plik


ÿþKwiat paproci Kwiat paproci i inne ba[nie i inne ba[nie Armoryka Armoryka Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment peBnej wersji caBej publikacji. Aby przeczyta ten tytuB w peBnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja mo|e by kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyBcznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym mo|na naby niniejszy tytuB w peBnej wersji. Zabronione s jakiekolwiek zmiany w zawarto[ci publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania si jej od-sprzeda|y, zgodnie z regulaminem serwisu. PeBna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Aspiracja - Wszystkie dzieci kochaj bajki. KWIAT PAPROCI i inne ba[nie KWIAT PAPROCI i inne ba[nie Hans Christian Andersen, Józef Ignacy Kraszewski, BolesBaw LondyDski, Franciszek Mirandola, Andrzej Sarwa, Henryk Sienkiewicz Armoryka SANDOMIERZ 2009 Redaktor: BrunisBawa (Brunia) Kot Projekt okBadki: Juliusz Susak TytuB na okBadce wydrukowano czcionk  Aneirin.ttf , której autorem i wBa[cicielem jest Dave Nalle, The Scriptorium, www.fontcraft.com licencja na komercyjne wykorzystanie czcionek zostaBa wykupiona u ich autora. Aneirin.ttf font copyright 2008 by The Scriptorium, all rights reserved Copyright © 2009 by Wydawnictwo i Ksigarnia Internetowa ARMORYKA Wydawnictwo ARMORYKA ul. Krucza 16 27 600 Sandomierz tel (0 15) 833 21 41 e mail: wydawnictwo.armoryka@interia.pl http://www.armoryka.strefa.pl/ ISBN 978 83 7639 008 6 Józef Ignacy Kraszewski KWIAT PAPROCI Od wieków wiecznych wszystkim wiadomo, a szczególnie starym babciom, które o tym szeroko a du|o opowiadaj wie- czorem przy kominie, gdy si na nim drewka jasno pal i we- soBo potrzaskuj, |e noc Zwitego Jana, która najkrótsza jest w caBym roku, kwitnie papro, a kto jej kwiatuszek znajdzie, urwie i schowa, ten wielkie na ziemi szcz[cie mie bdzie. Bieda za[ caBa z tego, |e noc ta jest tylko jedna w roku, a taka niezmiernie krótka, i papro w ka|dym lesie tylko jed- na zakwita, a to w takim zaktku, tak ukryta, |e nadzwyczaj- nego trzeba szcz[cia, aby na ni trafi. Ci, co si na tych cudowiskach znaj, mówi jeszcze i to, |e droga do kwiatu bardzo jest trudna i niebezpieczna, |e tam ró|ne strachy przeszkadzaj, broni, nie dopuszczaj i nad- zwyczajnej odwagi potrzeba, aby zdoby ten kwiat. Dalej jesz- cze powiadaj, |e samego kwiatka w pocztku rozezna trud- no, bo si wydaje maleDki, brzydki, niepozorny, a dopiero urwany przemienia si w cudownej pikno[ci kielich. 5 {e to tak bardzo trudno doj[ do tego kwiatuszka i uBapi go, |e maBo kto go ogldaB, a starzy ludzie wiedz o nim tylko z posBuchów, wic ka|dy rozpowiada inaczej i swojego co[ do- rzuca. Ale to przecie| pewne, |e noc [witojaDsk on kwitnie, krótko, póki kury nie zapiej, a kto go zerwie, ten ju| bdzie miaB, co zechce. Pomy[l tedy sobie, choby najcudowniejsz rzecz, zi[ci mu si wnet. Wiadomo tak|e, i| tylko mBody mo|e tego kwiatu dosta, i to rkami czystymi. Stary czBowiek, choby naD trafiB, to mu si w palcach w próchno rozsypie. Tak ludzie baj, a w ka|dej ba[ni jest ziarenko prawdy, cho obwijaj ludzie w ró|ne szmatki to j- derko, |e czsto go dopatrze trudno, ale tak i ono jest. I z tym kwiatkiem to jedno pewna, |e on noc Zwitego Jana zakwita. Pewnego czasu byB sobie