2020 Setf-Rcłcascd
"Last Day" to trzeci, po "Who I Am" i "Other Side" album Marcina Pajaka (Pająka). To w sumie solowy projekt tego utalentowanego gitarzysty: tylko wokalnie, tak jak na poprzedniej płycie, wspiera go El Gordo Murkin, do tego niejaki W.R.Ona zagrał w jednym utworze na basie. W porównaniu z "Other Side" mamy tu sporo różnic, chociaż podstawą wciąż jest klimatyczny rock progresywny. Przede wszystkim mamy tu tylko jednego wokalistę, nie trójkę, tak jak wcześniej, dzięki czemu materiał jest bardziej spójny - jest to istotne również dlatego, że teksty są ze sobą powiązane, traktując o różnych aspektach i przemijaniu naszego życia. Słychać też, że lider rozwija się jako kompozytor i aranżer, bo poszczególne utwory są znacznie ciekawsze i bardziej dopracowane niż te wcześniejsze. Czasem tylko bardzo doskwiera ubogie, płaskie brzmienie automatu perkusyjnego ("This World". "Hope"), odzierające muzykę z części niewątpliwej magii - przy kolejnej płycie zaangażowanie sesyjne-go, dobrego bębniarza wydaje się już koniecznością. Cała reszta już się jednak zgadza, szczególnie w obu częściach kompozycji tytułowej: w "Last Day (part one)" lider gra też na saksofonie altowym, co również jest nowością, a niemal instrumentalna "Last Day (part tivo)" to już progresywana perełka. Mamy też sporo wpływów jazzowych; bardzo zyskują dzięki nim "Nothing Is Real" i "Sometimes", ale najefektowniej wypada pod tym względem "Lost In Time", z wyrazistym klangiem basu W.R.Ony i do tego numer najmocniejszy na płycie, tak jakby gitarzysta wracał nim do swych korzeni w metalowych zespołach. Jazzowe akcenty mamy też w finałowym "Talking With Spirits". ale to jednak etniczny w klimacie utwór, bardziej kojarzący mi się z jakąś indiańską modlitwą, niż kompozycją w tradycyjnej formie. Podsumowując: bardzo udany album, godny uwagi zwolenników ambitnego grania, nie tylko progresywnego rocka. (5,5)
2020 Phigreuńt 1’romotion
Marquette to zespół założony przez dwóch doświadczonych muzyków' Achima Wierschema i Markusa Rotha. Z tego duetu pozostał ten ostatni i niedawno poz
naliśmy go z udanego albumu "A Secret Place", który firmowała formacja Force Of Progress. Oczywiście Markusa wspierają inni muzycy, bowiem jest to typowa kapela, korzystająca z pełnego rockowego instrumentarium. Oba wspomniane projekty mają wiele wspólnego, bowiem muzyka Mar-quette jest również bogata w treść i emocje oraz przepełniona wpływami neoprogesywnego i progresywnego rocka sięgającego do lat siedemdziesiątych. Za to zdecydowanie ma więcej elementów' symfoni-czno-progresywnych. Trochę też w niej progresywnego metalu w stylu Dream Theater. Poza tym muzycy Marquette chętnie czerpią też z innych inspiracji, takich jak am-biet, jazz, fusion, itd. Wspomniany album Force Of Progress jest całkowicie instrumentalny, i choć na "Into The Wild" też przeważają takie formy muzyczne, to jednak muzycy sięgają również po narrację wokalną i chociażby w takich "Criminal Kinil" czy "Portrait Of Men" możemy usłyszeć całkiem niezły śpiew' Maurizio Mendeza. Jak to w wypadku tworów progre-sywno/rockowych w muzyce Mar-quette jest pełno kontrastów, to jednak na "Into The Wild" jest ona dość dynamiczna, lecz mimo tej energii podana jest w bardzo przystępny sposób, wręcz można by powiedzieć, że komercyjny. Sporą rolę odegrała w tym produkcja, która preferuje dopieszczone i łagodniejsze dźwięki. Cały album jest bardzo interesujący, to jednak najbardziej przykuwa uwagę mini-suita, czternastominutowa "Sarn Doors". W niej to właśnie zespół wyeksponował wszystkie najlepsze walor\r jakimi dysponował. Dodam jeszcze, że album posiada w sobie pewien koncept, bowiem liryki i muzyczna opowieść dotyczy osoby Christophera McCandlessa, który swego czasu podróżował po przez Stany Zjednoczone bez większego bagażu i bez pieniędzy. Jak na razie progresywny rock i metal nie nudzą mnie, a takie projekty jak Marquette podtrzymują tę passę, dlatego "Into The Wild" polecam wszystkim progresywnym maniakom. (4,5)
2020 taies Of Heli
