plik


B/253: G.I.Gurdżijew - Spotkania z wybitnymi ludźmi Wstecz / Spis Treści / Dalej Abram Jełow Abram Jełow to, po Pogosjanie, jeszcze jeden z tych wybitnych ludzi spotkanych przeze mnie w wieku przygotowawczym, którzy zarówno z własnej woli, jak i mimowolnie stanowili czynniki ożywcze w procesie pełnego kształtowania się różnych aspektów mojej indywidualności. Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce wkrótce po tym, jak straciłem wszelką nadzieję na to, że uda mi się dowiedzieć od ludzi współczesnych czegokolwiek prawdziwego na temat owych pytań, które całkowicie mnie pochłonęły; działo się to więc zaraz po moim powrocie z Eczmiadzynu do Tyflisu, kiedy pogrążyłem się w lekturze starych tekstów. Głównym powodem mojego powrotu do Tyflisu był to, iż mogłem zdobyć tam wszystkie interesujące mnie książki. Zarówno wówczas, jak i w trakcie mojej ostatniej wizyty w tym mieście bez trudu można było tam znaleźć wszystkie “białe kruki", i to w dowolnym języku, szczególnie zaś po ormiańsku, gruzińsku i arabsku. Po przyjeździe zamieszkałem w dzielnicy Didubej i prawie codziennie wyruszałem stamtąd na Bazar Żołnierski, gdzie na jednej z ulic, biegnącej po zachodniej stronie Parku Aleksandra, znajdowały się prawie wszystkie księgarnie Tyflisu. Na tej samej ulicy, zwłaszcza w dni targowe, drobni kupcy i handlarze rozkładali na ziemi przed księgarniami swoje książki i obrazy. Jednym z nich był pewien młody Azer, który kupował, sprzedawał lub brał w komis najróżniejsze książki. Był to właśnie Abramjełow, czyli Abraszka, jak nazywano go w młodości; prawdziwy spryciarz – jeśli taki się narodził – dla mnie jednak niezastąpiony przyjaciel. Już wtedy był chodzącą encyklopedią; znał niezliczone tytuły książek prawie we wszystkich językach i nazwiska ich autorów, znał także datę oraz miejsce wydania dowolnej książki i wiedział, gdzie można ją zdobyć. Na początku po prostu kupowałem od niego książki, później jednak wymieniałem lub zwracałem te przeczytane, a on pomagał mi znaleźć inne, których potrzebowałem. I tak wkrótce zawiązała się między nami przyjaźń. Abram Jełow przygotowywał się wtedy do egzaminów do Szkoły Kadetów i prawie cały wolny czas poświęcał na naukę; a ponieważ pociągała go jednocześnie filozofia, zdołał też przeczytać niejedną książkę na jej temat. I właśnie jego zainteresowanie problemami filozoficznymi zapoczątkowało naszą przyjaźń. Nieraz wieczorami spotykaliśmy się w Parku Aleksandra albo w Musztaid i dyskutowaliśmy na tematy filozoficzne. Często przetrząsaliśmy stosy starych książek i z czasem zacząłem nawet pomagać mu w prowadzeniu interesów w dni targowe. Naszą przyjaźń umocniło jeszcze bardziej następujące zdarzenie: W dni targowe pewien Grek ustawiał swój stragan obok Jełowa. Handlował on różnymi wyrobami z gipsu: statuetkami, popiersiami słynnych ludzi, posążkami Kupidyna i Psyche, pasterza i pasterki, oraz skarbonkami we wszystkich możliwych rozmiarach, w kształcie kotów, psów, świnek, jabłek, gruszek itp. – w skrócie, całą tandetą, jaka zgodnie z ówczesną modą zdobiła stoły, komody i etażerki. Pewnego dnia, w chwili zastoju w sprzedaży, Jełow skinął w stronę owych przedmiotów i w typowy dla niego sposób powiedział: – Ktokolwiek robi tę tandetę, zbija na tym górę pieniędzy. Słyszałem, że jakiś przejezdny włoski brudas produkuje te śmieci w swojej śmierdzącej norze; a ci idioci straganiarze, jak choćby ten Grek, napychają mu kieszenie pieniędzmi mozolnie zarobionymi przez głupców, którzy kupują te straszydła, żeby udekorować nimi swoje idiotyczne domy. My zaś tkwimy tutaj marznąc przez cały dzień, żeby wieczorem mieć prawo udławić się kawałkiem czerstwego chleba z mąki kukurydzianej i w ten sposób ledwo utrzymać w kupie