Byd. Biul. Wet. 6(4), I996r. 89
Bernard Chilczuk
W początkach grudnia 1949 roku po otrzymaniu dyplomu lekarza weterynarii stanąłem przed życiową decyzją znalezienia miejsca pracy. W okresie tym nie było jeszcze urzędowych skierowań i miody lekarz weterynarii teoretycznie rozpoczynał uprawianie zawodu w każdym rejonie kraju według swego wyboru.
Studia na Uniwersytecie im. Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie oraz rodzina wiązały mnie w pewnym stopniu z Lubelszczyzną i były też możliwości pracy na tym terenie. Jednak chęć przeżycia młodzieńczej „przygody” i poznania poniemieckich Ziem Odzyskanych spowodowały, że jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia udałem się na rekonesans do Szczecina. W Urzędzie Wojewódzkim przyjął mnie ówczesny naczelnik Wydziału Weterynarii dr Jasiewicz, proponując pracę na delegacji przy zwalczaniu anemii zakaźnej koni. Schorzenie to było po wojnie szeroko rozpowszechnione. Ku niezadowoleniu szczecińskiego szefa służby weterynaryjnej odmówiłem, oświadczając, że interesuje mnie lecznictwo w państwowych lecznicach zwierząt.
Wobec powyższego zostałem skierowany do Powiatowego Lekarza Weterynarii w Gryficach dr Mazura i tu dowiedziałem się o możliwości pracy w pobliskim Gościnie pow. Kołobrzeg. Kierownik czynnej już od kilku lat i dość dobrze jak na ówczesne warunki zorganizowanej lecznicy — kol. Dziewanowski pilnie poszukiwał następcy ponieważ było to warunkiem objęcia stanowiska powiatowego lekarza weterynarii o które się ubiegał.
W latach powojennych łatwo było lekarzowi weterynarii znaleźć zatrudnienie na Ziemiach Zachodnich i Północnych, a trudno zmienić miejsce pracy nawet w ramach województwa. Tym bardziej trudny był powTÓt do tzw. Polski Centralnej. Zrozumiałe, że przyjęty zostałem przez kolegę z otwartymi ramionami i roztoczono przede mną zachęcające perspektywy, w tym sześciopokojowe mieszkanie w eleganckiej willi po niemieckim lekarzu weterynarii i lecznicę w przystosowanym do innych celów dużym gospodarstwie rolnym. Byli w niej zatrudnieni technik i sanitariusz weterynarii, sekretarka administracyjna i dozorca. Rejonem obsługi był prawie cały powiat kołobrzeski z wyjątkiem jego południowej części, gdzie w Rymaniu pracował jako kierownik punktu zdemobilizowany z wojska sanitariusz wet. Miał on skromne umiejętności zawodowe. ale dużą pewność siebie.
Z wyjątkiem Kołobrzegu, który leżał w gruzach, wsie pozostały nietknięte wojną. 80% ziemi najbardziej urodzajnej było we władaniu Państwowych Gospodarstw' Rolnych powstałych na bazie dużych majątków należących uprzednio do junkrów pruskich, którzy opuścili swe posiadłości przed nadejściem frontu. Niemcy zatrudnieni w polu i przy obsłudze zwierząt pozostali w swoich dotychczasowych mieszkaniach, pełniąc jak uprzednio swoje obowiązki. Kierownikami, księgowymi i magazynierami byli Polacy. Duże budynki mieszkalne dawnych właścicieli, niektóre o charakterze pałaców ze śladami dawnej świetności, wykorzystano jako biura i mieszkania kierownictwa i administracji. Stajnie, obory, chlewnie, owczarnie były w obszernych budynkach z cegły lub kamienia, podobnie stodoły. Pogłowie zwierząt gospodarskich było już liczne, częściowo poniemieckie — szczególnie krowy, częściowo już odchowane lub sprowadzone z innych stron kraju.
Wsie były rozlokowane przeważnie na ziemiach niższej klasy. Zasiedlali je rolnicy indywidualni, którym nadano chłopskie gospodarstwa Niemców' opuszczone przed nadejściem zwycięskich w'ojsk. Pewną grupę niemieckich chłopów wysiedlono dopiero później.
Na przełomie łat czterdziestych i pięćdziesiątych w ramach przebudowy rolnictwa w wyniku nacisków administracyjnych powstało wiele rolniczych spółdzielni produkcyjnych do których najchętniej wstępowali ludzie przypadkowi pochodzący z różnych stron kraju, a także przesiedleni ze wschodu. Często byli to ludzie nie mający pojęcia o rolnictwie, leniwi, rozpici. którzy zdewastowali nadane im dobre gospodarstwa, szukający łatwego sposobu życia.
Stawiający opór propagandzie pracowici rolnicy z prawdziwego zdarzenia którzy nie tylko utrzymali nadane gospodarstwa ale rozwinęli je. zwiększyli pogłowie zwierząt, naprawili i unowocześnili budynki zostali uznani za kułaków, element wrogi, obcy klasowo i poddani różnym szykanom.
Opieka weterynaryjna nad zwierzętami należącymi do RSP była przedmiotem największych kłopotów. Brak należytej dbałości i opieki, niedożywienie lub wręcz głodzenie było przyczyną zalegań u krów. szczególnie przed i poporodowych oraz słabej odporności na infekcje. Z tego względu w wielu wypadkach leczenie nie mogło być efektywne. Decydując się na pracę w PZLZ Gościno, zdawałem sobie sprawę, że rzucam się od razu na głęboką wodę. Zostałem naszpikowany wiadomościami teoretycznymi w uczelni, nie miałem żadnej praktyki, nie odbywałem stażu ponieważ one wtedy nie obowiązywały. PGR, a szczególnie RSP były oczkiem w głowie Powiatowego Komitetu PZPR. a nawet Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa i w razie potknięcia lub błędu należało się liczyć z poważnymi konsekwencjami. W sprawach lecznictwa nie było możliwości zasięgnięcia porady. Powiatów)' Lekarz Weterynarii w Kołobrzegu, „dusza człowiek", był typowym administratorem, który bodajże nie praktykował w terenie. W pierwszym roku pracy już zimą wykastrowałem kilkadziesiąt ogierów, wpłacając należność na konto istniejącej jeszcze Pomorskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej, która po potrąceniu należnego podatku zwróciła mi resztę. Podreperowało to moje nikłe zasoby finansowe.
Latem straciłem mieszkanie na rzecz nowo powstałego Ośrodka Zdrowia i Izby Porodowej. W roku następnym w związku z założeniem rodziny, zamieszkałem w małym domku jednorodzinnym. Praca była trudna i uciążliwa. Z perspektywy lat wydaje mi się, że była możliwa z uwagi na młodość i zdrowie. Właściwie brakowało wszystkiego, z wyjątkiem biurokracji. Książka kliniczna formatu szkolnego dziennika klasowego ze szczegółowymi danymi o pacjencie, w tym rozpoznanie także po łacinie. Kwitariusz z kwitami wielkości arkusza papieru kancelaryjnego w czterech wykonaniach. Do jednego z nich był przyklejany tzw. raport ordynacji z wymienianym znowu rozpoznaniem i objawa-