fantasy i science fictiosn czyli znow o materii mieszaniu


Fantasyscience fiction
czyli znów o materii mieszaniu

 

Zdawać by się mogło, że problem rozstrzygnięto przed trzydziestu laty, a dokonane po upływie dekady poszerzenie argumentacji przemawiającej za przyjętymi niegdyś ustaleniami ostatecznie sprawę zamknęło. Nic z tego. Wciąż powtarzane są tezy mocno wątpliwe, siejące zamęt w umysłach entuzjastów gatunku, który stał się tak popularny, że nobilitowano go, wprowadzając do spisów szkolnych lektur

Mniej więcej w połowie lat 70. stało się jasne, że czas triumfów fantastyki naukowej, którego apogeum przypadło w Polsce na poprzednie dziesięciolecie, dobiega końca. Osłabienie związków tej prozy z nauką, przekładające się na zanik tzw. „twardej” (hard) SF, wyraźne zainteresowanie prognostyką społeczną zamiast technicznej, ciągoty do rozprawiania się z teraźniejszością za pomocą ezopowego języka i skupianie uwagi na eksperymentatorstwie formalnym dawały o sobie znać coraz częściej. Zmierzch science fiction zapadał szybko, a wielbicieli fantastyki dręczyć poczęło pytanie: co dalej?

Czas przyniósł odpowiedź: tak, jak fantastykę grozy wyparła niegdyś skutecznie naukowa, tak naukową wyłączyła z czytelniczego obiegu fantasy. Jednakże w latach siedemdziesiątych minionego wieku wynalazek Howarda i Tolkiena jeszcze się u nas trwale nie zadomowił, choć pochodzący z Teksasu pisarz stworzył postać Conana na początku czwartej dekady stulecia (1932), a urodzony w Południowej Afryce Anglik wydał swego Hobbita zaledwie 5 lat później. Polski przekład jego powieści - dokonany przez Marię Skibniewską - a niebawem także trylogii Władca pierścieni (powstałej w latach 1954-1955) pojawiły się wprawdzie w sprzedaży już na początku lat sześćdziesiątych, lecz - mimo ogromnego i niezaspokojonego popytu - ich reedycje trafiły do księgarń dopiero po 20 latach. Na opowiadania Howarda czekano jeszcze dłużej. Każdy jednak, kto zadał sobie trud przeczytania Lemowej Fantastyki i futurologii (1970), wiedział, że po science fiction na Zachodzie modne stało się coś nowego. To „coś” z biegiem czasu poczęto nazywać „fantazją”, lub częściej, za Lemem i zgodnie z szerzącą się modą na angielskie zapożyczenia - fantasy.

Nowego terminu nie stosowano jeszcze w owym czasie powszechnie. o najmłodszej odmianie fantastyki mówiło się raczej w sposób opisowy, podkreślając jej podobieństwo do baśni lub akcentując hybrydyczny charakter: jednoczesne odwoływanie się do motywów baśniowych i mitycznych oraz rekwizytów czerpanych z science fiction. Już wtedy jednak w świadomości teoretyków rysował się poważny problem genologiczny: gdzie na mapie rozmaitych odmian literatury fantastycznej ulokować jej najświeższą postać, jak ma się ona do baśni, do opowieści grozy, do prozy o tematyce przyszłościowej? Jak precyzyjnie sklasyfikować utwór, którego bohaterowie włóczą się wprawdzie po całym Kosmosie, lecz nie w rakietach czy latających spodkach, a na grzbietach smoków, i po to tylko, by rzucać czary na jego mieszkańców?

Rozstrzygnięcie sporów dokonało się prędzej niż można się było spodziewać, zanim pojęcie fantasy weszło na stałe do języka krytyki. Nastąpiło w 1975 r., gdy na łamach „Tekstów” (nr 5) Ryszard Handke zamieścił artykuł O pewnym materii pomieszaniu czyli między baśnią a science fiction. Przedstawioną w nim argumentację powtórzył i rozbudował jedenaście lat później, publikując, tym razem w „Fantastyce”, kolejny szkic teoretyczny: Baśń a SF - po raz drugi (1986, nr 6). Wciąż jeszcze nawiązując do pojęcia baśni opowiedział się za wyraźnym rozgraniczeniem obu odmian literatury i wskazał czynnik umożliwiający ich jednoznaczną identyfikację. Zdaniem warszawskiego badacza była nim odmienna motywacja zjawisk fantastycznych pojawiających się w światach przedstawionych rozpatrywanych gatunków. Naukowe lub pozornie naukowe ich wyjaśnienie pozwalało umiejscowić utwór w kręgu science fiction, nadnaturalność zaś nieposiadająca takiego uzasadnienia przesądzać miała o jego baśniowym charakterze lub - w najlepszym wypadku - sytuować tekst na pograniczu baśni i naukowej fantastyki.

