Marksizm mity i wypaczenia

background image

Bartosz KuźniarzMarksizm - mity i wypaczenia

Kim był człowiek, którego myśl niemal półtora wieku od jej wielkiego wykładu na kartach
pierwszego, i jedynego wydanego za życia, tomu Kapitału wydaje się z dnia na dzień zyskiwać na
aktualności? Którego Manifest komunistyczny z 1848 roku (w przeciwieństwie do wielu innych
pism i spraw w swoim życiu, Marks obszedł się przy pisaniu Manifestu bez pomocy Engelsa),
napisany bez większych teoretycznych ambicji, ledwie ku pokrzepieniu serc gotujących się do
rewolucji towarzyszy, na początku dwudziestego pierwszego wieku wciąż krąży w czubie
księgarskich bestsellerów? O którym nawet w Polsce, mimo trwającej przez kilkanaście lat
publicznej anatemy, dyskutuje się dziś częściej niż o jakimkolwiek innym filozofie z przeszłości?

W kraju, gdzie wyrobione zdanie na temat Marksa mają nawet ci, którzy jego poglądy znają z kilku
wyrwanych z kontekstu cytatów, a reszty poznawać nie muszą, „bo i tak każdy widział, do czego to
wszystko doprowadziło”, ważniejsze niż gdziekolwiek indziej jest rozwianie otaczającej postać
Marksa mitycznej otoczki. Część z nas, co zrozumiałe, wciąż reaguje alergicznie na „ulicę Karola
Marksa” i „filozofię marksizmu-leninizmu”. Z drugiej strony, nietrudno chyba przyznać rację
Francisowi Wheenowi, ostatniemu z biografów „Murzyna”, jak pieszczotliwie zwracali się do
smagłego i czarnowłosego Marksa najbliżsi, że zrzucanie winy za błędy i wypaczenia komunizmu
na kogoś, kto zmarł trzy dekady przed wybuchem rewolucji sowieckiej, przypomina zachowanie
człowieka, który otrzymawszy w kawiarni zakalcowatą i przypaloną szarlotkę, chwyciłby w ręce
siekierę, aby wymierzyć ostateczną sprawiedliwość jabłonce, z której pochodziły zużyte do
pieczenia ciasta owoce.

„Wiem tylko jedno: że nie jestem marksistą”, jak wyznał kiedyś z ponurą goryczą Marks, na wieść,
że kolejna partia we Francji ogłosiła się ugrupowaniem marksistowskim. Słowem, Marksowskie
marksistowskiemu nierówne, o czym zwłaszcza w Polsce warto od czasu do czasu przypomnieć.

Mit pierwszy: anty-burżuazyjny
W obsesyjnej niechęci Marksa do burżuazji, a więc kapitalistycznej klasy posiadaczy, jest tyle
prawdy, że zwykł on nazywać każdego, kto się z nim nie zgadza, burżujem. Zdarzało się to zresztą
bardzo często. Karol „był okropnym tyranem”, jak wyznała kiedyś jego żona, cztery lata starsza,
pochodząca z arystokracji Jenny von Westphalen. Nie chodziło jej o sposób traktowania przez
Marska reszty domowników, mężem był wszak przyzwoitym, a tatą wspaniałym, ale o publiczny
temperament pana domu. Znaczną część z pięćdziesięciu tomów jego dzieł zebranych, dosłownie
tysiące stron, wypełniają zażarte polemiki z autorami, których zapewne nikt by już dzisiaj nie
pamiętał, gdyby nie to, że w pewnym momencie, z mniej lub bardziej błahych powodów, wzbudzili
oni irytację Marksa. Co do burżuazji, to poza jednoznacznym stosunkiem do psujących mu humor
burżujów, Marks żywił dla jej osiągnięć niekwestionowany podziw.

