NF 2005 12 łzy sobeka


Przetrwałem wszystkie plagi zesłane na Egipt przez Mojżeszowego Boga. Wrzody nękały me ciało. Szarańcza i żaby weszły do mego domu i zniszczyły moje pola uprawne. Z pragnienia piłem nieczystą krew i modliłem się, aby Nilem znów popłynęła czysta woda. Wycierpiałem plagę gradu i ciemności, a także wygubienie całego mojego bydła. Wszystko to w służbie faraona.
Pomimo własnej niedoli i cierpienia ludu Egiptu pozostałem posłuszny memu władcy i składałem ofiary moim bogom. A potem Mojżesz i jego Izraelici odebrali mi wszystko.
Owej straszliwej nocy hebrajski Bóg nawiedził mój dom, odbierając życie memu bratu i ojcu. Mój mężny brat Tol-Ahnet był kapitanem w armii faraona. Umarł we śnie, twarzą do ziemi, nie dostawszy szansy na honorową śmierć. Ojciec był starym żołnierzem. Akurat nastała pierwsza jesień jego emerytury - odpoczynku, na który zapracował sobie własną krwią i poświęceniem. Powinno minąć dużo więcej wiosen, zanim bogowie zechcieliby osądzić ich serca.
Bóg Mojżesza doprowadził swe dzieło do końca. Mój mały synek Annan także umarł tej nocy. Jego zielone oczy, zawsze płonące życiem i radością, wypełniła pustka. Zgasło światło płonące w źrenicach pobłogosławionych przez bogów - mówili mi kapłani. Kiedy patrzyłem, jak zabierają nagie ciało mego syna do balsamowania, błogosławieństwa Ra, Horusa i Thotha stały się dla mnie pyłem na wietrze.
Widok ów był zbyt wielkim cierpieniem dla mojej ukochanej Netry. Ze złamanym sercem, oszalała z bólu, wykradła mój sztylet i przebiła się nim jeszcze tego samego dnia, zanim słońce skryło się za horyzont. Nie pozostało mi nic oprócz nieutulonego smutku i miecza w dłoni.
Ledwie zauważyłem, że niewolnicy opuszczają miasto, tak bardzo ból przytępił moje zmysły i myśli. Kiedy nadeszły rozkazy, aby wyruszyć z faraonem w pościg, moja rozpacz zgęstniała w kłębek gniewu. Z pragnieniem pomsty w sercu wyjechałem z Egiptu, aby zabić morderców mojej rodziny i obalić ich Boga.

Nie wszyscy bogowie cię opuścili, Makhecie. Ja nie odwróciłem wzroku.
Głos dobiegał z mrocznych wód nad brzegiem. Słowa nasycone były groźbą i otuchą.
- Tak. Tak, rzeczywiście. - Makhet z roztargnieniem zdrapał błoto z piszczeli.
- Twoje serce trawi boleść. Opowiedz mi wszystko. Wielkie, czarne jak noc oko wychynęło z wody i wpatrzyło
się w niego, gdy kontynuował swą opowieść.

