318 WSTAŃ
Żeby tylko do swojej komnaty dojść... od tego lęku uciec.,, tyle siły mieć, by truciznę wypić...
1 nagle zawirowały wokół ściany, zbralcnęło rozwartym ustom tchu, krwawa mgła przesłoniła wszystko... a w mózgu jasno zarysowała się myśl... nie potrzeba ci trucizny, Nahumie... oto ja śmierć, której wzywałeś, jestem w bobie! I wstał w nim straszny, obłędny lęk...
— Matko!
Jak ostatni głos życia dobiegł go jej krzyk brzemienny
troską:
— Nahumie!
A-a... — ileż razy wołała tak na niego napróżno...
Stał u progu grobu i czul, iż jest poza nim znowu życie... oto ciało nie słuchało już nakazu woli, opadało ku ziemi jak szata zniszczona, a duch żył i wiedział, iż żyć będzie, a równocześnie w krótkiem, jak myśl ostatnia, mgnieniu przesunęło się przed nim całe zmarnowane życie, lęk i żal...
Ą
Zrobił jeszcze krok, wyciągniętemi rękami szukał w przestrzeni oparcia, drżące palce ośliznęły się po marmurze kolumny, z piersi zerwał się ostatni, ochrypły krzyk:
— Boże!... mi... ło... sierdzia!
I runął w progu.
Raz jeszcze drgnęły palce, gasnące oczy odbiły piekło bólu, żalu, męki i nieszczęsna matka trzymała w ramionach martwe zwłoki ostatniego syna, patrzyła w jego straszną, piętnem lęku i winy zmienioną twarz.
*
* *
Zachodziło słońce, krwawa poświata gasła na ścieżkach ogrodu, gdy z domu Maryi Samuelowej ostatniego wynoszono syna.
Szły płaczki zawodząc żałośnie, łkały flety namiętną melodyą ludzkiego bólu, skarżyły się cymbały i harfy ostro, przenikliwie, rozdzierająco... a obok mar szła wdowa Samuelowa... jej szeroko rozwarte oczy patrzyły w martwą twarz syna, wychylającą się z csłony śmiertelnych chust, chłonęły potępieńczą