnice fizyczne byÅ‚y bez znaczenia - zupeÅ‚nie bez znaczenia. Ważne byÅ‚o jedynie, czy ktoÅ› jest MurraÅ„czykiem, czy nie. Ziemia zasypywaÅ‚a Murrane agentami, którzy stÄ…d nie pochodzili, toteż rzucali siÄ™ w oczy jak czarne owce. Jednego z nich Muriel miaÅ‚a okazjÄ™ widzieć. Nie mogÅ‚a nic dla niego zrobić. ByÅ‚o oczywiste, że na jakiÅ› czas pozostawiono go na swobodzie, oczywiÅ›cie pod skrupulatnÄ… obserwacjÄ…, by sprawdzić, co bÄ™dzie robiÅ‚.
   Jak mógÅ‚ departament bezpieczeÅ„stwa w ogóle porywać siÄ™ na szkolenie agentów? Potrzebna byÅ‚a nie tyle odpowiednia wiedza, ale odpowiednia postawa. Tego nie można nauczyć siÄ™ w Nowym Jorku.
   Po raz drugi spotkaÅ‚a Seutera kilka dni później, w fabryce. PrzyszedÅ‚ tu w celu sprawdzenia paru nowych chemików.
   - No, no - powiedziaÅ‚, gdy jÄ… ujrzaÅ‚. - Gdybym wtedy mógÅ‚ lepiej siÄ™ pani przyjrzeć, tak szybko bym pani nie puÅ›ciÅ‚!
   - I mnie siÄ™ tak wydawaÅ‚o - przyznaÅ‚a szczerze. - Zwykle mam wiÄ™ksze powodzenie.
   - Dlaczego jeszcze nie jest pani mężatkÄ…? - spytaÅ‚ wprost.
   - Bo jestem chemiczkÄ…. W chemii nie ma romantyzmu.
   - Jest taka jedna chemiczkÄ…, na którÄ… bym poleciaÅ‚.
   UniosÅ‚a rÄ™ce w proteÅ›cie. - Nie - powiedziaÅ‚a - tylko nie mąż w kontrwywiadzie. KtoÅ› pana kiedyÅ› zastrzeli. Nie mam zamiaru wyjść za kogoÅ›, kto ma być zastrzelony.
   Ale tu pojawiÅ‚ siÄ™ problem. Na pograniczu zawsze jest wiÄ™cej mężczyzn niż kobiet. Murranki bez wyjÄ…tku bardzo szybko wychodziÅ‚y za mąż. DwudziestopiÄ™cioletnia zdrowa, Å‚adna dziewczyna, która nie ma męża, zawsze bÄ™dzie zagadkÄ… dla wszystkich na Murrane. Muriel musi wiÄ™c szybko wykonać swoje zadanie, nim ktoÅ› siÄ™ tak zdziwi, że zacznie mieć podejrzenia.
   WiedziaÅ‚a, że Peter lÄ…duje co trzy dni w swej niewielkiej skorupce Å›migÅ‚owca, w umówionym miejscu, by zabrać jÄ…, gdy wypeÅ‚ni zadanie.
   WypeÅ‚ni! Nawet siÄ™ do niego jeszcze nie zabraÅ‚a.
   OpierajÄ…c siÄ™ na zaÅ‚ożeniu, że szukana przez niÄ… tajemnica byÅ‚a natury psychiatrycznej lub antropologicznej, przyglÄ…daÅ‚a siÄ™ otaczajÄ…cym jÄ… MurraÅ„czykom nie pojedynczo, ale w masie. Nic siÄ™ jej nie nasuwaÅ‚o. Różnili siÄ™, oczywiÅ›cie, od Ziemian, ale wszystkie dostrzegane różnice albo już poznaÅ‚a na Ziemi, albo siÄ™ ich domyÅ›liÅ‚a.
   Byli wiÄ™c nastawieni agresywnie-obronnie, jak kiedyÅ› powiedziaÅ‚ Peter. CheÅ‚pili siÄ™ tym, że sÄ… o wiele lepsi od Ziemian, a w gÅ‚Ä™bi duszy byli przekonani o czymÅ› zupeÅ‚nie przeciwnym. Mężczyźni odznaczali siÄ™ brawurÄ…, mÄ™stwem i pogardÄ… dla życia. Kobietom jednak nie pozwolono na okazywanie mÄ™stwa; byÅ‚y zbyt cenne jako matki MurraÅ„czyków, których mogÅ‚y urodzić. Ogólnie MurraÅ„czyków cechowaÅ‚a niższa inteligencja niż Ziemian, wiÄ™ksza skÅ‚onność do ryzyka, wiÄ™ksza kłótliwość, niedojrzaÅ‚ość, szczodrobliwość, witalność.
   Ale o tym wszystkim wiedziano. Co zaÅ› nie byÅ‚o znane?
   Nie udaÅ‚o siÄ™ jej niczego spotkać, co miaÅ‚oby bezpoÅ›redni zwiÄ…zek z wojnÄ…: czÅ‚onków załóg jednostek bojowych, skÅ‚adów amunicyjnych, baz wojskowych. ZresztÄ… unikaÅ‚a tego wszystkiego starannie. Na pewno Å›ledzenie tego byÅ‚o bardzo niebezpieczne i zajmowali siÄ™ tym zwykli agenci z Ziemi, z niewielkim lub żadnym powodzeniem, jak zwykle.
   Poza tym byÅ‚a prawie pewna, że to, czego szukaÅ‚a, nie mieÅ›ci siÄ™ w sferze informacji natury wojskowej.
   O wojnie rozmawiaÅ‚a tylko wtedy, gdy temat ten podejmowali inni. Stosunek do konfliktu byÅ‚ przeważnie taki, jakiego siÄ™ spodziewaÅ‚a: jej współtowarzysze pracy niezbyt dobrze siÄ™ orientowali, co siÄ™ dzieje i dlaczego; tym niemniej, uczuciowo zawsze byli za wojnÄ… z ZiemiÄ…. Dla wiÄ™kszoÅ›ci sprawa byÅ‚a jasna: Murrane dawaÅ‚a szkoÅ‚Ä™ Ziemi. Pokazywano Ziemi, że MurraÅ„czykami nie można pomiatać. Przeważnie wiedzieli, że za tym kryÅ‚o siÄ™ jeszcze coÅ› wiÄ™cej. Ale to byÅ‚a wyższa polityka, a wiÄ™c nie ich sprawa.
    Po dwóch tygodniach udawania zwykÅ‚ej murraÅ„skiej chemiczki Muriel zdecydowaÅ‚a, że musi zaryzykować odwiedzenie Rillanu. Dr Hyneker miaÅ‚ prawdopodobnie racjÄ™. Tajemnica znajduje siÄ™ tam. Z pewnoÅ›ciÄ… nie byÅ‚o jej w Felter. Nic tu nie zobaczyÅ‚a, co warte byÅ‚oby choćby pobieżnego zbadania.
