v 05 24







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
V.24)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga V -
Przygotowanie do Męki




–  
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –








24. FAŁSZYWI
POSŁAŃCY W
SYCHEM. ROZMOWA KLAUDII Z JEZUSEM W EFRAIM

Napisane 7
lutego 1947. A, 9936-9941

Główny plac w Sychem. Na nim brzmi
wiosenną nutą listowie
nowych drzew, które – w podwójnym szeregu wzdłuż kwadratu uformowanego
przez mury domów – otaczają go, tworząc coś w rodzaju krużganku. Słońce
bawi się delikatnymi liśćmi platanów, tworząc na ziemi hafty ze świateł
i
cieni. Zbiornik pośrodku placu jest jak srebrna płyta w słońcu.
Ludzie rozmawiają tu i tam w grupach
i omawiają własne
sprawy. Niektórzy – z wyglądu cudzoziemcy, bo wszyscy się pytają, kim

– wchodzą na plac, obserwują i podchodzą do pierwszej grupy, którą
znajdują. Pozdrawiają i są pozdrawiani ze zdziwieniem.
«Jesteśmy uczniami Nauczyciela z
Nazaretu» – mówią.
Nieufność znika. Ktoś idzie
zawiadomić inne grupy,
pozostali zaś mówią:
«Czy to On was posyła?»

«On. To misja
bardzo poufna.
Rabbi jest w wielkim niebezpieczeństwie. Nikt Go już nie kocha w
Izraelu, a
On, tak dobry, mówi, że przynajmniej wy powinniście Mu pozostać wierni.»

«Ale przecież to tego pragniemy! Co
mamy czynić? Czego
chce od nas?»
«Och! Chce tylko miłości, gdyż ufa,
zbytnio, opiece Bożej.
Ale wobec tego, co się o Nim mówi w Izraelu! Czy nie wiecie, że się Go
oskarża
o uleganie szatanowi i bunt. Wiecie, co to znaczy? Represje Rzymian
wobec
wszystkich. My, już tak nieszczęśliwi, będziemy jeszcze bardziej bici!
I potępienie
ze strony świętych z naszej Świątyni. Z pewnością Rzymianie... Nawet
dla
waszego dobra powinniście działać, przekonać Go, żeby się bronił. Macie
bronić Go i sprawić, żeby było niemożliwe ujęcie Go i szkodzenie Mu w
ten
sposób, nawet niechcący. Przekonajcie Go, żeby się schronił w Garizim.
Tam,
gdzie jest, jest jeszcze zbyt narażony, i nie uspokaja gniewu
Sanhedrynu ani
podejrzeń Rzymian. Garizim to przecież miasto ucieczki! Zbędne mówić to
Jemu. Gdybyśmy to my powiedzieli, zostalibyśmy wyklęci za doradzanie Mu
tchórzostwa.
Ale tak nie jest. To miłość. To ostrożność. Nie możemy Mu tego
powiedzieć.
Ale wy! On was kocha. On już wolał wasz region niż inne ziemie.
Zorganizujcie
się więc, aby Go przyjąć. Przynajmniej się dowiecie, czy was kocha, czy
nie.
Jeśli odrzuci waszą pomoc, będzie to
znakiem, że was nie
kocha, i dlatego będzie dobrze, jeśli odejdzie gdzie indziej. Wierzcie
nam, mówimy
wam to z bólem, bo Go kochamy: Jego obecność jest niebezpieczna dla
tego, kto
Mu udziela gościny. Ale wy jesteście lepsi niż wszyscy i nie
przejmujecie się
niebezpieczeństwami. Jednak byłoby sprawiedliwie, skoro już narażacie
się
na prześladowania ze strony Rzymian, żebyście to czynili w zamian za
Jego miłość.
Radzimy wam to dla dobra wszystkich.»

«Dobrze
mówicie. Zrobimy, jak radzicie. Pójdziemy do
Niego...»


«O!
Uważajcie! Żeby się nie domyślił, że my wam to
podsunęliśmy!» [– proszą fałszywi uczniowie.]
«Nie
obawiajcie się! Nie bójcie się! Poradzimy sobie.
Oczywiście! Pokażemy, że Samarytanie, którymi się gardzi, są warci stu,
tysiąca Judejczyków i Galilejczyków, aby obronić Chrystusa. Chodźcie.
Wejdźcie
do naszych domów, posłańcy Pana. To będzie tak, jakby On wszedł!
Samaria już
tak długo czeka, żeby ją kochali słudzy Boży!»
Oddalają
się, otaczając niemal tryumfalnie tych ludzi, co
do których nie sądzę, żebym się myliła nazywając ich posłańcami
Sanhedrynu. Mówią:
«Widzimy,
że On nas kocha, bo w ciągu kilku dni posyła
nam drugą grupę uczniów. I dobrze zrobiliśmy traktując pierwszych z
miłością.
Dobrze, że okazaliśmy także dobroć wobec dzieci tej niewiasty, która
umarła,
a była stąd. On nas teraz zna...»

