147
W CZASOPISMACH
PISMO ZARZĄDU GŁÓWNEGO RSW „PRASA-KSIĄŻKA-RUCH”
1975
Jak redagować dziś pismo branżowe, żeby odbiorca sięgał po nie nie tylko z poczucia obowiązku? Jaką mu nadać formułę, żeby nie tylko przyciągnąć czytelnika, ale spełnić podstawowy postulat — metodycznie i na bieżąco informować o wszystkich istotnych zjawiskach i wydarzeniach w danej dziedzinie? Jak wyważyć proporcje materiałów składających się na numer, żeby nie zburzyć jego ■wewnętrznej równowagi? Jak nie ulec naporowi gotowych czy przygotowywanych materiałów, które są z różnych względów na tyle dobre, że trudno z nich zrezygnować, choć nie za bardzo „siedzą” w modelu pisma? Jak wreszcie rozsądnie i chłodno obdzielać numery materiałami rocznicowymi i jubileuszowymi, jeśli te kipią nadmiarem, a pismo ma być przecież branżowe? Co zrobić, jeśli — co gorzej — pismo obsługuje nie jedną branżę lecz kilka pokrewnych (choć nie zawsze blisko), związanych jedną instytucją? Dalej: jeśli jedna instytucja, to pismo zaczyna oscylować między modelem pisma branżowego i — z drugiej strony — gazety zakładowej? Ba, ale jeśli tych zakładów tyle i tak różnych, że trudno ogarnąć ich codzienną krzątaninę, bo zmieniają się szybciej niż sprawozdania z ich działalności?
Sporo takich i podobnych pytań nasuwało mi się w trakcie czytania miesięcznika ZG RSW „Prasa-Książ-ka-Ruch”. Nie wydaje się, żeby mogli być wolni od podobnych wątpliwości redaktorzy tego pisana, jak zresztą i innych pokrewnych. Adresat-czytelnik jest tu wprawdzie wyraźnie określony, co w dużej mierze ułatwiałoby zadanie, gdyby nie ogromne wewnętrzne zróżnicowanie tego kręgu odbiorców. Pogodzić zainteresowania dziennikarzy, kolporterów, wydawców książek, drukarzy, teoretyków prasy, grafików, kierowników klubów i wielu, wielu innych, żeby obdzielić wszystkich w miarę sprawiedliwie i ku ogólnemu zadowoleniu — to zadanie raczej trudne i już z góry budzące podziw dla tego, kto się go podejmie.
Jak to się w praktyce realizuje — ano, ze zmiennym szczęściem, bo też i stałe nie bardzo jest możliwe. Czy pracownicy instytucji-ogniw znajdują w piśmie materiały, które z jednej strony informują pozostałe ogniwa o ich bieżącej pracy, a z drugiej im samym pomagają rozwiązywać problemy warsztatowe? — na pewno tak. Inna sprawa, że wywołują one niedosyt, bo doczekać się w kolejce na „swoją” tematykę, gdy pismo jest miesięcznikiem, chyba niełatwo — stąd pewna wyrywkowość problematyki.
Dziennikarze i teoretycy prasy, choć mają kilka innych pism do ich wyłącznej dyspozycji, i tu wypełniają chyba większą część szpalt — trzeba przyznać, żc z korzyścią dla pisma. Wśród materiałów dziennikarskich szczególną — moim zdaniem — wartość mają te, które dotyczą spraw warsztatowych; w ciągu roku pojawiło się w piśmie sporo wypowiedzi dyskusyjnych wokół takich tematów, jak worowadzenie w zawód, konferencja prasowa, problemy dziennikarstwa sportowego, wywiad czy krytyka artystyczna. Ale i tu odczuwa się swoisty niedosyt: zanim się dyskusja na dobre rozkręci, już się rwie, jakby redakcja nie mogła się zdecydować: kontynuować temat, podjąć nowy czy pozostawić rzecz przypadkowi. Tak było z dyskusją o wywiadzie i podobnie zapowiada się los krytyki artystycznej.
Dyskusję o wywiadzie miała zapoczątkować nieco prowokacyjna wypowiedź Daniela Passenta („Niech mówią inni”, nr 7—8), dowodzącego, że u podłoża dzisiejszej popularności tego gatunku leży niechęć dziennikarzy do zabierania głosu w swoim imieniu, brak samodzielnych przemyśleń: łatwiej pozwolić mówić osobie b^dpcej autorytetem w swojej dziedzinie, niż samemu powiedzieć o niej coś sensownego.
Wydawałoby się, że ten sąd wyzwoli lawinę sprzeciwów i uzasadnień, ale nie. Jedynym śladem tej tematyki w dalszych numerach rocznika 1975 jest rozmowa Joanny Paszkiewicz z Bogdanem Maciejewskim, laureatem nagrody spe-