nasze ciało i duszę, a następnego dnia znowu wracamy tutaj, do tej przeklętej harówki. Wkrótce potem podszedłem do greckiego straganiarza i dowiedziałem się, że wspomniane wyroby rzeczywiście wytwarza Włoch, który skrzętnie pilnuje, żeby nikt nie wykradł mu tajemnicy produkcji. – Jest nas dwunastu straganiarzy – dodał – i z trudem nadążamy ze sprzedażą tych wyrobów w całym Tyflisie. Te informacje, jak również oburzenie Jełowa bardzo mnie poruszyły. Z miejsca pomyślałem, iż spróbuję wyprzedzić Włocha; tym bardziej że właśnie nosiłem się z zamiarem założenia jakiegoś interesu, ponieważ moje pieniądze rozchodziły się jak “exodus Izraelitów". Najpierw przeprowadziłem rozmowę z greckim straganiarzem, oczywiście umyślnie wzbudzając w nim uczucia patriotyczne; następnie, ułożywszy w głowie plan działania, udałem się z nim do Włocha, prosząc, żeby ów mnie zatrudnił. Miałem szczęście, albowiem się okazało, że za kradzież narzędzi zwolniono właśnie chłopca, który dla niego pracował, i Włoch potrzebował kogoś do dolewania wody w trakcie mieszania gipsu. Ponieważ zgodziłem się pracować za byle grosz, od razu mnie przyjęto. Zgodnie z moim planem, od samego początku udawałem durnia. Pracowałem bardzo ciężko, prawie za trzech, ale pod innymi względami zachowywałem się jak głupek. Włoch szybko mnie za to polubił i przestał taić przede mną – tępym i nieszkodliwym młodzieniaszkiem – tajemnice, które pieczołowicie ukrywał przed innymi. Po dwóch tygodniach wiedziałem już, jak robi się wiele rzeczy. Mój pracodawca wzywał mnie, żebym potrzymał klej, wymieszał miksturę itp. W ten sposób udało mi się dostać do jego świątyni i wkrótce poznałem wszystkie drobne, bardzo jednak istotne w tej pracy szczegóły; na przykład rozpuszczając gips trzeba wiedzieć, ile kropli soku z cytryny należy dodać, żeby wyroby były gładkie i na gipsie nie pojawiły się pęcherzyki; w przeciwnym razie subtelne detale statuetek, takie jak nos, ucho itp., będą miały brzydkie wgłębienia. Poza tym przy robieniu odlewów trzeba znać właściwe proporcje kleju, żelatyny i gliceryny; wystarczy, że czegoś jest trochę za dużo lub za mało, a wszystko się psuje. Samo poznanie procedury, bez znajomości tych wszystkich tajemnic, nie wystarczy do uzyskania dobrych rezultatów. Mówiąc krótko, półtora miesiąca później pojawiły się w sprzedaży podobne wyroby mojej produkcji. Do modeli Włocha dodałem kilka śmiesznych główek wypełnionych śrutem, które służyły za obsadki do wiecznych piór. Wprowadziłem także na rynek kilka specjalnych skarbonek, które bardzo dobrze się sprzedawały, a które ochrzciłem nazwą “chory w łóżku". Myślę, że nie było wówczas w Tyflisie domu, który nie miał wśród ozdóbek którejś z moich skarbonek. Po pewnym czasie zatrudniłem kilku robotników i przyjąłem na naukę rzemiosła siedem młodych Gruzinek. Jełow pomagał mi we wszystkim z największą przyjemnością i w dni robocze przestał nawet handlować książkami. Jednocześnie obaj kontynuowaliśmy naszą pracę: czytaliśmy książki i studiowaliśmy różne zagadnienia filozoficzne. Po kilku miesiącach, kiedy zgromadziłem już sporą sumę pieniędzy i poczułem się znużony tą pracą, sprzedałem warsztat po dobrej cenie dwóm Żydom w momencie, gdy interes kręcił się na pełnych obrotach. Ponieważ musiałem opuścić mieszkanie, które stanowiło część warsztatu, przeniosłem się na ulicę Mołokanów, niedaleko stacji kolejowej, gdzie dołączył do mnie Jełow razem ze swoimi książkami. Jełow był krępy i niskiego wzrostu; jego oczy nieustannie żarzyły się jak dwa węgliki. Był bardzo owłosiony, miał kosmate brwi oraz rosnącą niemal spod samego nosa brodę, prawie zupełnie zakrywającą policzki, na których jednak zawsze można było dostrzec rumieńce. Urodził się w Turcji w prowincji Wan, w