I oddalają się, szczęśliwi.

...Tymczasem w
Efraim wszyscy mieszkańcy wylegli na ulice,
chcąc zobaczyć niezwykłe wydarzenie przejazdu rzymskich wozów, które
właśnie
ich mijają. Jest wiele wozów i zakrytych lektyk. Towarzyszą im
niewolnicy,
przed którymi i za którymi podążają legioniści. Ludzie dają sobie
zrozumiałe znaki i szepczą. Sznur wozów, po przybyciu do drogi, która
rozwidla się do Betel i Rama, rozdziela się na dwie części. Pozostaje
jeden
wóz i jedna lektyka z eskortą żołnierzy, a reszta udaje się w dalszą
drogę.
Zasłona lektyki uchyla się na chwilę i ręka kobieca – biała i
przyozdobiona klejnotami – daje przywódcy niewolników znak, żeby się
zbliżył.
Mężczyzna jest posłuszny bez słowa. Słucha. Potem podchodzi do grupy
zaciekawionych niewiast i pyta:
«Gdzie jest
Rabbi z Nazaretu?»

«W tym domu. Ale o tej godzinie
zazwyczaj jest przy potoku.
Jest mała wysepka tam, od strony wierzb, tam gdzie się znajduje topola.
Pozostaje tam, modląc się całymi dniami.»
Mężczyzna powraca i przekazuje
wiadomość. Niosący lektykę
ponownie ruszają w drogę. Wóz pozostaje na miejscu. Żołnierze idą za
lektyką do samego brzegu potoku. Zagradzają drogę. Lektyka oddala się
wzdłuż
prądu wody aż na wysokość małej wysepki, która o tej porze roku bardzo
się
zazieleniła. To nieprzenikniona gęstwina zieleni, a nad nią – pień i
srebrzysta czupryna topoli. Jakieś polecenie i lektyka unosi się nad
małą
strugą wody, do której wchodzą tragarze w krótkich szatach. Klaudia
Prokula
wychodzi z niej wraz z wyzwoloną niewolnicą. Daje znak czarnoskóremu
niewolnikowi, który towarzyszy lektyce, żeby szedł za nią. Inni
powracają
na brzeg.
Klaudia, a za nią dwoje towarzyszy,
idzie w głąb małej
wysepki, kierując się ku topoli, która rośnie pośrodku, górując nad
wszystkim. Wysokie trawy tłumią hałas kroków. Dochodzi tam, gdzie
znajduje
się Jezus, zamyślony, siedzący u stóp drzewa. Woła Go. Idzie sama.
Wyniosłym
gestem przykuwa do miejsca dwie zaufane, towarzyszące jej osoby.
Jezus podnosi głowę i natychmiast
wstaje, kiedy widzi
niewiastę. Pozdrawia Ją, stojąc wyprostowany przy pniu topoli. Nie
ujawnia
ani zaskoczenia, ani niezadowolenia, ani zagniewania z powodu najścia.

Klaudia, po
pozdrowieniu, przedstawia natychmiast problem:
«Nauczycielu,
przyszli do mnie
lub raczej do Poncjusza, jacyś ludzie... Nie robię długich przemówień.
Ale
ponieważ Cię podziwiam, mówię Ci, jak powiedziałabym Sokratesowi, gdyby
dożył
do naszych dni, lub jakiemuś innemu cnotliwemu człowiekowi,
niesprawiedliwie
prześladowanemu: „Nie mogę wiele, ale ile mogę, tyle czynię.” Na razie
napiszę, gdzie mogę, abyś był pod opieką i... potężny. Jest na tronach
lub na wysokich stanowiskach tylu ludzi, którzy na to nie zasługują...»