Byłem oficerem w ariergardzie. Ścigaliśmy Izraelitów jak szaleńcy. Doszliśmy ich wreszcie u brzegu Morza Czerwonego. Moje serce uradowało się, gdy ujrzałem plugawe, wylęknione plemię mojżeszowe. Faraon powiódł tysiące dobranych wozów i łuczników prosto w środek obozu Izraelitów, ja zaś miałem nieco później poprowadzić ostatnie oddziały na pole bitwy.
Dowodziłem dwustoma rydwanami, kierowanymi przez bezwzględnych i lojalnych wojowników. Mieliśmy uderzyć na wroga jako świeża siła i zdusić resztki oporu. Moje serce przepełniała podyktowana rozpaczą żądza zemsty, żądza krwi. Mój miecz pragnął wymierzyć karę tym heretykom.
Gdy morze rozstąpiło się przed Mojżeszem, pomyślałem, że oczy mnie zwodzą. Zacząłem modlić się do bogów o siłę; do Seta o zaciekłość w bitwie, a do ciebie, abyś chronił mnie przed mrocznym cieniem tych dziwnych wód.
Bóg Mojżesza sprowadził gwałtowny wiatr. Wielki słup ognia wsunął się między nas i uciekinierów, zatrzymując nas w pogoni. Synowie izraelscy uciekli, ale nawet owe czary nie mogły nas powstrzymać. Gdy wiatr i ogień przycichły, ruszyliśmy za tymi tchórzami po dnie morza. Mój oddział zdołał zapuścić się nie dalej niż jedną milę w głąb, gdy nagle wody wróciły na swoje miejsce. Zanim fala dosięgła i mnie, słyszałem krzyki tysiąca ludzi skazanych na śmierć. Woda zalewała kwiczące z przerażenia konie, przywiązane do rydwanów. Zwierzęta i ludzie przewracali się pod naporem fal i opadali na dno jak kamienie, ściągani ciężarem zbroi, które stały się ich grobem.
Zdołałem odrzucić pancerz i po chwili uniósł mnie straszliwy wir. Całe wieki, zdawałoby się, dryfowałem między życiem i śmiercią, aż znalazłem się na brzegu. Obok mnie morze wyrzuciło setki napęczniałych, siniejących już ciał. Na kolanach brnąłem w błocie, przedzierając się między trupami tych niegdyś dzielnych wojaków, aż wreszcie zemdlałem z wyczerpania i rozpaczy.
Bóg Mojżesza nie pozwolił tym ludziom zaznać godnej śmierci w bitwie, tak jak odebrał moją rodzinę i każdą rodzinę w Egipcie, w której zginął pierworodny. Pięciokrotnie byłem przeklęty, ale czary Izraelitów wreszcie zawiodły. Przetrwałem.
Następnego poranka, gdy leżałem skulony w błocie, za kępą krzewów, otoczony trupami, czując w nozdrzach zapach ogni niewolników, słysząc ich śmiech i śpiew na drugim brzegu morza, spotkałem ciebie.

Byłeś jedynym, który modlił się do mnie, Makhecie. Skinął głową w milczeniu.
- Czy przeraziła cię moja postać? - zapytał głos z głębin chlupoczącej wody.
- Wtedy już strach opuścił moje serce. Koszmar magii Mojżesza pozostawił we mnie jedynie smutek i gniew.
Wygrzebał zaschnięte błoto zza paznokci.
- Jak zapamiętałeś nasze pierwsze spotkanie, Makhecie?
Westchnął, sięgając myślą do tamtego dnia i jego następstw.

Zadziwiły mnie krokodyle. Dziesiątki ogromnych bestii, większych, niż kiedykolwiek widziałem, wypełzły na brzeg. Leżałem bez czucia, bez strachu, gotowy na uścisk ich szczęk, kiedy będą mnie wlokły ku końcowi mojej udręki, mego upadku. Zdumiało mnie, że nie tknęły martwych Egipcjan. Ich obojętne spojrzenia i niechęć do odebrania mego nędznego życia były jeszcze bardziej niebywałe.
Wszystko stało się jasne, gdy pojawiłeś się pośród nich, ogromny i blady, niczym trupy moich potopionych towarzyszy broni. Błagałem cię o możliwość zemsty, wielki Sobeku, Krokodyli Bogu, strażniku ciemnych wód. Wyrzekłem się innych bogów na twoją korzyść, prosząc cię w zamian o sposobność do odpłacenia mym wrogom.
A ty odpowiedziałeś na me modlitwy. Odpowiedziałeś - dla mego ojca, dla Tol-Ahneta, dla Netry, dla małego Annana i wszystkich synów Egiptu, którzy zginęli w tych morskich głębinach.

To moje ostatnie łzy, Makhecie. Nigdy więcej krokodyle nie zapłaczą nad uczynkami bogów i ludzi. Nasze serca stały się twarde jak głaz.
- Nie twardsze niż moje.
Makhet rozluźnił zaciśniętą dłoń, pokrytą już twardą skórą i łuską. Wewnątrz zalśniły dwie srebrne kulki.
- Egipt słabnie. - Sobek uniósł bladą, zwieńczoną grzebieniem głowę nad wodę, aby przyjrzeć się Makhetowi. - Fortuna kołem się toczy, nie tylko dla ludzi, lecz także dla bogów. Ten, który wybrał sobie Mojżesza, dobrze o tym wiedział. Jego zdrada zraniła nas obu.
Makhet stał na brzegu rzeki, pokryty błotem i wyschniętą posoką. Jego oczy były puste jak spojrzenie krokodyla.
- Powiedz mi, do czego użyjesz moich łez. Opowiedz mi o swojej zemście - nakazał Sobek.
Zaciskając ostatnie łzy w szponiastej łapie, Makhet przymknął oczy i pogrążył się we wspomnieniach.

