38 Lobito.
Po spożyciu w sali restauracyjnej alntoęo, czyli
poszedłem
śniadania, nie zważając na wielki upał, oglądać miasto.
przedsię-
Szeroką główną ulicą szli murzyni, powracający po półtoragodzinnej przerwie do pracy. Szli do biur „biali” i mulaci o najróżniejszych odcieniach skóry, jechały samochody wiozące różnych dyrel
rządzających, szefów, właścicieli rós biorstw i sklepów. Małe „białe” dzieci
domów
niemi teczki i książki.
Zajrzałem do kilku sklepów. W każdym z nich można było kupić wszystko bez wyjątku: jedzenie, buty, bieliznę, gramofon, skóry dzikich zwierząt, wino, papierosy, owoce, książki, perfumy, kosmetyki, walizy, a nawet — fortepian!
Skierowałem się do urzędu administracji, by za-wizować swój paszport i otrzymać prawo stałego pobytu w Lobito. Sympatyczny, grzeczny i uczynny administrator, któremu się przedstawiłem, wydał swo
jemu
kwadr
odpowiednie rozkazy, i w ciągu
o wido-
Z godzinę jeszcze rozmawialiśmy po francusl ministratorem o Portugalji, Angoli, Polsce, kach i możliwościach kolonizacji polskiej w kolonji.
Zapytałem o gubernatora, któremu też chciałem
i ł
złożyć wizytę. Dowiedziałem się, że gubernator rhie-szka w Lobito, lecz urzęduje w Bengueli. Uprzejmy administrator zaproponował mi, że wyrobi mi prywatną audjencję w pałacu gubernatora w Lobito, i że będzie mi towarzyszyć, na co chętnie przystałem. Po-