   PowiedziaÅ‚a Seuterowi, że wraca do Rillanu po parÄ™ rzeczy.
   - A wiÄ™c zdecydowaÅ‚aÅ› siÄ™ zostać w Felter? - powiedziaÅ‚. - Znakomicie. Wciąż mam nadziejÄ™, że zmienisz swoje nastawienie do pracowników kontrwywiadu.
   - No to miej tÄ™ swojÄ… nadziejÄ™ - rzekÅ‚a Muriel tonem zachÄ™ty. - Nie poznaÅ‚am jeszcze zbyt wielu. I może jeszcze upÅ‚ynie dużo czasu, nim ciÄ™ zastrzelÄ….
        XII
   
   Muriel zdawaÅ‚a sobie doskonale sprawÄ™, że bÄ™dzie to niebezpieczne. Tym niemniej zamiast bawić siÄ™ w ostrożność, poszÅ‚a prosto na TrzeciÄ… UlicÄ™ pod numer 17, zadzwoniÅ‚a do drzwi i spytaÅ‚a kobietÄ™, która otworzyÅ‚a, czy mieszka tu doktor James Ball.
   - Już nie - odrzekÅ‚a kobieta, nie okazujÄ…c podejrzliwoÅ›ci. - Nie wiem, dokÄ…d siÄ™ przeniósÅ‚.
   - A zna pani kogoÅ›, kto by wiedziaÅ‚?
   Kobieta zastanowiÅ‚a siÄ™ chwilÄ™. - Może Joe Cruickshank, pod czternastym - rzekÅ‚a. - On byÅ‚ przyjacielem doktora.
    Muriel podziÄ™kowaÅ‚a jej i przeszÅ‚a przez ulicÄ™ do domu nr 14.
   Joe Cruickshank byÅ‚ starszawym mężczyznÄ… z gÄ™stymi czarnymi brwiami. Kiedy Muriel wspomniaÅ‚a o doktorze Ballu, zmarszczyÅ‚ je silnie, niemal kryjÄ…c oczy.
   - Pani jest jego znajomÄ…? - spytaÅ‚ ostro. - Albo może jego córek? Mimo tych oznak nieufnoÅ›ci Muriel pomyÅ›laÅ‚a, że najlepszÄ… odpowiedziÄ… bÄ™dzie "tak".
   - Chce pani wiedzieć, co siÄ™ z nim staÅ‚o?
   - I z LornÄ….
   ZawahaÅ‚ siÄ™; potem rzuciÅ‚ krótko: - Niech pani idzie - i ruszyÅ‚ w gÅ‚Ä…b domu nie oglÄ…dajÄ…c siÄ™, czy Muriel podąża za nim.
   W salonie, do którego jÄ… wprowadziÅ‚, nie byÅ‚o nic zbytkowego, ale w prosty sposób byÅ‚ to pokój bardzo wygodny. W jednÄ… Å›cianÄ™ wbudowano elektryczny kominek; poza tym salon wyglÄ…daÅ‚ jak żywcem wyjÄ™ty z dworku wiejskiego na Ziemi anno circa 1880. Cruickshank usiadÅ‚ ciężko w bujanym fotelu i gestem wskazaÅ‚ dziewczynie fotel po drugiej stronie kominka.
    - Kim pani, jest? - zażądaÅ‚ wyjaÅ›nieÅ„.
   Muriel nie chciaÅ‚a podawać mu żadnego z trzech dotychczas używanych nazwisk. Wciąż jeszcze nie byÅ‚o zupeÅ‚nie pewne, czy jest LornÄ… Ball, a zresztÄ… i tak przecież nie mogÅ‚a przedstawić siÄ™ w ten sposób. O ile zaÅ› teoria, którÄ… sprawdzaÅ‚a, byÅ‚a sÅ‚uszna, nazwisko "Muriel Martin" otrzymaÅ‚a na Murrane, zapewne w Rillan, toteż tego również nie mogÅ‚a wyjawić. A choć "Thelma Bittner" udaÅ‚a siÄ™ do Rillan caÅ‚kowicie oficjalnie, Muriel wolaÅ‚a nie wiÄ…zać tego pseudonimu z zainteresowaniem Jamesem i LornÄ… Ball.
   PodaÅ‚a wiÄ™c czwarte nazwisko oraz kilka drobnych szczegółów, które miaÅ‚y zaspokoić podejrzliwość Cruickshanka. MogÅ‚a wiele powiedzieć o Lornie, by udowodnić, iż rzeczywiÅ›cie jest jej dobrÄ… znajomÄ….
   - I nic pani nie wie o tym, co siÄ™ z nimi staÅ‚o? - spytaÅ‚ Cruickshank.
   - Nic.
   - Podobnie jak wszyscy inni - rzuciÅ‚ Cruickshank z goryczÄ…, wyraźnie postanowiwszy jej zaufać. - SÄ…dzÄ™, że oboje nie żyjÄ….
   - Nie żyjÄ…! Dlaczego?
   - Kiedy zaczęła siÄ™ wojna, Jim odmówiÅ‚ wstÄ…pienia do kontrwywiadu. Nie chciaÅ‚ mieć z nim nic wspólnego, podobnie jak z wojnÄ…. No, sama pani wie, co Jim Ball zrobiÅ‚ dla Murrane. Kontrwywiad może i chciaÅ‚by go rozstrzelać albo uwiÄ™zić, ale wiÄ™kszość z nas ma odmienne zdanie w tej sprawie. I nie odważyli siÄ™ go tknąć. PracowaÅ‚ jak dawniej, choć zarówno on jak i Lorna musieli stawiać siÄ™ w kontrwywiadzie co drugi dzieÅ„. Nie wolno im byÅ‚o ani pisać, ani otrzymywać listów.
    - To dlatego nigdy nie otrzymywaÅ‚am odpowiedzi na moje! - wykrzyknęła domyÅ›lnie Muriel.
   - Pewnego dnia Jim powiedziaÅ‚ do mnie, że zna prawdziwy powód tej wojny...
   - Czy powiedziaÅ‚ jaki?
   - Gdyby to zrobiÅ‚, nie byÅ‚oby mnie tu teraz. Później kontrwywiad naszpikowaÅ‚ mnie narkotykami i puÅ›ciÅ‚ dopiero, gdy siÄ™ upewniÅ‚, że naprawdÄ™ nic nie wiem. W każdym razie, nastÄ™pnego dnia po tym wyznaniu Jim zniknÄ…Å‚. Podobnie jak Lorna.