chBopak, któremu na imi byBo Jacu[, a we wsi przezywali go ciekawym, |e zawsze szperaB, szukaB, sBuchaB, a co byBo najtrudniej dosta, on si najgorcej do tego garnB... tak miaB ju| natur. Co pod nogami znalazB, po co tylko rk byBo sign, to sobie lekcewa|yB, a o co si musiaB dobija, karku nadBama, najwicej mu smakowaBo. TrafiBo si tedy raz, |e gdy wieczorem przy ogniu siedzieli, a on sobie kij kozikiem wyrzynaB, chcc koniecznie psi gBow na nim posadzi, stara Niemczycha, baba okrutnie rozumna, która po [wiecie bywaBa i znaBa wszystko, poczBa powiada o tym kwiecie paproci... Ciekawy Jacu[ sBuchaB i tak si zasBuchaB, |e mu a| kij z rk wypadB, a kozikiem sobie omal palców nie pozarzynaB. Niemczycha o kwiecie paproci rozpowiadaBa tak, jakby go sama w |ywe oczy widziaBa, cho po jej Bachmanach szcz[cia nie byBo zna. Gdy skoDczyBa. Jacu[ powiedziaB sobie:  Niech si dzieje, co chce, a ja kwiatu tego musz dosta. Dostan go, bo czBowiek, kiedy chce mocno, a powie sobie, |e musi to by, zawsze w koDcu na swoim postawi. Jacu[ to czsto powtarzaB i takie miaB gBupie przekonanie. 6 Tu| pod wiosk, w której staBa chata rodzicieli Jacusia, z ogrodem i polem  byB niedaleko las, i pod nim wBa[nie ob- chodzono Sobótki, a ognie palono w noc [witojaDsk. PowiedziaB sobie Jacu[:  Gdy drudzy bd przez ogieD skakali i Bydki sobie parzy- li, pójd w las, znajd ten kwiat paproci. Nie uda mi si jed- nego roku, pójd na drugi, na trzeci i bd chodziB poty, a| go wyszukam i zdobd. Przez kilka miesicy potem czekaB, czekaB na t noc, o ni- czym nie my[laB, tylko o tym. Czas mu si strasznie dBugim wydawaB. Na ostatek nadszedB dzieD, zbli|yBa si noc, której on tak wygldaB; ze wsi wszystka mBodzie| si wysypaBa ognie pali, skaka, [piewa i zabawia si. Jacu[ si umyB czysto, wdziaB koszulin biaB, pasik czerwony, Bapcie lipowe nie noszone, czapk z pawim piórkiem i jak tylko pora nadeszBa, a mrok zapadB, szmyrgnB do lasu. Las staB czarny, gBuchy, nad nim noc ciemna z mrugajcy- mi gwiazdami, które [wieciBy, ale tylko sobie, bo z nich ziemi nie byBo u|ytku. ZnaB Jacu[ dobrze drog w gBb lasu po dniu i jaka ona by- waBa w powszedni czas. Teraz gdy si zapu[ciB w gBb  oso- bliwsza rzecz, nie mógB ani wiadomej dro|yny znalez, ani drzew rozpozna. Wszystko byBo jakie[ inne. Pnie drzew zrobiBy si ogromnie du|e, powalone na ziemi. KBody powyrastaBy tak, |e ani ich obej[, ani przez nie prze- lez; krzaki si znalazBy gste a kolce, jakich tu nigdy nie by- waBo; pokrzywy piekBy, osty ksaBy. Ciemno, cho oczy wykol, a w[ród tych zmroków gstych coraz to za[wieci para oczu ja- kich[ i patrz na niego, jakby go zje[ chciaBy, a mieni si |óBto, zielono, czerwono, biaBo i  nagle mign i gasn. Oczu tych, na prawo  na lewo, w dole, na górze, pokazywaBo si mnóstwo, ale Jacu[ si ich nie ulkB. WiedziaB, |e one go tylko nastraszy chciaBy, i pomrukiwaB, |e to strachy na Lachy! 