plik


ÿþWiktor {wikiewicz Sejmor SrebrnoBuski www.fantastykapolska.pl © Wiktor {wikiewicz 2012 Tekst udostpniony na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-U|ycie niekomercyjne-Bez utworów zale|nych 3.0 Polska. OdprowadzaBo go kilku oberwaDców z miasta, [lepy bard z karczmy i dwa gnomy, które przyBczyBy si po drodze. {aden nie wiedziaB, dokd id. Zatrzymali si dopiero na skraju puszczy i przestpujc z nogi na nog, smutnymi oczami patrzyli za nim, kiedy ruszyB dalej. DBugo mógB bBka si w le[nej gBuszy, lecz puszczony wolno koD sam znalazB drog do ostatniej w dolinie, ukrytej w gszczu chaty. Jej drzwi z zewntrz podparte byBy kijem. Sejmor podprowadziB konia do zródBa tu| przy kamiennym progu domu. Ci|ko zsunB si z siodBa i przyklknB, |eby zaczerpn wod w dBonie. KoD parsknB i zadarB gBow. Sejmor z przyzwyczajenia spojrzaB na rkoje[ dwurcznego miecza przy siodle.  Napij si  usByszaB za sob.  CaBe |ycie pij z tego zródBa, ale nie udaBo mi si zaspokoi pragnienia. Z lasu wróciB stary druid. Teraz drwico patrzyB na Sejmora.  My[lisz, |e go pokonasz?  zapytaB. Sejmor podniósB si z klczek. Bez sBowa poprawiB koniowi poprg i skoczyB na siodBo.  Zabij go! Zabij!  sByszaB za sob, kiedy wyje|d|aB z lasu. DBugo mu w uszach brzmiaB zBo[liwy chichot, powtarzany przez drzewa i szeleszczce trawy, szept  zabij! zabij! zabij!  peBen takiego napicia, jakby ta jedna [mier mogBa wreszcie zaspokoi pragnienie starego druida, a mo|e wszystkich jego braci, od zamierzchBych czasów |yjcych samotnie w kurnych chatach, z dala od siedzib innych plemion. Wreszcie cieD drzew odpBynB wstecz i kopyta jego konia zastukaBy na suchej, spkanej ziemi. Wtedy zobaczyB pierwsze ko[ci wybielone przez wiatr i deszcze. KredowobiaBa koDska czaszka patrzyBa w niebo oczodoBami peBnymi piasku, [lepymi jak oczy barda, który w karczmie [piewaB legend tej ziemi. Opodal koDskich ko[ci co[ jeszcze bBysnBo w ziemi, jakby kilka miedzianych Busek z rozerwanej zbroi. Dalej, w rozBamie skaB prowadzcych do wntrza górzystej krainy, prawie na ka|dym kroku spostrzegaB rdzawe szcztki przemieszane z ko[mi. Czasem spod koDskich kopyt wytaczaB si brzowy heBm albo z trzaskiem zapadaBa si przykryta piaskiem czaszka. Wreszcie trudno byBo uczyni krok, nie nastpujc na chrzszczce gnaty, jak deszczem i sBoDcem wybielone Buki, rzucone gdzie popadnie przez cofajce si armie elfów; wszdzie le|aBy rozprute zbroje, krasnoludzie topory z wypróchniaBymi styliskami, poBamane miecze i podobne do porzuconych |óBwich skorup, powgniatane tarcze. Czasami na pBytowych zbrojach rozbByskiwaBy zBote zdobienia, to znów szlachetny kamieD zapalaB si niby zielone oko w gBowie w|a albo krwawa Bza na rkoje[ci zBamanego miecza. Sejmor niechtnie opuszczaB wzrok. ZdaB si na instynkt konia znajdujcego drog przez pobojowisko wstpujce w chmury. MiaB wra|enie, |e gdzie[ tam midzy niebem a ziemi, od tysicy lat trwa nieustajca bitwa, w której codziennie ginie tylko jeden rycerz. Sejmora nie roztkliwiaB zbytnio los tych, którzy padli przed nim. Nad skutymi mrozem wierzchoBkami skaB szukaB cienia ogromnych skrzydeB, lecz wszdzie tam panowaB doskonaBy bezruch i cisza. Tylko pod kopytami jego konia chrz[ciBy ko[ci tych, którzy padli w drodze, nie signwszy nawet cienia tej [mierci, która od tysica lat spadaBa ze spokojnego nieba nad dolin. Zauroczony ogromem biaBych urwisk i skaB, podobnych do baszt staro|ytnego zamczyska, Sejmor opu[ciB wzrok dopiec wtedy, gdy jego koD zatrzymaB si przed wsk bram otwarta w niebotycznych murach. Po raz pierwszy Sejmor poBo|yB dBoD na rkoje[ci miecza. I wtedy zobaczyB ostatniego trupa. Le|aB twarz do ziemi, przysypany suchym [niegiem. W mroznym powietrzu mógB le|e tak miesic, nawet dwa. To musiaB by prawdziwy olbrzym, pomy[laB Sejmor. Pot|ne ciaBo okryte byBo czarnym pBaszczem, tylko prawa rka, nienaturalnie odrzucona na bok, nie wypu[ciBa ogromnego miecza. Sejmor zwtpiB, czy sam mógBby takim mieczem wBada nawet siB obu