Biała Dama z Kórnika


Biała Dama z Kórnika.

W dawnym pałacu Działyńskich w Kórniku w pobliżu Poznania pojawia się nocami widmo dawnej pani tego zamku - Teofili z Działyńskich Szołdarskiej Potulickiej. Jak wyglądała za życia przypomina portret francuskiego malarza Antoniego Pense, przedstawiający młodą jeszcze kobietę w białej peruce i takiej że krynolinie, pochylającą się w dworskim ukłonie. Nocą tuż przed dwunastą, dama na portrecie ożywa, wychodzi z ram, i udaje się do ogrodu, gdzie czeka na nią jeździec na karym koniu. Wędrują wspólnie po tonących w mroku alejkach, by z pianiem pierwszego kura zniknąć.

W rodzinnej rezydencji Dziełyńskich zachowało się wiele opowieści o pani Teofili, która była daleką prababką tej rodziny. Żyła w wieku osiemnastym. Była podobne niezwykle, jak na owe czasy wykształcona, całymi kuframi sprowadzała księgi z Paryża, miała nawet pracownię, gdzie wykonywała doświadczenia chemiczne. Przeżyła dwóch mężów, z którymi nie była chyba zbyt szczęśliwa. Zdaje się, że pani Teofilia, jak wielu arystokratów w owym czasie nie była zbyt pobożna, zaniedbywała praktyki religijne i wiodła spory z miejscowym proboszczem.

W obrębie jej dóbr znajdowały się ruiny dawnego myśliwego zameczku rodu Górków, którzy niegdyś władali tymi ziemiami. Podobno w piwnicach budowli ukryli oni skarby, powierzając nad nimi pieczę złym duchom. Moc ich mogła być tylko wtedy pokonana, jeśli na miejsce to uda się ksiądz z procesją. Musi jednak baczyć pilnie, aby nie zapomnieć niczego z przypisanych liturgią obrzędów, a próbować może tylko trzy razy. Podobna za czasów pani Teofili trzykrotnie wybierał się bniński proboszcz, by uwolnić skarby od niesamowitych strażników, ale za każdym razem coś przeoczył. Pani Teofilia śmiała się zeń i kazała rozebrać ruiny. Aż do fundamentów!

"Złe" się więc zemściło każąc byłej właścicielce błądzić po zamku do czasu, gdy zostaną odkryte stare skarby Górków. Wówczas dopiero straci nad nią władzę moc diabelska. I będzie mogła spokojnie udać się "w ostatnią podróż"?

Wiadomo, że już w 1426 r. kanclerz kapituły poznańskiej Mikołaj Górka zlecił Mikołajowi, cieśli z Poznania, wykonanie szeregu prac przy rozbudowie swej warownej siedziby. Według przeprowadzonych badań składała się ona z dwóch równolegle stojących do siebie budynków mieszkalnych, zamkniętych w czworobok murami, z wąskim dziedzińcem pośrodku. Wjazd oflankowany był basztami narożnymi. Stare gotyckie mury zachowały się jeszcze w piwnicach. Zamek dodatkowo został ufortyfikowany w XVI w. przez Stanisława Górkę. Dostępu broniła także szeroka fosa, istniejąca po dziś dzień. Obecny kształt zamku powstał w drugiej połowie XIX w., podczas przebudowy w stylu neogotyckim dokonanej przez Jana Działyńskiego i Władysława Zamoyskiego. Ten ostatni założył w 1925 r. Fundację Kórnicką, instytucję naukowo-kulturalną, która zgromadziła bezcenne zbiory obrazów, broni i mebli. Licząca ponad 150 tyś. woluminów biblioteka zawiera rękopisy m.in. Mickiewicza, Słowackiego i Napoleona. Obecnie znajduje się tu Muzeum PAN udostępnione turystom.

Biała Dama z Niedzicy.

Na dziedzińcu tak zwanego górnego zamku w Niedzicy i w pobliżu zamkowej kaplicy pojawia się w poszumie gwałtownego wichru kobieca postać w bieli, która wyrasta jak gdyby w nadnaturalnej wysokości zjawę, sięgającą sklepienia. Legenda głosi, że to duch nieszczęsnej księżniczki z kraju Inków Uminy, która tu w drugiej połowie osiemnastego wieku żyła przez lat kilka jako żona jednego z właścicieli zamku.