7 SzedB dalej, ale co to byBa za ci|ka sprawa z tym chodem! To mu kBoda drog zawaliBa, to on przez ni si przewaliB. Drapie si, a gdy wierzch wlazB i ma si spu[ci, patrzy, a ona si zrobiBa taka maBa, |e j mógB nog przestpi. Dalej stoi na drodze sosna, w górze jej koDca nie ma, do- Bem pieD jak wie|a gruby. Idzie wkoBo niego, idzie, a| gdy ob- szedB, patrzy, a to patyk taki cienki, |e go na kij wyBama by mo|na... ZrozumiaB tedy, |e to wszystko byBo zwodnictwo nie- czystej siBy. Potem stanBy na drodze gszcze takie, |e ani pal- ca przez nie przecisn, ale Jacu[ jak si rzuciB, pchnB, machnB: zdusiB je, zmitosiB, poBamaB i przedarB si szcz[li- wie. Idzie, a| moczar i bBota. Obej[ ani sposób. SpróbowaB nog, grzznie, |e ani dna dosta. Gdzieniegdzie kpiny wyra- staj, wic on z kpy na kp. Co stpi na któr, to mu si ona spod stóp wysuwa, ale jak poczB biec, dostaB si na drug stron bBota. Patrzy za siebie, a| kpiny wygldaj gdyby ludzkie gBowy z bBota i [miej si...Dalej ju|, cho krto i bez drogi, szBo mu Batwiej, tylko si tak bBkaB, |e gdyby mu przy- szBo powiedzie, którdy nazad do wsi, ju| by nie umiaB roz- pozna, w której stronie le|aBa. Wtem patrzy, przed nim ogromny krzak paproci, ale taki jak db najstarszy, a na jednym li[ciu jego, u spodu, [wieci si, gdyby brylant, kwiatuszek jak przylepiony... pi w nim listków zBotych, w [rodku za[ oko [miejce si, a tak obraca- jce cigle jak mByDskie koBo... Jacusiowi serce uderzyBo, rk wycignB i ju| miaB schwyci kwiat, gdy nie wiedzie skd, jak...  kogut zapiaB. Kwiatek otworzyB wielkie oko, bBysnB nim i  zgasnB. Zmiechy tylko daBy si sBysze dokoBa, ale czy to li[cie szemraBy tak, czy si co [miaBo, czy |aby skrzeczaBy, tego Jacu[ rozpozna nie mógB, bo mu si w gBowie zawieru- szyBo, zaszumiaBo, nogi jakby kto podciB, i zwaliB si na zie- mi. 8 Potem ju| nie wiedzie, co si z nim staBo, a| si znalazB w chacie na po[cieli, a matka pBaczc mówiBa mu, |e szukajc go po lesie, nad ranem póB|ywego znalazBa. Jacu[ sobie teraz wszystko dobrze przypomniaB, ale do ni- czego si nie przyznaB. Wstyd mu byBo. PowiedziaB sobie tyl- ko, |e na tym nie koniec, przyjdzie drugi Zwity Jan, zobaczy- my... Przez caBy rok tylko o tym dumaB, ale |eby si z niego lu- dzie nie [mieli, nikomu nic nie mówiB. Znowu tedy umyB si czysto, koszul wBo|yB biaB, pasik czerwony, Bapcie lipowe nie noszone  i gdy drudzy do ogni szli, on w las. My[laB, |e znowu mu si przyjdzie przedziera jak za pierwszym razem, a| ten sam las i ta sama droga zrobiBa si zupeBnie inna. WysmukBe sosny i dby staBy porozstawiane szeroko na goBym polu kamieniami posiaBym... Od jednego drzewa do drugiego i[ byBo potrzeba, i[, i cho zdawaBo si tu| blisko, nie mógB doj[, jakby uciekaBy od niego, a kamienie ogromne, mchem caBe porosBe, [liskie, cho le|aBy nieruchome, jakby z ziemi wyrastaBy. Pomidzy nimi paproci staBo ró|nej: maBej, du|ej, jak zasiaB, ale kwiatu na |adnej. Z pocztku paproci byBo po kostki, potem po kola- na, a| w pas, dalej po szyj  i utonB w niej nareszcie, bo go przerosBa... SzumiaBo w niej jak na morzu, a w szumie niby [miech sBycha byBo, niby jk i pBacz, na któr nog postpiB, syczaBa, któr rk pochwyciB, jakby z niej krew ciekBa... ZdawaBo mu si, |e szedB rok caBy, tak dBug wydawaBa mu si ta droga... Kwiatu nigdzie... nie zawróciB si jednak i nie straciB serca, a szedB dalej. na ostatek... patrzy, [wieci z dala ten sam kwiatek, pi listków zBotych dokoBa, a w [rodku oko obraca si jak mByn... Jacu[ podbiegB, rk wycignB, znowu kury zapiaBy na i znikBo widzenie. Ale ju| teraz nie padB ani omdlaB, tylko siadB na kamieniu. Z pocztku na Bzy mu si zbieraBo, potem gniew w sercu po- czuB i wzburzyBo si w nim wszystko. 