«Pani, nie prosiłem cię o zaszczyty
ani o ochronę. Niech
prawdziwy Bóg wynagrodzi ci za twoją troskę. Ale daj twoje zaszczyty i
[okaż]
twoją opiekę tym, którzy jej bardzo pragną. Ja do nich nie dążę.»
«O! Tak! Tego właśnie chciałam! Zatem
jesteś naprawdę
Sprawiedliwym, którego przeczuwałam. A inni to niegodni potwarcy!
Przyszli do
nas i...»
«Nie musisz o tym mówić, o, pani. Ja
wiem» [– przerywa
Jezus.]
«Wiesz także, co się mówi: że z
powodu Twoich grzechów
utraciłeś całą moc i że to dlatego żyjesz tu, odrzucony?»
«To również wiem. I wiem, że w to
ostatnie uwierzyłaś
łatwiej niż w pierwsze, gdyż twoja mentalność pogańska jest zdolna
odróżnić
ludzką potęgę od nikczemności jakiegoś człowieka, ale nie potrafisz
jeszcze zrozumieć, czym jest potęga ducha. Jesteś... rozczarowana
twoimi
bogami, którzy w waszych religiach ukazują się, stale się kłócąc, a ich
moc jest nietrwała, podatna na łatwe osłabienie z powodu niezgody
między
nimi. I uważasz, że tak samo jest nawet z Bogiem prawdziwym. Ale tak
nie jest.
Jaki byłem wtedy – gdy Mnie ujrzałaś po raz pierwszy, kiedy uzdrowiłem
trędowatego
– taki jestem i teraz. I taki będę, kiedy będę się wydawał całkowicie
zniszczony. Ten mężczyzna to Twój niemy niewolnik, prawda?»

«Tak,
Nauczycielu» [– mówi Klaudia.]
«Zawołaj go»
[– poleca jej Jezus.]

Klaudia wydaje okrzyk i mężczyzna
podchodzi, kłania się
do ziemi, między Jezusem i swoją panią. Jego biedne serce dzikusa nie
wie,
kogo uczcić bardziej. Boi się, że zostanie ukarany, jeśli okaże
Chrystusowi
większą cześć niż swej pani, ale mimo to, rzucając najpierw błagalne
spojrzenie w stronę Klaudii, powtarza gest, który wykonał w Cezarei:
chwyta
bosą stopę Jezusa w ogromne czarne dłonie i – padając twarzą do ziemi –
kładzie sobie tę stopę na głowie.

«Domina,
posłuchaj. Według
ciebie łatwiej jest podbić samemu jakieś królestwo czy odrodzić część
ciała, której już nie ma?»
«Królestwo,
Nauczycielu. Los sprzyja śmiałym, ale nikt
oprócz Ciebie nie potrafi odrodzić umarłego ani przywrócić oczu
niewidomemu.»
«A dlaczego?»
[– pyta dalej Jezus.]

«Ponieważ... Ponieważ Bóg potrafi
zrobić wszystko.»

«Zatem dla
ciebie jestem Bogiem?»

«Tak... lub, przynajmniej, Bóg jest z
Tobą.»
«Czy Bóg może być z kimś, kto jest
zły? Mówię o
prawdziwym Bogu, a nie o waszych bożkach, które są majaczeniem kogoś,
kto
szuka tego, czego istnienie przeczuwa – nie wiedząc, co to jest – i
tworzy
sobie zjawy, aby zaspokoić swoją duszę.»
«Nie... powiedziałabym. Nie. Chyba
nie. Nawet nasi kapłani
tracą swą moc, kiedy wpadają w grzech.»

«Jaką moc?» [–
pyta Jezus.]

«No.. zdolność czytania znaków na
niebie i odpowiedzi we
wnętrznościach ofiar lub zawartych w locie i śpiewie ptaków. Wiesz...
Wróżby,
przepowiednie...» [– wyjaśnia Klaudia.]
«Wiem. Wiem. A więc spójrz. A ty
podnieś głowę i otwórz
usta, o, człowieku, którego okrutna władza ludzka pozbawiła daru
Bożego. Z
woli Boga prawdziwego, jedynego, Stworzyciela ciał doskonałych, miej
to, co człowiek
ci odebrał.»
Jezus włożył biały palec do otwartych
ust niemego.
Zaciekawiona wyzwolona nie potrafi już pozostać na miejscu. Podchodzi
do
przodu, aby popatrzeć. Klaudia, cała pochylona, obserwuje.
Jezus wyjmuje palec, wołając:
«Mów i posługuj się częścią, która
się narodziła na
nowo, dla wychwalania Boga prawdziwego.»
I nagle, jak brzmienie trąby, narząd
dotąd niemy,
odpowiada okrzykiem gardłowym, ale czystym: «Jezus!»
I czarnoskóry pada na ziemię, płacząc
z radości. I liże,
naprawdę liże, bose stopy Jezusa, jak uczyniłby to wdzięczny pies.
«Utraciłem Moją moc, domina? Tym,
którzy podsuwają takie
myśli, daj tę odpowiedź. A ty wstań i bądź dobry, myśląc o tym, jak
bardzo cię umiłowałem. Miałem cię w Moim sercu od dnia, [kiedy cię
ujrzałem]
w Cezarei. A z tobą wszystkich podobnych do ciebie, traktowanych jak
towar, uważanych
za niższych od zwierząt, gdy tymczasem jesteście ludźmi równymi
Cezarowi,
przez swe poczęcie, a może lepszymi dzięki woli waszego serca...
Możesz odejść, domina, nie ma nic
więcej do powiedzenia.»
«Tak. Jest jeszcze coś. To, że
wątpiłam... że z bólem
prawie uwierzyłam w to, co mówiono o Tobie. I nie tylko ja. Przebacz
nam
wszystkim, najmniej Walerii, która zawsze trwała w swym przekonaniu i
nawet się
w nim umacniała coraz bardziej. I przyjmij mój podarunek: tego
mężczyznę.
Nie będzie mi mógł służyć teraz, kiedy umie mówić... a także moje
pieniądze.»