   OddychaÅ‚ ciężko. - ZebraliÅ›my siÄ™ w parÄ™ osób. Może i kontrwywiad Å›ledzi nas i mówi, co mamy robić, ale Murrane to nie tylko kontrwywiad. Nie baliÅ›my siÄ™ ich. PoszliÅ›my do ich biura, caÅ‚Ä… gromadÄ…, gotowi roznieść caÅ‚y budynek w puch. Ale zbyli nas jakÄ…Å› opowiastkÄ… - powiedzieli, że doktor i Lorna wrócÄ… za dwa tygodnie. WiÄ™c wyszliÅ›my stamtÄ…d.
    Cruickshank nie patrzyÅ‚ na Munel, ale w pomaraÅ„czowy blask ognia w kominku. - Tamtej nocy przyszli do mnie i upewnili siÄ™, że nic nie wiem. Byli dość grzeczni, wiÄ™c nie chciaÅ‚em robić z tego sprawy. Dwa tygodnie później wróciliÅ›my do nich, by siÄ™ dowiedzieć, że Jima i jego córkÄ™ deportowano na ZiemiÄ™. Nie uwierzyliÅ›my w to; przeszukaliÅ›my caÅ‚y budynek, ale nie znaleźliÅ›my ani Å›ladu żadnego z nich.
   PodniósÅ‚ gÅ‚os. - Rozstrzelano ich, oto, jaki byÅ‚ powód! Kontrwywiad wiedziaÅ‚, że nie utrzyma ich w wiÄ™zieniu: wydostalibyÅ›my ich stamtÄ…d w jednej chwili. Jim Ball nigdy nie byÅ‚ przeciwny Murrane. Wszyscy o tym wiedzieli. Cokolwiek kontrwywiad miaÅ‚by przeciwko nim, albo by mu siÄ™ wydawaÅ‚o, że ma, nie wystarczyÅ‚oby, żeby postawić ich przed sÄ…dem. Nie mógÅ‚by ich zatrzymać. MógÅ‚ tylko ich zabić i ukryć ciaÅ‚a, tak by nikt nigdy ich nie znalazÅ‚. No, ktokolwiek wyrzÄ…dziÅ‚ krzywdÄ™ Jimowi Ballowi albo jego córce, nie byÅ‚ prawdziwym MurraÅ„czykiem i nie dbam o to, kto mógÅ‚by teraz usÅ‚yszeć moje sÅ‚owa! Oni byli prawdziwymi przyjaciółmi nas wszystkich!
   ObrzuciÅ‚ Muriel wÅ›ciekÅ‚ym spojrzeniem, jakby to ona reprezentowaÅ‚a kontrwywiad.
   - Może oni powiedzieli prawdÄ™ - rzekÅ‚a Muriel. - Może doktor i jego córka zostali deportowani.
   - Czy kontrwywiad oddaÅ‚by takiego czÅ‚owieka, jak Jim Ball, za darmo? - parsknÄ…Å‚ szyderczo Cruickshank. - Nie, oni tego by nie zrobili. Na pewno ich rozstrzelali!
   WydawaÅ‚o siÄ™, że Cruickshank nie może powiedzieć jej już nic wiÄ™cej. Chyba że...
   - Jak siÄ™ zachowywaÅ‚ doktor Ball, kiedy mówiÅ‚ panu, że zna prawdziwy powód tej wojny? - spytaÅ‚a. - ByÅ‚ zadowolony? Smutny? Rozczarowany? Rozbawiony?
   - Nic z tych rzeczy. Tylko... zaskoczony. Jakby chciaÅ‚ powiedzieć "Kto by to pomyÅ›laÅ‚?"
   To byÅ‚o coÅ›. Muriel nabraÅ‚a prawie zupeÅ‚nego przekonania, że jest LornÄ… Ball.
   UdaÅ‚o siÄ™ jej wydostać coÅ› jeszcze z Cruickshanka - nazwisko i adres. ByÅ‚ to teraz jej jedyny Å›lad.
   Skoro Cruickshank nie mógÅ‚ powiedzieć jej nic wiÄ™cej, jasne byÅ‚o że musi pójść do kogoÅ›, kto mógÅ‚ to zrobić - czy tego chciaÅ‚, czy nie. Nie spytaÅ‚a o miejscowego szefa kontrwywiadu czy jego zastÄ™pcÄ™. Byli to niewÄ…tpliwie ludzie zbyt ważni, a przez to dobrze strzeżeni. Mogli też być zbyt sprytni lub fanatyczni. WiÄ™c spytaÅ‚a Cruickshanka o nazwisko kogoÅ› mniej wiÄ™cej na trzecim szczeblu w hierarchii sÅ‚użbowej. On też musiaÅ‚ znać ów sekret, a Muriel miaÅ‚a szansÄ™ dostania siÄ™ do niego.
   Wskazany czÅ‚owiek nazywaÅ‚ siÄ™ Edward Voigt, a mieszkaÅ‚ pod numerem 27 przy Siódmej Ulicy.
   WychodzÄ…c poradziÅ‚a Cruickshankowi, że bÄ™dzie lepiej, jeÅ›li zapomni o tym, iż kiedykolwiek jÄ… widziaÅ‚. Cruickshank nie zainteresowaÅ‚ siÄ™ jednak powodem tego ostrzeżenia, zatopiony w gniewie z powodu tego, co, jego zdaniem, staÅ‚o siÄ™ z Jimem i LornÄ… Ball.
   
    XIII
   
   WyglÄ…daÅ‚o na to, że dobrze zrobiÅ‚a wybierajÄ…c Voigta. MieszkaÅ‚ w domu nie wiÄ™kszym niż Cruickshank; Muriel znajdowaÅ‚a siÄ™ już w Å›rodku, stojÄ…c w drzwiach do kuchni i czekajÄ…c. Å»eby dostać siÄ™ do wnÄ™trza musiaÅ‚a wÅ‚amać siÄ™ przez okno do sypialni, ale zrobiÅ‚o siÄ™ już ciemno i byÅ‚a pewna, że nikt jej nie widziaÅ‚.
   Dobrze wszystko zaplanowaÅ‚a; żadne dalsze plany nic by nie pomogÅ‚y. Tej nocy Peter wylÄ…duje w okolicy Felter i Muriel musiaÅ‚a wsiąść do pociÄ…gu odjeżdżajÄ…cego za dwie godziny, jeÅ›li nie chciaÅ‚a czekać kolejnych trzech dni. Nie miaÅ‚a zbyt wielkiej nadziei, że uda siÄ™ jej uzyskać potrzebne informacje przed wejÅ›ciem na pokÅ‚ad statku, ale chciaÅ‚a skorzystać z tej szansy zdobycia ich - a jeÅ›li jej siÄ™ nie powiedzie, i tak bÄ™dzie musiaÅ‚a uciekać z Murrane.
    Voigt z pewnoÅ›ciÄ… wkrótce nadejdzie. Wszystko wskazywaÅ‚o na to, że mieszka samotnie. Muriel trzymaÅ‚a w dÅ‚oni pistolet zaopatrzony w tÅ‚umik. StaÅ‚a w ciemnoÅ›ciach, czekajÄ…c na pierwszy dźwiÄ™k kogoÅ› wchodzÄ…cego do domu.
