Henryk Sienkiewicz "Pan Wo艂odyjowski"
J臋zyk polski:
Henryk Sienkiewicz 揚an Wo艂odyjowski"
Grzmot dzia艂 wstrz膮sn膮艂 zaraz po 搆indii" zamkami i miastem. Ju偶 Turcy wyryli fos臋 wzd艂u偶 zamku na pi臋膰set 艂okci d艂ug膮, w jednym miejscu za艣 ju偶 si臋 przy samym murze w g艂膮b dobywali. Z fosy owej szed艂 na mury nieustanny ogie艅 janczarek. Obl臋偶eni czynili zas艂ony ze sk贸rzanych wor贸w wypchanych we艂n膮, lecz 偶e z sza艅c贸w miotano bezustannie faskule i granaty, przeto ko艂o armat pada艂 trup bardzo g臋sto. Przy jednym dziale granat zabi艂 od razu sze艣ciu ludzi z piechoty Wo艂odyjowskiego, przy innych raz w raz padali puszkarze. Do wieczora spostrzegli przyw贸dcy, 偶e trzyma膰 si臋 d艂u偶ej niepodobna, zw艂aszcza 偶e i miny mog艂y ju偶 lada chwila wybuchn膮膰. W nocy wi臋c zeszli si臋 rotmistrzowie ze swymi sotniami i do rana przenoszono w艣r贸d ci膮g艂ej strzelaniny wszystkie armaty, prochy i zapasy 偶ywno艣ci na stary zamek. Ten, i偶 na opoce by艂 fundowany, d艂u偶ej m贸g艂 wytrzyma膰, a zw艂aszcza trudniej by艂o pod niego si臋 podkopa膰. Pan Wo艂odyjowski, zapytywany o to na radzie, rzek艂, i偶 byle nikt uk艂ad贸w nie poczyna艂, got贸w i rok si臋 broni膰. S艂owa jego dosz艂y do miasta i wla艂y niezmiern膮 otuch臋 w serca, wiedziano bowiem, 偶e ma艂y rycerz s艂owo zdzier偶y, cho膰by 偶yciem mia艂 za to przyp艂aci膰.
Opuszczaj膮c jednak nowy zamek, pod艂o偶ono silne miny pod oba wycz贸艂ki i front. Miny wybuch艂y z wielkim hukiem oko艂o po艂udnia, lecz nie przyczyni艂y wielkiej szkody Turkom, bo ci, pami臋taj膮c wczorajsz膮 nauk臋, jeszcze si臋 nie byli o艣mielili zaj膮膰 opuszczonego miejsca. Natomiast oba wycz贸艂ki, front i g艂贸wna cz臋艣膰 nowego zamku utworzy艂y jeden olbrzymi wa艂 gruz贸w.
Gruzy owe utrudnia艂y wprawdzie przyst臋p do starego, ale dawa艂y doskona艂膮 zas艂on臋 strzelcom, a co gorzej g贸rnikom, kt贸rzy nie zra偶eni widokiem pot臋偶nej opoki, wnet now膮 min臋 wierci膰 pocz臋li. Czuwali nad t膮 prac膮 biegli in偶ynierowie w艂oscy i w臋gierscy, na s艂u偶bie su艂ta艅skiej b臋d膮cy, i praca sz艂a sporo. Obl臋偶eni nie mogli 搝ra偶a膰" nieprzyjaciela ni z dzia艂, ni z muszkiet贸w, bo go wida膰 nie by艂o. Zamy艣la艂 pan Wo艂odyjowski o wycieczce, lecz zaraz nie mo偶na by艂o jej przedsi臋bra膰. 呕o艂nierze zbyt byli strudzeni. Dragonom porobi艂y si臋 na prawych ramionach od ustawicznego przyk艂adania kolb sine narywy, tak wielkie jak bochny chleba. Niekt贸rzy prawie zupe艂nie nie mogli r臋k膮 poruszy膰; tymczasem sta艂o si臋 widoczne, i偶 je艣li kowanie miny potrwa jeszcze jaki艣 czas bez przerwy, to g艂贸wna brama zamkowa niechybnie w powietrze zostanie wysadzona. Przewiduj膮c to pan Wo艂odyjowski kaza艂 za t膮 bram膮 sypa膰 wysoki wa艂 i nie trac膮c otuchy m贸wi艂:
- A co mi tam! wyleci brama, to si臋 zza wa艂u b臋dziem broni膰; wyleci wa艂, to przedtem usypiem drugi - i tak dalej, p贸ki 艂okie膰 gruntu b臋dziem czu膰 pod nogami. Lecz pan jenera艂 podolski utraciwszy wszelk膮 nadziej臋 pyta艂:
- A gdy i 艂okcia zbraknie?
- To i nas zbraknie! - odpowiedzia艂 ma艂y rycerz.
Tymczasem kaza艂 miota膰 na nieprzyjaciela r臋czne granaty, kt贸re wiele szk贸d czyni艂y. Najsprawniejszym w tej robocie okaza艂 si臋 pan porucznik D臋bi艅ski, kt贸ry bez liku Turk贸w nabi艂, p贸ki mu zbyt wcze艣nie zapalony granat nie p臋k艂 w r臋ku i ca艂kiem onej nie urwa艂. W ten spos贸b poleg艂 i kapitan Szmit. Wielu gin臋艂o od dzia艂owego ognia, wielu od r臋cznej broni, z kt贸rej strzelali janczarowie w艣r贸d gruz贸w nowego zamku ukryci. Przez ten czas z dzia艂 zamkowych ma艂o strzelano, czym niepoma艂u stropili si臋 panowie rada w mie艣cie. - Nie strzelaj膮, to ju偶 wida膰 i sam Wo艂odyjowski zw膮tpi艂 o obronie - takie by艂o powszechne mniemanie. Z wojskowych 偶aden nie 艣mia艂 pierwszy wypowiedzie膰, 偶e pozostaje ju偶 tylko najlepsze kondycje uzyska膰; ale ksi膮dz biskup, pr贸偶en rycerskich ambicji, g艂o艣no to
wypowiedzia艂. Przedtem jednak pos艂ano jeszcze pana Wasilkowskiego do genera艂a po wiadomo艣ci z zamku. 脫w odpisa艂: 揨daniem moim zamek i do wieczora si臋 nie utrzyma, ale tu my艣l膮 inaczej."
Po przeczytaniu tej odpowiedzi nawet i wojskowi pocz臋li m贸wi膰:
- Czynili艣my, co艣my mogli, nikt tu siebie nie oszcz臋dza艂, ale jak nie mo偶na, to nie mo偶na - i trzeba si臋 o kondycj臋 u艂o偶y膰.
S艂owa te wydosta艂y si臋 na miasto i spowodowa艂y wielkie zbiegowisko. T艂um sta艂 przed ratuszem niespokojny; milcz膮cy, raczej nieprzychylny ni偶 przychylny uk艂adom. Kilku bogatych kupc贸w ormia艅skich cieszy艂o si臋 po cichu w sercach, 偶e obl臋偶enie si臋 sko艅czy, a targi si臋 rozpoczn膮; lecz inni Ormianie, z dawien dawna w Rzeczypospolitej osiedli i wielce jej przychylni, a dalej Lachowie i Rusini chcieli si臋 broni膰.
- Mieli艣my si臋 poddawa膰, to lepiej by艂o od razu - szemrano tu i owdzie - bo wtedy si艂a da艂oby si臋 by艂o uzyska膰, a teraz kondycje nie b臋d膮 艂askawe, wi臋c lepiej si臋 pod gruzem pogrzeba膰.
