Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.227)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
227. JEZUS
CZEKA NA ROZWIĄZŁEGO
JUDASZA Z KARIOTU
Napisane 14 listopada 1946. A, 9540-9547
Całe Nobe śpi
jeszcze. To pierwszy brzask dnia.
Spokojne światła zimowej jutrzenki. Delikatne nierzeczywiste barwy. To
nie jest zielono-srebrzyste światło letnich
brzasków, które pojawiają się szybko i
zmieniają się w blade złoto, a następnie
w coraz wyraźniejszą czerwień. Zieleń
zimowej jutrzenki jest nefrytowa, rozcieńczona
bardzo lekką niebieską szarością.
Ukazuje się na wschodzie jako małe półkole, nisko na granicy
horyzontu. To punkt jasności zakrytej,
jakby zmęczonej, jak jasność bladego płomienia
rozpalonej siarki, osłoniętego białawym
dymem. I trudzi się rozciągając się na
niebie jeszcze szarym, całkiem pogodnym,
z kilkoma gwiazdami, które spoglądają na świat.
Męczy się, odpychając szarość,
aby jej miejsce zajęła kosztowna barwa bladego nefrytu i czysty kobalt
palestyńskiego
nieba. Nieśmiała i wrażliwa na zimno
zatrzymuje się na granicy na wschodzie. Ociąga
się jeszcze i powiększa zaledwie odrobinę swój półokrąg świetlistości
siarczanej i lekko zmieszanej z seledynową,
zmieniając ją w kolor biały pomieszany ze wspomnieniem żółtego,
kiedy nagle pochłania go niespodziewany róż.
Pojawia się on na niebie jako ostatnia zasłona nocy i sprawia,
że niebo jest czyste i kosztowne jak satynowy baldachim o barwie
szafiru.
Ogień rozpala się
na krańcu horyzontu jakby jakiś mur właśnie
się rozpadł, odkrywając gorejące
palenisko. Czy to jest ogień,
czy też rubin rozpalony ukrytym płomieniem? Nie,
to słońce się wyłania: oto ono. Zaledwie
dotyka łuku horyzontu, a już znajduje sposób,
żeby wymalować różem koralu obłoczki i zmienić w diamenty krople rosy
na
wierzchołkach drzew o trwałych liściach.
Wielki dąb, na krańcu osady,
ma diamentową zasłonę na swych przybrązowionych liściach zwróconych ku
wschodowi. Zdają się raczej jasnymi
gwiazdami, drżącymi na gałęziach tego
giganta, którego wierzchołek zanurza się
w lazurze. Być może w nocy gwiazdy zstąpiły
zbyt nisko na wioskę, szepcząc o niebiańskich
tajemnicach mieszkańcom Nobe lub może chciały pocieszyć czystym
światłem
Człowieka, który przebudzony chodzi cicho tam, w górze, po tarasie
domu Jana.
Tak, w pogrążonym
we śnie Nobe,
tylko Jezus nie śpi i spaceruje powoli tam i z powrotem po tarasie
domku.
Ramiona ma skrzyżowane pod płaszczem, który
Go całkiem okrywa, ściśle,
żeby Go chronić przed chłodem i służy Mu także za kaptur.
Za każdym razem, gdy Jezus dochodzi do skraju tarasu,
spogląda przechylając się na drogę,
przechodzącą przez środek osady. Droga
jest jeszcze w połowie ciemna, pusta i cicha. A potem znowu chodzi tam
i
z powrotem, tam i z powrotem, powoli, w milczeniu,
przez większą część czasu z głową pochyloną,
zamyśloną. Obserwuje czasem niebo coraz jaśniejsze.
Patrzy na nieokreślone kolory brzasku i świtu lub podąża spojrzeniem za
drżącym
lotem pierwszego wróbla przebudzonego przez światło,
który opuszcza gościnną dachówkę na sąsiednim dachu,
żeby sfrunąć i dziobać coś u stóp starej jabłoni Jana. Potem na
nowo wzlatuje, po ujrzeniu Jezusa, z przestraszonym
ćwierkaniem, które budzi inne ptaki gnieżdżące
się tu i tam.