No cóż, nazwa kompletnie nietrafiona - holenderski Martyr był pierwszy, a po nich jeszcze z kilka kapel używających tego samego szyldu. Ale OK, nie jest to tak is
totne. bo ten niemiecki one man band gra tradycyjny heavy metal na wysokim poziomie. Najwyraźniej Nicolas Peter wciąż uważa, że mamy rok 1983 czy 1985, ale po tym co usłyszałem na "Fists Of Iron" nie mam zamiaru wyprowadzać go z błędu. Nic dziwnego, że Gates Of Heli Records błyskawicznie położyli łapy na tej EP. podsuwając ją na czarnym krążku fanom klasycznego grania, bo rzecz trzyma poziom od początku do końca. Rozpędzony "LigJitning Strikes" faktycznie uderza z siłą błyskawicy - to podręcznikowy NWOBHM na dwie gitar)', a dopełnia go wysoki, czysty, ale też ostry, głos. Podobnie spraw'a ma się z utworem tytułowym, a już instrumentalny "Thunder" miał być dla Martyr najwyraźniej jego "Transylranitf", chociaż o kopiowaniu Maidenów nie ma tu rzecz jasna mowy. Surowy i dynamiczny "Protectors Of Metal' z zajadłym riffowaniem, basowym klangiem i wrzaskiem Nicolasa mógłby wyjść spod palców muzyków Judas Prie-st, a finałowy, trwający ponad siedem minut,"Nothin' But MetaT to patetyczny numer w stylu Saxon, hymn z zadziornym śpiewem - mija tak szybko, że aż trudno uwierzyć, że trwa tak długo. Z nazwą więc nie wyszło, ale muzycznie jest całkiem zacnie, więc: (4.5).
Wojciech Chamryk
2020 The Sign
Historia tego wydawnictwa jest dość pogmatwana, a w dużym skrócie wygląda tak, że będąc na początku lat 2000 w USA Marvel nagrał debiutancką EP-kę dla tamtejszej, niezależnej wytwórni. Nic doczekał się jednak ani autorskich kopii, ani taśmy matki, a kiedy spłonęła w magazynach Universal Studios w- roku 2008, o reedycji tego materiału nie było już mowy. Zespół wciąż jednako nim pamiętał: nowa wersja "A Taste Of Platinum" trafiła na jego debiutancki album "Five Smell City", teraz zaś zarejestrowali ponownie całość, to jest cztery utwory. Ukazały się na 7"EP, bo to nośnik idealny dla takiego grania, archetypowo-hard-rockowego, surowego, ale niepoz-bawionego też chwytliwych melodii i przebojowych refrenów. Akurat znany już wcześniej "A Taste Of Platinum", nośny, szybki numer z dwiema solówkami niczym nie może zaskoczyć, ale surowszy ope-ner "Amaze-O" i brzmiąc)' niczym wyjęty z LP Kiss "Destroyer", miarowy rocker"Public School 75", owszem - nic dziwnego, że zespół tak walczył o ponowne udostępnienie tego materiału słuchaczom. "Mar-vellous". bard rock niczym z wczesnych lat 70. i z zadziornym śpiewem, też jest niczego sobie, więc za całość zasłużone: (5).
Wojciech Chamryk
2020 Dying Yictinw
Rozpoczyna się potężnie. Nosowy głos Uzzy’ego Unchaineda przywołuje odrobinę Marka Sheltona (a także... Ozzy’ego) bas przywołuje Manowar, riffowanie - Batho-ry z wikińskiej ery, a wokale przeradzające się w bitewne okrzyki doskonale korespondują z dodanym szczękiem oręża. W następnym kawałku potęga zamienia się w epic metal z rodzaju snujących się. W kolejnych dostajemy kobierzec utkany z pierwszego i drugiego rodzaju kawałków. Spokojniejsze momenty podkreśla kruchy wokal, a mocne momenty - świetne, potężne i jednocześnie surowe brzmienie, które jest wielkim atutem grupy. Debiutancki Megaton Sword wpisuje się krąg narracyjnych epic metalowych zespołów, które stawiają na nastrój, a gdy sięgają po inspiracje klasyką w rodzaju Manowar. natchnieniem są raczej gitarowe czy basowe motywy z pierwszych ich płyt. Jednym zdaniem -nie znajdziemy tutaj tandetnych "true metalowych" zawołań w rodzaju Majesty. Choć przez wzgląd na złożoność kawałków trudno nazwać tę płytę "chwytliwą", Megaton Sword postarał się o dwa wyróżniające się wpadające w ucho kawałki. Jest to niemal hard'n’ heavy "Verene" oraz masywny i mocny "Wastrcls" z prostym riffem. który pewnie chętnie podebrałby i Grand Magus. Muszę przyznać, że choć Szwajcarzy mają dużo elementów', które bardzo sobie cenię wr epic heavv metalu, zespół nie skradł mojego serca. Częściowo przyczynił się do tego wokal w stylu Ozzfego, który zupełnie nie pasuje mi do potężnego epic metalowego grania. Wiem jednak, że inni
RECENZJE