   Zrazu obawiaÅ‚a siÄ™, że Voigt zjawi siÄ™ za wczeÅ›nie, bowiem nie mogÅ‚a wyjechać z Rillanu inaczej, jak owym pociÄ…giem, a czekać naÅ„ gdziekolwiek byÅ‚oby zbyt niebezpieczne. W miarÄ™ jednak, jak czas mijaÅ‚, przyszÅ‚o jej do gÅ‚owy, że Voigt może w ogóle nie wrócić do domu na noc albo też przyjdzie zbyt późno, i nie zdąży zrobić tego, co zamierzaÅ‚a, i jeszcze zÅ‚apać pociÄ…g.
   Twarz miaÅ‚a obwiÄ…zanÄ… szalem; byÅ‚o prawdopodobne, że Voigt widziaÅ‚ jÄ… już przedtem. Gdyby poznaÅ‚ jÄ… od razu, domyÅ›liÅ‚by siÄ™, że ma przed sobÄ… Muriel Martin, która byÅ‚a kiedyÅ› LornÄ… Bali. I wiedziaÅ‚by też wiele innych rzeczy, których ona sama nie znaÅ‚a. PrzeczesaÅ‚a swojÄ… pamięć szukajÄ…c jakichÅ› informacji o Voigtcie, ale nic nie znalazÅ‚a. Owa dziwaczna granica w pamiÄ™ci istniaÅ‚a w dalszym ciÄ…gu. Wiele z tego, co zobaczyÅ‚a w Rillanie, wydaÅ‚o siÄ™ jej znajome, ale z jakichkolwiek wydarzeÅ„, które tu miaÅ‚y miejsce nie pamiÄ™taÅ‚a nic. Na pewno kiedyÅ› znaÅ‚a Joe Cruickshanka, ale obecnie byÅ‚ dla niej tak samo obcy, jak ona dla niego.
    Nareszcie w zamku zachrobotaÅ‚ klucz. Muriel spięła siÄ™ wewnÄ™trznie. W ciÄ…gu najbliższych kilku minut rozstrzygnie siÄ™: sukces albo porażka - a może także, zupeÅ‚nie niezależnie: życie albo Å›mierć. Jednak nie żaÅ‚owaÅ‚a, że wybraÅ‚a tÄ™ drogÄ™. W koÅ„cu stanie twarzÄ… w twarz z czÅ‚owiekiem, który miaÅ‚ potrzebne jej informacje.
    W hallu rozlegÅ‚y siÄ™ kroki, po czym zapaliÅ‚o siÄ™ Å›wiatÅ‚o. Muriel wyszÅ‚a z kuchni, gdy Voigt zamykaÅ‚ drzwi wejÅ›ciowe. ZobaczyÅ‚ jÄ… od razu.
   - JeÅ›li wydasz choćby najmniejszy dźwiÄ™k - odezwaÅ‚a siÄ™ cicho Muriel - zastrzelÄ™ ciÄ™.
   Voigtowi zaparÅ‚o dech. Muriel spodziewaÅ‚a siÄ™ zobaczyć mÅ‚odego, ambitnego czÅ‚owieka, przyszÅ‚ego szefa miejscowego oddziaÅ‚u kontrwywiadu. Jednak ujrzaÅ‚a czÅ‚owieka starego, który najwyraźniej osiÄ…gnÄ…Å‚ już w hierarchii wszystko, co mógÅ‚ osiÄ…gnąć. UcieszyÅ‚a siÄ™; sprawa przedstawiaÅ‚a siÄ™ dużo lepiej.
   - Czy chcesz żyć, Voigt? - zapytaÅ‚a. - PotrzebujÄ™ informacji. JeÅ›li je dostanÄ™, nikt nie musi wiedzieć, że dostaÅ‚am je od ciebie. JeÅ›li zaÅ› nic nie powiesz, zabijÄ™ ciÄ™ i zapytam kogoÅ› innego.
   - JesteÅ› ZiemiankÄ…! - wykrzyknÄ…Å‚ Voigt. Zdjęła szal z twarzy.
   - Rozumiesz teraz, dlaczego tu jestem? - spytaÅ‚a cicho. Voigt zbladÅ‚. - Muriel Martin - wyszeptaÅ‚; Muriel wychwyciÅ‚a jednak w tych sÅ‚owach nutÄ™ indagacji, której nie udaÅ‚o mu siÄ™ ukryć.
   - Lorna Ball - odrzekÅ‚a spokojnym gÅ‚osem.
   - Ale przecież nie możesz tego wiedzieć! Mówili nam...
   - Jak widzisz, wiem jednak. - StaraÅ‚a siÄ™ powiedzieć jak najmniej, by nie zdradzić, że jej wiedza jest ograniczona. - No wiÄ™c, Voigt, powiesz mi sam, czy mam strzelać?
   Voigt zesztywniaÅ‚ nagle. - KoÅ„cz tÄ™ komediÄ™ i strzelaj. I tak nie zostawisz mnie przy życiu.
   To byÅ‚o niefortunne. WyglÄ…daÅ‚o na to, że istniejÄ… poważne powody, dla których Voigt zasÅ‚użyÅ‚ na Å›mierć z jej rÄ…k. On je znaÅ‚, a ona nie. - Z tego, co już wiem, mogÅ‚abym wÅ‚aÅ›ciwie z tobÄ… skoÅ„czyć - powiedziaÅ‚a. - Cóż to byÅ‚ za ważny powód, dla którego zabiÅ‚eÅ› mojego ojca?
   - Nie zrobiÅ‚em tego! Zgadujesz tylko.
   - Mów ciszej - mruknęła ostrzegawczo. Z jego rozpaczliwie wypowiadanych słów, z jego reakcji na jej widok, z tego, jak powiedziaÅ‚ "I tak nie zostawisz mnie przy życiu" wywnioskowaÅ‚a, prawie ponad wszelkÄ… wÄ…tpliwość, że jej ojciec nie żyje, a faktycznym sprawcÄ… tej zbrodni jest Voigt. JeÅ›li to prawda, zÅ‚ożyÅ‚o siÄ™ fatalnie. Nie pamiÄ™tajÄ…c swojego ojca, nie czuÅ‚a potrzeby zemsty, ale Voigt nigdy w to nie uwierzy. A wszelkie jej groźby miaÅ‚y niewielkÄ… moc, bowiem on i tak byÅ‚ przekonany, że czeka go Å›mierć.
   - SÅ‚uchaj - powiedziaÅ‚a. - DajÄ™ ci sÅ‚owo, że jeÅ›li mi powiesz, zwiążę ciÄ™ tylko nie czyniÄ…c nic zÅ‚ego. Czego dowiedziaÅ‚ siÄ™ mój ojciec?