9  Do trzech razy sztuka!  zawoBaB z gniewem. A |e zm- czony si czuB, poBo|yB si midzy kamienie na mchu i zasnB. Ledwie oczy zmru|yB, gdy mu si marzy poczBo. Patrzy, stoi przed nim kwiatek o listkach piciu, z oczkiem po[rodku i [mieje si...  A co? Masz ju| dosy  mówi do niego  bdziesz ty mnie prze[ladowaB?  Com raz powiedziaB, to si musi sta  mruknB Jacu[  na tym nie koniec, bd ci miaB! Jeden listek kwiatka przedBu|yB si jak jzyczek i Jacusio- wi si wydawaBo, jakby mu na przekor si pokazaB, potem znikBo wszystko i spaB snem twardym do rana. Gdy si obu- dziB, znalazB si w znajomym miejscu na skraju lasu, niedale- ko od wioski, i sam nie wiedziaB ju|, czy to, co wczoraj byBo, snem miaB zwa czy jaw. Powróciwszy do chaty zmczony si tylko czuB tak, |e poBo|y si musiaB, i matu[ mówiBa mu, |e wyglda jak z krzy|a zdjty. Przez caBy rok, nic nie mówic nikomu, my[laB cigle, by tego dokona, |eby kwiatu dosta. Nie mógB jednak nic wyduma, trzeba byBo spu[ci si na szcz[cie swoje, na dol lub niedol. Wieczorem znowu koszul wdziaB biaB, pasik czerwony, Bapcie nie noszone, i cho go matka nie puszczaBa, jak tylko [ciemniaBo, pobiegB do lasu. StaBa si znowu inna rzecz, las byB taki jak zawsze pospolitych dni, nic si ju| w nim nie zmieniBo. Zcie|ki i drzewa byBy znajome, |adnego cudowiska nie spotykaB, a paproci nigdzie ani na lekarstwo. Ale l|ej mu byBo wiadomymi [cie|kami dosta si daleko, daleko w gsz- cze, gdzie pamitaB, |e paprocie rosBy... znalazB je na miejscu i nu| w nich grzeba, ale kwiatu nigdzie ani [ladu. Po jednym BaziBy robaki, na drugim spaBy gsienice, inne li[cie byBy poschBe. Ju| miaB Jacu[ z rozpaczy porzuci da- remne szukanie, gdy tu| pod nogami zobaczyB kwiatek, pi listków miaB zBotych, a w [rodku oko [wiecce. WycignB rk i pochwyciB go. ZapiekBo go jak ogniem, ale nie rzuciB, trzymaB mocno. 10 Kwiat w oczach rosn mu poczynaB, a tak jasno[ miaB, |e Jacu[ musiaB powieki przymyka, bo go o[lepiaBa. Wci- gnB go zaraz za pazuch pod lew rk, na serce... Wtem gBos si odezwaB do niego:  WziBe[ mnie na szcz[cie to twoje, ale pamitaj o tym, |e kto mnie ma, ten wszystko mo|e, co chce, tylko z nikim i nigdy swoim szcz[ciem dzieli mu si nie wolno... Jacusiowi tak si w gBowie z wielkiej rado[ci zamiBo, |e niewiele na ten gBos zwa|aB.   A! Co mi tam!  rzekB w duchu  byle mnie na [wiecie dobrze byBo... PoczuB zaraz, |e mu ów kwiat do ciaBa przylgnB, przyrósB i w serce zapu[ciB korzonki... UcieszyB si z tego bardzo, bo si nie obawiaB, aby uciekB albo by mu go odebrano. Z czapk na bakier, pod[piewujc, powracaB nazad. Droga przed nim [wieciBa jak pas srebrny, drzewa ustpowaBy, krza- ki si odchylaBy, kwiaty, które mijaB, kBaniaBy mu si do ziemi, z gBow podniesion stpaB i tylko roiB, czego ma |da. Za- chciaBo mu si naprzód paBacu, wioski ogromnej, sBu|by licz- nej i strasznego paDstwa; no i ledwie o tym pomy[laB, gdy znalazB si u skraju lasu, ale w okolicy zupeBnie mu nie zna- nej... Spojrzawszy sam na siebie pozna si nie mógB. Ubrany byB w suknie z najprzedniejszej sajety, buty miaB na nogach ze zBotymi podkówkami, pas sadzony, koszul z najcieDszego [lskiego pBótna. Tu| staB powóz, koni biaBych sze[ w chomtach pozBoci- stych, sBu|ba w galonach  kamerdyner rk mu podaB kBa- niajc si, wysadziB do karety i  wio! Jacu[ nie wtpiB, |e do paBacu go wioz; jako| tak si staBo, w mgnieniu oka powóz byB u ganku, na którym sBu|ba liczna czekaBa. Tylko ani znajomego nikogo, ani przyjaciela, twarze wszystkie nieznane, osobliwe, jakby poprzestraszane i peBne trwogi. 