i oto - po następnych jedenastu latach - ze zdumieniem czytam następujące słowa: „Fantasy, zwana także fantastyką baśniową, jest jedną z dwóch głównych odmian (obok fantastyki technicznej) współczesnej literatury fantastycznonaukowej”. To pierwsze zdanie opracowanego przez Piotra Dębka hasła Fantasy zamieszczonego w Słowniku literatury popularnej (Wrocław 1997, s. 103). Co ciekawe, w tym samym, rzec można - pionierskim w Polsce dziele, lecz w zredagowanym przez Leszka Pułkę haśle Literatura fantastycznonaukowa (s. 210-211), opinii tej już nie powtórzono, ograniczając się do odnotowania faktu, iż science fiction jest coraz częściej wypierana właśnie przez fantasy. Rozumiem przez to, że autor drugiego z przywołanych omówień uważa fantazję za zjawisko z fantastyką naukową nietożsame, to bowiem, co wypiera, nie może być jednocześnie tym, co jest wypierane… Zawartości obu haseł najwyraźniej więc nie skorelowano; okazuje się niespójna, ale - nie w tym rzecz.

Siedem lat przed wydaniem cytowanego słownika, a cztery po powtórnym rozpatrzeniu problemu przez Ryszarda Handkego, dwaj inni badacze, Andrzej Niewiadowski i Antoni Smuszkiewicz, pisali o fantasy, iż „wprawdzie nawiązuje do innych [...] odmian (fantastyki - przypis autora) usankcjonowanych przez tradycję [...], ale ze względu na typ motywacji z żadną z nich nie daje się w pełni utożsamić” (Leksykon polskiej literatury fantastycznonaukowej, Poznań 1990, s. 287). Na cóż więc zdały się dokonane przez nich i Handkego ustalenia? Materię jak mieszano, tak miesza się dalej…

Pojawia się tedy pytanie: dlaczego? Skoro kryterium podziału jest tak proste, jak utrzymywał Ryszard Handke, a niemożliwość identyfikowania fantasyscience fiction tak oczywista, jak twierdzili Andrzej Niewiadowski i Antoni Smuszkiewicz, poparci pośrednio także przez Leszka Pułkę, czemuż - po tylu latach! - znów przychodzi mi czytać, że fantasy to odmiana fantastyki naukowej?

Odpowiedź jest stosunkowo prosta i łączy się ze specyfiką spornego gatunku. Przybiera on bowiem trzy różne formy, z których dwie konsekwentnie nawiązują do baśni i mitu, modyfikując wprawdzie ich konwencje, lecz motywacji niezwykłych zjawisk nie tykając, trzecia zaś łamie ową zasadę i obok zgodnych z tradycją uzasadnień wprowadza naukowe, umożliwiając tym samym kreowanie światów, w których magia i wiedza zdolne są jednakowo skutecznie zmieniać rzeczywistość. w dwu przypadkach odejście od poetyki gatunków wzorcowych ogranicza się zatem - przykładowo - do tego, że czary mają ograniczoną moc lub działają tylko w pewnych okolicznościach, w trzecim natomiast przeciwko magowi wystąpić może posiadacz urządzenia, które niweczy siłę jego zaklęć: urządzenia, a nie przedmiotu o cudownych właściwościach! Pierwsza i druga to „fantazja heroiczna” (heroic fantasy) oraz „fantazja miecza i czarów” (sword and sorcery). Trzecią zwie się „fantazją naukową” (science fantasy) i właśnie ona jest główną przyczyną nieporozumień oraz genologicznych dysput. Niemniej, nie jedyną.

Sytuację komplikują dodatkowo kolejne pojęcia wprowadzone w końcówce minionego wieku do języka krytyki, a służące opisowi nowych fenomenów, jakie objawiły się w literaturze fantastycznej i przyczyniły do dalszego zacierania się granic między różnymi jej odmianami. Pierwszy z nich to „historie alternatywne”. Nazywa się tak opowieści o innym przebiegu dziejów niż ten, który znamy z lekcji historii. Korzenie owego pisarstwa sięgają pierwszej połowy XIX w. (Napoléon Apocryphe L. Geoffroya, 1836), lecz prawdziwy rozkwit przeżyło ono dopiero w XX stuleciu. Odpowiedzi na pytanie: co by było, gdyby historia potoczyła się inaczej, stały się jednym z częstszych tematów prozy popularnej (science fiction, fantasy, politycznych thrillerów), lecz nie stronili od nich również twórcy elitarni (Teodor Parnicki: Mogło być tak właśnie). Drugi termin to „alternatywne światy” - fabuły oparte na założeniu, że w tym samym wycinku przestrzeni, lecz niejako w innym jej wymiarze, istnieje obok siebie nieskończona ilość różnych rzeczywistości i właśnie w nich umiejscowione. Oba pojęcia, choć nie są synonimami, niewątpliwie się zazębiają (historia alternatywna może - ale nie musi! - toczyć się w alternatywnym świecie), a ponadto łączą zarówno z fantastyką naukową, jak i z fantasy, gdyż „inny świat” z jednakim powodzeniem przybiera postacie zgodne z konwencjami obu gatunków.