Ktoś nazwał kiedyś Manifest komunistyczny lirycznym hołdem dla dzieł burżuazji – i nie ma w tym
wiele przesady. Wprawdzie twierdzenia o zatopieniu przez burżuazję „w lodowatej wodzie
egoistycznego wyrachowania” świątobliwych porywów „zbożnego marzycielstwa, rycerskiego
zapału, mieszczańskiego sentymentalizmu” na niewtajemniczonym odbiorcy mogą robić wrażenie
uwag oburzonego krytyka, ale dla Marksa słowo profanacja miało zdecydowanie pozytywny
wydźwięk. Jego zdaniem fakt odarcia stosunków społecznych z „aureoli świętości” miał tę
niekwestionowaną zaletę, że wyzysk jednej klasy przez drugą, osłonięty do tej pory prawami
świętego porządku i hojnym, arystokratycznym gestem, został dzięki pieniądzom ukazany czarno
na białym. Tyrający od światu do nocy chłop, który oddawał panu feudalnemu lwią część swego

background image

urobku, wierzył jeszcze, że jego krzyż ugina się pod ciężarem Boskiego nakazu. Gdy pana
feudalnego zastąpił kapitalistyczny burżuj, a świętą powinność w charakterze motywacji do pracy
pieniądz, prawdziwa natura związków łączących klasę posiadających i wyzyskiwanych stała się
znacznie trudniejsza do ukrycia, a tym samym, prorokował Marks, do utrzymania w przyszłości.

Poza tym kapitaliści, w przeciwieństwie do feudałów, nie byli leniwymi i tępawymi darmozjadami,
których niegospodarność maskowała arystokratyczna patyna. „Dopiero burżuazja dowiodła, co jest
w stanie zdziałać czynność ludzka”. Postępujący geometrycznie rozwój technologiczny,
zapoczątkowany w dobie rewolucji przemysłowej, którego końca i spowolnienia wciąż nie widać,
nie byłby możliwy bez działalności kapitalistów. Oczywiście, koniec końców, kapitalista też będzie
musiał odejść, wszak wyzysk klasy przez klasę jest zjawiskiem na tyle skandalicznym, że nie da się
go okupić nawet fantastyczną wydajnością, jaką gwarantuje kapitalistyczny sposób produkcji. Na
krótką metę, stanowi on jednak konieczne ogniwo pośrednie między porządkiem feudalnym a
mającym powstać po robotniczej rewolucji komunizmem.

Marks wierzył w swoje tezy gorliwie. Z drugiej strony, wizje przyszłego ustroju pozostawały w
jawnej sprzeczności z pielęgnowanym przez niego sposobem życia. Był mieszczaninem z krwi i
kości, kurczowo przywiązanym do zwyczajów swojego stanu. Czasami osiągało to karykaturalną
postać. Rodzina Marksów przez długie lata biedowała. Jedynym ratunkiem był w takich chwilach
Generał, czyli Engels, uprawiający dywersję na tyłach wroga, podciągając pieniądze z kasy firmy
włókienniczej ojca (w której sam był zatrudniony). Banknoty wysyłał później w osobnych
kopertach, przedarte na pół, aby uchronić się przed kradzieżą, na londyński adres Murzyna. „W
ubiegłym roku, dzięki Bogu, zjadłem staremu połowę zysków z tutejszej firmy” – chwalił się
przyjacielowi w liście z 1853 roku. W zastępstwie Marksa Engels napisał też około połowy, a więc
ponad dwieście, zleconych Marksowi przez „New York Daily Tribune” artykułów. Od czasu do
czasu Karol miewał nawet coś na kształt wyrzutów sumienia: „Engels jest doprawdy
przepracowany”. Szybko jednak odzyskiwał właściwe proporcje: „(…) ale ponieważ jest
encyklopedią powszechną, potrafi pracować o każdej porze dnia i nocy – po wypiciu i na trzeźwo –
pisze i wszystko chwyta szybko jak szatan”. Od samego początku dla obu było jasne, że w tym
związku rola szalonego geniusza przypadła w udziale Marksowi.

