działa i po prostu wpisywała hasła, bez żadnych kombinacji, czy sięgania do encyklopedii.
M.W-D: Nie uważaliśmy za stosowne obarczać Pani Profesor problemami prywatnymi, jeśli natomiast ktokolwiek miał pytania merytoryczne, nawet niekoniecznie związane z jej dyscypliną naukową, to zawsze niesłychanie trafnie potrafiła wszystko doprecyzować i pokazać kontekst.
J.M.: Czasem wystarczyła prosta uwaga typu: „Panie Januszu, niech pan się w to nie pakuje”.
J.M.: Moim zdaniem gdzieś u podstaw tego czym się zajmowała, był jakiś moment wstępnego niedoszacowania swoich możliwości. Były one dużo większe niż kaliber spraw, którymi się zajmowała. Chociażby niefortunny wybór twórczości Felicjana Faleńskiego, która była od początku do końca ramotą i z której niewiele dało się napisać. To co z tym zrobiła było oczywiście znakomite, ale dlaczego nie zajęła się Norwidem?
M.W-D: Którym zresztą niesłychanie się pasjonowała...
w, -------
M.W-D: Nie, wcale nie inna. Skądże znowu. Gdy spojrzy się szerzej na wersologię, to przestrzeń między wersami jest w istocie rzeczy przestrzenią metaforyczną. To nie tylko liczenie sylab i stawianie akcentów.
J. M.: Tyle korzystała z wersologii, ile można. Nie ograniczało się to do ściśle technicznych spraw...
K. S.: W tym roku mamy siedemdziesiątą rocznicę debiutu Pani Profesor. Debiutowała w roku 1937 rozprawą „Wiersz trzynastozgłoskowy” napisaną ku czci Kazimierza Wójcickiego. Ta praca jest zresztą cytowana w podręczniku Marii Dłu skiej. Startowała więc pod znakiem wersologii, ale jednocześnie była uczennicą Juliusza Kleinera, Zygmunta Czernego; w wieku dwudziestu kilku lat napisała doktorat.
M.W-D: Właściwie nie było zagadnienia literaturoznawczego, a nawet językoznawczego, na którym profesor by się nie znała...
„(...) Czułam, że wsiąkam w jakąś masę, że staję się byle kim, przerzucanym na etapach, wożonym w niewiadomych kierunkach. Owa bylejakość.
A raczej bylektość jest czymś różnym zasadniczo od pogrążania się w świadomej celu zbiorowości. (...)"
S.H.: Zadziwiające są wspomnienia zawarte w książce „Wojna i po wojnie". Jakkolwiek opisuje również okrucieństwa, to jednak skupia się na zwykłym życiu - miłości, rodzinie, codziennych troskach, a nawet momentach zabawnych. Czy to „wypada" tak pisać w kontekście innych świadectw koncentrujących się na aspekcie martyrologicznym?
Prof. dr hab. Maria Wożniakiewlcz-Dziadosz: dyrektor Instytutu Filologii Polskiej, kierownik Zakładu Teorii Literatury UMCS
M.W-D: Sądzę, że przyjęliśmy pewien kanon opisywania przeszłości wojennej. Wspomnienia Pani Profesor niewątpliwie go znacznie modyfikują. To samo zresztą robił Miron Białoszewski w „Pamiętniku z powstania warszawskiego”. Jeśli dobrze się przyjrzeć, to jaki procent Polaków uczestniczył w bohaterskich zmaganiach? Mimo że nie była to mała liczba osób, to jednak niewielka część społeczeństwa siedziała w łagrach, a reszta jakoś musiała sobie radzić. Pani Profesor myślała w pewnym sensie pozytywistycznie. Przede wszystkim interesowało Ją to, co można uczynić dla przyszłości i to właśnie próbowała robić. Starała się wykonywać pracę, czasami nawet nieefektowną, ale trzymając się pewnych zasad, przede wszystkim etycznych. Nie musiała ustalać kodeksu etycznego - miała go po prostu w sobie.
J.M.: Pani Profesor częściowo sprawę wyjaśnia, gdy pisze, że była osadzona w „łagodnym obozie”, z którego na ogół wychodziło się żywym. Nie wszystkie obozy miały ten sam sznyt - to nie był Oświęcim, ani Kołyma. Inna rzecz, wiążąca się z Jej osobowością, to fakt, iż nie była typem cierpiętnika. Drugą stroną martyrologii jest właśnie odwrócenie się do wewnątrz - „Jak ja bardzo cierpię. Jak ja bardzo zwracam na siebie uwagę”. Jej niezwykła klasa polegała na tym, że potrafiła być dla siebie bezwzględnie surowa. Nie tylko nie miała zwyczaju rozczulania się nad sobą, ale także wiele od siebie wymagała. Choć ta postawa oddziaływała na zasadzie wzoru, to jednak nie było łatwo za nią podążać - te cechy albo się ma, albo się ich nie ma. Te wspomnienia wojenne trzeba czytać bardzo uważnie. Brak sentymentalizmu, o którym wspomniałem, nie oznaczał braku uczuciowości. Cały ogrom Jej wrażliwości zawiera się w jednym z końcowych zdań „Wojny i po wojnie”, opisujących spotkanie z matką. Nie trzeba przecież tłumaczyć, że tęskniła za domem. Oczywiste jest, że ktoś, kto wychował się w dobrych warunkach materialnych, będzie cierpiał na zesłaniu. Przy okazji trzeba wspomnieć o wielopokoleniowej tradycji zasłużonej dla kraju rodziny, z której pochodziła.
M.W-D: Choć Profesor się nie zwierzała, to czasem coś opowiadała np. o swoich wycieczkach narciarskich po Hu-culszczyźnie w okolicach Lwowa. Nie była typem wyłącznie mola książkowego, mimo że erudycję miała niesłychaną. Jej księgozbiór był ogromny, książki nie mieściły się w dwu
20
Wiadomości Uniwersyteckie: grudzień 2007