„podniebna limuzyna . Łapię się na tym, że gapiąc się na prędkościomierz, sprawdzam czy wciąż lecę z bezpieczną prędkością. Niemniej jednak decyduję otworzyć boczny wentylator. Nagły świst powietrza w szczelinie pleksiglasowego okienka tym razem działa uspokajająco. Tak jest bardziej „swojsko".
„Plemnik" płynie w powietrzu. To nie jest taki lot jaki pamiętam ze Schwaizerów. To nie jest mozolna walka z przestrzenią. To jest LOT!
Smukły szybowiec z gracją unosi się w strugach powietrza szybko oddalając się od lotniska. Tym razem nie mam zamiaru lecieć daleko. I tak jestem już spory kawałek od znajomego budynku fabryki zegarów.
Zgodny ruch sterów wprowadza „Słnyka" w głęboki zakręt. Wchodzi miękko, posłusznie zaciskając promień w miarę jak zwiększam pochylenie. Szybko przekładam stery na drugą stronę i „Pewiak" reaguje bez chwili opóźnienia. Zwiększam prędkość i pochylenie aż do momentu gdy siła bezwładności zcedydowanie zaczyna mnie wciskać w fotel. O, fajnie ... teraz czas go przeciągnąć.
Manewr ten polega na stopniowej utracie prędkości poprzez zwiększanie kąta natarcia - czyli podnoszenia nosa do góry lub prościej - ściągania drąga „na siebie" aż do momentu gdy skrzydła utracą siłę nośna a piękny szybowiec zamieni się w kawał plastiku lecącego bewładnie ku Ziemi.
Prostuję zakręt i zaczynam wybierać. „Smyk” traci prędkość, świst wiatru milknie, miękną stery. Jeszcze chwila i nos szybowca sam schodzi pod linię horyzontu an prędkość ponownie rośnie. Nigdzie nie chciał mi „uciec”, nie opuścił podstępnie skrzydła ani nie zwalił się w korkociąg. Po prostu „grzecznie" przydusił i było po wszystkim. Lekkie odpuszczenie drążka i mała korekta kierunku dopełniły sprawdzian. Lubię tak...
Podobny manewr w zakręcie potwierdza poprawne maniery płatowca. No dobrze, tyle na razie wystarczy. PW-5 lata „sam” tylko nie powinienem mu w tym przeszkadzać...
Doskonale, pomyślałem z zadowoleniem starając się opanować lawinowo rosnący optymizm. Delikatny ruch sterami i dziób skierował się ku wiszącej niedaleko pierzastej chmurce pod którą zawija w ciasnym zakręcie jeden z klubowch szybowców.
„Pokaż jak potrafisz krążyć" - zwróciłem się do maszyny.
Pod chmurę wchodzę po stycznej. Podmuch wznoszenia podpiera skrzydła które łagodnie wyginając się unoszą „Pewiaka" w górę. Zakręt zakładam zgodnie z kierunkiem krążenia szybowca który już tu jest i centruje. Wzkazówka wariomeru idzie w górę skali pokazując zdecydowane noszenie. Ciasny zakręt wprowadza mnie do wnętrza komina. Maska drufuje po lini horyzontu w magicznym tańcu szybowników. Wario „lata", to w górę na 2 metry to w dół, prawie na zero.
Hmmm, nie jestem w środku noszenia. Trzeba to poprawić. Mój „towarzysz" wyraźnie lata „po hektarach" nie wykorzystując w pełni istniejącego wznoszenia. Stosując starą technikę „odpuszczam krążenie" gdy tylko noszenie zaczyna rosnąć i ponownie go zaciskam gdy tylko wskazówka wario zaczyna iść w dół. Po kilku takich poprawkach, wario ustala się pokazując równe 2 metry na sekundę. Poza tym krążę dużo ciaśniej niż mój partner i szybko zbliżam się do wysokości na której on kręci swój „młynek”.