Kiedy wyciągnąłem je z wody, twoje łzy błyszczały niczym drogocenne klejnoty. Tuziny rzadkich i pięknych kryształów. Wepchnąłem je do kieszeni, aby były bezpieczne podczas mojej podróży.
Twoi słudzy przewieźli mnie przez morze, pozostawiając na drugim brzegu, niedaleko obozu niewolników. Chciałem zaczekać na odpowiedni moment, zanim zaatakuję ich obóz, tymczasem polując, aby odzyskać siły. Szczęście opuściło mnie wraz z krokodylami. Pożywienie i czysta woda należały tu do rzadkości. Zanim zdołałem przedostać się w pobliże obozu, Izraelici odeszli.
Łatwo było ich wytropić. Wędrowali setkami, tysiącami. Niezmierzony tłum, ogałacający ziemię, po której stąpał. Nie mogłem zabić ich wszystkich. Chciałem dopaść przynajmniej ich przywódców, zwłaszcza Mojżesza. Przysiągłem, że złożę jego głowę na ołtarzu jego własnego Boga.
Powoli, ale nieustannie traciłem siły. Izraelici nie zostawiali po sobie nic. Wkrótce, oszalały od spiekoty i z pragnienia, powróciłem ku brzegom Morza Czerwonego. Tam przypomniałem sobie to, co mówiłeś o potędze twych łez, i połknąłem dwie z nich.

Już wtedy zdawałeś sobie sprawę z konsekwencji - powiedział Sobek.
- Nie dbałem o nie. W swoim czasie osądzą mnie bogowie Podziemia.
Makhet spojrzał na pokrytą łuskami skórę na dłoniach.
- To się może nie zdarzyć, mój uczniu.
Makhet stał w milczeniu. Nie rozumiał zagadkowego Boga Krokodyla. Obserwował odbicie promieni słońca w pomarszczonej toni Nilu.
- Moje łzy przydały mocy twej ludzkiej powłoce. Więcej, niż jej kiedykolwiek miałeś.
- Tak - wyszeptał Makhet, zgubiony w labiryncie zmarszczek na wodzie.

Tej nocy obudziłem się silniejszy i bardziej wypoczęty, niż czułem się od stu księżyców. Moc płynąca przez moje ciało kontrastowała z pustką w sercu. Powędrowałem wzdłuż brzegu morza w ślad za niewolnikami. W pewnej chwili zacząłem biec i nie przestałem, choć mijały kolejne godziny, bez końca.
O świcie przybyłem do oazy na środku pustyni. Za mną, daleko na horyzoncie, dojrzałem błysk tysiąca obozowych ogni. Wyprzedziłem niewolników w mej szaleńczej pogoni.
Sprawdziłem wodę, wiedząc, że ta oaza będzie idealnym miejscem do rozbicia obozowiska. Była czysta i orzeźwiająca. Wypełniłem bukłak, a potem wrzuciłem do źródła jedną z twoich łez", pełną złych, niszczących intencji. Wpadając w wodę, łza ożyła, ale wkrótce rozpuściła się bez śladu. Chwilę później zaczerpnąłem łyk z sadzawki, lecz wyplułem go natychmiast. Woda stała się gorzka i nie do picia.
Pochylony nad źródłem, dojrzałem moje odbicie. Nie poznałem własnej twarzy. Skóra, niegdyś opalona i gładka, nabrała zielonawej szorstkości. Poznałem wtedy potęgę twoich łez. Pomimo szpetoty nie potrafiłem znaleźć w swoim martwym sercu współczucia dla samego siebie.
Ukryłem się w pobliżu, oczekując przybycia Izraelitów. Minął cały dzień, zanim uciekinierzy dotarli do oazy. Zakradłem się na brzeg obozu, zabiłem jednego ze strażników i przyodziałem jego szatę. W tym przebraniu mogłem swobodnie poruszać się po obozie. Wrzał we mnie coraz silniejszy gniew. Wreszcie znalazłem Mojżesza i jego doradców w eentrum oazy. Ku mojej satysfakcji, ludzie szemrali przeciwko nim, nazywając oazę "Mara", co w języku hebrajskim oznacza gorzki smak.
Mojżesz wezwał swego Pana i wrzucił coś do wody. Wkrótce ludzie pojawili się przy źródle z wiadrami i miskami, głośno wychwalając swego przywódcę i Boga. Wtedy zrozumiałem, że mój plan się nie powiódł.