Mit drugi: sowiecki
Marks byłby pewnie mocno zdziwiony, gdyby się dowiedział, że najpoważniejsza próba
wprowadzenia jego teorii w życie miała miejsce w Rosji. Sam był obywatelem Niemiec, który
przez ponad pół życia mieszkał w ówczesnej stolicy przemysłowego świata, Londynie. Pochodził z
rodziny żydowskiej. Ponoć przez wiele lat rodzinną synekurą była w rodzinie Levich (tak
Marksowie nazywali się przed zmianą nazwiska) funkcja trewirskiego rabina. Ojciec Marksa,
Herszel, dobrze prosperujący właściciel kilku winnic, nie mógł się jednak pogodzić ze statusem
obywatela drugiej kategorii. Na mocy pruskiego prawa Żydzi nie mogli w Trewirze pełnić funkcji
publicznych. Jeszcze przed przyjściem na świat Karola Herszel przyjął chrzest, stając się
Heinrichem Marksem, patriotą niemieckim wyznania luterańskiego.

Karola łączyły z ojcem, przynajmniej od pewnego momentu, kiepskie stosunki. Rodowy patriarcha
przyglądał się ze zgrozą zainteresowaniu Karola filozofią, dla której wybitnie utalentowany
młodzieniec porzucił studia prawnicze. Heinrich ostrzegał go w listach przed „przesiadywaniem
nocą przy ponurej lampce olejnej” nad dziełami zakurzonych mędrców i „bieganiem samopas w
todze uczonego i z rozczochranymi włosami zamiast zabaw przy szklance piwa”. Marks był
nieugięty w sprawie filozofii, poszedł jednak na mocny kompromis w kwestii hulaszczych pijatyk,
do których zamiłowania nie stracił właściwie do końca życia. Na pogrzebie ojca
najprawdopodobniej w ogóle się nie pojawił, twierdząc, że ma w tym czasie ważniejsze rzeczy do
roboty. Dopiero po jego własnej śmierci okazało się, że na piersiach nosił fotografię Heinricha,
którą włożono do trumny i pochowano razem z nim na londyńskim cmentarzu Highgate.

background image

Odkładając na bok rodzinne historie, podkreślmy jeszcze raz, że myśl Marksa dojrzewała w scenerii
uprzemysłowionego Zachodu. Pierwsze wydanie Manifestu komunistycznego ukazało się w
językach niemieckim, francuskim, angielskim, flamandzkim i włoskim, co wyraźnie sugeruje, do
kogo rewolucyjna odezwa została skierowana. Dla Marksa rozwinięty kapitalizm, w jego czasach
istniejący wyłącznie w krajach zachodnich, był koniecznym prerekwizytem komunizmu. Rolnictwo
musi być zastąpione przez przemysł w roli dominującego sposobu produkcji, a „idiotyzm życia
wiejskiego”, jak niezbyt pochlebnie wyrażał się Marks o społecznościach tradycyjnych, ustąpić
miejsca opartej o technologię urbanizacji. Komunistyczna jutrzenka wzejść może tylko w scenerii
dymiących fabrycznych kominów. „Żabi skok” z rolniczego feudalizmu do nowoczesnego
komunizmu jest niemożliwy.

Ironia historii polega na tym, że przed popiersiami Marksa najgłębsze pokłony bito w krajach, w
których komunizm nie powinien się jego zdaniem w ogóle pojawić. Rosja i Chiny były w
momencie „wielkiego skoku” krajami rolniczymi, których przemysł znajdował się w powijakach.
Dodatkowego smaczku historii pod tytułem „Marks a Rosja” dodaje fakt, że Karol był
nieprzejednanym rusofobem. Do tego stopnia, że dwie broszury jego autorstwa, Tajna historia
dyplomacji osiemnastego wieku
oraz Historia życia lorda Palmerstona, zostały pominięte przez
Instytut Marksizmu-Leninizmu w Moskwie w kompletnych poza tym Marksowskich dziełach
zebranych. Idea „bloku wschodniego”, o ile jej autor nie zostałby przez Marksa z miejsca
zwymyślany od burżujów, najpewniej byłaby dla Marksa jedynie utopijną mrzonką niedouczonych
pięknoduchów.

