Na wysokim płaskowyżu. 43
nie wyruszę do Lobito, by w dalszym ciągu mu służyć.
Poklepałem go po ramieniu.
— No, to idź chłopcze, okręt rusza za chwilę! Odszedł parę kroków, zatrzymał się i odwrócił
się do mnie.
— Szczęśliwej drogi, patronie!
Dwie godziny jeszcze stał okręt w porcie i przez cały czas widziałem Jose, wpatrzonego we mnie, lub szukającego mnie wzrokiem na pokładzie. Było mi smutno. Miałem wrażenie, że pożegnałem prawdziwego przyjaciela. I rzeczywiście był on prawdziwie oddanym i najżyczliwszym mi człowiekiem w Angoli.
Rozdział IV.
Po dziesięciu dniach nobytu w Lobito.
Wy
stałem.
Oczy w
Dwóch Polaków, którzy przyjechali do Angoli
tym samym okrętem, co ja, kupili w Lobito małą pół-
ciężarówkę „Chevrolet” i jechali na płaskowyż, by
oglądać wolne tereny i wybrać kawałek dobrej ziemi pod fazendę.1
Mieliśmy wyjechać o drugiej po północy. O tej godzinie zazwyczaj wyruszają z Lobito samochody, mające przed sobą dłuższą drogę, by przejechać jak. największy dystans, zanim rozpocznie się upał.
1 Fazcnda większe gospodarstwo rolne.