Mimo to stoisz teraz przy mnie, pokryty krwią Izraelitów - zahuczał Sobek, przekrzywiając ogromny łeb. - Odebrali mi wszystko. Dzień mojej zemsty został odsunięty na później, ale nie straciłem wiary ani nadziei.

Przełknąwszy gorzką pigułkę gniewu, przeniknąłem do I ich obozu. Starając się nie rzucać w oczy, dotarłem z nimi do oazy Elim. Każdej nocy nachodziłem namiot Mojżesza i jego orędownika, Aarona, jednak obaj byli pilnie strzeżeni. Obserwowałem ich, przysłuchiwałem się rozmowom niewolników przy ogniskach, aż wreszcie zacząłem pojmować naturę Izraelitów. Twoje łzy pozwoliły mi przeniknąć ich umysły, zrozumieć niewolników z niezwykłą jasnością.
Dzięki twojemu darowi stawałem się coraz szybszy, zwinniejszy i nienasycony. Za dnia poznawałem tajemnice niewolników i uczyłem się, jak przetrwać między nimi. W nocy zabijałem kolejne ofiary, odciągałem je poza obóz i rozrywałem. Byłem pośród Izraelitów biczem bożym, czarnym cieniem siejącym strach i potworną śmierć. Mój miecz, niegdyś wierny obrońca, był zbędny przy okrucieństwach, jakich pragnąłem.
Stawałem się coraz bardziej nienasycony. Karmiony zemstą i smakiem krwi wroga, pożarłem więcej twoich lśniących łez. Im więcej ich pochłaniałem, tym bardziej ich łaknąłem. W tamtej chwili moc twojego daru i smak krwi stały się dla mnie całym światem.

Sobek ponownie zanurzył się w wodzie. - To oczywiste, że obudził się w tobie krokodyli instynkt drapieżcy.
Słońce wisiało nisko nad horyzontem, jego promienie odbijały się w pokrytej zmarszczkami wodzie. Beztroskie owady, ukryte w trzcinach, rozpoczęły wieczorną mantrę.
- To było nieuniknione.
- Wyczułem twoje zabójstwa... syciłem się każdym z nich. Rzadko krokodyl zapuszcza się aż tak daleko na pustynię.
Makhet wpatrzył się daleko poza rzekę, obserwując, jak słońce powoli znika z wieczornego nieba.