W zagrodzie
słychać beczenie owiec,
które ginie drżące w powietrzu. Od strony
drogi dochodzi odgłos pośpiesznych kroków.
Jezus przechyla się, żeby spojrzeć,
a potem szybko zbiega po małych schodkach.
Wchodzi do ciemnej kuchni i zamyka za Sobą drzwi.
Kroki się
zbliżają,
rozlegają się teraz w ogrodzie od strony domu, zatrzymują się przed
wejściem
do kuchni. Czyjaś ręka próbuje otworzyć
zamek i uświadamia sobie, że nie ma
klucza. Porusza więc zasuwkę, którą można
otworzyć zarówno z zewnątrz, jak i od
wewnątrz, a jakiś głos mówi równocześnie:
«Czyżby ktoś już
wstał?»
Jakaś dłoń
otwiera ostrożnie drzwi,
żeby nie zaskrzypiały. Głowa Judasza z
Kariotu wsuwa się przez otwór... Patrzy...
Całkowita ciemność. Zimno. Cisza.
«Zostawili
otwarte drzwi... A jednak...
Wydawały mi się zamknięte... Zresztą,
to bez znaczenia! Złodzieje nie okradają biedaków.
I to biedniejszych od nas... Ech! Miejmy jednak
nadzieję, że...
to już nie potrwa długo. Gdzież jest ten
przeklęty krzemień?... Nie mogę go znaleźć...
Gdyby mi się udało rozpalić ogień... Wróciłem
późno, tak, naprawdę zbyt późno...
Ale gdzież on może być? Zbyt wiele rąk
go dotyka. Na palenisku? Nie... Na stole? Nie...
Na ławach? Nie... Na półce?...
Też nie... Te spróchniałe drzwi skrzypią,
kiedy się je otwiera... Drewno spróchniałe...
zawiasy zardzewiałe... Wszystko tu jest stare,
spleśniałe, straszne. Ach, biedny Judaszu! I nie ma tu...
naprawdę będę musiał wejść do starego...»
Cały czas mówiąc,
chodzi tu i tam po omacku,
niewidoczny w mroku, ostrożny jak złodziej lub
nocny ptak omijając przeszkody, które mogłyby
wywołać hałas... Potrąca czyjeś ciało
i wydaje zduszony okrzyk przerażenia.
«Nie bój się. To
Ja.
A krzemień jest w Mojej dłoni. Oto on. Zapal» – mówi Jezus
spokojnie.
«Ty, Nauczycielu?
Co Ty tutaj robisz sam, w mroku,
w chłodzie... Z pewnością będzie wielu
chorych dziś, po szabacie i po dwóch dniach deszczowych,
ale nie przyjdą tu tak wcześnie. Dopiero teraz udają
się w drogę z sąsiednich wiosek, bo dopiero teraz pojmują, że dziś nie
będzie
padać. Nocny wiatr już osuszył drogi.»
«Wiem o tym, ale
zapal. Nie wypada
ludziom uczciwym rozmawiać tak w ciemnościach,
to dobre dla złodziei, kłamców,
rozwiązłych i zabójców. Wspólnicy złych
czynów kochają ciemności. Ja nie jestem niczyim wspólnikiem.»
«Ja też nie,
Nauczycielu.
Chciałem przygotować wielki ogień i to dlatego wstałem tak wcześnie...
Co mówisz, Nauczycielu? Wyszeptałeś coś do
Siebie i nie zrozumiałem.»
«Zapal.»
«Ach!...
Widziałem więc,
że jest ładnie, ale zimno. Wszyscy ucieszą
się, znajdując piękny ogień... Wstałeś
słysząc mnie, jak tu chodzę, czy z powodu
starego, który... ma jeszcze swoje
dolegliwości?... No, w końcu!
Hubka i krzemień są chyba wilgotne do tego stopnia,
że nie chciały się zaiskrzyć... Są
mokre...»
