Nr 3
Rekordy, rekordziści, re\ordomania, blaga, płycizna życia sportowego, amerykańska ekscentrycz-ność itd. itd. — bez końca możnaby cytować te wszystkie urągliwe przezwiska, jakie się przyczepia do rekordów.
Spróbujmy się zastanowić nad tym, czy wszystko to jest słuszne. Może w dążeniu do rekordu nie ma tak wielkiej blagi i pustoty, jak się to wydaje przeciwnikom sportu zawodniczego, ale może też rekord nie jest jedynym celem pracy sportowej, jak to twierdzą różni domorośli znawcy.
Analizując to zagadnienie trzeba wziąć pod uwagę to przede wszystkim, że dzisiaj możliwość osiągnięcia jakiegoś rekordu już nie tylko światowego, ale tyĄo Polski, a nawet okręgu, jest rzeczą b. trudnij i nie da się osiągnąć bez posiadania specjalnych danych fizycznych, albo też bez specjalnie wytężonej pracy w tym kierunku. Rekordy są wyśrubowane bardzo blisko granicy ludzkich możliwości. Przeto też ten, kto marzy o uzyskaniu jakiegoś rekordu nie mając specjalnych danych, albo nie pracując specjalnie nad jego uzyskaniem, — ten jest maniakiem i na to miano całkowicie zasługuje.
Ale weźmy pod uwagę osobnika, który jest obdarzony dobrymi warunkami przyrodzonymi i zabiera się gruntownie do pracy nad wywindowaniem swej sprawności na najwyższy poziom. Czy to jest złe? Może się niewątpliwie stać złym, jeśli zapomni on zupełnie o całym swym pozostałym życiu, stanie się niewolnikiem swego dążenia, wszystko inne odsuwając na plan dalszy, albo też przekreślając całkowicie. Stanie się złym, jeśli będzie on trenował kosztem zdrowia, a jeśli jeszcze należy do klubu, który go eksploatuje i wysyła bez przerwy, na zawody, to naturalnie jest źle i tego bronić nie można. Ale przyznajmy, że takich wypadków jest coraz mniej i coraz częściej zawodnik otoczony jest właściwą opieką.
Konstatujemy więc, że zawodnik mający pewne dane na osiągnięcie rekordu i zabierający się do racjonalnego treningu w tym celu, wcale nie jest maniakiem i ze wszech miar zasługuje na uznanie już choćby tylko za siłę woli, która zmusza go do pracy na nieraz bardzo długą metę.
Popatrzmy na inną stronę tego zagadnienia. Takich zawodników, którzy marzyliby odrazu o laurze olimpijskim już chyba dzisiaj nie ma zupełnie; czasy fenomenów są już dawno poza nami i dzisiaj do czerwonej olimpijskiej koszulki z białym orłem nie dochodzi się jednym skokiem, ale trzeba przebyć kolejno wszystkie poprzednie etapy. Trzeba być najlepszym w klubie, w okręgu, w Polsce, trzeba wytrzymać szereg eliminacji i nie ustawać ani na chwilę w pracy nad swym doskonaleniem. Jłie jeden zawodnik poprzestanie na szczeblu mistrza klubowego, inny dojdzie do mistrzostwa okręgu, a jeszcze inny za swój zenit uważać będzie tytuł mistrza Polski. Jeśli tych wszystkich weźmiemy pod uwagę, to z takich rekordzistów stworzy się nie mała armia ludzi usprawnionych bardzo wysoko. Bo przecież i to musimy zapisać na dobro dzisiejszego sportu, że siłą rzeczy musi on wychowywać wszechstronnych sportowców, zanim wyłoni się z olbrzymiej ich rzeszy olimpijska ekstraklasa. Mistrze klubowi, okręgowi, mistrze Polski, to przecież ludzie o wysokim poziomie usprawnienia, przedstawiający znaczne wartości dla państwa. Jeśli tak n‘e iest. jeśli tu i owdzie widzimy jeszcze zbyt wczesną specjalizację, marnowanie młodych talentów, to wina złej organizacji i nie zrozu-' mienia istoty pracy sportowej przez menerów klubowych, ale za to nie można winić całego sportu i wszystkich sportowców w czambuł.
Wreszcie rozważmy jeszcze jedno zagadnienie, może najważniejsze z szeregu już poruszonych. Czy każdy trenujący sportowiec marzy o jakimś rejestro-