I pomruk niezadowolenia stawa艂 si臋 coraz g艂o艣niejszy, a偶 nagle i niespodzianie zmieni艂 si臋 w okrzyki uniesienia i wiwaty.
Co si臋 sta艂o? Oto na rynku pojawi艂 si臋 pan Wo艂odyjowski w towarzystwie pana Humieckiego, bo ich jenera艂 umy艣lnie wys艂a艂, aby sami zdali spraw臋 z tego, co si臋 w zamku dzieje. T艂umy ogarn膮艂 zapa艂. Niekt贸rzy krzyczeli tak, jakby ju偶 Turcy wdarli si臋 do miasta; innym 艂zy nap艂ywa艂y do oczu na widok uwielbionego rycerza, na kt贸rym zna膰 by艂o trudy nadzwyczajne. Twarz mia艂 sczernia艂膮 od dymu prochowego i wychud艂膮, oczy czerwone i wpadni臋te, lecz spogl膮da艂 weso艂o. Gdy obaj z Humieckim przedarli si臋 wreszcie przez zbiegowisko i weszli na rad臋, i tam powitano ich rado艣nie, ksi膮dz biskup za艣 rzek艂 zaraz:
- Bracia kochani! Nec Hercules contra pluresl Pisa艂 nam ju偶 pan jenera艂, 偶e musicie si臋 podda膰.
Na to Humiecki, kt贸ry by艂 cz艂owiek bardzo 偶ywy, a do tego mo偶ny familiant, nie ogl膮daj膮cy si臋 na ludzi, odrzek艂 ostro:
- Pan jenera艂 g艂ow臋 straci艂; ma jeno t臋 cnot臋, 偶e jej nadstawia. Co do obrony, odst臋puj臋 g艂osu panu Wo艂odyjowskiemu, bo lepiej ode mnie potrafi o tym powiedzie膰.
Wszystkie oczy zwr贸ci艂y si臋 na ma艂ego rycerza, on za艣 ruszy艂 偶贸艂tymi w膮sikami i odrzek艂:
- Dla Boga! kto tu o poddaniu wspomina? Albo偶e艣my to nie przysi臋gli Bogu 偶ywemu, 偶e jeden na drugim padniem?
- Przysi臋gali艣my, 偶e uczynim, co w mocy naszej, i uczynili艣my wszystko! - odrzek艂 ksi膮dz biskup.
- Kto co obiecywa艂, niech za to odpowiada! Jam z Ketlingiem przysi臋ga艂, 偶e do 艣mierci zamku nie damy - i nie damy, bo je艣lim ja obowi膮zany ka偶demu cz艂owiekowi s艂owa kawalerskiego dotrzyma膰, to c贸偶 dopiero Bogu, kt贸ren szar偶膮 wszystkich przenosi?
- No, a jak z zamkiem? S艂yszeli艣my, 偶e mina pod bram膮? D艂ugo偶 wytrzymacie? - pyta艂y liczne g艂osy.
- Mina pod bram膮 jest albo b臋dzie, ale te偶 ju偶 i wa艂 przed bram膮 grzeczny si臋 wznosi, i hakownice kaza艂em na niego pozaci膮ga膰. Bracia kochani, b贸jcie si臋 ran boskich; pomy艣lcie, 偶e poddaj膮c si臋 trzeba b臋dzie ko艣cio艂y w r臋ce pogan odda膰, kt贸rzy je na meczety pozamieniaj膮, aby w nich sprosno艣ci odprawowa膰! Jak偶e to z tak lekkim sercem o poddaniu m贸wicie? Jakim sumieniem chcecie otworzy膰 furt臋 srogiemu nieprzyjacielowi do serca ojczyzny? Ja膰 w zamku siedz臋 i min si臋 nie boj臋, a wy si臋 ich w mie艣cie, opodal, boicie? Na mi艂y B贸g! nie dajmy si臋, p贸ki艣my 偶ywi! Niech pami臋膰 tej obrony mi臋dzy potomnymi zostanie, jako zbaraska zosta艂a!
- Zamek w kup臋 gruz贸w Turcy obr贸c膮 ! - odrzek艂 jaki艣 g艂os.
- To niech obr贸c膮! Z kupy gruz贸w te偶 si臋 broni膰 mo偶na!
Tu zbrak艂o nieco cierpliwo艣ci ma艂emu rycerzowi:
- I b臋d臋 si臋 z kupy gruz贸w broni艂, tak mi dopom贸偶 B贸g! Wreszcie powiadam tak: zamku nie poddam! S艂yszycie?
- I miasto zgubisz? - pyta艂 ksi膮dz biskup.
- Mali na Turka p贸j艣膰, to wol臋 je zgubi膰! Przysi臋g艂em! Wi臋cej s艂贸w nie b臋d臋 traci艂 i id臋 sobie z powrotem mi臋dzy armaty, bo te Rzeczypospolitej broni膮, zamiast j膮 przedawa膰!
To rzek艂szy wyszed艂, a za nim Humiecki trzasn膮艂 drzwiami na odchodnym i obaj bardzo spieszyli, by艂o im bowiem istotnie lepiej w艣r贸d gruz贸w, trup贸w, kul ni偶 w艣r贸d ludzi ma艂ej wiary. Po drodze dogna艂 ich pan Makowiecki.
- Micha艂 - rzek艂 - powiadaj prawd臋, zali艣 dla dodania serca tylko o oporze m贸wi艂, czyli te偶 naprawd臋 potrafisz w zamku wytrzyma膰?
Ma艂y rycerz ramionami ruszy艂.
- Jak mi B贸g mi艂y! Niech miasta nie poddaj膮, a b臋d臋 si臋 rok broni艂!
- Czemu nie strzelacie? Ludzie si臋 tym strasz膮 i dlatego o poddaniu gadaj膮.
- Nie strzelamy, bo艣my rzucaniem r臋cznych granat贸w byli zabawni, kt贸re te偶 znaczne szkody w g贸rnikach uczyni艂y.
- S艂uchaj, Micha艂, macieli w zamku takowe obrony, by艣cie i w ty艂 od Ruskiej bramy bili? Gdyby bowiem (uchowaj Bo偶e!) Turcy tam臋 przerwali, to si臋 do bramy dostan膮. Ja ze wszystkich si艂 pilnuj臋, ale z samymi mieszczany, bez 偶o艂nierzy, rady nie dam.
Na to ma艂y rycerz:
- Nie frasuj偶e si臋, mi艂y bracie! Ju偶 ja pi臋tna艣cie dzia艂 od tej strony wyrychtowa艂. O zamek tak偶e b膮d藕cie spokojni. Nie tylko sami si臋 obronim, ale jak b臋dzie trzeba, to i wam do bram posi艂ek damy.
Us艂yszawszy to pan Makowiecki uradowa艂 si臋 bardzo i ju偶 chcia艂 odchodzi膰, gdy ma艂y rycerz zatrzyma艂 go jeszcze i spyta艂:
- Powiedz, ty cz臋艣ciej tam na tych radach bywasz, chc膮li oni tylko nas do艣wiadczy膰 czyli te偶 naprawd臋 Kamieniec wyda膰 w r臋ce su艂ta艅skie zamierzaj膮?
Makowiecki spu艣ci艂 g艂ow臋.
- Micha艂 - rzek艂 - powiedz ty teraz szczerze, zali si臋 na tym nie musi sko艅czy膰? Czas jaki艣 b臋dziem si臋 opiera膰, tydzie艅, dwa, miesi膮c, dwa miesi膮ce, ale koniec b臋dzie jednaki.