   Voigt byÅ‚ przerażony, a ona zamierzaÅ‚a to wykorzystać. Inny, odważniejszy czÅ‚owiek zaÅ›miaÅ‚by siÄ™ jej w twarz i byÅ‚aby bezradna.
   - Nie wiem - mówiÅ‚ z desperacjÄ…. - Nie zrozumiaÅ‚em tego. To byÅ‚o zbyt skomplikowane.
   Muriel potrzÄ…snęła gÅ‚owÄ…. - Skomplikowane rzeczy nie sÄ… takie ważne. To jest prosta sprawa. Powiedz mi to w jednym zdaniu.
   PoznaÅ‚a z jego twarzy, że może to osiÄ…gnąć. Voigta Å‚atwo byÅ‚o rozszyfrować. ZmusiÅ‚a siÄ™ do cierpliwoÅ›ci. KtoÅ› tak zdjÄ™ty strachem o swe życie musi w koÅ„cu coÅ› powiedzieć.
    - PomysÅ‚ tortur niezbyt mi odpowiada - rzekÅ‚a - ale być może jest to jedyna rzecz, którÄ… potrafisz zrozumieć. Gdybym strzeliÅ‚a ci dwa czy trzy razy w brzuch, zapewne bÅ‚agaÅ‚byÅ› mnie o skrócenie cierpieÅ„. Czy wiÄ™c wolisz proÅ›bÄ™ o życie, czy też proÅ›bÄ™ o Å›mierć?
   SchwyciÅ‚ siÄ™ oparcia krzesÅ‚a, by siÄ™ podtrzymać. - WypuÅ›ciliÅ›my ciÄ™ - wymamrotaÅ‚ żaÅ‚oÅ›nie.
   - Chyba nie spodziewasz siÄ™ ode mnie wdziÄ™cznoÅ›ci. No wiÄ™c, co to takiego?
   - Mutacja - powiedziaÅ‚ nie panujÄ…c już nad sobÄ…. SÅ‚owa wypadaÅ‚y mu z jego ust rwane, prawie nie do rozpoznania. - Kiedy już nastÄ…pi mutacja, nie bÄ™dziemy mogli przejść jej raz jeszcze. Możemy tylko wrócić na ZiemiÄ™. JesteÅ›my tu uwiÄ™zieni, nie możemy poszerzać naszej strefy wpÅ‚ywów, nie możemy...
   DziÄ™ki jakiemuÅ› osobliwemu splotowi emocji odzyskaÅ‚ odwagÄ™ w chwilÄ™ po tym, jak już byÅ‚o za późno. RzuciÅ‚ siÄ™ na Muriel, jednoczeÅ›nie otwierajÄ…c usta do krzyku. StrzeliÅ‚a mu w ramiÄ™, myÅ›lÄ…c, że go to zatrzyma. Zamiast tego rozwÅ›cieczyÅ‚ siÄ™ jeszcze bardziej. Najwidoczniej pomyÅ›laÅ‚, że już umiera, i rzuciÅ‚ siÄ™ w przód, by zabrać ze sobÄ… Muriel na tamten Å›wiat. NastÄ™pny strzaÅ‚ byÅ‚ wymierzony w jego nogi, ale ponieważ Voigt pochyliÅ‚ siÄ™ do jej kolan, niewielki pocisk trafiÅ‚ prosto w czaszkÄ™. Jego ciaÅ‚o upadÅ‚o jak zmiÄ™ty garnitur.
   Dziwna sprawa, Muriel przeraziÅ‚a siÄ™. ZdawaÅ‚o siÄ™ jej, że to nieważne, iż Voigt zabiÅ‚ jej ojca, a zabiÅ‚by pewnie i jÄ…, gdyby jej dosiÄ™gnÄ…Å‚. MówiÅ‚a groźnie o strzelaniu w brzuch, ale teraz sama myÅ›l o tym, że go zabiÅ‚a, przerażaÅ‚a jÄ…. SchyliÅ‚a siÄ™ przy nim na chwilÄ™, w próżnej nadziei, że czÅ‚owiek, przez którego mózg przeleciaÅ‚ pocisk, może być tylko ogÅ‚uszony, nie zaÅ› martwy.
   Potem jednak Å›wiadomość tego, co Voigt powiedziaÅ‚ przed Å›mierciÄ…, odsunęła z jej myÅ›li wszelkie inne rozważania.
   A wiÄ™c jednak zabieg przeprowadzony na niej przez kontrwywiad niezbyt siÄ™ udaÅ‚; od razu bowiem uÅ›wiadomiÅ‚a sobie, iż wie, że to, co mówiÅ‚ Voigt, jest prawdÄ…. Jej umysÅ‚ uzupeÅ‚niÅ‚ luki w pamiÄ™ci tworzÄ…c rozwiniÄ™te, dalekosiężne wnioski, do których musiaÅ‚a już kiedyÅ› dojść.
   Nie trzeba jej byÅ‚o już nic wiÄ™cej. ZrozumiaÅ‚a. Nie miaÅ‚a dowodów, ale wiedziaÅ‚a, że potrafi je zdobyć.
    Zdolność adaptacji owych wyjÄ…tkowo Å‚atwo przystosowujÄ…cych siÄ™ stworzeÅ„, jakimi byÅ‚y istoty ludzkie, miaÅ‚a jednak swoje granice. Ludzie mogli skolonizować nowÄ… planetÄ™ i uczynić z niej swój dom, w trakcie zaÅ› tego procesu podlegali zmianom w celu dostosowania siÄ™ do nowych warunków - niewielkim albo licznym, nie byÅ‚o to ważne. Zawsze tak musiaÅ‚o być, bowiem żadna planeta nigdy nie bÄ™dzie dokÅ‚adnie taka sama, jak Ziemia. A przeszedÅ‚szy transformacjÄ™ tracili nieco z tych zdolnoÅ›ci przemiany. Mogli wrócić - Ziemia zawsze bÄ™dzie dla nich przystaniÄ… - przystaniÄ…, z której w koÅ„cu mogli wyruszyć ku innym Å›wiatom, odzyskawszy zdolność adaptacji.
   Ale Murrane byÅ‚a wiÄ™zieniem MurraÅ„czyków. OdciÄ™ci od Ziemi, nie mogli oczywiÅ›cie żyć swobodnie na żadnej innej planecie poza wÅ‚asnÄ…. A MurraÅ„czycy, prawie bez wyjÄ…tku, skÅ‚adali siÄ™ z niespokojnych duchów, zawsze nienasyconych, gorÄ…cokrwistych pionierów.
   Sama myÅ›l o tym ograniczeniu wystarczyÅ‚aby MurraÅ„czykowi, by walczyÅ‚ z wÅ‚asnym cieniem, a co dopiero z planetÄ…, która miaÅ‚a klucz do wolnoÅ›ci.
   ByÅ‚o to wÅ‚aÅ›nie takie proste.