11 MiaB za to na co patrze, wyszedBszy do [rodka... Strach, co to byB za przepych i jaki dostatek na tylko ptasiego mleka bra- kBo.  No! Bd teraz u|ywaB!  mówiB Jacu[ i opatrzywszy kty wszystkie naprzód poszedB do Bó|ka, bo go sen braB po tej nocy pracowitej. W puchu jak legB na bieliznie cieniutkiej przykrywszy si koBdr jedwabn; i gdy usnB  sam nie wie- dziaB, ile godzin tam przele|aB. ObudziB si, gdy mu si strasz- nie je[ zachciaBo. StóB byB zastawiony, gotowy i taki osobliwy, |e co Jacu[ pomy[laB, to mu si na póBmisku sunBo samo. I jak spaB bar- dzo dBugo, tak teraz, poczwszy je[ a popija, nie przestaB, a| dalej ju| nie byBo co wymy[li i smak straciB dojadBa. SzedB potem do ogrodu. CaBy on byB sadzony takimi drzewami, na których kwiatów byBo peBno razem i owoców; a coraz to nowe odkrywaBy si widoki. Z jednej strony ogród przypieraB do morza, a z dru- giej do lasu wspaniaBego; [rodkiem pBynBa rzeka. Jacu[ cho- dziB, usta otwieraB, dziwiB si, a najbardziej to mu si wydawa- Bo niezrozumiaBym, |e nigdzie swojej znajomej okolicy ani tego lasu, z którego wyszedB, ani wioski  dopatrzy si nie mógB. Nie zatskniB jeszcze za nimi, ale  ot, tak jako[ chciaBo mu si wiedzie, gdzie si one podziaBy. WokoBo otaczaB go [wiat zupeBnie mu obcy, inny, pikny, wspaniaBy, ale nie swój. Jako[ mu zaczynaBo by markotno. Na zawoBanie jednak, gdy si ludzie zbiega zaczli a kBania mu nisko, a co tylko za|daB, speBnia i prawi mu takie sBo- dycze, |e po nich tylko si byBo oblizywa  Jacu[ o wsi ro- dzinnej, o chacie i rodzicach zapomniaB. Nazajutrz zaprowadzono go na |danie do skarbca, gdzie stosami le|aBo zBoto, srebro, diamenty i takie ró|ne malowane papiery szczególne, za które mo|na byBo dosta, co dusza za- pragnie, cho byBy robione z prostych gaBganków, jak ka|dy papier inny. 12 Pomy[laB sobie Jacu[:   MiBy Bo|e, gdybym to ja mógB gar[ jedn albo drug posBa ojcu i matusi, braciom i sio- strom, |eby sobie pola przykupili albo chudoby  ale wie- dziaB o tym, |e jego szcz[cie takie byBo, i| mu si z nikim dzieli nim nie godziBo, bo zaraz by wszystko przepadBo.   Mój miBy Bo|e!  rzekB sobie w duchu  co ja mam si o kogo troszczy albo koniecznie pomaga; czy to oni rozumu i rk nie maj? Niechaj ka|dy sobie idzie i szuka kwiatu, a daje rad jak mo|e, aby mnie dobrze byBo . I tak |yB sobie Jacu[ dalej, wymy[lajc coraz to co nowego na zabaw. Wic budowaB coraz nowe paBace, ogród przera- biaB, konie siwe mieniaB na kasztanowate, a kar na buBane, posprowadzaB dziwów z koDca [wiata, stroiB si w zBoto i dro- gie kamienie, do stoBu mu przywozili przysmaki zza morza, a| w koDcu sprzykrzyBo si wszystko. Wic po pulpetach jadB su- row rzep, a po jarzbkach schab wieprzowy i kartofle, a i to si przejadBo, bo gBodu nigdy nie znaB. Najgorzej z tym byBo, |e nie miaB co robi, bo mu nie wy- padaBo ani siekiery wzi, ani grabi i rydla. Nudzi si poczy- naB w[ciekle, a na to innej rady nie znaB, tylko ludzi mczy, to mu robiBo jak tak rozrywk, a i ta w koDcu si uprzykrzy- Ba... UpBynB tak rok jeden i drugi  wszystko