Był to jeden z tych wieczorów jesiennych, które człowiek wolał spędzić przy kominku z lampką wina i dobrą książką w ręku. Wiatr bezlitośnie smagał korony drzew, zrywając z nich ostatnie liście. Gdzie je porywał? W przestworza, by ponad czasem wirowały, czy może do nowych światów, by złociły się w nieskończoność? Przyroda ustami swego najwierniejszego ze sług - starego Eola - zapowiadała nadejście nocy duchów i demonów. Fatalnych godzin, skończonego odcinka czasu, w którym odwrócony zostanie porządek rzeczy.
W bibliotece podniszczonego dworku szlacheckiego siedział starszy pan. Przy skąpym oświetleniu jaki dawał kandelabr, przeglądał on stary inkunabuł: Hermeneuticon ex mortis, który jak głosi legenda oprawiony został w skórę nie ochrzczonego dziecka samego Hansa-Georga Gadamera.
Niespiesznie wertował kolejne stronice, notując coś na karteczce, która leżała obok. Zatrzymał się dłużej przy 1876. paginie. Przesuwając palcem po kolejnych wersach jego twarz stawała się coraz bardziej ponura.
- Czyżby to było dzisiaj? - wymamrotał pod nosem.
Następnie wstał, podszedł do dębowego regału bibliotecznego, który zdobiła snycerka najstarszych mistrzów gdańskich i sięgnął po kolejny inkunabuł:
- Parvus mundi, Parvus mundi... - szeptał.
Otworzył go na tej samej paginie co Hermeneuticon. Była tam tablica alfonsyńska B.
Świat naukowy kwestionował jej autentyczność. Zresztą kto uwierzyłby, że trzecim astronomem będącym na usługach władcy Kastylii, obok ben Mosego oraz ibn Sida mógł być sam El Satanico. To właśnie spod jego pióra wyszła tablica alfonsyńska B. Wszyscy ci żeglarze, którzy zaufali deklinacji słońca z tablicy B, nigdy nie powrócili do domu. Legenda głosi, że tablica B prowadzi do innego świata, w którym ten, kto umarł żyje, a ten, co nie umarł, jest bardziej martwy od trupa.
Starszy pan uważnie się jej przyjrzał. Następnie zamknął księgę, odłożył na półkę i spojrzał na zegarek. Dochodziła dwunasta.
- Janie! - zawołał na lokaja.
- Tak panie? - zapytał stary służący, wchodząc do skąpo oświetlonej sali.
- Szykuj konie!
- Wedle rozkazu jaśnie panie.
Karoca ciągniona przez cztery czarne rumaki zatrzymała się przed ruiną klasztoru jezuitów. Wiadomo, że chrześcijanie budowali swoje świątynie i klasztory w miejscach kultu starej wiary. Tej samej wiary, która prowadziła dłoń El Satanico, gdy spisywał swoje obliczenia. Starszy pan pośpiesznie opuścił karetę i udał się w stronę zrujnowanego wejścia.
Szedł ciemnym korytarzem oświetlając sobie drogę pochodnią. W jego głowie kłębiły się wątpliwości: „Czy się uda? Czy to na pewno ta noc? Czy wszystko mam, czy czegoś nie zapomniałem?”. Chcąc rozwiać choćby jedną z nich, sięgnął do kieszeni i wyjął z niej karteczkę. Rozłożył i przeczytał po cichu:
Nie do zabrania ze sobą