Spojrza艂 na niego ponuro Wo艂odyjowski, po czym podni贸s艂szy r臋ce zakrzykn膮艂:
- I ty, Brutusie, przeciw mnie? Ha! sami w贸wczas swoj膮 ha艅b臋 spo偶ywa膰 b臋dziecie, bom ja do takiej strawy nie przywyk艂!
I rozstali si臋 z gorycz膮 w sercach.
Mina pod g艂贸wn膮 bram膮 starego zamku wybuch艂a wkr贸tce po przybyciu Wo艂odyjowskiego. Lecia艂y ceg艂y, kamienie, wsta艂a kurzawa i dym. Przestrach na chwil臋 opanowa艂 serca kanonier贸w. Turcy te偶 sypn臋li si臋 zaraz do wy艂omu, jak wsypuje si臋 stado owiec przez otwarte drzwi do owczarni, gdy pastuch i potrz贸dkowie nap臋dzaj膮 je z ty艂u biczami. Lecz Ketling dmuchn膮艂 w ow膮 kup臋 kartaczami z sze艣ciu dzia艂 przygotowanych poprzednio na wale; dmuchn膮艂 raz, drugi, trzeci i wymi贸t艂 j膮 z podw贸rca. Wo艂odyjowski, Humiecki, My艣liszewski nadbiegli z piechot膮 i dragonami, kt贸rzy pokryli wa艂 tak g臋sto, jak muchy pokrywaj膮 w upalny dzie艅 letni 艣cierwo wo艂u lub konia. Rozpocz臋艂a si臋 teraz walka muszkiet贸w i janczarek. Kule pada艂y na wa艂 na kszta艂t deszczu lub ziarn zbo偶a, kt贸re t臋gi ch艂op szufl膮 w g贸r臋 wyrzuca. Turcy roili si臋 w gruzach nowego zamku : w ka偶dym do艂ku, za ka偶dym z艂amem, za ka偶dym kamieniem, w ka偶dej rozpadlinie ruin siedzia艂o ich po dw贸ch, trzech, pi臋ciu, dziesi臋ciu i strzelali bez chwili spoczynku. Od strony Chocimia nap艂ywa艂y im coraz nowe posi艂ki. Pu艂ki sz艂y za pu艂kami i przypad艂szy mi臋dzy gruzy rozpoczyna艂y natychmiast ogie艅. Ca艂y nowy zamek by艂 jak wybrukowany zawojami. Chwilami owe masy zawoj贸w zrywa艂y si臋 nagle z okropnym wrzaskiem i bieg艂y do wy艂omu, lecz w贸wczas Ketling zabiera艂 g艂os; bas dzia艂 g艂uszy艂 grzechotanie samopa艂贸w, a stada kartaczy z 艣wistem i straszliwym furkotaniem miesi艂y 贸w t艂um, k艂ad艂y go mostem na ziemi臋 i zamyka艂y wy艂om drgaj膮cymi kupami ludzkiego mi臋sa. Czterykro膰 razy zrywali si臋 janczarowie i czterykro膰 Ketling odrzuca艂 ich i rozprasza艂, jak burza rozprasza chmar臋 li艣ci. Sam on w艣r贸d ognia, dymu, rozpry艣ni臋tych grud ziemi i p臋kaj膮cych granat贸w sta艂, do anio艂a wojny podobny. Oczy jego utkwione by艂y w wy艂om, a na jasnym czole nie by艂o zna膰 najmniejszej troski. Czasem sam porywa艂 lont od puszkarza i do dzia艂a przyk艂ada艂, czasem os艂ania艂 oczy r臋k膮 i na skutek strza艂u spogl膮da艂, chwilami zwraca艂 si臋 z u艣miechem do pobliskich oficer贸w i m贸wi艂:
- Nie wejd膮!
Nigdy zaciek艂o艣膰 ataku nie rozbi艂a si臋 o tak膮 furi臋 obrony. Oficerowie i 偶o艂nierze szli ze sob膮 w zawody. Zdawa艂o si臋, 偶e uwaga tych ludzi zwr贸cona jest na wszystko z wyj膮tkiem na 艣mier膰. Ona za艣 kosi艂a g臋sto. Leg艂 pan Humiecki, pan Mokoszycki, komendant Kijan贸w.Wreszcie schwyta艂 si臋 z j臋kiem za piersi bia艂ow艂osy pan Ka艂uszowski, stary Wo艂odyjowskiego przyjaciel, 偶o艂nierz jak baranek 艂agodny, jak lew straszliwy. Wo艂odyjowski podtrzyma艂 upadaj膮cego, 贸w za艣 rzek艂:
- Daj r臋k臋, daj pr臋dko r臋k臋!
Po czym doda艂:
- Chwa艂a Bogu ! - i twarz sta艂a mu si臋 tak bia艂a jak broda i w膮sy.
By艂o to przed czwartym atakiem. Wataha janczar贸w dosta艂a si臋 w贸wczas za wy艂om, a raczej nie mog艂a si臋 z przyczyny zbyt g臋sto lec膮cych pocisk贸w na powr贸t wydosta膰. Skoczy艂 na nich na czele piechur贸w pan Wo艂odyjowski i wybito ich w mgnieniu oka kolbami i o艣nikami.
P艂yn臋艂a godzina za godzin膮, ogie艅 nie s艂ab艂. Lecz tymczasem roznios艂a si臋 po mie艣cie wie艣膰 o bohaterskiej obronie i wznieci艂a zapa艂 i bojow膮 ochot臋. Lackie mieszcza艅stwo, szczeg贸lniej m艂odzi, pocz臋li skrzykiwa膰 si臋 po mie艣cie, spogl膮da膰 po sobie i podnieca膰 si臋 wzajemnie.
- P贸jdziem z pomoc膮 na zamek! P贸jdziem, p贸jdziem! Nie damy braciom gin膮膰! Dalej, ch艂opcy!
Takie g艂osy rozlega艂y si臋 na rynku, przy bramach i wkr贸tce kilkuset ludzi, zbrojnych lada jako, ale z odwag膮 w sercu, ruszy艂o ku mostowi. Turcy skierowali na艅 natychmiast straszliwy ogie艅, tak 偶e wnet us艂a艂 si臋 trupami, lecz cz臋艣膰 przesz艂a i zaraz pocz臋艂a z wa艂u przeciw Turkom z wielk膮 ochot膮 pracowa膰.
Odbito wreszcie 贸w czwarty atak z tak straszn膮 dla Turk贸w szkod膮, i偶 zdawa艂o si臋, 偶e musi nadej艣膰 chwila wytchnienia. Pr贸偶na nadzieja! Grzechot janczarek nie usta艂 do wieczora. Dopiero gdy wieczorn膮 搆indi臋" zagrano, armaty umilk艂y i Turcy opu艣cili gruzy nowego zamku. Pozostali oficerowie zeszli w贸wczas z wa艂u na drug膮 stron臋. Ma艂y rycerz, nie trac膮c chwili czasu, rozkaza艂 za艂o偶y膰 wy艂om, czym by艂o mo偶na, wi臋c k艂odami drzewa, faszyn膮, gruzem, ziemi膮. Piechota, towarzystwo, dragoni, szeregowcy i oficerowie pracowali 艅a wy艣cigi, bez r贸偶nicy szar偶y. Spodziewano si臋, 偶e lada chwila ozw膮 si臋 zn贸w dzia艂a tureckie, ale ostatecznie dzie艅 贸w by艂 dniem wielkiego zwyci臋stwa obl臋偶onych nad oblegaj膮cymi, wi臋c wszystkie twarze by艂y jasne, a dusze p艂on臋艂y nadziej膮 i ch臋ci膮 dalszych zwyci臋stw. Ketling z Wo艂odyjowskim, wzi膮wszy si臋 po uko艅czeniu roboty przy wy艂omie pod r臋ce, obchodzili majdan i mury, wychylali si臋 przez blanki, by spogl膮da膰 na dziedzi艅ce nowego zamku, i radowali si臋 偶niwem obfitym.