   MajÄ…c myÅ›li zaprzÄ…tniÄ™te tym, że zabiÅ‚a czÅ‚owieka, o maÅ‚o nie wpadÅ‚a przez to na stacji. Nie zauważyÅ‚a nawet przyglÄ…dajÄ…cego siÄ™ jej bacznie agenta kontrwywiadu, dopóki ten nie przemówiÅ‚.
   - DokÄ…d pani jedzie? - zapytaÅ‚.
   PoÅ›piesznie zebraÅ‚a myÅ›li. Gdyby jÄ… zdemaskowano, byÅ‚aby to tragedia.
   - Do Everton, a stamtÄ…d pieszo do Felter - odparÅ‚a i pogrzebaÅ‚a w kieszeni. PodaÅ‚a tamtemu przepustkÄ™ od Seutera.
   - Co pani tu robiÅ‚a?
   - OdwiedzaÅ‚am krewnego.
   - Kogo?
   Nie mogÅ‚a podać nazwiska Cruickshanka. Za kilka godzin wszystko siÄ™ wyda i Joe zostaÅ‚by rozstrzelany jako zdrajca.
   - Eda Voigta - odrzekÅ‚a Å›miaÅ‚o.
   - A... aha - na twarzy agenta malowaÅ‚a siÄ™ ulga. Ale dodaÅ‚ jeszcze jedno pytanie, żeby siÄ™ upewnić. - Niech mi pani powie: jaki zegar stoi u niego na gzymsie od kominka?
   Muriel rozeÅ›miaÅ‚a siÄ™. - Jego kominek nie ma gzymsu. Na maÅ‚ym stoliku stoi budzik. Chodnik jest zielony, w biaÅ‚e kwadraty. - A Voigt leży na nim, pomyÅ›laÅ‚a. - ZasÅ‚ony sÄ… ciemnozielone, a w jednym rogu...
   - W porzÄ…dku - przerwaÅ‚ agent. - Oto pani pociÄ…g. Od momentu, gdy pociÄ…g dotarÅ‚ do Everton, Muriel zaczęła odczuwać prawdziwÄ… trwogÄ™, po raz pierwszy od wylÄ…dowania na Murrane.
   Teraz, kiedy chwila odlotu byÅ‚a tak bliska, caÅ‚a nerwowość i przestrach, których nie czuÅ‚a przedtem, choć mogÅ‚a, zdawaÅ‚y siÄ™ gromadzić w jednÄ… napÅ‚ywajÄ…cÄ… falÄ™ grozy. Na zmianÄ™ to czuÅ‚a zimno, to gorÄ…co. ZdawaÅ‚o siÄ™ jej, że nogi idÄ… wÅ‚asnÄ… drogÄ… i już, już ma runąć przed siebie, na Å›nieg. Nie widziaÅ‚a nikogo na drodze, ale strach jej podpowiadaÅ‚, że jeÅ›li siÄ™ obejrzy, zobaczy tuż za sobÄ… rozjuszony tÅ‚um.
    Kiedy dotarÅ‚a do umówionego miejsca i czekaÅ‚a, zapomniaÅ‚a o tym, co wiedziaÅ‚a o murraÅ„skich sosnach i nim w ogóle zwróciÅ‚a uwagÄ™ na badawczy dotyk jednej z gaÅ‚Ä™zi, już jej ciaÅ‚o, schwytane w puÅ‚apkÄ™, zostaÅ‚o przyciÅ›niÄ™te do pnia.
   Inne gaÅ‚Ä™zie przesunęły siÄ™ powoli w jej kierunku, by uwiÄ™zić jÄ… bez możliwoÅ›ci ucieczki; odczuwaÅ‚a już chłód pnia dotykajÄ…cego jej pleców. SzarpaÅ‚a siÄ™ dziko z gaÅ‚Ä™ziami, które ciasno obejmowaÅ‚y jej ciaÅ‚o gniotÄ…c żebra. Jedyna droga ucieczki leżaÅ‚a w dole: oparÅ‚a siÄ™ obiema rÄ™kami o gałąź i odepchnęła w dół, usiÅ‚ujÄ…c wydrzeć skafander Å›niegowy, który zostaÅ‚ mocno zakleszczony. Bardzo powoli materiaÅ‚ siÄ™ rozdarÅ‚ i gaÅ‚Ä™zie zaszuraÅ‚y po jej piersi.
   ZeÅ›liznęła siÄ™ na Å›nieg majÄ…c obie dÅ‚onie nadal uwiÄ™zione ponad gÅ‚owÄ…; spróbowaÅ‚a zaprzeć siÄ™ obcasami, by je wyrwać. Åšnieg jednak nie dawaÅ‚ punktu zaczepienia.
   OdprężyÅ‚a siÄ™ caÅ‚kowicie i po paru dÅ‚ugich sekundach gaÅ‚Ä™zie w górze lekko siÄ™ rozluźniÅ‚y. OdczekaÅ‚a chwilÄ™, zbierajÄ…c siÅ‚y, po czym nagle rzuciÅ‚a siÄ™ w tyÅ‚ odpychajÄ…c siÄ™ ramionami i nogami. RÄ™ce wyrwaÅ‚y siÄ™ z potrzasku.
   Muriel podniosÅ‚a siÄ™ i staÅ‚a chwytajÄ…c ustami powietrze i Å›miejÄ…c siÄ™ bezsilnie, gdy okazaÅ‚o siÄ™, że zamiast poÅ‚amanych żeber, co byÅ‚o prawdopodobne, nie doznaÅ‚a żadnych zadrapaÅ„. Wszelkie szkody poniosÅ‚a jej ciężka odzież.
   Jednak miaÅ‚a nadziejÄ™, że Peter siÄ™ poÅ›pieszy, bo byÅ‚a już caÅ‚kowicie przemoczona, a mroźne powietrze przedostawaÅ‚o siÄ™ przez rozdarty skafander. OdrÄ™twienie, jakie czuÅ‚a w boku, nie byÅ‚o spowodowane ranÄ…; to zimne powietrze Murrane wysysaÅ‚o ciepÅ‚o jej skóry.
   Kiedy ciemna sylwetka opadÅ‚a z nieco mniej ciemnego nieba, osunęła siÄ™, zemdlona, na Å›nieg.
        XIV
       Muriel obudziÅ‚a siÄ™ w łóżku na pokÅ‚adzie statku - rozgrzana, sucha i z dobrym samopoczuciem - i, bez wÄ…tpienia, bezpieczna. PamiÄ™taÅ‚a jak przez mgÅ‚Ä™, że mówiÅ‚a: - Peter, zabiÅ‚am czÅ‚owieka! - na co zareagowaÅ‚ wesoÅ‚o i nieoczekiwanie: - To i dobrze.
    SiedziaÅ‚ teraz przy niej na łóżku.