Mały płomyk unosi
się z knota lampy,
mały, drżący... ale dostateczny,
aby ujrzeć dwie twarze: bladą twarz
Chrystusa oraz twarz ogorzałą i niewzruszoną Judasza.
«Teraz rozpalam
ogień...
Jesteś blady jak trup. Nie spałeś!
I to z powodu tego starca! Jesteś zbyt dobry.»
«To prawda. Jestem
zbyt dobry. Wobec wszystkich, nawet
wobec tych, którzy na to nie zasługują.
Jednak ten starzec na to zasługuje. To człowiek
szlachetny, o wiernym sercu. Ale to nie z
jego powodu czuwałem, lecz z powodu kogoś
innego. To prawda. Hubka i krzemień były
wilgotne, ale nie z powodu przewróconej
miseczki lub płynu rozlanego przypadkiem,
lecz z powodu Moich łez, jakie na nie spadły.
To prawda. Jest pięknie,
lecz zimno i wiatr osuszył drogi, o świcie
spadła jednak rosa. Dotknij Mego płaszcza
jest od niej mokry... A potem nadszedł świt
ukazując czas pogodny, przyszło światło,
aby ukazać puste miejsce i słońce jutrzenki nadeszło,
żeby rozbłysła rosa na liściach, a łzy
na rzęsach. To prawda. Dziś będzie wielu
chorych, ale to nie na nich czekałem.
Czekałem na ciebie.
To z powodu ciebie czuwałem całą noc. To
ze względu na ciebie, nie mogąc pozostać
tutaj w zamknięciu, czekając na ciebie,
wszedłem na taras, aby rzucić wiatrowi
Moje wołanie, aby ukazać gwiazdom Mój ból,
a jutrzence Moje łzy. To nie z powodu
chorego starca czuwałem, lecz – młodego
rozpustnika, ucznia uciekającego przed
Nauczycielem, apostoła Boga,
który woli ściek od Nieba i kłamstwo od Prawdy.
Właśnie dlatego nie położyłem się przez całą noc,
czekając na ciebie. A kiedy usłyszałem
twoje kroki, zszedłem tutaj...
ciągle po to, aby na ciebie czekać.
Już nie na twą osobę, która teraz była
już blisko Mnie i błąkała się ruchami złodzieja w ciemnej kuchni,
lecz na twe uczucie... Czekałem na twe słowo...
I nie potrafiłeś go wyrzec, kiedy odczułeś,
że stoję przed tobą.
Zatem ten, komu
właśnie
zaprzedajesz twego ducha, nie uprzedził cię,
że Ja wiem? Ależ nie!
On nie mógł cię uprzedzić ani zasugerować ci jednego słowa,
jakie mógłbyś, jakie musiałbyś
powiedzieć, gdybyś był sprawiedliwy.
On ci podsunął kłamstwa, o które nie pytałem,
daremne, obraźliwe bardziej jeszcze niż twoja
nocna ucieczka. On ci je podsunął
szyderczo się śmiejąc, zadowolony, że
sprawił, iż zstąpiłeś o jeszcze jeden
stopień niżej i że zadał Mi jeszcze jedno cierpienie. To prawda.
Przyjdzie wielu chorych, lecz najbardziej chory nie przyjdzie
do swego
Lekarza. A sam lekarz jest chory z boleści z
powodu tego chorego, który nie chce
wyzdrowieć. To prawda. Wszystko to prawda. Nawet to,
że wyszeptałem jedno słowo, którego nie
zrozumiałeś. Po tym, co ci powiedziałem,
zgadujesz je?»
Jezus mówił
cicho, lecz
tak wyraźnie i tak boleśnie, a równocześnie
tak surowo, że Judasz,
który przy pierwszych słowach był uśmiechnięty, wyprostowany,
bezczelny, całkiem blisko Jezusa po trochu odsuwał
się i sztywniał, jakby każde słowo było
ciosem. Jezus zaś jest coraz bardziej
wyprostowany, prawdziwy Sędzia i naprawdę
tragiczny w Swej bolejącej postawie.