W połowie osiemnastego wieku potomek węgierskiej rodziny Sebastian Berzevicy wyruszył do Ameryki Południowej w poszukiwaniu przygód i zapewne - majątku. Po latach osiadł w Peru i tam ożenił się z Indianką ze szlachetnego rodu, z krwi dawnych władców państwa Inków. Mieli jedną córkę imieniem Umina, która w wieku piętnastu lat wyszła za mąż za młodzieńca z równie świetnej inkaskiej rodziny, imieniem Tupak Amaru. W roku 1780 w Peru wybuchło powstanie przeciwko Hiszpanom, a na jego czele stanął krewny męża Uminy. Po upadku powstania Hiszpanie mścili się na wszystkich, którzy brali udział lub mu sprzyjali.

Sebastian Berzevicy razem z Uminą i jej mężem uszli do Europy, zabierając ze sobą część legendarnego skarbu Inków, przynależnego z mocy prawa rodzinie Tupak Amaru. Ale i w Europie dosięgła ich zemsta Hiszpanów- męża Uminy zasztyletowano w weneckim zaułku. Na krótko przed jego śmiercią Umina urodziła syna. Stary Berzevicy postanowił powrócić z Uminą i wnukiem do zamku nad Dunajcem. Po roku w niedzickim zamku Uminę zasztyletowano na dziedzińcu przed wejściem do kaplicy. Aby ocalić wnuka, Berzevicy kazał go zaadoptować swym dalekim kuzynom Beneszom, przepisując na nich majątek. Antoni - bo takie imię wymienia się w trakcie adopcji- znał tajemnicę swojego pochodzenia i skarbów Inków. Na łożu śmierci zaklinał swych synów, aby nie szukali bogactw władców Peru, gdyż ciąży na nich przekleństwo. Uminę zaś podobno pochowano pod kaplicą w srebrnej trumnie, a pod całun włożono dokument sporządzony pismem węzełkowym "kipu", a może testament Tupak Amaru, a może wskazówkę, jak dotrzeć do skarbu.

Niestety, pomimo szczegółowych badań archeologicznych nie znaleziono ani trumny Uminy, ani skarbu. A biedna Umina błąka się do dziś po zamku. W poszukiwaniu, a może w oczekiwaniu? Tego niestety już nikt z nas nie wie... Murowana twierdza, zwana Dunajcem, została wzniesiona przed 1330 r. (wtedy pierwsza wzmianka o zamku) przez węgierski ród Berzeviczych. Znajdowała się wówczas w granicach Węgier, ale w 1412 r. wraz z kilkoma innymi miastami spiskimi wróciła do Polski. Spełniała ona przez długie lata ważną rolę strażnicy na uczęszczanym szlaku komunikacyjnym z Polski do Węgier. Górzyste, niedostępne okolice były znakomitymi kryjówkami dla wszelkiego rodzaju rabusiów łupiących kupców i podróżnych. Załoga zamkowa karała ich srogo. Przy bramie wejściowej mieściło się więzienie i istniejący do dziś loch straceń. Na dnie tej głębokiej studni umocowane były ostrza. Wrzuceni tam skazańcy nabijali się więc na nie i z tego powodu konali długo i w mękach.

Podczas badań przeprowadzonych pod koniec ubiegłego stulecia na dnie znaleziono szczątki kości ludzkich. Pod schodami wiodącymi z dziedzińca zamku dolnego do zamku górnego (po pewnej adaptacji znajduje się tam muzeum) w 1946 r. znaleziono zaś legendarny testament Inków. Miał on postać ołowianej rury, w której znajdował się pęk skórzanych pasków zakończonych złotymi blaszkami. Zawierał on podobno informację o miejscu ukrycia ogromnych skarbów tego południowoamerykańskiego ludu o prastarej kulturze. Niestety, informacji dotąd nie rozszyfrowano. Ten dziwny testament odnalazł ostatni z potomków Tupaca Amaru, Andrzej Benesz, któremu w dziele tym towarzyszyły urzędowe osoby, aby na okoliczność tego faktu sporządzić odpowiedni protokół. W zamku niedzickim jest obecnie Dom Pracy Twórczej Stowarzyszenia Historyków Sztuki i Muzeum Zamku.

Żółta Dama z Liwu.

W liwskim zamku, u progu Podlasia, na dziedzińcu i baszcie pojawia się postać kobieca osłonięta żółtym welonem. To Ludwika z Szujskich Kuczyńska, żona kasztelana Marcina Kuczyńskiego odwiedza swą dawną siedzibę, gdzie spotkała ją krzywda i hańbiąca śmierć. Mąż Ludwiki był wielce zazdrosny i surowy, aż do okrucieństwa, chociaż więc żona jego nie odznaczała się szczególną urodą ani nie była nawet pierwszej młodości, wciąż podejrzewał ją o flirty z młodymi dworzanami. Kiedy w tajemniczy sposób zniknęły trzy brylantowe pierścienie, które jej ofiarował, oskarżył ja o cudzołóstwo i kazał wtrącić do wieży. Chcąc oczyścić się z zarzutu kasztelanowa poddano ponoć sadowi bożemu szczególnego rodzaju.