«Nie. Ani
jednego, ani drugiego.»
«Nie wybaczasz
mi zatem!»

«Wybaczam nawet należącym do Mojego
narodu, podwójnie
winnym, którzy nie rozpoznali, kim jestem. A miałbym nie przebaczyć
wam,
pozbawionym pełnej wiedzy o Bogu?

Powiedziałem,
że nie przyjmuję
ani pieniędzy, ani mężczyzny, ale teraz biorę jedno i drugie. Przy
pomocy
jednego czynię wolnym drugiego. Zwracam ci twoje pieniądze, bo kupuję
tego człowieka.
A kupuję go, aby przywrócić mu wolność, żeby udał się do swego kraju.
Będzie
mówił, że jest na ziemi Ten, który kocha wszystkich ludzi, a kocha ich
tym
bardziej, im bardziej są nieszczęśliwi. Weź swoją sakiewkę» [– mówi
Jezus.]

«Nie, Nauczycielu. Jest Twoja.
Człowiek też jest wolny.
Należy do mnie, dałam Ci go. Ty go czynisz wolnym. Pieniądze nie są
potrzebne» [– stwierdza Klaudia.]
«A więc... Czy masz jakieś imię?» –
pyta mężczyznę.
«Nazwaliśmy go żartem Kalikst. Ale
kiedy został ujęty...»

«To bez
znaczenia. Zachowaj to
imię i uczyń je prawdziwym, stając się bardzo pięknym w twoim duchu.
Idź!
Bądź szczęśliwy, gdyż Bóg cię ocalił.»

Iść! Czarnoskóry nie przestaje Go
całować i mówić:

«Jezus! Jezus!»


I
kładzie sobie znowu stopę Jezusa na głowie, mówiąc:
«Ty – mój
jedyny Pan.»

«Ja – twój prawdziwy Ojciec. Domina,
zajmiesz się nim,
aby powrócił do swego kraju. Posłuż się pieniędzmi w tym celu, a ich
nadwyżka
niech mu będzie dana. Żegnaj, pani, i nie przyjmuj nigdy więcej głosów
ciemności. Bądź sprawiedliwa i umiej Mnie poznać. Żegnaj, Kalikście.
Żegnaj,
niewiasto.»
Jezus kończy rozmowę, przechodząc na
przeciwległą stronę
potoku, a nie na tę, gdzie się zatrzymała lektyka. Wchodzi między
krzewy,
wierzby i zarośla.
Klaudia wzywa tragarzy i zamyślona
wchodzi do lektyki.
Zachowuje milczenie. Za to wolna i uwolniony niewolnik mówią za
dziesięciu.
Nawet legioniści tracą swą zdyscyplinowaną postawę wobec cudu
odrodzonego języka.
Klaudia jest zbyt zamyślona, aby nakazać ciszę. Na wpół leżąc w
lektyce,
z łokciem opartym o poduszki, z głową wspartą na ręce, nie słyszy nic.
Jest pochłonięta myślami. Nie spostrzega nawet, że wolna nie jest z
nią,
lecz bez przerwy rozmawia z tragarzami, a Kalikst – z legionistami. Ci
zaś,
choć idą nadal w szeregu, nie zachowują już milczenia. Przeżycie jest
zbyt
wielkie!
Idą tą samą drogą. Dochodzą do
rozwidlenia do Betel i
Rama. Lektyka opuszcza Efraim, aby się dołączyć do sznura wozów.



 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
pdmw 2016 05 24
TI 02 05 24 T pl(1)
2013 05 24 Kolokwium z Histologii szczegółowej I i II WL
05 (24)
WSM 24 05 pl
05 Biesaga T Emocjonalna odpowiedż na wartość UKSW 24 04 2002 UKSW

więcej podobnych podstron