Bitlis albo w jego okolicach. Cztery lub pięć lat przed naszym spotkaniem jego rodzina przeniosła się do Rosji. Po przyjeździe do Tyflisu Jełow zaczął uczęszczać do tak zwanego pierwszego liceum; mimo że panowały tam bardzo proste i bezceremonialne zwyczaje, Jełow wkrótce przekroczył granice wytrzymałości nawet tej instytucji i za jakiś wybryk lub żart wyleciał ze szkoły decyzją rady pedagogicznej. Niedługo potem ojciec wyrzucił go z domu i od tamtego czasu żył jak wolny duch. Krótko mówiąc, jak sam to wyraził, był czarną owcą w rodzinie. Jednakże jego matka, bez wiedzy ojca, często przysyłała mu pieniądze. Jełow żywił do matki bardzo czułe uczucia, co przejawiało się nawet w najdrobniejszych rzeczach; na przykład nad jego łóżkiem zawsze wisiała jej fotografia, którą całował za każdym razem, gdy wychodził z domu, a wracając, jeszcze w drzwiach wołał: “Dzień dobry, mamo" albo “Dobry wieczór, mamo". Teraz wydaje mi się, że właśnie za to jeszcze bardziej go polubiłem. Jełow kochał również ojca, ale po swojemu – uważał go za mało ważnego, próżnego i butnego człowieka. Jego ojciec pracował jako przedsiębiorca budowlany i cieszył się opinią człowieka bardzo zamożnego. Ponadto, był ważną osobistością dla Azerów, będąc ponoć potomkiem – choć tylko po matce – rodziny Marszimun, z której w przeszłości wywodzili się królowie azerscy. Mimo że dynastia upadła, wszyscy patriarchowie nadal pochodzą z tej samej rodziny. Abram miał również brata, który studiował wówczas w Ameryce, jak mi się wydaje, w Filadelfii. Jednakże nie żywił do niego najmniejszej sympatii, twierdząc, że jest dwulicowym egoistą i zwierzęciem pozbawionym serca. Jełow miał dziwne obyczaje; między innymi zawsze podciągał spodnie i nas, jego przyjaciół, kosztowało to później wiele wysiłku, by wykorzenić ów nawyk. Pogosjan często z tego powodu robił sobie z niego żarty, mówiąc: “Cha, cha! I ty chciałeś zostać oficerem! Biedny idioto, już po pierwszym spotkaniu z generałem znalazłbyś się w wartowni, bo zamiast zasalutować, podciągnąłbyś spodnie..." (Pogosjan formułował to jeszcze mniej delikatnie.) Pogosjan i Jełow zawsze lubili się drażnić; nawet w trakcie przyjacielskiej rozmowy Jełow nazywał Pogosjana “solonym Ormianinem", a Pogosjan Jełowa chaczagoch. Ormian powszechnie nazywa się solonymi Ormianami, zaś Azerów chaczagochami. Słowo chaczagoch znaczy dosłownie “złodziej krzyży". Wydaje się, że pochodzenie tego przezwiska jest następujące: Wiadomo, iż Azerzy to cwani łobuzi. Na Zakaukaziu mówi się o nich tak: “Wrzuć do kotła siedmiu Rosjan, a wyjdzie jeden Żyd; ugotuj siedmiu Żydów, a dostaniesz jednego Ormianina; ale tylko z siedmiu Ormian wyjdzie jeden Azer". Wśród Azerów rozrzuconych po całym tamtejszym obszarze znajdowało się wielu księży; większość z nich sama się wyświęciła, co zresztą nie było wtedy takie trudne. Mieszkając w okolicach góry Ararat, wyznaczającej granicę trzech krajów: Rosji, Turcji oraz Persji, i mając niemal zupełną swobodę przekraczania każdej z tych granic, w Rosji podawali się oni za Azerów z Turcji, w Persji za Azerów z Rosji itp. Nie tylko celebrowali nabożeństwa, lecz także z wielkim powodzeniem handlowali najprzeróżniejszymi tak zwanymi świętymi relikwiami, wykorzystując naiwność religijnych i nieświadomych ludzi. Na przykład w głębi Rosji, podając się za księży greckich, których Rosjanie darzą wielkim zaufaniem, zbijali interesy sprzedając przedmioty rzekomo sprowadzone z Jerozolimy, z góry Athos i z innych miejsc świętych. Wśród tych relikwii znajdowały się prawdziwe fragmenty krzyża, na którym zawisł Chrystus, włosy Matki Boskiej, paznokcie świętego Mikołaja z Miry, przynoszący szczęście ząb Judasza, kawałek podkowy konia świętego Jerzego, a nawet żebro