Rozmowy
Panie Profesorze, kiedy rozpoczęła się Pana przygoda z chirurgią?
Rozpoczęła się jeszcze zanim zacząłem studia w Akademii Medycznej w Warszawie. Moja matka pracowała w Dziale Administracji w szpitalu w Siedlcach, moim rodzinnym mieście. Znała tamtejszych lekarzy, ale wzorem medyka był dla niej dr Tadeusz Zieleniewski. Pan doktor pełnił wówczas funkcję ordynatora oddziału chirurgii Szpitala Miejskiego w Siedlcach. Matka często opowiadała o poważaniu i szacunku, jaki chirurdzy wzbudzali u pacjentów i pracowników szpitala, a w szczególności osobowość ordynatora Zieleniewskiego. Jestem pewien, że to bardzo działało na jej wyobraźnię, a chcąc jak najlepiej dla swojego syna, namawiała mnie, abym poszedł w ślady tej wielkiej osobowości chirurgicznej, został w przyszłości lekarzem, a najlepiej takim lekarzem, jak On - chirurgiem.
Tak się stało...
Rzeczywiście, dzięki matce zacząłem myśleć o medycynie. W 1977 roku rozpocząłem studia w Akademii Medycznej w Warszawie. W końcu sam poznałem osobiście dr. Zieleniewskiego, który - jak się potem okazało - był moim pierwszym Wielkim Mentorem. Wszystkie swoje praktyki wakacyjne spędzałem właśnie na oddziale chirurgii kierowanym przez Niego: pomagałem lekarzom, zastępowałem ich, kiedy któryś z nich szedł na urlop, dyżurowałem. Wrosłem w ten zespół na tyle, że któregoś razu Ordynator zaproponował mi nawet etat w swoim oddziale, jak tylko skończę studia.
Czy już wtedy zakładał Pan Profesor, że zwiąże swoje późniejsze życie z chirurgią?
Tak, już podczas studiów pokochałem chirurgię i nie myślałem o żadnej innej specjalności. Myślę, że miałem dużo szczęścia, ponieważ z jednej strony uczyłem się na studiach.
z drugiej pomagałem w szpitalu, gdzie dr Zieleniewski, mój Mentor, wraz z zespołem pokazywali mi, jak działa chirurgia w praktyce.
Nigdy Pan jednak formalnie nie zaczął tam pracować.
Nie, kiedy byłem na V roku studiów, mój ulubiony Ordynator zmarł. To czas, kiedy coraz mocniej związany byłem również z Warszawą, tutaj studiowałem, tutaj działałem w chirurgicznym kole naukowym, a przede wszystkim poznałem swoją żonę, która w Warszawie już pracowała. Te wszystkie okoliczności sprawiły, że ostatecznie postanowiłem przeprowadzić się do stolicy i związać swoją karierę z tym miastem.
Panie Profesorze, mamy końcówkę lat 70. i początek 80. To jeden z bardziej burzliwych okresów w historii naszego kraju. A Pan studiuje...
Miałem świadomość, co się dzieje, czułem, że zbliża się jakieś przesilenie. Z tego okresu szczególnie zapadła mi w pamięć jedna historia. W zajezdni tramwajowej na ulicy Młynarskiej odbywał się strajk okupacyjny i spotkanie strajkujących z Lechem Wałęsą. My, jako studenci medycyny, zabezpieczaliśmy to spotkanie od strony medycznej. Było to dla mnie tym bardziej pasjonujące przeżycie, że obca mi była partyjna demagogia, byłem za zmianami.
Każdy student mógł uczestniczyć w takim wydarzeniu?
Każdy student, który wyraził chęć zabezpieczania strajków pod względem medycznym zgłaszał się do specjalnej komórki rozdzielającej nas do różnych miejsc. Organizowano grupy 5-10 osobowe. Należy przypomnieć, że wówczas, a było to przed sierpniem 80., kraj ogarnęła fala strajków, dlatego jedną z grup wysyłano np. do Huty, kolejną do innego zakładu, nas akurat przydzielono do zajezdni tramwajowej na Młynarskiej. Wałęsa przyjechał do zajezdni „gasić pożary”, apelował
10 Medycyna Dydaktyka Wychowanie, Vol. XLVII, No. 1/2015