- Trup tam le偶y przy trupie! - rzek艂 ukazuj膮c na gruzy ma艂y rycerz- a przy wy艂omie stosy takie, 偶e cho膰 drabin臋 przystawiaj. Ketling! twoich to armat robota!...
- Najlepsze to - odrzek艂 rycerz - i偶e艣my tak 贸w wy艂om za艂o偶yli, 偶e Turcy zn贸w maj膮 dost臋p zamkni臋ty i musz膮 now膮 min臋 podk艂ada膰. Pot臋ga ich jako morze nieprzebrana, ale takie obl臋偶enie za jaki miesi膮c, dwa, musi si臋 i mu przykrzy膰.
- Przez ten czas pan hetman nad膮偶y. Wreszcie, co b膮d藕 si臋 stanie, my艣my przysi臋g膮 zwi膮zani - rzek艂 ma艂y rycerz.
W tej chwili spojrzeli sobie w oczy, po czym Wo艂odyjowski pyta艂 ciszej:
- A uczyni艂e艣, com ci powiedzia艂?
- Wszystko przygotowane - odszepn膮艂 Ketling - ale my艣l臋, 偶e do tego nie przyjdzie, bo naprawd臋 mo偶emy si臋 tu jeszcze trzyma膰 bardzo d艂ugo i mie膰 wiele dni takich jak dzisiejszy.
- Daj, Bo偶e, takie jutro!
- Amen! - odrzek艂 Ketling wznosz膮c ku niebu oczy.
Dalsz膮 rozmow臋 przerwa艂 im huk dzia艂. Granaty pocz臋艂y zn贸w i艣膰 na zamek. Kilka ich p臋k艂o jednak w g贸rze i zgas艂o natychmiast na kszta艂t letnich b艂yskawic.
Ketling popatrzy艂 okiem znawcy.
- Na tym owo sza艅cu, z kt贸rego w艂a艣nie strzelaj膮 - rzek艂 - knoty maj膮 przy granatach zbytnio wysiarkowane.
- Zaczyna dymi膰 i na innych! - odrzek艂 Wo艂odyjowski.
I rzeczywi艣cie tak by艂o. Jak gdy jeden pies ozwie si臋 w艣r贸d cichej nocy, inne poczynaj膮 mu wnet wt贸rowa膰, i w ko艅cu ca艂a wie艣 brzmi szczekaniem -tak jedno dzia艂o w sza艅cach tureckich zbudzi艂o wszystkie s膮siednie i obl臋偶one miasto otoczy艂 wieniec grzmot贸w. Tym razem strzelano jednak g艂贸wnie na miasto, nie na zamek. Natomiast z trzech stron ozwa艂o si臋 kowanie min. Widocznie, mimo i偶 pot臋偶na opoka udaremnia艂a niemal prac臋 g贸rnik贸w, Turcy postanowili koniecznie wysadzi膰 to skalne gniazdo w powietrze.
Z rozkazu Ketlinga i Wo艂odyjowskiego pocz臋to zn贸w ciska膰 r臋czne granaty kieruj膮c si臋 odg艂osem kilof贸w. Lecz po nocy nie mo偶na by艂o pozna膰, czy ten spos贸b obrony przynosi jakow膮艣 szkod臋 oblegaj膮cym. Przy tym wszyscy zwr贸cili oczy i uwag臋 na miasto, na kt贸re lecia艂y ca艂e stada p艂omienistego ptactwa. Niekt贸re pociski p臋ka艂y w g贸rze, lecz inne, zakre艣liwszy ognist膮 krzywizn臋 na niebie, wpada艂y mi臋dzy dachy domostw. Naraz krwawa 艂una rozdar艂a w kilku miejscach ciemno艣ci. P艂on膮艂 ko艣ci贸艂 艢w. Katarzyny, cerkiew 艢w. Jura w dzielnicy ruskiej, a wkr贸tce zap艂on臋艂a i katedra ormia艅ska, kt贸ra zreszt膮 zapalona zosta艂a jeszcze w dzie艅, obecnie za艣 rozgorza艂a tylko pod granatami na nowo. Po偶ar pot臋偶nia艂 z ka偶d膮 chwil膮 i rozwidnia艂 ca艂膮 okolic臋.
Krzyk z miasta dochodzi艂 a偶 do starego zamku. Mo偶na by艂o mniema膰, 偶e ca艂e miasto si臋 pali.
- 殴le to jest - m贸wi艂 Ketling - bo w mieszczanach serce upadnie.
- Niech wszystko sp艂onie - odrzek艂 ma艂y rycerz - byle opoka nie skrusza艂a, z kt贸rej si臋 mo偶na broni膰!
Tymczasem krzyk wzmaga艂 si臋 coraz bardziej. Od katedry zaj臋艂y si臋 ormia艅skie sk艂ady kosztownych towar贸w, zbudowane na rynku do tej narodowo艣ci nale偶膮cym. P艂on臋艂y tam bogactwa wielkie w z艂ocie, srebrze, dywanach, sk贸rach i drogich materiach. Po chwili tu i owdzie j臋zyki ognia pocz臋艂y si臋 ukazywa膰 nad domami.
Wo艂odyjowski zatrwo偶y艂 si臋 wielce.
- Ketling! - rzek艂 - pilnuj rzucania granat贸w i psowaj, co mo偶esz, w robocie min, ja zasi臋 poskocz臋 do miasta, bo mi o panny dominikanki serce cierpnie. Bogu chwa艂a, 偶e zamek ostawili w spokoju i 偶e si臋 oddali膰 mog臋...
W zamku nie by艂o istotnie w tej chwili wiele do roboty, wi臋c ma艂y rycerz siad艂 na ko艅 i odjecha艂. Wr贸ci艂 dopiero po dw贸ch godzinach w towarzystwie pana Muszalskiego, kt贸ry ju偶 po owym szwanku, poniesionym z r臋ki Hamdiego, wydobrza艂, a teraz na zamek przybywa艂 mniemaj膮c, 偶e przy szturmach b臋dzie m贸g艂 艂ukiem znaczn膮 kl臋sk臋 poganom zada膰 i s艂aw臋 niepomiern膮 uzyska膰.
- Witajcie! - rzek艂 Ketling - ju偶em by艂 niespokojny. Co tam u dominikanek?
- Wszystko dobrze - odrzek艂 ma艂y rycerz. -Ni jeden granat tam nie p臋k艂. Miejsce jest zaciszne i przezpieczne.
- To chwa艂a Bogu! A Krzysia si臋 tam nie trwo偶y?
- Spokojna, jakoby u siebie w domu. Obie z Ba艣k膮 siedz膮 w jednej celi, a pan Zag艂oba z nimi. Jest tam i Nowowiejski, kt贸remu przytomno艣膰 wr贸ci艂a. Prosi艂 si臋 ze mn膮 na zamek, ale na nogach jeszcze nie mo偶e d艂ugo usta膰. Ketling, jed藕 tam teraz, a ja ci臋 tu zast膮pi臋.
Ketling u艣ciska艂 Wo艂odyjowskiego, bo go bardzo serce do kochanej Krzysi ci膮gn臋艂o, i zaraz sobie kaza艂 konia podawa膰. Lecz nim go przyprowadzono, wypytywa艂 jeszcze ma艂ego rycerza, co w mie艣cie s艂ycha膰?