Mit trzeci: anty-religijny
Najbardziej znanym cytatem z Marksa jest zapewne zdanie otwierające Manifest komunistyczny.
„Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu”. Gdzieś na szczycie listy best of Marks
znalazłoby się również miejsce dla określenia funkcji religii, która według marksistów miała
rzekomo stanowić „opium dla ludu”. Kwestia ta jest szczególnie drażliwa w kraju, w którym
dziewięćdziesiąt procent populacji przyznaje się do wiary katolickiej, a obalenie poprzedniego
ustroju, wykorzystującego marksizm w charakterze swej oficjalnej ideologii, było możliwe dzięki
aktywnej roli Kościoła. Dwadzieścia procent to byłem ja, a osiemdziesiąt Ojciec Święty, jak wyznał
kiedyś z chrześcijańską pokorą Lech Wałęsa.

Z aplikowanym ludowi religijnym opium jest jednak u Marksa problem. Otóż w oryginale mowa
jest o Opium des Volks, czyli „opium ludu”, nie zaś Opium für dem Volk, które równałoby się
zakorzenionej w języku polskim wersji. Różnica jest subtelna, ale zasadnicza. Oto odnośny
fragment Marksowskiego Przyczynku do krytyki heglowskiej filozofii prawa: „Nędza religijna jest
jednocześnie wyrazem rzeczywistej nędzy i protestem przeciw nędzy rzeczywistej. Religia jest
westchnieniem uciśnionego stworzenia, sercem nieczułego świata, jest duszą bezdusznych
stosunków. Religia jest opium ludu”.

Przyznać należy, że jest w tym znacznie więcej zrozumienia dla religijności, niż moglibyśmy
oczekiwać od wojującego ateisty, za jakiego uchodzi Marks. Religia nie jest jakimś cynicznym
spiskiem kasty rządzących kapłanów, która przy pomocy narkotyku, z premedytacją
wprowadzanego do społecznego krwiobiegu, znieczula ludzi na narzucany im wyzysk. Religia nie
jest opium dla ludu, ale opium ludu, a więc czymś, co ludzie sami wytwarzają, aby móc dalej nieść
sztafetę dni. Pośrodku nieczułego świata, to właśnie w religii, i przede wszystkim w niej, można
odnaleźć zagubione pośród instrumentów ekonomicznych, praw rynku i recept na wzrost
wydajności humanistyczne i skrojone na ludzką miarę tęsknoty. Tak jak nasz organizm wytwarza
potrzebne mu do normalnego funkcjonowania hormony szczęścia, opiaty, czyli ni mniej nie więcej
naturalną heroinę, tak lud, za pośrednictwem religii, sam sobie dostarcza chwil niedostępnego w
inny sposób zachwytu i ukojenia.

background image

Cała różnica, że Marks, jako dziecko oświecenia, nie wierzył w grzech pierworodny. Postęp
społeczny może, a zatem powinien doprowadzić do stworzenia idealnego porządku. Historia o
nieusuwalnym skażeniu natury ludzkiej, którą opowiada starotestamentowa Księga Rodzaju, jest
archaicznym przesądem. Dzięki kapitalistycznemu rozwojowi sił wytwórczych będzie można
zaspokoić potrzeby wszystkich ludzi. Komunizm racjonalnie rozdzieli wytworzone bogactwo.
Wtedy zaś, ma się rozumieć, religia stanie się zbędna. Zniknie wyzysk, a raj przeniesie się z nieba
na ziemię. Ludzie będą szczęśliwi w całkowicie trzeźwy sposób, bez potrzeby wdychania
narkotycznego dymu opium.

Była to oczywiście jedna z większych naiwności Marksa i całego oświecenia. Ludzie potrzebują
bowiem upojenia, poszukują stanów granicznych, transgresji. Komunizm, który miał być całkiem
trzeźwy, racjonalny i jasny, pozostawiał odłogiem ogromną przestrzeń ludzkiej wrażliwości. W
krajach zachodnich religia od dawna jest w odwrocie, ale nie oznacza to wzrostu atrakcyjności
komunizmu. Dziś opium ludzie dostarczają sobie za pośrednictwem wolnego rynku. Istnieje cały
przemysł przeżyć ekstremalnych, niektórzy bogacze ponoć z nudów fingują własne porwania.
Wprawdzie ludzka dusza z rzadka wzlatuje z aniołami ku niebu, za to ciało może za uczciwą opłatą
spaść na bungee z przerzuconego nad przepaścią mostu.