albo czaszka któregoś z wielkich świętych. Naiwni chrześcijanie, szczególnie kupcy rosyjscy, nabywali te przedmioty, otaczając je wielką czcią. Tak więc w niezliczonych domach i kościołach świętej Rosji znalazły się relikwie wyprodukowane przez azerskich księży. Dlatego też Ormianie, którzy dobrze znają to bractwo, przezwali Azerów “złodziejami krzyży". Co się tyczy Ormian, to przezywa się ich “solonymi", ponieważ mają zwyczaj solenia niemowląt zaraz po narodzeniu. Muszę przy okazji dodać, że moim zdaniem ów zwyczaj ma swoje uzasadnienie. Dzięki specjalnym obserwacjom udało mi się stwierdzić, że niemowlęta innych ras prawie zawsze cierpią na wysypkę w miejscach, które posypuje się jakimś proszkiem, żeby zapobiec zapaleniu; jednakże dzieci ormiańskie urodzone na tych samych terenach prawie nigdy nie miewają owej wysypki, mimo że przechodzą wszystkie inne choroby dziecięce. Przypisuję to właśnie temu zwyczajowi solenia. Ale pod jednym względem Jełow zupełnie nie przypominał swoich rodaków: chociaż miał bardzo gwałtowne usposobienie, nigdy nie żywił urazy. Jego złość trwała krótko i jeśli się zdarzyło, że kogoś obraził, to gdy tylko się uspokoił, z całych sił próbował załagodzić to, co przed chwilą powiedział. Był niezwykle delikatny w sprawach dotyczących przekonań religijnych innych ludzi. Pewnego razu w trakcie rozmowy na temat nasilonej akcji propagandowej prowadzonej przez misjonarzy prawie wszystkich krajów europejskich, a mającej na celu nawrócenie Azerów na odpowiednie wiary, powiedział: – Nie w tym rzecz, do kogo człowiek się modli, tylko w tym, jaka jest jego wiara. Wiara to sumienie, którego podstawy kształtują się w dzieciństwie. Jeśli człowiek zmienia religię, oznacza to, że traci sumienie, a sumienie jest najbardziej wartościową rzeczą w człowieku. Szanuję więc jego sumienie, a ponieważ wiara, która wspiera sumienie, sama jest wspierana przez religię, zatem szanuję także jego religię; i byłby to dla mnie wielki grzech, gdybym miał osądzać jego religię albo go do niej zniechęcać; w ten sposób zniszczyłbym jego sumienie, które można nabyć jedynie w dzieciństwie. Po tym oświadczeniu Pogosjan zapytał: – Dlaczego więc chciałeś zostać oficerem? Abram natychmiast się zaczerwienił i gwałtownie wykrzyknął: – Idź do diabła, ty solona tarantulo! Jełow był niezwykle oddanym przyjacielem. Jak to się mówi, gotów był oddać duszę za każdego, z kim czuł się związany. Kiedy Jełow i Pogosjan się poznali, od razu bardzo przywiązali się do siebie. Niechaj Bóg uczyni, by wszystkich braci łączył taki związek. Jednakże zewnętrzne przejawy ich przyjaźni były bardzo osobliwe i trudne do wyjaśnienia. Im bardziej się kochali, tym bardziej byli wobec siebie opryskliwi. Ale pod tą opryskliwością kryła się miłość tak czuła, że każdy, kto ją postrzegał, nie mógł nie czuć się poruszony w głębi serca. Wiedząc, co chowa się pod tymi obraźliwymi wyzwiskami, kilka razy byłem tak wzruszony, że nie mogłem powstrzymać łez, które mimowolnie cisnęły mi się do oczu, jak choćby w obliczu następującej sceny: W czasie wizyty w jakimś domu poczęstowano Jełowa cukierkiem. Zgodnie ze zwyczajem, żeby nie obrazić ofiarodawcy, Jełow powinien był zjeść cukierka na miejscu. Tymczasem, mimo że sam bardzo lubił słodycze, nie zjadłby go za nic na świecie, tylko chował do kieszeni, żeby zanieść go Pogosjanowi. Później jednak nie dawał mu go zwyczajnie, lecz przy akompaniamencie najprzeróżniejszych drwin i potoku obelg. Zazwyczaj robił to tak: Podczas rozmowy przy obiedzie rzekomo niespodziewanie znajdował w kieszeni cukierka i ofiarowywał go Pogosjanowi, mówiąc: – Do diabła, jakim cudem ten śmieć znalazł się w mojej kieszeni? Bierz, napchaj się tym świństwem; jesteś specem od połykania