   - Chyba nie ty kÅ‚adÅ‚eÅ› mnie do łóżka, co? - wykrzyknęła. UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ i ruchem gÅ‚owy pokazaÅ‚ na drugÄ… stronÄ™. Muriel obróciÅ‚a gÅ‚owÄ™ i ujrzaÅ‚a BarbarÄ™, która przyglÄ…daÅ‚a siÄ™ jej.
    - Witaj, Barbaro - rzekÅ‚a. - A wiÄ™c jestem twojÄ… siostrÄ….
   - Wiem o tym.
   - Doktor Ball... - nie wydawaÅ‚o siÄ™ jej wÅ‚aÅ›ciwe mówić o nim inaczej - doktor Bali nie żyje.
   Barbara kiwnęła gÅ‚owÄ…. - SpodziewaÅ‚am siÄ™ i tego.
   - ZabiÅ‚am czÅ‚owieka, który to zrobiÅ‚, jeÅ›li może to być jakÄ…Å› pociechÄ…. Nie chciaÅ‚am tego.
   ZapadÅ‚a cisza; Muriel wiedziaÅ‚a, że czekajÄ…, by usÅ‚yszeć, czy jej misja zakoÅ„czyÅ‚a siÄ™ powodzeniem czy klÄ™skÄ….
   - Tak, mam to, czego szukaÅ‚am. - rzekÅ‚a. OpowiedziaÅ‚a im wszystko.
   StwierdziÅ‚a, że Peter ma trudnoÅ›ci ze zrozumieniem. Nie potrafiÅ‚ pojąć caÅ‚ego procesu, jego znaczenia i dlaczego jest on taki ważny. A szczególnie nie rozumiaÅ‚, w jaki sposób to wszystko, znane tylko kontrwywiadowi Murrane, potrafi zmusić mieszkaÅ„ców planety do walki z ZiemiÄ….
   - Przecież wÅ‚aÅ›nie powinno być dokÅ‚adnie na odwrót - powiedziaÅ‚. Czyż nie powinni próbować jakoÅ› zaÅ‚agodzić istniejÄ…ce spory z ZiemiÄ…, żeby mogli...
   W czasie gdy mówiÅ‚, Muriel przyglÄ…daÅ‚a siÄ™ Barbarze. - Ty to rozumiesz, prawda? - spytaÅ‚a.
   - Chyba tak - powiedziaÅ‚a powoli Barbara. - To jest tak, Peter. Wyobraź sobie mężczyznÄ™ i kobietÄ™ idÄ…cych przez ziemskÄ… pustyniÄ™. Mężczyzna jest silniejszy - on niesie wodÄ™ i zapasy. I po wielu dÅ‚ugich, wyczerpujÄ…cych dniach podróży kobieta myÅ›li: Przypuśćmy, że odejdzie i zostawi mnie tu, gdy bÄ™dÄ™ spaÅ‚a. Wie, że w takim przypadku umarÅ‚aby z pragnienia. Nie odważy siÄ™ poprosić o to, by mogÅ‚a nieść trochÄ™ wody, bo mężczyzna może odmówić. MogÅ‚aby też w ten sposób podsunąć mu pomysÅ‚ odejÅ›cia. Tak wiÄ™c, po wielu dniach tego wszystkiego, ona ze strachu zabiera wodÄ™ mężczyźnie, gdy on Å›pi, i dalej idzie sama. Może i zabija go dla pewnoÅ›ci. Rozumiesz?
   Muriel skinęła gÅ‚owÄ…. - WÅ‚aÅ›nie tak. Kontrwywiad jest z natury podejrzliwy. Peter, podobnie jak niektórzy ziemscy oficerowie bezpieczeÅ„stwa. Kontrwywiad stwierdza, że Murrane zależna jest od Ziemi. MurraÅ„czycy nie mogÄ… sami kolonizować innych planet; nie mogÄ… zrobić niczego oprócz pozostania na swojej niegoÅ›cinnej, zimnej planecie. JeÅ›li zaÅ› uzyskaliby możliwość kolonizacji, to jedynie z Å‚askawym przyzwoleniem Ziemi - a koloniÅ›ci sÄ… najbardziej niezależnymi istotami ludzkimi w Galaktyce. Nie poproszÄ… o nic, póki wiedzÄ…, że mogÄ… wziąć to samemu. WiedzÄ…c to kontrwywiad podjudza kolonistów, którzy sÄ… zawsze gotowi do walki, przeciwko Ziemi. Niech to Ziemia pyta o warunki pokoju, a bÄ™dzie można zażądać choćby i jej kawaÅ‚ka, gdzie MurraÅ„czycy bÄ™dÄ… mogli...
    - Tak, rozumiem - rzekÅ‚ Peter, wyraźnie już podekscytowany.
   - Ale to oznacza...
   - W każdym razie koniec wojny. Kontrwywiad zawsze to wiedziaÅ‚. SÄ…dzÄ™, że strzegli tej tajemnicy w nadziei, że dostanÄ… to, czego chcÄ…, zanim nam uda siÄ™ dowiedzieć, co to takiego. A poza tym...
   Peter podskoczyÅ‚. - MuszÄ™ natychmiast porozumieć siÄ™ z szefostwem departamentu!
   I już go nie byÅ‚o.
   Muriel uÅ›miechnęła siÄ™ krzywo, a Barbara, widzÄ…c jej uÅ›miech, też poweselaÅ‚a. - Niestety, zdaje siÄ™, że zupeÅ‚nie o tobie zapomniaÅ‚, Lorno - niby to drażniÅ‚a siÄ™ z niÄ…. - Znowu wylazÅ‚ z niego oficer bezpieczeÅ„stwa.
    - Nie nazywaj mnie LornÄ… - rzekÅ‚a Muriel. - PrzestaÅ‚am niÄ… być, kiedy odebrano mi mojÄ… pamięć.
   - Nigdy nie bÄ™dziesz mogÅ‚a jej odzyskać?
   - Nie. Możesz mi wszystko opowiedzieć, a ja ci uwierzÄ™. Ale pamiÄ™tać bÄ™dÄ™ tylko to, że mi opowiedziaÅ‚aÅ›, a nie to, co siÄ™ staÅ‚o. PrzyzwyczaiÅ‚am siÄ™ już do tego, że jestem Muriel Martin - i wolaÅ‚abym niÄ… pozostać.
   Po chwili Barbara mruknęła: - Tak siÄ™ czÄ™sto zdarza z naukÄ…: ludzie czegoÅ› siÄ™ spodziewajÄ…, a tu prawdÄ… okazuje siÄ™ zupeÅ‚nie coÅ› innego. Czyż nie spodziewano siÄ™, że ewolucja raczej zwiÄ™kszy zakres zdolnoÅ›ci adaptacyjnych, a nie zmniejszy go?