Z tego wszystkiego warto pamiętać jedno: cel religii i komunizmu był podobny. Inne miały być
tylko środki jego osiągnięcia. Mało osób zdaje sobie również sprawę, jak bardzo katolicka nauka
społeczna zadłużona jest u Marksa. W napisanej w 1981 roku encyklice „Laborem excercens”,
wydanej w dziewięćdziesiątą rocznicę równie lewicowej „Rerum novarum” Leona XIII, Jan Paweł
II posługuje się wieloma terminami z Marksowskiego słownika. Jest proletaryzacja, kapitał, błąd
ekonomizmu, kapitalistyczne rozumienie pracy ludzkiej, gdzie człowiek traktowany jest nie jako
osoba, ale element procesu produkcji, wreszcie, last but not least, twierdzenie, że nie do przyjęcia
jest dla Kościoła dogmat sztywnego kapitalizmu, mówiący o prywatnej i tylko prywatnej własności
środków produkcji. Jak pisze Jan Paweł II potrzebna jest jego „twórcza rewizja” – tak, aby
własność służyła pracy, była podporządkowana „prawu powszechnego używania dóbr”. Wbrew
tradycyjnemu utożsamieniu chrześcijaństwa z myślą prawicową, społeczne serce Kościoła bije po
lewej, jeśli nie radykalnie lewej stronie sceny politycznej.

Mit czwarty: krwią płynący
Marks postrzegał konflikt klasowy jako rozkręcającą się do momentu gwałtownej erupcji sprężynę.
Rewolucja miała być z konieczności krwawa, ponieważ kapitaliści z pewnością nie oddadzą władzy
dobrowolnie, przy negocjacyjnym stole. Dla Marksa, później zostało to jeszcze wzmocnione w
pismach Lenina, przemoc była wręcz swego rodzaju znakiem rozpoznawczym autentyczności
dokonujących się przemian. Czy słabość Marksa do koloru czerwonego wynikała z jego krwawych
skłonności, które pod płaszczykiem teorii naukowego socjalizmu chciał sprzedać uciskanym i
łapiącym się każdej brzytwy robotnikom?

Raczej nie. Po prostu inne były czasy. Gdy How do you do? , niemiecka gazeta wychodząca w
Londynie, zasugerowała, że Marks jest w zmowie ze szwagrem, ministrem spraw wewnętrznych,
bezwzględnym Ferdynandem von Westphalenem, przybiegł do redakcji i wyzwał naczelnego na
pojedynek. Pojedynkował się zresztą już w czasach studenckich, z czego szczęśliwie wyszedł z
niewielkim draśnięciem na czole. Fizyczna przemoc była wówczas znacznie bardziej integralnym
składnikiem życia niż obecnie. Marks nie namawiał robotników do niczego, co jemu samemu
byłoby obce (choć ten zarzut można w powodzeniem postawić wielu współczesnym „radykalnym
teoretykom”). Poza wszystkim, nie na darmo żona nazywała go swoim „małym dziczkiem”.

Mit piąty: anty-liberalny
„Zwalczam pseudoliberałów na śmierć i życie” – pisał Marks w jednym z listów do Engelsa. Troska
o wolność człowieka, jak w największym uproszczeniu można określić cel liberalizmu, zawsze

background image

leżała w centrum Marksowskiej filozofii. W 1870 roku, po napisaniu przez Marksa odezwy dla
Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników (Pierwszej Międzynarodówki, której był
współzałożycielem), na okoliczność wojny francusko-pruskiej, John Stuart Mill, być może
największy ówczesny piewca myśli liberalnej, nadesłał list gratulacyjny. Marks zachwycał się,
nieco na wyrost, mając nadzieję na osiągnięcie efektu samospełniającego się proroctwa, sytuacją, w
której w obliczu toczącej się oficjalnie wojny, robotnicy francuscy i niemieccy przesyłają „sobie
wzajemnie orędzia pokoju i przyjaźni”. Ostrzegał jednak, że jeśli robotnicy niemieccy pozwolą, by
wojna „straciła charakter wyłącznie obronny, zmieniając się w atak na lud Francji, dla robotniczej
sprawy może to być katastrofalne w skutkach. Dzisiejszy problem jest trochę podobny: w dobie
globalizacji nie da się kontrolować procesów gospodarczych przy pomocy środków dostępnych
rządom poszczególnych państw narodowych. Współpraca międzynarodowa jest niezbędna. Zaś list
Milla dowodzi po porostu, jak sztuczne, rozdmuchane i pełne ukrytej ideologii są obecne podziały
na myśl lewicową i liberalną. Marks i Mill rozumieli jeszcze, że wszelkie spory ideowe mają sens o
tyle, o ile chodzi w nich o dobro człowieka.