- Mieszczanie gasz膮 ogie艅 bardzo odwa偶nie - odrzek艂 ma艂y rycerz-ale bogatsi kupcy ormia艅scy widz膮c, 偶e im si臋 sk艂ady pal膮, wys艂ali do ksi臋dza biskupa deputacj臋 z naleganiem, 偶eby miasto podda艂. Dowiedziawszy si臋 o tym, chocia偶em sobie obiecywa艂, 偶e na te narady ich wi臋cej nie p贸jd臋, poszed艂em. Tam da艂em w pysk jednemu, kt贸ren najbardziej o poddanie nalega艂, za co ksi膮dz biskup by艂 na mnie krzyw. 殴le, bracia! ju偶 tam tch贸rz coraz bardziej ludzi oblatuje i coraz ta艅sza im nasza do obrony gotowo艣膰.
Gani膮 nas tam, nie chwal膮, bo powiadaj膮, 偶e na pr贸偶no miasto nara偶amy. S艂ysza艂em tak偶e, 偶e na Makowieckiego napadano za to, i偶 si臋 uk艂adom przeciwi艂. Sam ksi膮dz biskup powiedzia艂 mu: 揥iary ni kr贸la nie odst臋pujemy, a na c贸偶 dalszy op贸r przyda膰 si臋 mo偶e? Widzisz (powiada), st膮d zha艅bione 艣wi膮tynie, panny poczciwe zniewa偶one i dziatw臋 niewinn膮 w jasyr wleczon膮? Z traktatem za艣 (powiada) mo偶em jeszcze los ich zapewni膰, a dla siebie wolny przech贸d warowa膰!" Tak m贸wi艂 ksi膮dz biskup, a pan jenera艂 g艂ow膮 kiwa艂 i powtarza艂: 揥olej bym zgin膮艂, ale to prawda!"
- Dziej si臋 wola bo偶a ! -odpowiedzia艂 Ketling.
A Wo艂odyjowski r臋ce za艂ama艂.
- I 偶eby to cho膰 by艂a prawda! - zakrzykn膮艂 - ale B贸g 艣wiadek, 偶e mo偶emy si臋 jeszcze broni膰!
Tymczasem przyprowadzono konia. Ketling pocz膮艂 siada膰 pospiesznie. Wo艂odyjowski za艣 rzek艂 mu na drog臋:
- Ostro偶nie przez most, bo tam g臋sto granaty padaj膮 !
- Za godzin臋 wr贸c臋 - rzek艂 Ketling.
I odjecha艂.
Wo艂odyjowski wraz z Muszalskim pocz臋li obchodzi膰 mury. W trzech miejscach ciskano r臋czne granaty, bo w trzech miejscach odzywa艂o si臋 kowanie. Po lewej stronie zamku kierowa艂 t膮 robot膮 Lu艣nia.
- A jak tam idzie? - spyta艂 Wo艂odyjowski.
- 殴le, panie komendancie! - odrzek艂 wachmistrz - juchy ju偶 w skale siedz膮 i ledwie przy wej艣ciu czasem kt贸rego skorupa zawadzi. Niewiele艣my wsk贸rali...
W innych miejscach sz艂o jeszcze gorzej, tym bardziej 偶e niebo zas臋pi艂o si臋 i pocz膮艂 pada膰 deszcz, od kt贸rego zamaka艂y knoty w granatach. Ciemno艣膰 zawadza艂a tak偶e robocie.
Wo艂odyjowski odprowadzi艂 pana Muszalskiego nieco na stron臋 i zatrzymawszy si臋 rzek艂 nagle:
- S艂uchaj wa膰pan! A 偶eby艣my tak popr贸bowali onych kret贸w w norach wydusi膰?
- Widzi mi si臋: 艣mier膰 to pewna, bo przecie ca艂e pu艂ki janczarskie ich strzeg膮 ! Ha ! popr贸bujmy !
- Pu艂ki ich strzeg膮, prawda, ale noc bardzo ciemna i 艂atwo ich konfuzja ogarnie. A pomy艣l no wa膰pan: w mie艣cie o poddaniu my艣l膮; dlaczego? Bo m贸wi膮: 揗iny pod wami, nie obronicie si臋!" - To偶 by im si臋 g臋by zamkn臋艂y, gdyby tak jeszcze dzi艣 w nocy pos艂a膰 z wie艣ci膮: 揘ie masz ju偶 min!" Dla takiej sprawy wartoli g艂ow膮 na艂o偶y膰 czyli nie warto?
Pan Muszalski pomy艣la艂 chwil臋, wreszcie zawo艂a艂:
- Warto! dalib贸g, warto!
- W jednym miejscu niedawno zacz臋li kowa膰 - rzek艂 Wo艂odyjowski- i tych ostawim w spokoju, ale ot, z tej i z tamtej strony bardzo ju偶 si臋 wryli. We藕miesz wa艣膰 pi臋膰dziesi臋ciu dragon贸w, wezm臋 ja tylu偶 i popr贸bujem ich przydusi膰. Masz wa艣膰 ochot臋?
- Ano, jest! ro艣nie, ro艣nie! Wezm臋 za pas kilka gwo藕dzi zadzier偶ystych do gwo偶d偶enia armat, mo偶e si臋 w drodze na jak膮 hakownic臋 natkniem.
- Czy si臋 natkniem, w膮tpi臋, cho膰 kilka hakownic blisko stoi, ale we藕wa艣膰. Poczekamy tylko na Ketlinga, bo on lepiej od innych b臋dzie wiedzia艂, jak nam w nag艂ym razie przyj艣膰 w pomoc.
Ketling przyjecha艂, jak obieca艂, jednej minuty nie uchybi艂, a w p贸艂 godziny potem dwa oddzia艂y dragon贸w, po pi臋膰dziesi膮t ludzi ka偶dy, zbli偶y艂y si臋 do wy艂omu i pocz臋艂y si臋 prze艣lizgiwa膰 cicho na drug膮 stron臋. Po czym znikli w ciemno艣ci. Ketling kaza艂 rzuca膰 jeszcze czas jaki艣 granaty, ale kr贸tko, wreszcie zawiesi艂 robot臋 i czeka艂. Serce bi艂o mu niespokojnie, bo rozumia艂 dobrze, jak zuchwa艂e jest to przedsi臋wzi臋cie. Up艂yn膮艂 kwadrans, p贸艂 godziny, godzina; zdawa艂o si臋, 偶e ju偶 powinni byli doj艣膰 i poczyna膰, tymczasem przy艂o偶ywszy ucho do ziemi mo偶na by艂o doskonale us艂ysze膰 spokojne kowanie.