wszystkiego, czego inni nie wezmą nawet do ust. Pogosjan brał cukierka, wypominając: – Taki przysmak nie nadaje się do twojego ryja. Ty umiesz tylko obżerać się żołędziami, jak twoje przyjaciółki świnie. A kiedy Pogosjan zjadał cukierka, Jełow z wyrazem pogardy mówił: – Zobaczcie, jak napycha się słodyczami; rozkoszuje się nimi jak karabachski osioł, który chrupie oset! Teraz będzie za mną ganiał jak mały piesek, tylko dlatego, że dałem mu to wstrętne paskudztwo. I w ten sposób rozmowa toczyła się dalej. Jełow oprócz tego, że był prawdziwym geniuszem pod względem znajomości książek i autorów, później stał się również fenomenem w zakresie znajomości języków. Ja, który mówiłem wówczas osiemnastoma językami, w porównaniu z nim czułem się jak żółtodziób. Jeszcze zanim zacząłem się uczyć pierwszego języka europejskiego, on już tak biegle władał prawie każdym z nich, że trudno było się domyślić, iż język, którym mówi, nie jest jego językiem ojczystym. Na przykład któregoś dnia miało miejsce następujące zdarzenie: Skrydłow, profesor archeologii (o którym będzie mowa później), musiał przewieźć przez Amu-darię pewne święte relikwie afgańskie. Było to jednak niemożliwe, ponieważ wszystkie osoby przekraczające w dowolną stronę granicę rosyjską podlegały ścisłej kontroli zarówno strażników afgańskich, jak i żołnierzy brytyjskich, których obecność z jakiegoś powodu była wtedy bardzo liczna. Jełow, zdobywszy jakimś cudem stary mundur oficera brytyjskiego, włożył go, a następnie podszedł do posterunku i udał oficera brytyjskiego z Indii, który przyjechał polować na turkiestańskie tygrysy. Swoimi angielskimi opowiastkami potrafił tak dobrze odwrócić uwagę żołnierzy, że nie zauważeni przez nikogo, bez pośpiechu przenieśliśmy, co tylko chcieliśmy, z jednego brzegu na drugi. Jełow, niezależnie od wszystkich innych zajęć, zawsze intensywnie się uczył. Nie wstąpił, jak wcześniej planował, do Szkoły Kadetów; udał się za to do Moskwy, gdzie wzorowo zdał egzaminy do Instytutu Łazariewa i kilka lat później otrzymał stopień naukowy w dziedzinie filologii na uniwersytecie w Kazaniu, jeśli dobrze pamiętam. Tak jak Pogosjan miał osobliwe poglądy na temat pracy fizycznej, tak Jełow miał bardzo oryginalne zdanie na temat pracy umysłowej. Kiedyś powiedział: – Czy nam się to podoba, czy nie, nasze myśli pracują w dzień i w nocy. Zamiast więc pozwalać, by goniły za czapkami niewidkami i skarbami Aladyna, pozwól, by zajęły się czymś pożytecznym. Oczywiście nadając myśli kierunek, zużywa się na to pewną ilość energii, która nie jest jednak większa od ilości potrzebnej do strawienia jednego posiłku. Dlatego właśnie postanowiłem uczyć się języków – i to nie tylko po to, żeby moje myśli nie próżnowały, ale także, żeby swoimi idiotycznymi marzeniami i dziecinnymi fantazjami nie przeszkadzały mi w innych czynnościach. Oprócz tego znajomość języków sama w sobie może czasami okazać się przydatna. Ów przyjaciel mojej młodości żyje do dzisiejszego dnia. Obecnie osiedlił się w jednym z miast Ameryki Północnej, gdzie prowadzi wygodne i dostatnie życie. Wojnę spędził w Rosji, mieszkając prawie przez cały czas w Moskwie. Rewolucja rosyjska dopadła go na Syberii, gdzie odwiedzał jeden ze swoich sklepów z książkami i materiałami piśmiennymi. W czasie rewolucji był poddany wielu ciężkim próbom i cały jego majątek zmieciono z powierzchni ziemi. Dopiero trzy lata temu jego bratanek, doktor Jełow, przyjechał z Ameryki i przekonał go, żeby tam wyemigrował.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tech tech chem11[31] Z5 06 u
srodki ochrony 06[1]
06 (184)
06
06 (35)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
Mechanika Techniczna I Opracowanie 06
06 11 09 (28)

więcej podobnych podstron