Mit szósty: anty-rynkowy
Marks nie był dogmatycznym wrogiem wolnego rynku. Podziwiał dzieła kapitalistów. Pod koniec
życia napisał nawet do Engelsa: „Szara, druhu mój, jest wszelka teoria i tylko biznes się zieleni. Za
późno to, niestety, zrozumiałem”. Po otrzymaniu nieoczekiwanego spadku po towarzyszu
Wilhelmie Wolffie (któremu „w rewanżu” zdecydował się zadedykować swój Kapitał, mimo
oczywistego, zdawałoby się, kandydata do tej roli, jakim był Engels) wziął się nawet za giełdową
spekulację: „Ten rodzaj operacji zabiera tylko niewiele czasu, a można przecież trochę
zaryzykować, żeby odebrać pieniądze swym wrogom”.

Sprzeciw Marksa budził wyłącznie kapitalizm zły i wypaczony, który skorygować należało,
zachowując cały rdzeń systemu, przy pomocy komunizmu. W Rękopisach ekonomiczno-
filozoficznych
z 1844 sugerował, że najlepszym sposobem obrony przed kapitalizmem jest
konkurencja, bo tylko ona sprawia, że rosną pensje i spadają ceny. Zapytać można: czy nie na tym
między innymi zasadza się istota kapitalizmu? Otóż nie. Według Marksa naturalną tendencją
kapitału jest dążenie do monopolu. Kapitaliści, wbrew rozpowszechnionym mitom, zawsze starali
się sabotować konkurencyjność. Gdy wielcy gracze wymiatają z rynku małych, znaczna część
niedawnych posiadaczy „spada do klasy robotników, której powiększenie się powoduje po części
znowu obniżkę płacy i pociąga za sobą jeszcze większą zależność tej klasy od nielicznych wielkich
kapitalistów; wraz ze zmniejszeniem się liczby kapitalistów nieomal znika ich walka konkurencyjna
o robotników, natomiast ze wzrostem liczby robotników konkurencja między robotnikami staje się
tym większa, zwyrodniała i gwałtowna”.

Krótko mówiąc, gdy w miejsce setek drobnych miejskich kramików powstaje wielki hipermarket,
niedawni drobni kapitaliści mają wszelkie widoki na degradację do poziomu proletariatu. Co
więcej, jako proletariusze zaczną między sobą wyniszczającą dla nich samych rywalizację. Nie
zyskuje na tym nikt oprócz wielkiego kapitału, który usuwa niewygodną konkurencję, i może
nareszcie dzielić i rządzić według własnego widzimisię. Marks zgodziłby się więc z wieloma
neoliberalnymi ideologami wolnego rynku, że solą ziemi są odważni, przedsiębiorczy, w pocie
czoła wykuwający własny los ludzie, tacy jak drobni kapitaliści. Zakałą jest tylko rozrastający się
jak tumor kapitał. Właśnie dlatego, aby poddać jego mechanizmy ludzkiej kontroli, potrzebne jest
uspołecznienie środków produkcji. Wolny rynek nie jest zły, gdybyż tylko był on tak wolny, jakim
go malują.

Mit siódmy: anty-romantyczny
Od czasów studenckich Marks postrzegany był jako dyżurny geniusz wszelkich organizacji i
przedsięwzięć, w których miał okazję się udzielać. Nieprzypadkowo. Karol „myślówę miał jak
brzytew” (tą piękną frazę posłużył się kiedyś Jacek Kaczmarski w odniesieniu do Tadeusza

background image

Mazowieckiego). Znane są ataki Marksa, wyprowadzane z pozycji socjalizmu naukowego, na
utopijne mrzonki mniej intelektualnie rzetelnych towarzyszy. Pisząc Kapitał, Karol od rana do
wieczora, całymi miesiącami, przesiadywał w bibliotece British Museum, studiując dzieła
najwybitniejszych ekonomistów swoich czasów, douczając się w razie potrzeby matematyki,
zbierając twardą amunicję naukowej wiedzy, którą zamierzał wykorzystać przeciwko burżuazyjnym
wrogom.