Nagle u st贸p zamku ozwa艂 si臋 z lewej strony wystrza艂 pistoletowy, kt贸ry zreszt膮 w wilgotnym powietrzu i wobec strzelaniny z sza艅c贸w nie rozleg艂 si臋 zbyt g艂o艣no i by艂by mo偶e przebrzmia艂 bez zwr贸cenia na si臋 uwagi za艂ogi, gdyby nie wrzawa straszliwa, jaka nasta艂a zaraz potem. 揇oszli! - pomy艣la艂 Ketling - ale czy wr贸c膮?" A tam zagrzmia艂y krzyki ludzkie, warczenie b臋bn贸w, 艣wist piszcza艂ek, wreszcie grzmot janczarek, pospieszny a bardzo bez艂adny. Strzelano ze wszystkich stron i t艂umnie; widocznie ca艂e oddzia艂y nadbieg艂y w pomoc g贸rnikom, lecz jak przewidywa艂 pan Wo艂odyjowski, powsta艂 zam臋t i konfuzja ogarn臋艂a janczar贸w, kt贸rzy w obawie, aby wzajem si臋 nie razi膰, obwo艂ywali si臋 wielkimi g艂osami, pal膮c na o艣lep i po cz臋艣ci w g贸r臋. Wrzaski i strzelanina wzmaga艂y si臋 z ka偶d膮 chwil膮. Jak gdy 艂akome krwi kuny wedr膮 si臋 w艣r贸d g艂uchej nocy do u艣pionego kurnika, w cichym budynku powstaje nagle niezmierny harmider i wrzawa, i gdakanie - taki warcho艂 uczyni艂 si臋 nagle wok贸艂 zamku. Z sza艅c贸w pocz臋to ciska膰 na mury granaty, aby rozwidni膰 ciemno艣膰. Ketling, wyrychtowawszy kilkana艣cie dzia艂 w kierunku stra偶owych wojsk tureckich, odpowiedzia艂 kartaczami.
Rozgorza艂y aprosze tureckie, rozgorza艂y mury. W mie艣cie pocz臋to bi膰 w dzwony na trwog臋, powszechne bowiem by艂o mniemanie, 偶e Turcy wdarli si臋 ju偶 do fortecy. W sza艅cach s膮dzono przeciwnie, i偶 pot臋偶na wycieczka obl臋偶onych atakuje wszystkie naraz roboty - i rozleg艂 si臋 alarm powszechny. Noc sprzyja艂a zuchwa艂emu przedsi臋wzi臋ciu pana Wo艂odyjowskiego i Muszalskiego, bo uczyni艂a si臋 bardzo ciemna. Wystrza艂y armatnie i granaty rozdziera艂y tylko na chwil臋 pomrok臋, kt贸ra potem stawa艂a si臋 jeszcze czarniejsz膮. Na koniec upusty niebieskie otworzy艂y si臋 nagle i pocz臋艂y la膰 potoki d偶d偶u. Grzmoty zg艂uszy艂y strzelanin臋 i zataczaj膮c si臋 ko艂em, dudni膮c, hucz膮c, budzi艂y straszne echo w ska艂ach. Ketling zeskoczy艂 z wa艂贸w, pobieg艂 na czele kilkunastu ludzi do wy艂omu i czeka艂. Lecz nie czeka艂 ju偶 d艂ugo. Wkr贸tce ciemne postacie zaroi艂y si臋 mi臋dzy belkami, kt贸rymi zas艂oni臋ty by艂 otw贸r.
- Kto idzie? - krzykn膮艂 Ketling.
- Wo艂odyjowski! - brzmia艂a odpowied藕.
I dwaj rycerze padli sobie po chwili w obj臋cia.
- C贸偶, jak tam? - pytali oficerowie, kt贸rych coraz wi臋cej zbiega艂o si臋 do wy艂omu.
- Chwa艂a Bogu! g贸rnicy wybici do nogi, narz臋dzia po艂amane i rozrzucone, na nic ich robota!
- Chwa艂a Bogu ! chwa艂a Bogu !
- A Muszalski ze swoimi jest ju偶?
- Nie masz go jeszcze.
- Mo偶e by skoczy膰 im w pomoc? Mo艣ci panowie! komu wola?
Ale w tej chwili wy艂om zaroi艂 si臋 na nowo. To ludzie Muszalskiego wracali z po艣piechem i w znacznie pomniejszonej liczbie, bo ich si艂a od kul poleg艂o.
Wracali jednak rado艣nie, bo z r贸wnie pomy艣lnym skutkiem. Niekt贸rzy 偶o艂nierze poprzynosili kilofy, 艣widry, oskardy do 艂amania ska艂y, na dow贸d, 偶e byli w samej minie.
- A gdzie pan Muszalski? - spyta艂 Wo艂odyjowski.
- Prawda! Gdzie pan Muszalski? - powt贸rzy艂o kilka g艂os贸w.
Ludzie spod komendy przes艂awnego 艂ucznika pocz臋li na si臋 spogl膮da膰, wtem jeden dragon, mocno ranny, ozwa艂 si臋 s艂abym g艂osem:
- Pan Muszalski poleg艂. Widzia艂em, jak pad艂, ja te偶 pad艂em ko艂o niego, alem si臋 podni贸s艂, on za艣 osta艂...
Rycerze bardzo si臋 zmartwili us艂yszawszy o 艣mierci 艂ucznika, by艂 to bowiem jeden z pierwszych kawaler贸w w wojskach Rzeczypospolitej. Wypytywano jeszcze dragona, jak si臋 to sta艂o, lecz 贸w odpowiada膰 nie m贸g艂, gdy偶 krew ciurkiem z niego uchodzi艂a, a wreszcie zwali艂 si臋 jak snop na ziemi臋. Rycerze za艣 biada膰 pocz臋li z 偶alu po panu Muszalskim.
- Zostanie pami臋膰 jego w wojsku - m贸wi艂 pan Kwasibrocki - a kto to obl臋偶enie prze偶yje, ten imi臋 jego b臋dzie wys艂awia艂.
- Nie narodzi si臋 ju偶 taki drugi 艂ucznik! - rzek艂 jaki艣 g艂os.
- By艂 to m膮偶 najsilniejszy w r臋ku w ca艂ym Chreptiowie - ozwa艂 si臋 ma艂y rycerz. - Talara on, palcem przycisn膮wszy, w 艣wie偶膮 desk臋 ca艂kiem wpycha艂. Jeden tylko pan Podbipi臋ta, Litwin, si艂膮 go przenosi艂, ale 贸w pod Zbara偶em zabit, a z 偶ywych chybaby pan Nowowiejski na r臋k臋 mu wytrzyma艂.
- Wielka, wielka strata - m贸wili inni. - Tylko dawniej rodzili si臋 tacy kawalerowie. Tak uczciwszy pami臋膰 艂ucznika poszli na wa艂. Wo艂odyjowski wnet pchn膮艂 go艅ca z wiadomo艣ci膮 do pana genera艂a i ksi臋dza biskupa, 偶e miny popsowane, a g贸rnicy przez wycieczk臋 pobici.
Z wielkim zdumieniem przyj臋to t臋 nowin臋 w mie艣cie, ale - kt贸偶 by si臋 spodziewa艂! - z tajon膮 niech臋ci膮. I pan genera艂, i ksi膮dz biskup byli zdania, 偶e te chwilowe tryumfy miasta nie uratuj膮, a rozdra偶ni膮 tylko tym wi臋cej srogiego lwa. Mog艂y by膰 one po偶yteczne tylko w takim razie, gdyby mimo nich zgodzono si臋 na poddanie, tote偶 obaj g艂贸wni przyw贸dcy postanowili dalej traktaty prowadzi膰.
Lecz ani pan Wo艂odyjowski, ani Ketling nie przypuszczali nawet na chwil臋, by taki tylko skutek mia艂y wywrze膰 przys艂ane przez nich szcz臋sne wie艣ci. Byli, owszem, pewni, 偶e teraz otucha wst膮pi w najs艂absze serca i 偶e wszyscy now膮 ochot膮 do zaciek艂ego oporu rozgorzej膮. Bo miasta niepodobna by艂o wzi膮艣膰 nie zdobywszy pierwej zamku, wi臋c je艣li zamek nie tylko si臋 opiera艂, ale w dodatku gromi艂, obl臋偶eni nie mieli najmniejszej potrzeby ucieka膰 si臋 do uk艂ad贸w. Zapas贸w by艂 dostatek, proch贸w tak偶e; wobec tego nale偶a艂o tylko pilnowa膰 bram i gasi膰 po偶ary w mie艣cie.