Wieczorem przyniesiona jej do lochu cegłę, oznajmiając, że jeśli do ran przewierci ją palcem, udowodni, że zarzuty męża były niesłuszne. Ale rankiem Ludwika stanęła w progu trzymając nienaruszoną cegłę. Wyrok wykonano jeszcze tego dnia ścinając kasztelanową na wielkim głazie leżącym na zamkowym dziedzińcu. Gdy w jakiś czas potem strącano z drzew otaczających zamek wronie gniazda, w jednym z ich wśród garści błyskotek znaleziono trzy brylantowe pierścienie. To oswojona sroka ochmistrzyni zrobiła sobie w dziupli skarbczyk. Rozpacz kasztelana była wielka. Kazał pochować żonę z wielkimi honorami.

W niewiele dni potem znaleziono go u podnóża baszty z roztrzaskaną głową. Niektórzy twierdzili, że do tego desperackiego czynu skłoniły go wyrzuty sumienia. Inni mawiali, że o śmierć przyprawiło go widmo niewinnie zamordowanej, pojawiające się nawet w biały dzień w zamkowych korytarzach i na dziedzińcu. Ścigany przez zjawę kasztelan wypadł z okna. Ci, którzy spotkali się z Żółtą Damą opowiadali, że ubrana jest w brunatną suknię , na głowie ma żółty czepiec z takiego koloru woalem spływającym aż do stóp. Czasem słychać jej płacz, niekiedy stukot i odgłosy, jak gdyby ktoś przesuwał sprzęty i otwierał szuflady...

Czarna Dama z pałacu Wielkopolskich.

Najczęściej wymieniane w krakowskich opowieściach o duchach widmo młodej, pięknej kobiety w czarnej szacie, z długimi czarnymi włosami opadającymi na ramiona, pojawia się do dziś, chociaż dawny pałac Wielkopolskich sto lat temu zmieniony został na urząd miejski. Z Czarną Damą wiąże się opowieść zapisana przez biskupa krakowskiego Łętowskiego, który usłyszał ja na spowiedzi od jakiegoś stuletniego księdza na łożu śmierci. Ksiądz ów jako wikary w pierwszym roku po wyświęceniu uczestniczył w dziwnym i przerażającym zdarzeniu.

Otóż w burzliwą noc jakiś człowiek w płaszczu z kapturem zastukał w okno wikarówki i porosił go, by pojechał z nim do umierającego. Ksiądz wraz z kościelnym wsiedli do karety, której okna były szczelnie zasłonięte. Jechali długo skręcając w coraz to inne ulice, a kiedy konie stanęły zawiązano im oczy. Na miejscu zdjęto im przepaski, ksiądz zobaczył, że znajdują się w bogato urządzonej sali. Za stołem pokrytym czarnym suknem siedział starszy mężczyzna w masce, a obok niego młoda zapłakana dziewczyna w czarnej sukni. Mężczyzna kazał wyspowiadać przerażoną pannę i dysponować ją na śmierć. Kiedy ksiądz zaprotestował, mężczyzna zagroził mu ścięciem i pokazał ukryte w murze drzwi, w których stanął kat w czerwonym płaszczu i kapturze. Przerażony duchowny wyspowiadał dziewczynę i udzielił jej komunii, a wtedy kat ściął jej głowę. Ksiądz i kościelny byli bliscy zemdlenia, więc podano im ku pokrzepieniu wino. Księdzu tak trzęsły się ręce, że część swego wina rozlał, kościelny zaś wypił swój pełny kielich do dna. Po tym znów zawiązano im oczy i odwieziono pod wikarówkę. Kościelny jeszcze tej nocy zmarł w męczarniach, ksiądz ciężko pochorował się, wino bowiem było zatrute. Po latach kiedy wezwano go do pałacu Wielkopolskich, by oddał ostatnią posługę, rozpoznał salę, gdzie wówczas odbyła się egzekucja.

Historię tę w prawie niezmienionej wersji powtarza też anonimowy druk "Panowie Wielkopolscy w Krakowie" z początku dziewiętnastego wieku, wyjaśniając, że nieszczęsną pannę spotkał tak straszny los, gdyż pałała występną miłością do pokojowca. Odtąd na rodzie Wielkopolskich ciąży przekleństwo, zaś w pałacu pojawiła się Czarna Dama. W latach międzywojennych, kiedy zaczęto kuć mury dawnego pałacu, w jednej z sal na pierwszym piętrze natrafiono na niszę, gdzie znaleziono szkielet młodej kobiety odzianej w resztki sukni z czarnego aksamitu.

