Maria Grzędzielska
WSPOMNIENIE LWOWSKIE
Składanie wielkanocnych życzeń świątecznych przybiera w naszym regionie — zwłaszcza w jego części zachodniej, w okolicach Urzędowa. Niedrzwicy. Puław. Kurowa — formy rzadko już gdzie indziej spotykane, formy kolędowania. Tak właśnie, prawdziwego kolędowania: z chodzeniem grupy kawalerów albo panien po domach, ze śpiewaniem pieśni i wypowiadaniem stosownych formuł, ze zbieraniem datków. „Dyngusowanie" jest sprawą kawalerów, chodzenie z „gaikiem" — sprawą panien. Są to dwa warianty jednego obrzędu, bliskie podlaskim „kono-pielkom", mazowieckiemu chodzeniu „po wykupie", wielkopolskiemu „nowemu latku".
Chłopcy „śmigusiarze" przychodzą zwłaszcza do gospodarzy, gdzie są „ładne panny", nadając wizycie dodatkową funkcję zalotów. „Gaiczarki". dziewczyny z zieloną gałązką, czasem całą choinką ubraną świecidełkami. głoszą pochwałę życia, urodzaju: My z tatkiem wstępujemy, szczęścia, zdrowia wam tyczymy. Dyngusowaniu towarzyszy oblewanie się wodą. to jest w Wielku Niedziele wieczorem — wspomina Krystyna Paczek z Wólki Kątnej. — Jak jest mrok ciemny, wtedy chłopcy ido. bioro koszyk na jajka, chodzą od mieszkania do mieszkania, stają pod oknem i dzwonią, mają trzy dzwonki, i śptewaju. Wtedy wychodzi się i daje się im jajka, albo jak teraz —pieniądze. Stosowana pieśp. znana w wielu wariantach. w przekazie Zofii Korpysy z Żyrzyna brzmi następująco:
My chodzimy po dyndusie i śpiewamy o Jezusie O Jezusie i o Synie. kto w Boga wierzy, ten nie zginie.
W Wielki Czwartek, w Wielki Piątek cierpiał Pan Jezus za nas smutek.
Za nas smutek, za nas rany, bośmy wszyscy chrześcijanie.
dokończenie na stronie 12
KONDYCJA NAUKI POLSKIEJ
Był dzień dwudziesty czerwca 1945 roku. po pracy i po obiedzie udałam się na „Paryż", jak zwano we Lwowie bazar, stamtąd poszłam na pobliski plac Teodora kupić za sprzedane łachy jakąś żywność. Wieczorem udałam się do pań W-wskich. Inka dziwiła się. że nie pobieram konspiracyjnej gaży jak za okupacji i napomykali, że mi się to należy. Nie pobierałam, ponieważ od czasu lipcowego przełomu nie miałam żadnych kontaktów służbowych z Armią Krajową. Co prawda spotykałam się z jakimiś jej członkami, np. pani Zofia Ł. niedawno poprosiła mnie o przechowanie 30 tysięcy rubli, ale nie powiedziała nic więcej. Z tej wizyty wróciwszy do domu odbywałam ablucje w łazience, gdy moja matka zaalarmowała mnie. że jest jakaś straszna awantura, że przyszli sowie-ciarze i że moja bratowa Irena w popłochu uciekła na parter do pani Trapszo. Chodziło nb. o słynną kiedyś aktorkę — Irenę, obecnie starszą panią. Owszem, przyszli, młoda kobieta i młody człowiek w mundurach, zażądali ode mnie dowodu osobistego (wremiennoje udos-towierienie) i rozpoczęli rewizję w pokoju zajmowanym przez moją matkę i mnie. Dobrali się do szafki u dołu biurka i tam znaleźli ów depozyt pani Zofii. Przytomnie oświadczyłam, że to moje pieniądze, bo sprzedałam biżuterię, której zresztą nie miałam. W szafie z bielizną zakwestionowali dwie rolki ozdobnego cukierniczego papieru oraz zwitek miedzianego drutu. Przy tej okazji zapytali o radiostację, ale ów drucik był nikłym śladem po starym detektorze sprzed wojny. Zebraliśmy się wszyscy w jadalni, powróciła także z parteru Irena. Staś, mój bratanek, był spokojny, ale bardzo uważnie patrzył i słuchał, co się działo. Zdążyłam mamie
Czytelnik
najlepsze życzenia z okazji świąt Wielkiej Nocy
składa
Reai
powiedzieć, że mam dolegliwości po grochowej zupie (aluzja do mojej meliny przy Grochowskiej w r. 1944), co ona właściwie zrozumiała. Spisali protokół, ubrałam się i wyprowadzili mnie z domu. Szliśmy ulicą Zyblikiewicza, po drodze spojrzałam trochę prowokująco na pewien dom, dokąd mnie wprowadziła „Len" i gdzie mieszkała Zosia „Dewajtis". Moja eskorta dała się złapać na to: „A, patrzycie na punkt zebrań". Przeszliśmy na Pełczyńską do siedziby KGB, tam wzięli moje personalia, po czym odprowadzili mnie do więzienia przy ulicy Łąckiego.
Znalazłam się w dużym pustym pokoju na parterze. W lewo obok drzwi leżała kobieta z dzieckiem, wzdłuż poprzecznej ściany za nią dwie kobiety, na wprost między oknami młody mężczyzna. Podniósł się, objaśnił, że jest Rosjaninem, że te dwie panie to Polki, a tamta to kołchoźniczka powracająca z robót w Niemczech. Położyłam się na swoim kocu obok Polek, ale niedługo potem wezwano mnie na śledztwo. Prowadził je wysoki kapitan o nieco skośnych oczach i pociągłej twarzy.
— Od kiedy należeliście do Armii Krajowej?
Milczałam, on zaś wyłożył mi wszystko, co o mnie wiedział. Byłam pod rozkazami „Bohdana", jego sekretarką, miałam pseudonim „Florian” etc. Znał wszystkie sprawy z roku 1943 od września i 1944 do początku lipca, nic dało się przemilczeć żadnego ze znanych mu faktów. Zastanawiałam się dobrą chwilę, jak by to związać i zaczęłam zeznawać.
„Do Organizacji wprowadziła mnie instruktorka wychowania fizycznego Stanisława K.
dokończenie na stronie 5