Judasz
zablokowany teraz pomiędzy dzieżą a kątem szepcze:
«Ależ... nie
wiem...»
«Nie? Dobrze więc
powiem ci je,
gdyż Ja się nie boję mówić tego, co prawdziwe. Kłamca!
Oto co powiedziałem. A jeśli znosi się
jeszcze kłamiące dziecko, dlatego że nie
zna ono wagi kłamstwa i poucza się je więcej go nie wypowiadać,
to u człowieka [dorosłego] nie znosi się go,
a u apostoła, ucznia samej Prawdy, wywołuje
ono obrzydzenie. Całkowitą odrazę.
Dlatego właśnie czekałem na ciebie całą noc i dlatego płakałem
zalewając
łzami stół tam, gdzie leżał krzemień.
Płakałem czuwając i wzywając cię z całej duszy do światła gwiazd.
Oto dlaczego jestem mokry od rosy jak miłujący z
Pieśni nad Pieśniami. Ale daremnie Moja głowa
okryła się rosą, a pukle Moich włosów –
kroplami nocy. Daremnie pukam do drzwi twej duszy i
mówię jej: „Otwórz mi, bo cię kocham,
choć nie jesteś nieskalana.” I nawet to
właśnie dlatego, że jest poplamiona,
chcę wejść i oczyścić ją. To właśnie
dlatego, że jest chora,
chcę wejść ją uzdrowić. Uważaj,
Judaszu! Uważaj,
żeby Oblubieniec się nie oddalił i to na zawsze,
a wtedy nie będziesz już potrafił go znaleźć... Judaszu, nic nie
mówisz?...»
«Jest już za
późno,
żeby mówić! Powiedziałeś to:
budzę w Tobie odrazę. Przegoń mnie...»
«Nie. Nawet
trędowatymi się nie
brzydzę, ale mam nad nimi litość i jeśli
Mnie wołają, biegnę i uzdrawiam ich.
Czy nie chcesz być oczyszczony?»
«Jest za późno...
to bezużyteczne. Nie potrafię być święty.
Wypędź mnie, mówię Ci.»
«Nie jestem
jednym z Twoich
przyjaciół-faryzeuszów, którzy nazywają
nieczystymi nieskończoną ilość rzeczy, uciekają przed nimi i
przepędzają
szorstko, podczas gdy mogliby je oczyścić
miłosierną miłością. Ja jestem Zbawicielem i nikogo
nie przepędzam...»
Długa cisza.
Judasz
pozostaje w swym kącie. Jezus opiera się
plecami o stół i zmęczony, cierpiący,
wydaje się utrzymywać dzięki niemu...
Judasz unosi
głowę. Patrzy na Niego,
waha się, a w końcu szepcze: «A
gdybym Cię opuścił, co byś zrobił?»
«Nic. Szanowałbym
twoją wolę,
modląc się za ciebie. Jednakże mówię ci,
że nawet jeśli Mnie opuścisz, teraz
jest już za późno.»
«Na co,
Nauczycielu?»
«Na co? Ty wiesz
o tym tak samo jak i Ja...
Rozpal teraz ogień. Ktoś chodzi u góry.
Zdławmy zgorszenie tutaj, między nami.
Dla wszystkich: spaliśmy krótko...
i spotkaliśmy się tu, pragnąc ciepła...
Mój Ojcze!»
W czasie gdy
Judasz zbliża ogień do gałęzi już ułożonych
w palenisku i dmucha, żeby rozpalić wióry drewna,
Jezus unosi ręce ponad głowę, a potem przyciska do oczu...
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
04 (227)04 (131)2006 04 Karty produktów04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 104 How The Heart Approaches What It Yearnsstr 04 07 maruszewski[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO223 227 6fcwctb2pglckpptczkjmjgfc6sdcxsk6lmqcjir07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi04 kruchosc odpuszczania rodz2Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowychwięcej podobnych podstron