7
T
magnetofon program, który odtwarzano z taśmy w chwili składania życzeń profesorowi. Własny scenariusz, własne teksty Jesionki, przeplatane wstawkami muzycznymi zaznaczonymi w scenariuszu jako „jazz", wykonywali licealni kabareciarze, z Grzywaczem w podwójnej roli - aktora i akompaniatora. Kontakt Janusza Grzywacza z Wojciechem Jesionką zaowocował angażem do „Salamandry". Jesionka zatrudnił go jako „etatowego" muzyka do prowadzonego przez siebie w klubie „Pod Jaszczurami" studenckiego teatru. Było to jego drugie, poważne zetknięcie się Janusza Grzywacza z teatrem.
Nie sposób nie wiązać artystycznych losów Janusza Grzywacza z Markiem Stryszowskim. Mieszkali w Wieliczce na tej samej ulicy, w wielickiej dzielnicy Lednica Dolna. Ulica ta nosiła wówczas jakże wymowną w tamtym okresie nazwę Obrońców Stalingradu. I chociaż dziś nazywa się Lednicką, to i tak z tamtą nazwa wiąże się wiele znaczących wspomnień.
Ojciec Marka Marian Stryszowski był nauczycielem muzyki. Uczył gry przede wszystkim na skrzypcach, ale także na wszelkich instrumentach strunowych. Marek, w przekonaniu że to żeński instrument, skrzypiec odrobinę się wstydził. Ale gitara, gitara to było coś! Gusty muzyczne Janusza i Marka kształtowało wówczas „Radio Luxemburg", a należy pamiętać, że w tamtym okresie światową karierę, która także przenikała za żelazną kurtynę robił brytyjski zespół czterech chłopców z Li-verpoolu - The Beatles.
Pierwsze publiczne występy pianisty Grzywacza i gitarzysty Stryszowskiego miały miejsce jeszcze w szkole podstawowej. Później, już w liceum ich zespół powiększył się o perkusistę Marka Sowińskiego i basowego gitarzystę Zbigniewa Michalika. To już brzmiało, bitelsowską oczywiście nutą. Jako że byli grupą pogodną i radosną nazwali się „Śmiacze". Nazwa ta nie budząc niczyjego entuzjazmu krótko funkcjonowała. Z niewiadomych przyczyn ktoś w zespole, być może dla podkreślenia zarówno sprawności instrumentalnej jak i mocy przekazu, wymyślił nazwę „Lamparty". Także na krótko. Kolejna nazwa tejże grupy to „Tytani". Ten zespół zaczął odnosić znaczące sukcesy, jak choćby pierwsze miejsce w ogólnopolskim festiwalu zespołów big-beatowych, w Oświęcimiu (1966 rok), gdzie jurorom przewodniczyła Agnieszka Osiecka. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w tym festiwalu uczestniczył również odnoszący później sukcesy zespół „Trubadurzy", na który w Oświęcimiu jury nie zwróciło żadnej uwagi.
Był to okres przełomu, ostatnich lat licealnych i pierwszy lat studiów, ale jak już wspomniano o licealnym teatrze, to należy przywołać choćby jeden przykład z tej działalności. W kwietniu 1964 roku na licealnej scenie wystawiono „Rewizora" Mikołaja Gogola. Janusz Grzywacz wcielił się w rolę Chlestakowa, w której błysnął nie tylko talentem aktorskim, lecz także improwizacyjnym, bowiem swej roli, zresztą jak i niektórzy inni występujący, po prostu nie nauczył się na pamięć. Kto wie, czy ta słowna improwizacja na temat „Rewizora" nie skłoniła do tego typu prób muzycznych, a przecież w jazzie element improwizacji jest nieodzowny.
Być może dziwią niektórych tak wielostronne zainteresowania artystyczne młodego Janusza Grzywacza. Był to jednak okres, w którym Grzywacz, choć z perspektywy czasu zdaje sobie sprawę, że były to marzenia młodzieńcze, marzył jednak o zawodzie aktora. Nic więc dziwnego, że po maturze złożył podanie do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, która mieściła się wtedy przy ul. Bohaterów Stalingradu (obecnie Starowiślna).
Po egzaminach wstępnych w zgromadzonym tłumnie w hallu w PWST przyszłym i niedoszłym studentom oraz licznym kibicom wyniki odczytywał osobiście pan dziekan Eugeniusz Fulde.
- Taki negatywnie, Taki negatywnie, Taka negatywnie, Taki-a-taki... jest pan Taki-a-taki?
Gdy usłyszał niepewne jestem, pan dziekan prosił do siebie czekając cierpliwie, aż wyczytany prze-ciśnie się przez tłum i kiedy był już w zasięgu wyciągniętej ręki ściskali swe dłonie serdecznie, a pan dziekan mówił:
- Fulde jestem, pozytywnie.
Rytuał powtarzał się z tą jednak
różnicą, że następne jestem były już bardzo radosne.
- Taki negatywnie, Taka negatywnie, Taki negatywnie, Grzywacz...
Janusz stojący w bezpośredniej bliskości pana dziekana natychmiast jak tylko usłyszał swoje nazwisko, wyciągnął rękę i powiedział:
- Grzywacz jestem.
Dziekan Fulde podał mu rękę w milczeniu i spojrzał raz jeszcze w odczytywana listę.
- Grzywacz Janusz? - zapytał.
- Tak - usłyszał w odpowiedzi.
- Fulde jestem... - po raz drugi zaszczycił Janusza uściskiem dłoni -...negatywnie.■■
Odczytywanie listy przebiegało dalej bez zakłóceń, a dzięki tej zabawnej historii Janusz został polonistą, po to tylko, by całkowicie poświęcić się muzyce, a przede wszystkim komponowaniu.
Dla teatru i filmu też.