plik


ÿþCokolwiek si zdarzy "Cokolwiek si zdarzy - niech uderza we mnie..." Sofokles: Edyp-król Na Bó|ku oznaczonym liczb 24, w najbardziej ciemnym kcie sali le|aB od kilku miesicy trzydziestoletni mo|e parobek folwarczny. Nad wezgBowiem Bó|ka koBataBa za ka|dym poruszeniem si chorego czarna drewniana tablica z napisem: "Caries tuberculosa... "Amputowano biedakowi nog powy|ej kolana wskutek suchotniczego gnicia ko[ci. ChBop byB bezrolny, kartoflarz i z kartoflarzów pochodziB. MiaB we dworze sBu|b, o|eniB si byB przed trzema laty, chBopaka o konopiastej czuprynie si dochowaB - a| oto ni z tego, ni z owego zabolaBa go noga w kolanie i pootwieraBy si ranki. DaB dobry czBowiek furmank do miasta i odstawiono chudziaka na koszt gminy do szpitala. Tamto jeszcze pamitaB dobrze, jak jedzie w odwieczerze jesienne z kobiecin swoj w paradnym wasgu zpóBkoszkami, jak se popBakuj oboje ze strachu i |aBo[ci - i co se zapBacz, to przegryz jajkiem ugotowanym na twardo - a potem to ju| tylko jaka[ niezmierna szarzyzna, niby mgBa, nie mgBa... Dnie szpitalne bez ró|nicy, bez odmiany, znikBy z mu z pamici, tworzc jakby niezgBbion wyrw w |yciu - tylko smutek nieodmienny przez cig tylu miesicy przygniataB mu dusz z tak nieubBagan i brutaln siB, z jak pByta kamienna przygniata mogiB. Przez t mgB pamita póBjasno dziwne dziwy, jakie z nim wyrabiano: kpanie, gBodzenie, zapuszczanie w rany drucików a| do ko[ci - potem operacj, jak nios go na sal midzy panów ubranych w fartuchy krwi zbroczone - i to dziwne, nieustraszone mstwo pamita, jakie go podparBo tej godziny, niby rka miBosierdzia. Przed operacj, patrzc na szereg zjawisk budzcych wstrt - snuB i on z gBbi prostej swej duszy ni rozmy[laD, jakie snu uczy ta najwiksza na ziemi mistrzyni - wspólna sala w szpitalu. Po operacji wszystko zasBoniBo znu|enie [miertelne i niech. Zimno mu byBo cigle, a okoBo poBudnia i nad wieczorem zaczynaBo w czaszce co[ ci|y niby kula kamienna i szBy od kuli do nóg strumienie mrozu. Od palców znowu zdrowej nogi cignBy ku czaszce fale rozmarzajcego ciepBa. My[li, jak kropelki |ywego srebra, chy|o zlatywaBy w jaki[ kcik mózgu, i podczas gdy le|aB skurczony w kaBu|y potu, podczas gdy powieki opadaBy same - nie na sen, lecz na bezwBadno[ - napastowaBy go dziwaczne póBsenne widziadBa. Oto znikaBo wszystko i zostawaBa tylko szara, nieujta, przesycona zapachem chloroformu przestrzeD, na póB roz[wietlona przez znikome i rozproszone [wiatBo, podobna do wntrza niezmiernego ostrokrga, jaki si tu| zaczyna i jak lej bez miary le|y na ziemi. Tam, w niesBychanej oddali, gdzie si zw|a wierzchoBek, istnieje biaBa plamka [wietlista: tamtdy si wychodzi... Idzie do tej szczelinki dniem i noc po nieskoDczonej linii spiralnej, obiegajcej wewntrzn powierzchni leja, idzie przez mus, przez wysiBek, jak [limak, cho si zrywa w nim co[ jak kwiczoB zaczepiony nog w sidle, cho trzepoc w nim niby skrzydBa ptasie. I nie mo|e podlecie wy|ej jak na dBugo[ sidBa, i cigle spada a spada... Wie, co z onej szczelinki wida. Tylko nog stpi - miedza idzie na niwce pod lasem, gdzie byBy jego wBasne cztery zagony kartofli. I [ni mu si, podczas gdy si wyrywa mechanicznie ze swej pró|ni, czas kopania. Cicho tam pod lasem, jest jesienna przejrzysto[ przestrzeni, co zbli|a z odlegBo[ci przedmioty i daje je widzie wyraznie. We dwoje z kobiecin kopi pikne jak kocie Bby ziemniaki. Na wzgóreczku, na [cierni, pastusi zebrali si