Byłem nie sobą przez całe tygodnie. Stałem się tylko sprytnym drapieżnikiem. Izraelici weszli w głąb pustyni, ostatecznie osiadając w Refidim. Pragnienie rozlewu krwi wzmogło się we mnie, gdy Amalekici zaatakowali ich obóz. Walczyłem jak zwierzę, nie patrząc, kto przyjaciel, a kto wróg. Liczyły się tylko ofiary.
Tego dnia słońce zachodziło nad piaskami nasiąkniętymi krwią. Izraelici zwyciężyli. Kiedy zapadła noc, wczołgałem się pomiędzy zabitych i umierających, pożerając ich ciała bez żadnych uprzedzeń. Wspiąłem się na piaszczystą diunę, opity ludzką krwią, ja - padlinożerca, jak sępy, które obsiadły pole bitwy. Przybrałem postać, w której teraz mnie widzisz.
Widząc w świetle księżyca moje zakrwawione palce, teraz zakończone twardymi jak stal szponami i pokryte łuską, zrozumiałem, że sprawiedliwość wymyka mi się z rąk. Była w tej chwili równie odległa jak moje człowieczeństwo.
Nazajutrz, korzystając z pobitewnego chaosu, wślizgnąłem się po raz kolejny do obozu. Okiełznałem zwierzęce instynkty i powróciłem do studiowania mojego wroga. Podróżowałem tak blisko niego, jak tylko mogłem, nie wzbudzając przy tym podejrzeń. Pragnienie zabijania było niemal obezwładniające, ale kontrolowałem je. Sprawiedliwość dla mojej rodziny i Egiptu była najważniejsza.
Wkrótce uchodźcy wyruszyli z Refidim na pustynię Synaj. Zanim dotarli do tamtejszej góry, dołączył do nich teść Mojżesza, Jetro. Przywiódł ze sobą Syporę, żonę przywódcy niewolników, oraz jego dwóch synów, Gerszoma i Eliezera. Przyciągnęli oni moją uwagę i wkrótce uknułem plan mojej zemsty.
Czekałem i obserwowałem, modląc się do ciebie o sposobność do ataku, aby pomścić moją rodzinę. Z niecierpliwością, która przyprawiała mnie niemal o szaleństwo, praktykowałem swe nowe umiejętności, zabijając Izraelitów pod osłoną nocy. Wiele śmierci naznaczyło upływ czasu, zanim pojawiła się okazja do działania.
Mojżesz wstąpił na górę Synaj, aby rozmawiać ze swoim Bogiem. Pozostał tam wiele dni i nocy. Podczas jego nieobecności lud stał się niespokojny i utracił wiarę. Uderz w głowę węża, a ten zaczyna się wić i miotać, jak teraz ci niewolnicy. W ich szranki wkradły się anarchia i rozpusta.
Moja zemsta dopełniła się, gdy ludzie zaczęli upijać się do nieprzytomności i cudzołożyć. Powybijałem pozostałych strażników namiotu Mojżesza. Niczym krokodyl przyczaiłem się nieruchomo w cieniu, w pobliżu młodej żony Mojżesza.
Niedługo potem on sam powrócił z góry. Zagniewany nieposłuszeństwem i bałwochwalstwem swych ludzi, nie pomyślał o swej rodzinie, gdy rozkazał ukarać winnych. Tej nocy, pośród chaosu, szczęki mojej pułapki zacisnęły się na nim mocno.

Ogromne czarne ślepia Wielkiego Krokodylaprzypatrywały mu się uważnie. Makhet przeniósł spojrzenie z wieczornego słońca na dwie pozostałe łzy na swojej dłoni. Ich blask był hipnotyczny.
- Bóg Izraela jest zazdrosny i zaborczy, lecz ukrywa się, pozostając nienazwany. - Sobek odciągnął jego uwagę od łez. - Czy zastanawiałeś się nad tym w trakcie swej krwawej krucjaty?
- Znam jego imiona. Tchórz. Grabieżca. Morderca. I wiele podobnych. Poza tym sprawy bogów nie mają dla mnie znaczenia.
Owady brzęczące w trzcinach zamilkły, pogrążaj ąc Nil w wieczornej ciszy. W wodzie pojawiły się czarne, złowrogie kształty.