To jest chyba wystarczający dowód na to, że historia nie jest tylko bajką, lecz wydarzyła się naprawdę. Ciekawe tylko czy dusza biednej dziewczyny zaznała już spokoju, czy nadal się błąka wśród korytarzy urzędu. Może właśnie ona odpowiada za zaginione dokumenty, które odnajdują się w najmniej odpowiednich miejscach...

Biała Dama z zamku Czocha.

Ludzie powiadają, że zamek Czocha ma swoją Białą Damę, która raz na sto lat, w rocznicę śmierci swego brata, ukazuje się. Wędruje wówczas po komnatach, bawiąc się garścią złotych monet, które taki dźwięk wydają, że ucho ludzkie ledwo to znieść może. Wszystko zaczęło się w 1420 roku, kiedy to zamek nabył radca cesarski Hartung, z rodziny Klukszów. Europą wstrząsał wtedy zrodzony w Czechach ruch husycki, który wyrósł z antagonizmów społecznych i narodowościowych. Jego żona - Gertruda - była bardzo pazerna.

Słynęła wręcz z tego, że ciągnęły ja pieniądze i była wstanie sprzedać za nie dusze. Pewnego dnia gdy tylko nadarzyła się jej okazja - sprzedała swojego pana i wpuściła tylnym wejściem do zamku oddziały wroga - wojska Husyckie próbujące od dłuższego czasu zdobyć bezskutecznie budowle. W zamian za to otrzymała od husyckiego wojska dużo pieniędzy, była najszczęśliwsza na świecie, mogąc pławić się w dukatach, nie obchodziła ja cena ani krew przelana liczyło się tylko złoto...

Minął rok od chwili zdobycia (czy też może lepiej kupienia) zamku przez husytów. Hartung nie mogąc darować sobie odebranego mienia zgromadził za Nysą Łużycką silne wojska i ruszył na zamek. Zdobył go, rozprawiając się krwawo z husytami. Pod toporem katowskim padła również Gertruda, oskarżona o zdradę. Zginęła, lecz jej dusza za bardzo przywiązana do skarbów ziemi, nie mogła odejść w spokoju? Krząta się teraz po zamku ujawniając się raz na sto lat.

Tylko w tej jeden dzień można ją uratować uwalniając od skarbów, lecz skarbów nikt do tej pory nie odnalazł, tylko duch wie gdzie spoczywają. Jednakże Gertruda nadal za bardzo kocha talary, aby wskazać komuś drogę do bogactw. Odejść w spokoju będzie mogła dopiero jak zrozumie swój błąd.

Hanna z Ciechanowa.

Działo się to w roku 1089, kiedy to na tronie polskim w Płocku zasiadał Władysław Herman. Ciechanowskim zamkiem na wzniesieniu otoczonym z trzech stron bagnami i rzeką Łydynią władał wówczas stary doświadczony rycerz Wojewoda Wszebor. Wszebor miał nieprzeciętnej urody córkę Hannę, którą przeznaczył jeszcze w dzieciństwie księciu Mieczysławowi, synowi Bolesława Śmiałego. Tymczasem Hanna zakochana była w księciu Zbigniewie, synu Władysława Hermana. Aby nie doszło do zrealizowania woli rodziców Hanny i Mieczysława - zakochani umówili się, że pewnej nocy na zamku w Ciechanowie zjawi się potajemnie wierny sługa Zbigniewa Niemiec o nazwisku Mestwin i kiedy okaże Hannie pierścień Zbigniewa, ta ucieknie z nim do Płocka. Przebiegły i chytry Zbigniew dobrze przemyślał porwanie. Zdecydował działać w noc świętojańską, kiedy lud prosty obchodził swoje święto kupały w Modle pod Ciechanowem.

Tego dnia Ciechanowie bawił też ze swoim dworem Władysław Herman. Aby wyciągnąć z dobrze strzeżonego zamku drużynę królewską i rycerstwo zamkowe zaimprowizował w Modle napad na bawiących się ludzi z okolicznych osad. Na wieść o napadzie, mordowaniu ludności i paleniu osad, król ze swoją świtą wyjechał do Płocka, natomiast Wszebor ze swoją drużyną, pożegnawszy się z córką, wyruszył na odsiecz w stronę Modły. Zamek opustoszał. Cisza w zamku była kompletna. Zmęczeni ludzie z podgrodzia spali pokotem na dziedzińcu zamkowym, dokąd schronili się na wieść o zagrożeniu. Panienka uciekła wraz ze sługa na zamek Zbigniewa. Początkowo myślano ze została porwana, lecz później ujawniono ze zrobiła to z własnej woli. Na zamek Zbigniewa został zaproszony jej ojciec. Sługa niepamiętnie rozkochany w Hannie, postanowił ja otruć za karę gdy ta odrzuciła jego wyznania bez najmniejszego zastanowienia.

