ł
Magnificencjo, Wysoki Senacie, Szanowni Państwo!
Tradycja życzy sobie, żeby wśród tych honorów ich przedmiot przeistoczył się w podmiot i wygłosił kilka sensownych zdań. Z rozmysłem mówię, że tradycja życzy sobie, nie zaś wymaga czy żąda, ponieważ protokół takiej uroczystości, surowy dla jej sprawców, dla honorata jest łaskawy, licząc się z jego psychiczną kondycją. To przecież Boy-Żeleński dworował z jubilata, który wyciąga karteczkę i odczytuje z niej, że wzruszenie mówić mu nie pozwala. A napisał to sobie już wczoraj, na zimno, z premedytacją.
Gdy zatem spośród wzorów najmocniej kuszą dwa skrajne, bo z jednej strony złoto milczenia, z drugiej zaś oratorskie srebro, wybieram wariant umiarkowany trzymając się jego punktów kanonicznych.
Pierwszym z tych punktów jest demonstracja skromności. A sprawa to delikatna, ponieważ zmieścić się trzeba pomiędzy samoakceptacją (wolną od pychy) a samokrytycyzmem (wolnym od minoderii). Demonstracja ta, w jej klasycznej postaci, polega na wskazaniu godniejszych od siebie, zawiera więc ryzyko wywołania personalnego fermentu. Nomina sunt odiosa.
Aliści los szczęśliwy przychodzi mi w sukurs, bo w tym przypadku sytuacja jest wyjątkowa, wręcz komfortowa. Mogę bowiem bez wspomnianego ryzyka, bez uchybienia sobie i komukolwiek, wskazać wśród tych godniejszych — imiennie — osobę numer jeden, a jest nią mój przyjaciel Stanisław Panek. Rozumiem, że ludziom tego formatu niepotrzebne są dodatkowe decora i dystynkge, lecz wyznam, że czuję się nieswojo w roli jedynaka, a czułbym się raźniej w koleżeńskim ordynku, z profesorem Pankiem na poczesnym miejscu. Skoro już jednak przytrafiło mi się pierwszeństwo, zakończę tę demonstrację sakramentalnym życzeniem:
vivant seąuentes!
23