ramion. ZcisnB konia kolanami, a| len stknB i mimo opona postpiB w póBmrok szczeliny, zdawaBoby si, wiodcej do wntrza ziemi. Uderzenia kopyt wybiegaBy do przodu niecierpliwym echem, które przemykaBo po[ród stalaktytów i sopli zwieszonych ze stropu, po czym trwo|nie wracaBo z kamiennych zapadni. Sejmor zobaczyB go wreszcie  bli|ej ni| obiecywaBa cisza. Potwornie wielki byB, wikszy ni| wszystkie o nim legendy. Pokryty srebrn Busk ogromny smok le|aB we wntrzu groty. W póBmroku tylko jego grzbiet i boki pBonBy dziwnie chwiejnym [wiatBem. BiaBosrebrzystym, jakby prócz Buski chroniB go jeszcze magiczny pancerz. WystarczyB jeden rzut oka na to cielsko wspaniaBe, ze skrzydBami rozBo|onymi szeroko na kamiennej posadzce, i Sejmor poczuB zarazem ulg i straszliwy |al. Z mieczem w rku powoli zsiadB, a raczej osunB si z konia, który natychmiast szarpnB si wstecz. Potem pochyliB si nad ogromnym, guzowatym Bbem, spoczywajcym martwo na ziemi usypanej drogocennymi klejnotami. PrzytBumiona gorzkawa woD bijca od stulonych nozdrzy nie pozwala okre[li, kiedy naprawd ten olbrzym wydaB ostatnie tchnienie. Niespodziewanie drgnBa srebrzysta bBona okrywajca jedno z wypukBych smoczych [lepi. Sejmor staB skamieniaBy  w tym oku na póB otwartym byBa tylko [mier, ta sama [mier, której nie dla siebie pragnB stary druid. Sejmor usByszaB gBos, chocia| nie drgnBy nawet nozdrza i spoczywajcy na kamieniu smoczy pysk  mo|e po prostu zrozumiaB wyraz [lepi przymionych staro[ci.  WiedziaBem, |e przyjdziesz&  Oko jeszcze zasnuBo si biaB mgB.  Czy mog&  zapytaB Sejmor ze [ci[nitym gardBem.  Co[ dla ciebie zrobi? Wtedy przez wntrze groty przebiegB szmer i jednoczesny dreszcz w kamiennej posadzce, jakby to wBa[nie byBo ostatnie tchnienie tego, który umieraB w ogromnej jamie peBnej zBota, szlachetnych kamieni i dziwnych ozdób, od których a| promieniowaBo magi.  Wyjdz  usByszaB.  I spójrz& w dolin& To byBo wszystko. Tylko skrzydBa drgnBy i z chrzstem ostatecznie rozprostowaBy si na kamieniu. Przed Sejmorem spoczywaB ogromnych rozmiarów smoczy trup. ZmarB ze staro[ci  nigdzie jego boków nie tknBa stal haftowana ludzk rk. Sejmor dBugo staB nad nim ze zwieszon gBow. Potem wyszedB przed grot. Tam po raz pierwszy spojrzaB w dóB, skd przybyB. UjrzaB dolin tak, jak przez tysice lat widziaB j ten, którego ju| nie ma. ZobaczyB wic sine szczyty, skoBtunion mierzw puszcz, gdzie druidy cierpliwie czekaj, a| przyjdzie ich dzieD; dalej  w rozja[nieniu lasów i pól  [wiat ludzi i karBów, elfów i gnomów. I pomy[laB, |e to ich jedyna wspólna droga  na ten szczyt. Kiedy to zrozumiaB, obróciB si na picie i wróciB do wntrza jaskini. Jego koD spokojnie ju| staB obok smoczej padliny. Depczc rozsypane wokoBo drogocenne kamienie Sejmor wstpiB na to ogromne cielsko, uniósB miecz  chwil szukaB wzrokiem jakiej[ szczeliny midzy Buskami  potem uderzyB z góry i rozpBataB srebrzysty grzbiet& A kiedy sBoDce znad horyzontu szkarBatnym okiem zajrzaBo w ciemno[ smoczej jamy  przywitaB je na progu. SiedziaB tam, w pancerzu ze srebrzystej Buski i w Buskowatym heBmie, nisko spuszczonym na twarz. W mroznym powietrzu ramiona okrywaB mu pBaszcz ze smoczego skrzydBa. Obok staB jego koD  srebrnoBuski cieD na tle skutych lodem skaB. SiedziaB ogromny, z dwurcznym mieczem na kolanach i nasBuchiwaB dalekiego echa z kamiennych rozpadlin, kdy nadchodziB pierwszy z tych, którzy chc mierzy si z nim. Tekst udostpniony na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-U|ycie niekomercyjne-Bez utworów zale|nych 3.0 Polska.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wiktor Zwikiewicz W cieniu sfinksa
Wiktor Zwikiewicz Zwierciadlo nieba
Żwikiewicz Wiktor Instar omnium
Dashiell Hammett Dziewczyna o srebrnych oczach
Srebrny napis z poświatą
Problemy techniczne odwodnienia, stablizacji i modernizacji części zabytkowej twierdzy w Srebrnej Gó
qKolczyki srebrny łańcuszek
14 Zmiana napisu srebrnego GTI w kierownicy szlifowanie grawera

więcej podobnych podstron