Podczas uczty został wzniesiony tzw. toast szczerości - kto po jego wypiciu padnie na ziemie, miął być człowiekiem fałszywym i niegodnym zaufania, każdy kto miął grzechy na sumieniu miał zginąć. Sługa Zbigniewa wykazał się tutaj nie lada sprytem, gdyż to właśnie on podawał trunki gościom i tym sposobem udało mu się otruć Hannę i księcia Mieczysława. Kiedy oboje padli na posadzkę po wzniesieniu toastu, wnioskiem z tego dla wszystkich stało się ze musieli mieć nie lada występki skoro umarli tak rychło. Jednak gdy Zbigniew dowiedział się o zdradzie zabił sługę, odpowiadającego za śmierć Hanny. Wtedy tez po raz pierwszy widziano go jak płakał trzymając jej ciało w ramionach...

Podobno po zamku księcia Zbigniewa krążą dwa duchy... Pięknej kobiety w białym welonie i tego samego koloru sukni szukającej spokoju i odpoczynku, a także młodzieńca z zakrwawionym mieczem szukający przebaczenia u swej ukochanej. Krążą po zamku, a spokój mogą zaznać tylko po przebaczeniu przez Hannę, Zbigniewowi jego win, ale kobieta jeszcze przez wiele wieków nie będzie potrafiła wybaczyć, gdyż liczy się tylko wyznanie szczere, a na takie jeszcze nie jest gotowa? Faktem historycznym jest znana walka pomiędzy przyrodnimi braćmi, Bolesławem Krzywoustym i księciem Zbigniewem, zakończona bardzo krwawo, lecz jakże typowo dla ówczesnych stosunków feudalnych.

Jak wiadomo, Bolesław po licznych trudach uzyskał władzę senioralną nad dzielnicami Polski, a wezwanego zza granicy księcia Zbigniewa oślepił. Bolesław natomiast odbył pielgrzymkę pokutną do opactwa w Samogywar na Węgrzech. Działo się to około roku 1113. Sam zamek miał pierwotnie plan kwadratu z dwoma narożnymi basztami. Obie zachowane są do dziś w dobrym stanie. Północny mur obronny stanowiła ściana dużego domu mieszkalnego. Mury obronne na całym obwodzie miały blisko 15 metrów wysokości. Przeprowadzone po ostatniej wojnie prace konserwatorskie zabezpieczyły pozostałości, a w basztach odrestaurowano niektóre pomieszczenia.

Zjawa bobolickiej hrabianki.

W odległości około 40 kilometrów na południowy wschód od Częstochowy oraz 2 kilometrów od drogi przelotowej z Myszkowa do Kielc położone są Bobolice. Niewielka wieś jurajska zagubiona wśród białych skał i piasków. Swoje znaczenie zawdzięczają Bobolice XIV-wiecznemu systemowi obronnemu wzniesionemu na polecenie Kazimierza Wielkiego. Jednym z jego ogniw stał się zamek bobolicki. Kolejny władca - Ludwik Węgierski przekazał zamek swemu siostrzeńcowi Władysławowi Opolczykowi. Odebrany następnie siłą w 1396 roku przez Władysława Jagiełłę stał się własnością królewską. Zniszczony ostatecznie przez Szwedów - popadł w ruinę.

W XVI wieku, kiedy właścicielem zamku był bogaty ród Krezów herbu Ostoja, w komnatach zamkowych rozegrała się tragedia rodowa. Jeden z jego przedstawicieli, poczytujący sobie za wielki zaszczyt tytułowania się hrabią, pojął za żonę wbrew jej woli wysoko urodzoną niewiastę. Ponad sześćdziesięcioletni Kreza, o burzliwej przeszłości, schorowany i zrezygnowany postanowił z młodą, pełną życia hrabianką spędzić resztę swego żywota z dala od wszelkich zachcianek i rozrywek świata. Stojąc niemal nad grobem hrabia, pomny rodowych tradycji, postanowił zostawić po sobie oprócz znacznej fortuny również spadkobiercę swego imienia. Wkrótce więc przyszedł na świat Ludwik, a po nim dwóch kolejnych synów. Po pięcioletnim pożyciu już w poczuciu spełnionego obowiązku, hrabia zakończył żywot. Jednak przed śmiercią sporządził testament, w którym cały majątek zapisał w spadku swoim synom, a na wypadek ich śmierci, miała go dziedziczyć wdowa. Po śmierci Kreza urodziwa hrabianka zaczęła nawiązywać towarzyskie kontakty z okolicznym ziemiaństwem. Wielu wysoko urodzonych młodzieńców zabiegało o jej względy.