miaB, czego du- sza zapragnBa, a szcz[cie to mu si wydawaBo czasem jak gBupie, |e mu |ycie brzydBo. Najwicej go teraz gnbiBa tsk- nica do wioski swojej, do chaty i rodziców, |eby ich cho zo- baczy, cho dowiedzie si, co si z nimi tam dzieje... Matk kochaB bardzo, a jak j wspominaB, serce mu si [ci- skaBo. Jednego dnia zebraBo mu si na odwag wielk i siadBszy do powozu pomy[laB, aby si znalazB we wsi przed chat ro- dziców. Natychmiast konie ruszyBy, leciaBy jak wicher i nie opatrzyB si, gdy zatrzymaB si przed znanym mu dobrze po- dwórkiem. Jacusiowi Bzy si z oczu pu[ciBy. 13 Wszystko to byBo takie, jak porzuciB przed kilku latami, ale postarzaBe, a po tych wspaniaBo[ciach, do których nawykB, jeszcze mu si ndzniejszym wydawaBo. {Bób stary przy studni, pieniek, na którym drewka rbaB, wrotka od dziedziDca, dach porosBy mchem, drabina przy nim... staBy jak wczoraj. A ludzie? Z chaty wychyliBa si stara, przygarbiona niewiasta, w za- smolonej koszuli, z obaw spogldajc na powóz, który si przed chat zatrzymaB. Jacu[ wysiadB; pierwszy spotykajcy go w podwórku byB... stary Burek, jeszcze chudszy, ni| byB niegdy[, z sier[ci naje- |on. SzczekaB na niego zajadle, przysiadajc na tyle, i ani my[laB pozna. Jacu[ postpiB ku chacie, w progu jej wsparta o uszak drzwi staBa matka wlepiajc w niego oczy, ale i ta nie zdawaBa si w nim swojego rodzonego domy[la. Jacusiowi serce biBo wzruszeniem wielkim.  Matu[  zawoBaB  ta to ja, wasz Jacek! Na gBos ten drgnBa staruszka, oczy zaczerwienione od dymu i pBaczu skierowaBa ku niemu i staBa oniemiaBa. Potrz- snBa potem gBow.  Jacu[? Wolne |arty, ja[nie panie! Tamtego ju| na [wie- cie nie ma. Gdyby |yB, toby przecie przez lat tyle do biednych rodziców si zgBosiB, a gdyby jak wy we wszystko opBywaB, z gBodu nie daBby im umrze. PokiwaBa gBow i u[miechnBa si szydersko.  Gdzie tam! Gdzie tam!  rzekBa.  Jacu[ mój miaB serce poczciwe i nie chciaBby nawet szcz[cia, którym by si nie mógB podzieli ze swoimi. ZasromaB si mocno Jacu[, oczy spu[ciB... Kieszenie miaB peBniusieDkie zBota  ale co rk signB, |eby gar[ jego rzu- ci w fartuch matce, to strach go braB wszystko razem utra- ci... I staB tak, staB upokorzony, zawstydzony, a starucha na niego spogldaBa... Poza ni zbieraBo si rodzeDstwo, pokaza- 14 Ba si gBowa ojca... Jacusiowi serce mikBo, ale jak spojrzaB na swój powóz, konie, ludzi, a pomy[laB o paBacu, znowu tward- niaBo  i czuB, |e kwiat paproci le|aB na nim jak pancerz |ela- zny... 15 Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment peBnej wersji caBej publikacji. Aby przeczyta ten tytuB w peBnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja mo|e by kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyBcznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym mo|na naby niniejszy tytuB w peBnej wersji. Zabronione s jakiekolwiek zmiany w zawarto[ci publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania si jej od-sprzeda|y, zgodnie z regulaminem serwisu. PeBna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Aspiracja - Wszystkie dzieci kochaj bajki.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Józef Ignacy Kraszewski Kwiat paproci
Kwiat paproci Orkiestra z Chmielnej
Kwiat paproci
paprocie cechy
Kwiat i kobieta

więcej podobnych podstron