ptactwa lecącego w południowo-zachodnim kierunku skierowali bieg okrętów w tę sama stronę. Ale gd^ dzień za dniem upływał, a ładu nie było, tedy niecierpliwość i rozpacz załogi do najwyższego stopnia doszła. Wystąpili przed wodza z pogróżkami, że go natychmiast wrzuca w morze, jeźli się od razu do domu nie wróci. Kolumbus widział trudność położenia swego. Żeglarze tyle razy zawiedzeni nie dali się nowemi obietnicami ułagodzić. Wszelki opór przeciw ich żądaniom byłby Kolumbowi niechybna zgotował śmierć. Wystąpił tedy przed nich spokojnie i oświadczył, że długo już wprawdzie, bo przeszło* dwa miesiące, płyną po morzu, ale jeszcze nie tak długo, jak pierwotnie przypuszczano, bo król na cały rok okręty ich we wszelkie potrzeby zaopatrzył. Według jego przekonania blisko sa u celu, bo wszystkie oznaki przemawiają, że brzeg niedaleko. Lecz niechce życia ich na niebezpieczeństwa narażać, nie chce cierpliwości ich nadużywać nad miarę. Przeto prosi ich o cierpliwość jeszcze przez trzy dni. Jeźli na czwarty dzień nie znajda brzegu, wtenczas powrócą do domu.
Uderza okoliczność, że Kolumbus tak krótki termin wyznaczył. Uczynił to albo będąc pewnym, że do tego czasu dobija do brzegu, albo też dla tego, iz ze strony wzburzonćj zgrai najgorszych rzeczy się obawiał. A więc w imię Boże, naprzód! Było to dnia 10. października. Pod wieczór rzucono ołowiankę, i okazało się, że w tóm miejscu nie było głęboko. Załoga poszła do spoczynku, jedyny Kolumb i kilku majtków, pełniących służbę, stało na straży. Gdy noc nastała, ujrzał Kolumbus w kierunku zachodnim jakieś światło; nie wiedząc, coby to było, wezwał jednego z towarzyszów swoich, aby rzecz zbadano. Nowa nadzieja wstąpiła w serce. Gdy słońce weszło dnia 11. października, znowu rzucili ołowiankę i przekonali się, że brzeg niedaleko, bo głębokość mniejsza. Mnóstwo ptastwa otaczało okręty, ryby lataj ace spadały na pokład, kawałki trzciny rosnącej przy brzegach się pokazywały,