Ona jednak pozostała na nie obojętna. Jedynym jej celem było bowiem wychowanie dzieci. W niedługim czasie spotkało hrabinę nieszczęście, w bliżej nieznanych okolicznościach zmarło jej dwóch młodszych synów. Całą swoją miłość przelała więc na pierworodnego Ludwika. Pełni podejrzliwości krewni zaczęli odtąd posądzać ją o chęć zawładnięcia całym spadkiem, w czym upatrywali tajemnicę śmierci jej synów. Po długich procesach prowadzonych z myślą uchronienia Ludwika przed grożącym mu niebezpieczeństwem odebrano hrabinie pieczę nad nim. Był to straszny cios dla nieszczęsnej.

Odtąd jej życie stało się jednym pasmem cierpień. Zamknęła się w murach bobolickiego zamku, ubolewając nad swoją niedolą. Jedyną pociechą dla zrozpaczonej hrabiny była izba zajmowana niegdyś przez Ludwika, która pozostała w niezmienionym stanie z jego wiszącym portretem. Na znak cierpienia przywdziała czarne szaty. Nierzadko podchodziła do okna i całymi godzinami wpatrywała się w gościniec, którym uwięziono jej jedyną pociechę. Z czasem schorowana matka zaczęła zdradzać dar jasnowidzenia. Nadchodziły okresy, kiedy widywała swego Ludwika podczas nauki, zabawy a nawet złożonego chorobą. Stan depresji pogłębiał się u hrabiny coraz bardziej. Pewnego razu ujrzała ukochanego syna tonącego w jeziorze. Tego bólu nie wytrzymało osłabione serce, straciła przytomność, której już nigdy nie odzyskała.

Od tego czasu w opuszczonych komnatach i basztach bobolickiej twierdzy zaczęła ukazywać się zjawa czarno ubranej damy. której towarzyszyły odgłosy szlochania i żałosnych zawodzeń. W piętnastowiecznych kronikach odnotowano, że jeden z przedstawicieli rodziny Krezów porwał i przetrzymywał w bobolickim zamku swoją bratanicę. Podanie o białej damie pojawiającej się na murach warowni wyrosło prawdopodobnie właśnie z tego źródła. Zarówno zamek bobolicki jak i bliźniaczy mu zamek Mirów położony na przeciwległym krańcu grzbietu skalnego urzekają malowniczością i pięknem. Można godzinami błądzić po okolicy podziwiając te niesamowite dwie warownie. Oba zamki powstały za Kazimierza Wielkiego i razem z wieloma innymi założeniami obronnymi w rejonie obecnej Jury Krakowsko-Częstochowskiej miały strzec pogranicza Małopolski ze Śląskiem.

Zjawa pięknej Urszuli.

W odległości około 55 kilometrów na wschód od Częstochowy, w widłach rzeki Pilicy i jej dopływu Żebrówki Żegota-Szafraniec już w okresie średniowiecza wzniósł zamek obronny. Jego lokalizacja przy brodzie na Pilicy, w otoczeniu rozległych bagien i grzęzawisk, wybrana była z myślą zapewnienia bezpieczeństwa okolicznym mieszkańcom, a zwłaszcza podążającym szlakiem handlowym karawanom kupieckim. Z tych czasów znajdują się już w przekazach źródłowych wzmianki o Szczekocinach. Swój szybki rozwój zawdzięczają one w głównej mierze bogatym i wpływowym właścicielom: Szczepanowskim, Oleśnickim, Jordanom, Korycińskim i Walewskim. Prawdziwy jednak rozkwit Szczekocin nastąpił wówczas, gdy włodarzem miasta został Franciszek z Dembian Dembiński herbu Rawicz oraz jego żona Urszula z Morsztynów Dembińska.

Wysoka pozycja, jaką zajmował herbowy ród Dembińskich sięgający godności senatorskich, zobowiązywała do wzniesienia okazałej rezydencji. Zbudowano więc niebawem okazały pałac, a w jego otoczeniu założono rozległy park. Prawdziwą jednak ozdobą owej rezydencji stała się owdowiała w kwiecie wieku, kasztelanka wiślicka Urszula Dembińska. Zaradna wdowa sporo czasu poświęcała na doglądaniu swoich dóbr. Nie zaniedbywała równocześnie życia towarzyskiego, utrzymując dobre stosunki z okoliczną magnaterią. Z racji niespotykanej urody zawsze wzbudzała powszechne zainteresowanie. Wielką pasją uroczej Urszuli była konna jazda wierzchem. Nie opuściła więc żadnego polowania, gdzie miała sposobność wykazać się kunsztem jeździeckim, a gdyby doszło do spotkania z dzikim zwierzem - umiejętnością we władaniu bronią.