Podczas ca艂ego obl臋偶enia by艂a to najrado艣niejsza noc dla ma艂ego rycerza i dla Ketlinga. Nigdy nie mieli tak wielkiej nadziei, 偶e i sami wyjd膮 zdrowo z tych tureckich obie偶y, i r贸wnie zdrowo najdro偶sze g艂owy wyprowadz膮.
- Jeszcze par臋 szturm贸w - m贸wi艂 ma艂y rycerz - a jak B贸g na niebie, Turcy si臋 zniech臋c膮 i g艂odem b臋d膮 nas chcieli zniewoli膰. A ow贸偶 zapas贸w jest do艣膰. September ci to przy tym za pasem : za dwa miesi膮ce poczn膮 si臋 s艂oty i zimna, niezbyt to wytrzyma艂e wojska; niech raz dobrze przemarzn膮, to i odejd膮.
- Wielu z nich z krain etiopskich pochodzi - odrzek艂 Ketling - albo z r贸偶nych takich, w kt贸rych pieprz ro艣nie, i tych lada zamr贸z zwarzy. Dwa miesi膮ce w najgorszym razie, nawet przy szturmach wytrzymamy. Niepodobna te偶 przypu艣ci膰, aby 偶adna odsiecz nie przyby艂a. Ocknie si臋 wreszcie Rzeczpospolita, cho膰by za艣 nawet pan hetman wielkiej pot臋gi nie zebra艂, podjazdami b臋dzie Turk贸w n臋ka艂.
- Ketling! tak mi si臋 widzi, 偶e nie wybi艂a jeszcze nasza godzina.
- W mocy to bo偶ej, ale i mnie si臋 tak widzi, 偶e do tego nie przyjdzie.
- Chybaby kt贸ren poleg艂, jak pan Muszalski! Ano! trudna rada! Szkoda mi okrutna pana Muszalskiego, cho膰 kawalersk膮 poleg艂 艣mierci膮!
- Nie daj nam Bo偶e gorszej, byle nie zaraz, bo powiem ci, Micha艂, i偶 偶al by mi by艂o... Krzysi.
- Ba, a mnie Basi... No! pracujem szczerze, ale te偶 mi艂osierdzie jest nad nami. Okrutnie mi jako艣 weso艂o w duszy! Trzeba te偶 b臋dzie i jutro czego艣 znacznego dokaza膰!
- Turcy porobili drewniane zas艂ony z belek na sza艅cach. Obmy艣li艂em taki spos贸b, jaki bywa do zapalania okr臋t贸w u偶ywany: szmaty mocz膮 si臋 ju偶 w smole i mam nadziej臋, 偶e jutro do po艂udnia spal臋 te wszystkie roboty.
- Ha! - rzek艂 ma艂y rycerz. - To ja wycieczk臋 poprowadz臋. Przy po偶arze i tak si臋 uczyni konfuzja, a przy tym w dzie艅 do g艂owy im nie przyjdzie, by wycieczka mog艂a nast膮pi膰. Jutro mo偶e by膰 lepsze ni偶 dzi艣, Ketling...
Tak to oni rozmawiali maj膮c serca wezbrane, po czym udali si臋 na spoczynek, bo wielce byli znu偶eni. Lecz ma艂y rycerz nie spa艂 i trzech godzin, gdy rozbudzi艂 go wachmistrz Lu艣nia.
- Panie komendancie, nowiny s膮! - rzek艂.
- Co tam? - zawo艂a艂 czujny 偶o艂nierz zrywaj膮c si臋 w jednej chwili na r贸wne nogi.
- Pan Muszalski jest!
- Dla Boga! co powiadasz?
- Jest! Sta艂em przy wy艂omie, wtem s艂ysz臋, wo艂a kto艣 z drugiej strony po naszemu: 揘ie strzela膰, to ja!" Patrz臋, a偶 tu pan Muszalski, za janczara przebrany, wraca!
- Bogu chwa艂a! - rzek艂 ma艂y rycerz.
I skoczy艂 wita膰 艂ucznika. Dnia艂o ju偶. Pan Muszalski sta艂 z tej strony wa艂u w bia艂ej kapuzie i karacenie, tak do prawdziwego janczara podobny, 偶e oczom nie chcia艂o si臋 wierzy膰. Ujrzawszy ma艂ego rycerza skoczy艂 ku niemu i pocz臋li si臋 wita膰 rado艣nie.
- Ju偶e艣my wa艣ci op艂akali! - zawo艂a艂 Wo艂odyjowski.
Wtem nadbieg艂o kilku innych oficer贸w, mi臋dzy nimi Ketling. Wszyscy, zdumiewali si臋 nadzwyczajnie, za czym j臋li wypytywa膰 na wy艣cigi 艂ucznika, jakim sposobem w tureckim przebraniu si臋 znalaz艂, 贸w za艣 zabra艂 g艂os i tak m贸wi艂:
- Przewr贸ci艂em si臋, wracaj膮c, przez janczarskiego trupa i g艂ow膮 o kul臋 le偶膮c膮 wyci膮艂em, a cho膰 czapk臋 mia艂em drutem przeszywan膮, zamroczy艂o mnie zaraz, ile 偶e od owego uderzenia, kt贸rem od Hamdiego otrzyma艂, rozum mia艂em jeszcze zbyt na wszelaki szwank czu艂y. Budz臋 si臋 tedy potem : le偶臋 ja ci na janczarze zabitym, jak na 艂贸偶ku. Macam g艂ow臋, boli nieco, ale nawet i guza nie ma. Zdj膮艂em czapk臋, deszcz mi wych艂odzi艂 czupryn臋 i my艣l臋 sobie: dobra nasza ! Wtem przysz艂o mi do g艂owy: nu偶bym z owego janczara moderunek ca艂y zdj膮艂 i mi臋dzy Turk贸w poszed艂? Przecie ja po turecku tak jak po polsku gadam i nikt mnie po mowie nie pozna, z g臋by te偶 janczara nie odr贸偶ni膰. P贸jd臋, pos艂ucham, co gadaj膮. Strach chwilami bra艂, bo mi si臋 dawna niewola przypomnia艂a, alem poszed艂. Noc ciemna, ledwie si臋 tam gdzieniegdzie u nich 艣wieci艂o, to, powiadam wa艣ciom, 偶em tak sobie mi臋dzy nimi chodzi艂 jak mi臋dzy swymi. Wielu z nich w rowach pod przykrywkami le偶a艂o; poszed艂em i tam. Ten i 贸w mnie pyta: 揅zego si臋 w艂贸czysz?" - a ja na to: 揃o mi si臋 nie chce spa膰!" Inni te偶 gwarzyli kupami o obl臋偶eniu. Konsternacja mi臋dzy nimi wielka. Na w艂asne uszy s艂ysza艂em, jak na obecnego tu naszego chreptiowskiego komendanta wyrzekali. (Tu pan Muszalski sk艂oni艂 si臋 Wo艂odyjowskiemu.) Powt贸rz臋 ich ipsissima verba, bo to przecie wra偶a przygana na najwi臋ksz膮 pochwa艂臋 wychodzi. 揇op贸ki (m贸wili) ten ma艂y pies (tak psubraci wasz膮 mo艣膰 nazywali), dop贸ki ten ma艂y pies zamku broni, nie zdob臋dziem go nigdy." Inny m贸wi: 揓ego si臋 kula i 偶elazo nie ima, a 艣mier膰 od niego na ludzi wieje jak zaraza." Tu pocz臋li wszyscy w kupie narzeka膰: 揗y jedni si臋 bijem (prawi膮), a inne wojska nic nie robi膮; d偶amak le偶y brzuchami do g贸ry, Tatarowie rabuj膮, spahia po bazarze si臋 w艂贸czy. Nam padyszach m贸wi: <<Moi mili barankowie>,, ale wida膰 niezbyt jeste艣my mili, skoro nas tu na jatki przyprowadzono. Wytrzymamy (prawi膮), ale nied艂ugo, potem za艣 do Chocimia si臋 wr贸cim, a je艣li pozwole艅stwa nie dostaniem, to mog膮 i jakie znaczne g艂owy spa艣膰 w ostatku."