w gromadk, workami si pookrcali, poskurczali bose nogi, jaBowcu suchego nanie[li, zapalili ognisko i wygrzebuj patykami z popioBu pieczone kartofle. Dym w powietrzu pachnie, jaBowcowy, wonny... Gdy bywaB zdrowszy, trzezwiejszy, gdy go nie tak dokuczliwie mczyBa gorczka, wpadaB w bojazD, w trwog przerazliw zdruzgotanych i zamczonych. Jestestwo chBopa skupiaBo si pod jej uciskiem w wielko[ tak maB jak ziarnko szaleju i zlatywaBo gnane przez nagBe przesdy, przez jakie[ dzwiki przerazliwe, roztrcajc si o gzemsy pró|ni bezdennej. Nareszcie zaczBa si goi rana na nodze i gorczka ustpiBa. Dusza biedaka powróciBa jakby z tamtego [wiata do pierwotnego jej stanu, do rozmy[laD nad tym, co przesuwaBo si przed jego oczyma. Lecz jak|e si zmieniB rdzeD tych rozmy[laD! Dawniej byBa to lito[ wyrastajca ze wstrtu - teraz byBa to nienawi[ skaleczonego zwierzcia, gwaBtowne pragnienie odwetu, w[ciekBo[ obejmujca drapie|nym u[ciskiem zarówno tych nieszcz[liwych, którzy le| obok, jak i tych, co go okaleczyli. Co wicej, zrodziBo si i trwaBo, nie ustajc w jego sercu, niby skowyczenie, z którym w zapamitaBym po[cigu biegBy jego my[li, doszukujc si tej mocy, co naD wyrok wydaBa. Ten stan nkania samego siebie trwaB dBugo i wzmogBo si rozjtrzenie duszy. A| oto pewnego razu zauwa|yB, |e zdrowa noga drtwieje mu i puchnie w kostce. Gdy chirurg naczelny odbywaB codzienn wizyt porann, chBop zwierzyB mu si ze sw obaw. Lekarz badaB jego wyschnite, zwidBe ciaBo, przeciB nieznacznie nabrzmienie, zobaczyB, |e sonda siga do ko[ci, strzepnB palcami i spojrzaB ze smutkiem zagadkowym w oczy parobka. - ZBe, bracie, z tob! Trzeba by drug nog... uwa|asz, tak|e... tego. A ty[ kiepski. Le| sobie tu, tu ci bdzie lepiej ni| w chaBupie, je[ ci dadz... I odszedB w towarzystwie asystentów. Od drzwi powróciB jeszcze na chwilk, nachyliB si nad chorym i nieznacznie, aby nikt nie widziaB, przesunB pieszczotliwie rk po jego gBowie. ChBopa zamroczyBo, jakby go znienacka bijakiem cepów ugodzono w ciemi. ZamknB oczy i le|aB dBugo - a| nastaBa w nim cisza nieznana. Jest w duszy ludzkiej kryjówka zaczarowana, na siedm zamków zamknita, a nie otwiera jej nikt i nic, tylko wytrych zBodziejski m[ciwego nieszcz[cia. Sofokles nazwaB kryjówk t po imieniu przez usta o[lepiajcego si Edypa... A kryje si w niej dziwna rozkosz, sBodka konieczno[, najwiksza mdro[. Cicho le|aB chBopowina ubogi na swym tapczanie i szedB po duszy jego jakby Chrystus po baBwanach wzburzonych morza u[mierzajc burz... Odtd przez dBugie noce, przez dnie plugawe patrzyB na wszystko jakby z niezmierzonego oddalenia, z dobrego miejsca, gdzie jest cicho i niewymownie dobrze, skd wszystko wydaje si maBe, troch zabawne i gBupiutkie, lecz godne miBo[ci. - A niech-ta, niech-ta - szeptaB do siebie - niech-ta Pan Jezus da ludziom... Nie bój si! i mnie ta niezgorzej przecie...

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Żeromski Stefan Aryman mści się
Zeromski Stefan Aryman Msci Sie
Stefan Żeromski Aryman Mści Się
Żeromski Stefan Ananke
Zeromski Stefan Puszcza Jodlowa (m76)
Zeromski Stefan Legenda o bracie lesnym (m76)
Żeromski Stefan Trzy opowiadania
Żeromski Stefan Rozdziobią nas kruki i wrony
Zeromski Stefan Elegia (m76)
Żeromski Stefan Siłaczka
Zeromski Stefan Ananke (m76)
Żeromski Stefan Pavoncello
Żeromski Stefan Opowieść o Helu
Zeromski Stefan Zle przeczucie (m76)
Żeromski Stefan Do swego Boga

więcej podobnych podstron