Pewnego razu do szczekocińskiego pałacu dotarła wieść o podążającym orszaku królewskim. Pośpiesznie więc wraz ze swoją bratową z Wielopolskich Morsztynową, zająwszy wygodne miejsce w przygotowanej karocy, ruszyła na spotkanie z Jego Królewską Mością do nieopodal położonego Żarnowca. Podejmowany obiadem monarcha na widok wchodzących niewiast posiłek przerwał i zaproszenie na przyjazd do Szczekocin ochoczo przyjął. Po powrocie do swojej rezydencji Urszula pośpiesznie wydała polecenia. Podniecenie wielmożnej pani udzieliło się również służbie. Całą niemal noc krzątali się więc lokaje i pokojówki; odkurzano salony, przestronne korytarze oraz bogato intarsjowane meble. Na wszelki wypadek nakazała polecić stangretom wyczyścić konie i przygotować karocę. Zadbano również o dziedziniec pałacowy, który prezentował się teraz jak rzadko kiedy. Po ułożeniu się na wygodnym łożu długo tej nocy rozmyślała Urszula o zaproszonym gościu, o jego słabościach do sztuki i... niewiast, wreszcie zmęczona zasnęła. Nazajutrz skoro świt służba pałacowa krzątała się już przy kuchennych stołach. Około południa brat gospodyni ruszył gościńcem w kierunku Żarnowca. Po uroczystym powitaniu towarzyszył monarsze, jadąc obok jego zaprzęgu. Okazale prezentujący się orszak z gwardią przyboczną witany był w drodze do samych Szczekocin. Pozłacana karoca minęła wreszcie bramę pałacową i zatrzymała się przed głównym wejściem. Na schodach oczekiwała Stanisława Augusta Poniatowskiego, szczególnie uroczo tego dnia wyglądająca Urszula Dembińska. Długa krynolina w pastelowym kolorze dodawała jej uroku i powagi. Król w towarzystwie gospodyni udał się po marmurowych schodkach do okazałego salonu na piętrze, w którym znajdowały się bogato rzeźbione stoły nakryte srebrnymi zastawami i napełnionymi różnymi rodzajami mięs półmiskami. W uczcie tej, połączonej z wielkim balem uczestniczyło niemal dwieście osób. Zadbano, aby wśród zaproszonych dam nie zabrakło tak urodziwych niewiast jak zielonooka Renata - pani na Włostowicach oraz Joanna z ordynacji zamojskiej. Późnym wieczorem nastąpiła chwila podniosła, król dziękując za zaproszenie wzniósł toast za zdrowie uroczej Urszuli. Kiedy wszyscy goście rozbawili się na dobre, król w towarzystwie gospodyni opuścił pałac. Spacerowali alejkami parkowymi, ale o czym rozmawiali - o tym legenda milczy. Następnego dnia w mniejszym nieco gronie król uczestniczył w pożegnalnym obiedzie. Przez cały czas rozmawiał i żartował. Wiele powiedzeń króla było cytatami z rozmów na obiadach czwartkowych. Pobyt króla zakończył się 10 lipca 1787 roku. Przy pożegnaniu dziękował Dembińskiej za przyjęcie i gościnę, nie omieszkał również okazale prezentującego się pałacu przyrównać do najokazalszych siedzib magnackich w Rzeczpospolitej.

Nie była to ostatnia wizyta króla w Szczekocinach, miał on - jak wieść gminna niesie - odwiedzać uroczą wdowę jeszcze kilkakrotnie. Były to jednak wizyty nieoficjalne, stąd być może nie zostały odnotowane w żadnych kronikarskich zapiskach. Mijały lata, a wraz z nim gasł czar i urok pięknej Urszuli. Nadszedł w końcu dzień, w którym dokonała swego barwnego żywota. Król nie pojawił się na pogrzebie, a ona chodzi po zamku i wciąż lamentuje czekając na ukochanego. Lecz on nie przychodzi, musi czekać biedna Urszula, aż rozkocha w sobie jakiegoś chłopca na tyle, żeby poświęcił dla niej życie. To jest jedyna szansa dla niej, aby zaznać spokoju. Niestety taki się jeszcze nie znalazł.

Biała Dama z zamku w Karlinie.