- S艂yszycie, waszmo艣ciowie! - krzykn膮艂 Wo艂odyjowski. - Gdy si臋 janczary zbuntuj膮, wraz si臋 su艂tan przel臋knie i obl臋偶enia zaniecha!
- Jak mi B贸g mi艂y, tak szczer膮 prawd臋 powiadam! - m贸wi艂 pan Muszalski. - Mi臋dzy janczarami nietrudno o rebeli膮, a ju偶 im bardzo mruczno. Tak my艣l臋, 偶e jeszcze jednego albo dw贸ch szturm贸w spr贸buj膮, a potem z臋by na janczar-ag臋, na kajmakana, ba! na samego su艂tana wyszczerz膮.
- Tak b臋dzie! - zawo艂ali oficerowie.
- Niech spr贸buj膮 jeszcze i dwudziestu szturm贸w, gotowi艣my! - m贸wili inni.
I pocz臋li w szable trzaska膰, rozpalonymi oczyma ku sza艅com spogl膮da膰 i sapa膰, co s艂ysz膮c ma艂y rycerz szepn膮艂 w uniesieniu do Ketlinga:
- Nowy Zbara偶! nowy Zbara偶!...
Lecz pan Muszalski zabra艂 na nowo g艂os:
- Oto, com s艂ysza艂. 呕al mi by艂o odchodzi膰, bo mog艂em i wi臋cej us艂ysze膰, alem si臋 ba艂, 偶e mnie dzie艅 zaskoczy. Poszed艂em tedy ku tym sza艅com, z kt贸rych nie strzelano, 偶eby si臋 w pomroce przemkn膮膰. Patrz臋, a偶 tam nie ma porz膮dnych stra偶y, jeno kupam i si臋 janczarowie w艂贸cz膮, jako i wsz臋dzie.Podchodz臋 do srogiej armaty, nikt nie wo艂a. A to pan komendant wie, 偶em zabra艂 ze sob膮 na wycieczk臋 zadziory do gwo偶d偶enia armat. Wsun臋 pr臋dko jeden w zapa艂 - nie lezie, bo chc膮c, 偶eby wlaz艂, trzeba m艂otkiem uderzy膰. Ale 偶e to Pan B贸g niejak膮 si艂臋 w r臋ku da艂 (bo艣cie i wa膰panowie moje eksperymenta nieraz widzieli), kiedy nie przycisn臋 d艂oni膮, zazgrzyta艂o troch臋, ale gw贸藕d藕 wlaz艂 po g艂owic臋!... Uradowa艂em si臋 okrutnie!...
- Dla Boga! wa膰pan to uczyni艂? wa膰pan wielk膮 armat臋 zagwo藕dzi艂?- pytano ze wszystkich stron.
- Uczyni艂em i to, i drugie, bo jak tak g艂adko posz艂o, znowu 偶al by艂o odchodzi膰 i poszed艂em do drugiego dzia艂a. Boli troch臋 r臋ka, ale gwo藕dzie wlaz艂y !
- Mo艣ci panowie ! - zawo艂a艂 Wo艂odyjowski - nikt tu wi臋kszej rzeczy nie dokaza艂, nikt si臋 tak膮 s艂aw膮 nie okry艂! Vivat pan Muszalski !
- Vivat! vivat!- powt贸rzyli oficerowie.
Za oficerami pocz臋li krzycze膰 偶o艂nierze. Us艂yszeli w sza艅cach te okrzyki Turcy i zl臋kli si臋 - i tym bardziej im serca uby艂o; 艂ucznik za艣 k艂ania艂 si臋, pe艂en rado艣ci, oficerom i pokazuj膮c sw膮 pot臋偶n膮 do 艂opaty podobn膮 d艂o艅, na kt贸rej wida膰 by艂o dwie sine plamy, m贸wi艂:
- Dalib贸g, prawda! Macie, wa膰panowie, 艣wiadectwo!
- Wierzym! - wo艂ali wszyscy. - Chwali膰 Boga, 偶e艣 nam szcz臋艣liwie wr贸ci艂!
- Przemkn膮艂em si臋 przez belkowanie - odpar艂 艂ucznik. - Chcia艂o si臋 owe roboty podpali膰, ale nie by艂o czym.
- Wiesz co, Micha艂 - zawo艂a艂 Ketling - moje szmaty gotowe. Zaczn臋 ja o tym belkowaniu my艣le膰. Niech wiedz膮, 偶e pierwsi zaczepiamy.
- Poczynaj! poczynaj! - krzykn膮艂 Wo艂odyjowski.
Sam za艣 skoczy艂 do cekhauzu i wys艂a艂 now膮 wiadomo艣膰 do miasta:
揚an Muszalski na wycieczce nie zabit, bo wr贸ci艂, dwa wielkie dzia艂a zagwo藕dziwszy. By艂 mi臋dzy janczarami, kt贸rzy o buncie zamy艣laj膮. Za godzin臋 spalimy belkowania, a je艣li b臋dzie mo偶na przy tym wyskoczy膰, to wyskocz臋." Jako偶 goniec nie przebieg艂 jeszcze przez most, gdy mury zadr偶a艂y od huku dzia艂. Zamek pierwszy tym razem rozpoczyna艂 grzmi膮c膮 rozmow臋. W bladym 艣wietle poranku lecia艂y p艂omienne p艂achty na kszta艂t p艂on膮cych chor膮gwi - i pada艂y na belkowania. Nie pomog艂a nic wilgo膰, kt贸r膮 nocny deszcz nasyci艂 drzewo. Belki zaj臋艂y si臋 wkr贸tce i pocz臋艂y si臋 pali膰. Za p艂achtami j膮艂 Ketling sypa膰 granaty. Znu偶one t艂umy janczar贸w opu艣ci艂y w pierwszej chwili sza艅ce. Nie grano 搆indii". Nadjecha艂 sam wezyr na czele nowych zast臋p贸w wojsk, lecz zw膮tpienie wkrad艂o si臋 widocznie i do jego serca, bo paszowie s艂yszeli, jak mrucza艂:
- Milsza im bitwa ni偶 spoczynek! Co to za ludzie w tym zamku mieszkaj膮?
W wojsku za艣 s艂ycha膰 by艂o na wszystkie strony trwo偶ne g艂osy powtarzaj膮ce:
- Ma艂y pies k膮sa膰 poczyna! Ma艂y pies k膮sa膰 poczyna!
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
53 Phys E 22 406409 200453$2403 specjalista do spraw szkolenUSTAWA O OCHRONIE OS脫B I MIENIA Z 22 SIERPNIA 1997 RE 22 Of Domine in auxiliumIZH 53 ManualBAZA PYTA艃 2253 4SH~1ustawa 22 poz 251 z 2001r22 Ostrzeganie i alarmowaniewi臋cej podobnych podstron