Reszta, różnie oceniana pod względem wielkości (przeważnie na 3/4 ogółu populacji), ulegnie dalszej degradacji, walcząc coraz mniej skutecznie o zachowanie tzw. miejsc pracy, o jakieś minimalne płace, równie niskie emerytury albo zapomogi społeczne. Podział taki służy anonimowym światowym korporacjom, żywi się konfliktami zbrojnymi, które napędzają koniunkturę gospodarczą i niewyobrażalne zyski, a jednocześnie generuje bezrobocie i coraz większą nędzę w krajach Trzeciego Świata.
Nikt przytomny nie będzie kwestionował ważności modernizacji bibliotek: digitalizacji zbiorów, odkwaszania papieru, sprawnej obsługi informacyjnej, ale są to działania, które bibliotekarze amerykańscy i nie tylko oni określają jako „work in”, gdy współcześnie potrzebne są działania mieszczące się w pojęciu „work out”, czyli wyjście na zewnątrz, oswojenie z procesami społecznymi, które są od bibliotek niezależne, ale wymagają rozpoznania i aktywności. Bibliotekarze nie mogą się dać wypchnąć za burtę rynku pracy i powinni uświadamiać to swoim użytkownikom, zwłaszcza tym mniej zaradnym, niepełnosprawnym, biernym intelektualnie. Trzeba mówić prawdę, że nie da się wrócić do dawnego podziału prac i dawnych zawodów. Nie da się również zlikwidować automatów bankowych ani bankowych kart płatniczych, telefonów komórkowych, komputerów i Internetu. Można organizować folklorystyczne festiwale, ale nikt nie będzie paradował w łowickim czy krakowskim stroju na konferencjach i oficjalnych spotkaniach. W jednym z filmów mój ulubiony aktor, Jean Gąbin nagabywany przez wnuczkę, że przecież świat się zmienia, odpowiedział, że owszem, ale on nie musi. Ale to był tylko film.