Nad rzeką Parsętą istniał zamek z którego dziś pozostał już tylko jeden budynek ze sklepieniami. Biskupi kamieńscy wznieśli go w końcu XIII wieku w stylu gotyckim na planie czworoboku. W XVI wieku został przez książąt pomorskich przebudowany. Po tej przebudowie na pewno posiadał trzy skrzydła. W XIX wieku uczyniono z niego browar. Stary zamek w Karlinie należał od biskupa Kamieńskiego, który często tutaj przebywał. Dlatego w herbie Karlina obok dwóch rzek znajdują się dwa pastorały, nad którymi unosi się biskupia mitra. Wiadomo, że z klasztoru podziemne przejście prowadzi do kościoła św. Michała.

Opowiada się w okolicy, że przed laty pewien zarządca odważył się zejść do tego podziemnego korytarza. Zobaczył tam migające światełko. Gdy podszedł bliżej ujrzał dziewczynę, która coś wyszywała. Obok niej stała świeczka. Dziewczyna zapytała mężczyznę co woli otrzymać: wyszywankę czy świeczkę? Zarządca poprosił o świeczkę. Wtedy dziewczyna zasmuciła się i powiedziała: Dlaczego poprosiłeś mnie o świeczkę, gdybyś wziął moją robótkę zostałby zdjęty ze mnie czar, który na mnie rzucono. Potem mogłabym odbudować zamek karliński w jego pierwotnym kształcie. Teraz zaś będę musiała tutaj tkwić przez kolejne sto lat. Biedna dziewczyna tka po dziś dzień swoją robótkę, nikt nie zdołał jeszcze jej ocalić... Nie wiadomo już nawet jak wyglądają te piwnice, gdyż część jest użytkowana, a reszta została zamurowana, być może za jedną ze ścian nadal pali się świeczka? Tego niestety już się raczej nie dowiemy, bo któż zburzy ściany dla legendy???

Zakonnica z Koprzywna.

Na zamku w Pokrzywnie mieszkał kiedyś pewien rycerz, który zakochał się w pięknej zakonnicy z klasztoru w Parchlinie. Uprowadził ją na swój gród i przez pewien czas żył z nią szczęśliwie. Ale wkrótce miał jej już dość. Sprzykrzyła mu się, więc wtrącił ja do wieży, gdzie zmarła z głodu. Rycerz zmarł wkrótce po niej w straszliwych męczarniach. Konał przez trzy dni i trzy noce, nie zmrużywszy nawet oka... Cierpiał w sposób straszny, aż wreszcie wyzionął ducha z wyczerpania. Co noc o dwunastej zjawia się w ruinach zamku zakonnica, skrępowana łańcuchami. Wychodzi ze swojego dawnego więzienia i chodzi po omacku, brzęcząc łańcuchami. Gród w niewyjaśnionych okolicznościach został zniszczony i rozebrany do fundamentów... Teraz zostało po nim już tylko kilka cegieł. Taka kara spotyka ludzi nieprawych...

Zaczarowana księżniczka z Rowokołu.

W dawnych czasach na Rowokole pod Smołdzinem stał zamek, gdzie mieszkała księżniczka, która razem z tym zamkiem została zaczarowana. Niestety szczegóły klątwy nie przetrwały do dzisiejszych czasów. Jedyne co wiemy to, że co wieczór księżniczka pojawia się w powozie, który pędzi w stronę Bałtyku, po czym zawraca. Jeśli spotyka kogoś podczas tej podróży, prosi by ją wyzwolił, mówiąc w jaki sposób można tego dokonać. Lecz do tej pory nikt nie odważył się spełnić jej prośby...

I tak oto przedstawiają się historie kilku najbardziej znanych duchów zamieszkujących polskie zamczyska. Czy są to faktycznie realne zjawiska, których wytłumaczenie leży poza granicami racjonalnej nauki, a które parapsycholodzy tłumaczą tzw., emocjonalnym zapisem w materii, bądź łączeniem się świata fizycznego z astralnym, czy tez to tylko leciutko podkolorowane opowieści, których celem jest wyłącznie nadanie owym budowlom swoistego charakteru? To trudno jednoznacznie określić... Jeśli jednak są to tylko opowieści, to chyba nie można mieć tego nikomu za złe... Nikt z nas bowiem tak naprawdę nie wyobraża chyba sobie prawdziwego zamku, bez jakiejś towarzyszącej mu zjawy, lub chociażby pojawiających się w nim o północy tajemniczych pobrzękiwań "duchowych kajdanów"...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Biała dama
Biała dama, Przepisy
oppman biala dama
Biała dama
Biała dama
CIASTO BIAŁA DAMA Z BRZOSKWINIAMI
biala dama
Biała Dama
Biała Dama
Oppman Artur Biała dama
Biała Dama
Tort Biała Dama z limonką i kokosem(1)
M Jasnorzewska Biała dama
Artur Oppman Biała dama
Biala dama
Sernik biała dama
Arianrod Biała dama
Bulyczow Kir Biala Smierc

więcej podobnych podstron