   - To prawda... a przecież nie potrafimy wydobywać tlenu z wody pÅ‚ucami, co najprawdopodobniej mogli robić nasi praprzodkowie. Nie, nie to jest w tym wszystkim najważniejsze, Barbaro. Nie widzisz tego? CzÄ™sto wydaje siÄ™, że natura pomyÅ›laÅ‚a o tym, co siÄ™ nam może przydarzyć, na dÅ‚ugo przed tym faktem. Kiedy walczymy i zabijamy siÄ™ nawzajem, zawsze rodzi siÄ™ wiÄ™cej dzieci niż kiedykolwiek indziej. A wyglÄ…da na to, że przyroda nawet uwzglÄ™dniÅ‚a broÅ„ atomowÄ…: ludzie wystawieni na dziaÅ‚anie twardego promieniowania po prostu nie majÄ… dzieci, skoro owe dzieci mogÅ‚yby być potworami. Kiedy dzieci siÄ™ rodzÄ…, to zawsze normalne. JeÅ›li stwierdzamy w czyichÅ› genach, że dzieci nie byÅ‚yby normalne, to i tak nie musimy go sterylizować, bo już jest bezpÅ‚odny. Może to okrutne dla pojedynczych osób, ale znakomite dla caÅ‚ej rasy.
   Popatrzmy teraz: ludzie siÄ™gajÄ… do gwiazd i z koniecznoÅ›ci adaptujÄ… siÄ™ do życia w różnych warunkach. Nie ma tu żadnej trudnoÅ›ci. PrzystosowujÄ… siÄ™ Å‚atwo i logicznie. Ale potem okazuje siÄ™, że rasa ludzka bÄ™dzie zawsze zwiÄ…zana ze Å›wiatem, który ich zrodziÅ‚. Czyż to nie jest również mÄ…dre? Skolonizujemy wiele planet, na których zamieszka wiele narodów, sporo z nich o wiele bardziej różnych od nas niż MurraÅ„czycy. Ale w dalszym ciÄ…gu bÄ™dzie to jedność, a nie grupa jednostek. Poszczególne narody sÄ… powiÄ…zane - nie ze sobÄ…, ale wszystkie po kolei z ZiemiÄ…. To tak, jak szprychy w kole. Nieważne, jakie rozpÄ™tajÄ… siÄ™ spory - a spory bÄ™dÄ… zawsze - natura zawsze utrzyma ludzkość w jednoÅ›ci.
    RozejrzaÅ‚a siÄ™ dookoÅ‚a, szukajÄ…c szlafroka. - Już siÄ™ czujÄ™ dobrze. ChcÄ™ wstać.
   Obecnie nikogo nie trzymano w łóżku, żeby odpoczywaÅ‚, skoro chciaÅ‚ być czynny. Nareszcie uznano, że sam pacjent jest najlepszym autorytetem w tym, co jest najlepsze dla niego - albo dla niej. Barbara wyjęła różowy negliż z koronki.
   - To bÄ™dzie bardzo dobre - rzekÅ‚a - kiedy twój czÅ‚owiek z bezpieczeÅ„stwa ocknie siÄ™ po jednej dawce emocji i przybiegnie szukać drugiej.
   Muriel zaprotestowaÅ‚a, Å›miejÄ…c siÄ™.
   Barbara uÅ›miechnęła siÄ™ do niej. - Nie musisz być aż tak skrÄ™powana - powiedziaÅ‚a. - RozmawiaÅ‚am z nim na tyle czÄ™sto, że pewna jestem, iż nie ma niebezpieczeÅ„stwa, abyÅ› straciÅ‚a jego szacunek. Jak na oficera bezpieczeÅ„stwa on jest caÅ‚kiem, przyzwoity. PrzyduÅ› go, Muriel.
   - Mimo to jednak nadal wolaÅ‚abym bardziej szacowny szlafrok.
   Barbara westchnęła i wyjęła inny strój. Muriel podniosÅ‚a siÄ™ z łóżka, stojÄ…c pewnie mimo lekkiego szumu w gÅ‚owie oraz pieczenia w miejscu, gdzie sosny zadrapaÅ‚y jÄ… w żebra. WÅ‚ożyÅ‚a na siebie szlafrok, a gdy siÄ™ obróciÅ‚a, Barbary już nie byÅ‚o.
   Przypuśćmy, pomyÅ›laÅ‚a rozbawiona, że po tym wszystkim nie zechcÄ™ Petera? Wszyscy tak wiele zakÅ‚adajÄ… z góry. Jednak ona naprawdÄ™ nie myÅ›laÅ‚a o zamążpójÅ›ciu, dopóki nie poczuje wiÄ™kszej stabilizacji w swoim otoczeniu, podtrzymana na duchu przez wspomnienia, przyjaciół, poczucie bezpieczeÅ„stwa. Decyzja ta dotyczyÅ‚a nawet Petera.
   RozlegÅ‚o siÄ™ stukanie do drzwi.
   - Zaczekaj - zawoÅ‚aÅ‚a stanowczym tonem.
   - Przepraszam ciÄ™, Muriel - rozlegÅ‚ siÄ™ gÅ‚os Petera. - Wiem, że na chwilÄ™ zupeÅ‚nie o tobie zapomniaÅ‚em.
   Zbyt wiele osób popychaÅ‚o jÄ… do małżeÅ„stwa. Gdyby Peter siÄ™ jej oÅ›wiadczyÅ‚, przemyÅ›laÅ‚aby wszystko bardzo starannie, jak przystaÅ‚o na uczonÄ…, nie Å›pieszÄ…c siÄ™. RozważyÅ‚aby wszystkie za i przeciw i upewniÅ‚aby siÄ™ ponad wszelkÄ… wÄ…tpliwość, że ona i Peter odpowiadajÄ… sobie nawzajem, zanim...
   - Musisz przyznać - mówiÅ‚ Peter - że zaniedbaÅ‚em ciÄ™ dla czegoÅ› rzeczywiÅ›cie wielkiego. Sama mi to powiedziaÅ‚aÅ›.
   Wzięła do rÄ™ki koronkowy negliż, by gdzieÅ› go schować. Co prawda nie byÅ‚o w nim nic niewÅ‚aÅ›ciwego, pomyÅ›laÅ‚a. Po prostu nie miaÅ‚a odwagi wÅ‚ożyć na siebie czegoÅ› takiego.
   - ProszÄ™ ciÄ™ - rzekÅ‚ Peter.
    ZrzuciÅ‚a z siebie szlafrok i wÅ›liznęła siÄ™ w różowy negliż, który osiadÅ‚ na niej lekko, niczym mgieÅ‚ka perfum.
   - Wejdź, Peter - powiedziaÅ‚a.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
W Eichelberger Kobieta Bez Winy I Wstydu
Eihelberger Kobieta bez winy i wstydu
Ciąża u kobiet po przeszczepie nerki
Kobieta nie ma prawa bez zgody męża wyjść z domu (12 04 2009)
Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością bardzo czarny kot

więcej podobnych podstron