Przekroczyłem próg namiotu Mojżesza jako mszcząca się bestia, bardziej zwierzę niż człowiek. Krew Izraelitów pokrywała me ramiona i miecz. Tak objawiłem się wrogowi.
Stał wraz z Aaronem i plemienną starszyzną przed prowizorycznym ołtarzem swego Boga. Jego rodzina usadowiła się w pobliżu. Dwóch mężczyzn próbowało mnie powstrzymać, ale zabiłem ich, nawet się nie zatrzymując. W moich żyłach płynęła moc, jako że połknąłem kolejne cztery łzy. Starcy przerazili się, ale Mojżesz i Aaron pozostali niewzruszeni.
Obrzucając mnie wyzwiskami, nazywając demonem, nie poddali się strachowi. W obliczu ich arogancji oznajmiłem, kim jestem. Makhet z Abydos, syn Egiptu, narzędzie zemsty. Plunąłem im w twarz ich zbrodniami, nazwałem mordercami i tchórzami.
Mojżesz kłocił się, broniąc swych ludzi i Boga. Zignorowałem jego daremne słowa i rzuciłem garść twoich łez w nich i na ołtarz. Krew za' krew, życie za życie, krzyknąłem, przeklinając mojżeszowe plemię. Oby znosili męki przez wieczność, cierpieli jak ja, do końca swoich dni, nie zaznawszy spokoju ani szczęścia, jak długo będą wyznawać krwawego Boga Izraela.
Łzy eksplodowały fontanną światła i słupem ognia. Izraelici stali wstrząśnięci, trzęsąc się i mamrocząc, gdy ja tymczasem przemierzyłem namiot i pochwyciłem Gershoma, pierworodnego syna Mojżesza.
Zabrałem go ze sobą jako rekompensatę za życie mojego syna, żony, brata i ojca. Oszczędziłem życie Mojżeszowi, chociaż ostrze mego miecza zawahało się, wisząc nad jego szyją. Zdecydowałem, że pozostawię go przy życiu jako nieporadnego, załamanego ojca. Miast umrzeć, będzie trawił resztę dni pozbawiony dziecka, rozpamiętując zbrodnie, które popełnił na mojej rodzinie.
Przemaszerowałem przez obóz, pogrążając go w morzu krwi. Zabijałem każdego, kto stanął mi na drodze. Nikt nie śmiał rzucić się za mną w pogoń, bo kilka dni później nadal ciągnąłem Gershoma za sobą przez pustynię, niepomny na jego błagania.

Dobrze mi służyłeś, Makhecie. Sobek wypełzł na brzeg, rozkopując błoto i łamiąc przybrzeżne trzciny. Jego ogromny łeb był większy niż człowiek. Gargantuiczne cielsko, dłuższe niż największy obelisk świata i białe niczym śnieg, pozostawiało w wodzie długie smugi.
- Służyłem tobie, Panie Sobeku, i oddawałem ci cześć za to, że pomogłeś mi, gdy inni zamknęli uszy na me błagania.
- Służyłeś mi i oddawałeś cześć lepiej niż przypuszczasz. Dokończ swą opowieść, mój uczniu.
Skinąwszy głową, Makhet przywołał w myślach ostatni etap swojej podróży. Słońce chowało się za horyzont. Z wolna zapadała noc.

Ruszyłem w kierunku Morza Czerwonego. Wkrótce byłem zmuszony nieść mojego więźnia. Nie czułem upału ani silnych wiatrów pustynnych, nie opadałem z sił, ale Gershom osłabł. Kiedy przybyłem na wybrzeże, był wyczerpany i ledwie przytomny.
Jego żałosny stan nie wzbudził w moim sercu litości. Spojrzałem ponad morze i wiedziałem, że odpowiesz na moje modły. Po raz kolejny nie zawiodłem się.
Na twoją cześć wrzuciłem chłopca do wody, prosto w wyczekujące szczęki twoich dzieci. Obserwowałem jego śmierć, nie odczuwając przyjemności, i zrozumiałem, że w końcu wypełniło się me pragnienie rozlewu krwi.
Kiedy wędrowałem poprzez morze i pustynię, opadła mnie ciemność. Wiedziałem, że moja misja dobiegła końca. Nie miałem rodziny, do której mógłbym wrócić, skierowałem się więc ku brzegom Nilu. Miałem pewność, że znów się spotkamy.
Po dotarciu na miejsce czekałem, zamyślony i niespełniony. Dopełniłem zemsty własnymi skrwawionymi rękami, a mimo to Izraelici przetrwali, ja zaś pozostałem z niczym. Nawet moja twarz zniknęła, zmieniona przez twoje czary. Moja rodzina nie żyje, nie mam dziedzica. Makhet z Abydos stał się tylko pyłem na wietrze.