Błędem byłoby jednak postrzegać Marksa jako wyrafinowaną maszynę liczącą, umysł chłodny i
pozbawiony emocji, doszukując się pokrewieństwa między totalitarnym reżimem stalinowskim i
marksistowską filozofią, na którą ów zbrodniczy system się powoływał. W rzeczywistości Marks
był bowiem chodzącym ładunkiem wybuchowym, z pasją praktykującym to, co w swych pismach
wykładał. „Któż chciałby wiecznie prowadzić konwersację z intelektualnymi śmierdzielami,
ludźmi, którzy po to tylko się uczą, żeby gromadzić w swych zakurzonych łbach wiadomości ze
wszystkich zakątków świata!” – pisał w jednym z listów. Znane jest jego powiedzenie z Tez o
Feuerbachu
: „Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić”.

Swoim awanturnictwem dosyć szybko zaprzepaścił szanse na wspaniałą karierę akademicką (w
wieku 24 lat był już doktorem). Gdy został zaległy i całkiem pokaźny spadek po ojcu, istnieją
powody, że znaczną jego część przeznaczył na sfinansowanie zakupu broni przez niemieckich
robotników w Brukseli. Jako redaktor naczelny „Gazety Reńskiej” handryczył się bez przerwy z
pruską cenzurą. Prawie całe życie spędził na wygnaniu, uciekając przed nękającymi go szpiegami
niemieckiego rządu.

Z Engelsem zaprzyjaźnił się w Paryżu, w sierpniu 1844 roku (wprawdzie obaj panowie widzieli się
już wcześniej, ale przelotnie). W Paryżu, po kilku kolejkach w Cafe de la Régence, Marks zaprosił
Engelsa do siebie. Dwaj panowie pili wino i rozmawiali bez przerwy prawie przez dziesięć dni, po
czym przyrzekli sobie wieczną przyjaźń. Przyjemnie jest wyobrażać sobie tę scenę: błąkający się
jeszcze w powietrzu sierpniowy upał, na stole otwarta butelka bordo, Marks krążący niespokojnie
po pokoju, jak zwykle kopcący jedno za drugim tanie cygara, gdzieś w rogu salonu dystyngowany
Engels, korygujący w razie potrzeby namiętne tyrady przyjaciela. Być może w pismach Marksa
niewiele jest już naukowych recept na wolność. Jednak wszystkim tym, którzy czują się
niewygodnie z myślą, że życie w najlepszym z możliwych światów zamiast entuzjazmu wywołuje
raczej uczucie smutnej rezygnacji, otuchy może dodać fakt, że przyjaźń, upór, przygoda i duch
miały kiedyś moc zmieniania świata.

Tekst ukazał się 5 października 2007 roku w “Kurierze Porannym”.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Etyka (1) istota, mity
Systemy teoretyczne socjologii naturalistycznej – pozytywizm, ewolucjonizm, marksizm, socjologizm pp
Mity greckie
6 ODCHUDZANIE A NASZ ORGANIZM, Mity i fakty na temat odchudzania
Odchudznie fakty i mity
Mity i legendy Polski - Ryczówek, MITOLOGIE ŚWIATA
Mity i legendy Polski - Ryczówek, MITOLOGIE ŚWIATA
Mity Pomorza, Słowianie
Prawdy i mity o zabiegach medycyny estetycznej
Mity i mitologia
kto najlepiej poznal mity scena Nieznany
mity greckie
Fakty i Mity 2009 04
kapitalizm tak wypaczenia nie s1
mity od 1 do 50, ODK, Ikonografia Brus, Mity
Mity kreteńskie, Dokumenty, Dokumenty (yogi8)

więcej podobnych podstron