Makhet z Abydos jest tylko pyłem. Stałeś się teraz Makhetem, moim uczniem. W nagrodę za twoją wierną służbę zajmiesz miejsce u mego boku - zahuczał Sobek.
Makhet przyjrzał się znowu dwóm błyszczącym łzom na swojej dłoni. Spoglądając bez zmrużenia powiek w zachodzące słońce, umieścił klejnoty na języku. Smakowały niczym lodowata woda... lecz paliły gardło, gdy je przełykał.
- Czy to mój ostatni dzień w ludzkiej postaci? - spytał.
- Tak.
- W takim razie mam jeszcze jedno pytanie.
- Mów śmiało, uczniu.
- Dla kogo były przeznaczone twoje łzy? Dla kogo płakałeś?
- Dla ludzi i bogów Egiptu. To moja ofiara, ty zaś stałeś się moim narzędziem.
Makhet chwycił się za brzuch i zgiął się z bólu. Jego na pół gadzia skóra zaczęła twardnieć, tracąc wszelkie podobieństwo do ludzkiej i przekształcając się w szarozielony pancerz.
- Wiedz, mój uczniu, że w pewnym momencie ludzie przestali wielbić swego stwórcę, Pana Ra - ciągnął Sobek, nieświadomy bolesnej transformacji Makheta. - Zamiast tego zaczęli czcić młodszych bogów. Osłabiony Ra został strącony z piedestału przez Horusa i Ozyrysa. Jego odmowa uznania dominacji młodszych bogów była niebezpieczna zarówno dla nich, jak i dla ludzi.
Klęczący Makhet wpatrywał się bez słowa w Wielkiego Krokodyla.
- Pogarda Ra nie zna granic, podobnie jak jego podstępy. Czy naprawdę sądzisz, że Bóg Mojżesza, jakiś bezimienny hebrajski idol, posiadłby moc wystarczającą, aby rozerwać pierś Egiptu i wyrwać niewolników prosto z jego serca?
- Ale... kto? - wyjąkał Makhet, walcząc ze swym zniekształconym ciałem. Sobek otworzył szczęki w postrzępionym gadzim uśmiechu. Albo grymasie. Czarne oczy boga nie zdradzały żadnych uczuć ani myśli.
- Ojciec słońca i nieba również jest mistrzem przebiegłości i sprytu - odparł.
Tułów Makheta i jego kończyny rozciągnęły się i zgrubiały. Jęczał z bólu coraz głośniej, gdy jego ciało rosło, wypuszczając z siebie grzebień i łuskę. Postrzępione resztki odzienia zsunęły się w błoto.
- Płakałem nad upadłym Egiptem, wiedząc, że my, bogowie, zniknęlibyśmy wraz z jego śmiercią - ciągnął Sobek, nie zważając na bolesne stękanie Makheta. - Sam podzieliłbym los młodszych bogów i twoich rodaków. Mimo to moje łzy były wypełnione nie tylko smutkiem, lecz także gniewem. Ocalić mogła nas twoja nieustępliwość i wypełniające cię pragnienie rozprawienia się z przywódcą Izraelitów oraz bogiem, który wyprowadził ich z ziemi egipskiej.
Makhet leżał z brzuchem w błocie. Jego twarz wydłużyła się w najeżony zębami pysk. Stękanie zmieniło się w tubalne pomruki. Z kości ogonowej wyrósł gruby, zwieńczony grzebieniem ogon.
- Nie ma nic potężniejszego niż klątwa związana z krwią i wspierana przez zjednoczoną wolę bogów. To właśnie osiągnąłeś, Makhecie, poprzez swoją chęć zemsty i za pomocą moich wypłakanych łez. Izraelici będą cierpieć nieskończone męki, dopóki nie wyrzekną się swego Pana. Dla dobra Egiptu mam nadzieję, że zrozumieją związek pomiędzy ich męczarniami a Bogiem i czym prędzej go odrzucą.
Przyglądając się Sobekowi czarnymi oczyma, Makhet wślizgnął się do wody. Kolejny wielki krokodyl w Nilu. Obojętny na ból swego smutku, jak inne krokodyle, nie uroni już nigdy ani jednej łzy.

Przełożyła Joanna Grabarek


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 12
NF 2005 12 bezludzie
NF 2005 12 drugi oddech
NF 2005 12 kamienny krąg
NF 2005 12 sprzedawca ryb
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 02 siła wizji
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 08 pocałunek śmierci
NF 2005 10 misja animal planet
2005 12 44
NF 2005 06 dęby
2005 12 Reaching Base Building a Database Application Using Ooo Base
NF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotów
NF 2005 08 twórca
NF 2005 02 tatuaż
NF 2005 02 podróżnicy

więcej podobnych podstron