Zauważmy, że pojęcie „świata alternatywnego” okazuje się w praktycznym stosowaniu workiem niezwykle pojemnym, zdającym się mieścić w sobie nie tylko fragment klasycznej, naukowej fantastyki, lecz także całą prozę fantasy, kontrowersyjnej science fantasy nie wyłączając. Skoro bowiem pisarz zawsze może oświadczyć, iż wymyślił i opisał inną rzeczywistość, równoległą do naszej, o cechach sprzecznych, co prawda, z zasadami empirii, lecz właśnie przez wzgląd na empirię dającą się opisać jako możliwa, to stworzył science fiction. Fantazja staje się w ten sposób częścią naukowej fantastyki, opozycyjną wobec tych jedynie utworów z jej obszaru, których fabuła osadzona jest w autentycznych bądź zmyślonych realiach postrzeganego przez nas wszechświata i w żaden sposób (na przykład metafizycznie lub baśniowo) poza nie niewykraczających.

Doszliśmy w ten sposób do sedna. Idea alternatywnych światów ma niewątpliwie źródło w hipotezach współczesnej fizyki. w jakim stopniu prawdopodobnych - nieważne. Odwołanie się do nich w literackiej opowieści łączy ją automatycznie z fantastyką naukową, choć w stworzonej przez pisarza rzeczywistości fruwają smoki, a magowie rzucają czary; owa rzeczywistość ma bowiem - właśnie jako świat alternatywny, lecz już nie jako jego postać - naukowe umotywowanie. Cała tedy fantasy, to nic innego, jak tylko nowe oblicze science fiction, co też gromko obwieścił w Słowniku literatury popularnej mój imiennik.

Ejże! Prawdą jest, że światy alternatywne przybierać mogą kształty znane z fantastyki naukowej lub takie, jakie znamy z baśni; mogą też mieszać ze sobą ich właściwości. Czy jednak z tego powodu kryterium wskazane przez Ryszarda Handkego utraciło moc? Bynajmniej. Spójrzmy bowiem na problem od strony czytelnika i zastanówmy się, kiedy ma on świadomość, iż czyta książkę o „innym świecie”? Wtedy i tylko wtedy, gdy tekst go o tym powiadamia. Poznając prozę Howarda i Tolkiena przekonujemy się, że opisana w niej rzeczywistość nie jest obrazem autentycznej przeszłości, nie mamy jednak wrażenia, że istniała ona, istnieje lub zaistnieje gdziekolwiek i kiedykolwiek, a więc także w innym kontinuum czasoprzestrzennym niż to, które odbierają receptory naszych zmysłów. By wrażenie to powstało, niezbędny jest wyraźny sygnał; sama tylko niezwykłość przedstawionych w dziele realiów nie wystarczy. Gdyby rzecz miała się inaczej, świat Kopciuszka i królewny Śnieżki musiałby zostać uznany za alternatywny.

Jeśli zatem pisarz oświadcza czytelnikowi: poznajesz, mój drogi, opowieść o rzeczywistości, której nie ujrzysz wprawdzie na własne oczy, gdyż zrodziła się w mej wyobraźni, lecz która jest możliwa, bo - podług domniemań niektórych fizyków - ilość światów równoległych jest nieskończona, a stąd wniosek, iż może istnieć i taki, jaki wymyśliłem - rzecz ma wyraźny związek z science fiction. Inaczej, gdy wspomnianego odwołania brak, gdy od pierwszego zdania utworu poruszamy się po krainie, która rządzi się własnymi prawami, i gdzie cud jest możliwy ot, tak sobie, z woli autora, a nie dlatego, że prawdopodobne jest istnienie innego niż znany nam świat. Wtedy czytamy baśń.

Powiadomienie odbiorcy o tym, że w toku lektury wędruje wraz z bohaterami po świecie alternatywnym, nie musi mieć, rzecz jasna, tak ostentacyjnej jak zasugerowana postaci; niemniej, jest konieczne, by utwór umieścić w kręgu science fiction.

A co - spyta ktoś - z science fantasy? To samo. Sygnał świadczący o tym, iż rzecz dzieje się w rzeczywistości równoległej, którą w jakiś sposób udało nam się poznać, przesądza o związkach utworu z fantastyką naukową. Jego nieobecność zaś lokuje dzieło na pograniczu baśni i science fiction, w obszarze stanowiącym być może komercyjny odprysk łączącej wszystko ze wszystkim poetyki postmodernizmu.

Fantasy w postaci stworzonej przez Howarda, Tolkiena i ich późniejszych naśladowców nie jest więc fantastyką naukową, a gatunkiem, który - najzupełniej słusznie - określa się mianem współczesnej baśni. Natomiast wtedy, gdy jednoznacznie odwołuje się do koncepcji równoległych światów, zachowując zarazem baśniową motywację zachodzących w nich, niezwykłych zjawisk, mami po prostu odbiorcę i bardziej „pozuje” na science fiction, niż nią w istocie jest. Niemniej, nadając w ten sposób pozory prawdopodobieństwa rzeczywistości, w której to, co zwykliśmy uważać za cud, jest możliwe, z formalnego punktu widzenia może być za fantastykę naukową uznana. Utwory tak skonstruowane tworzą jednak część tylko, nie całość gatunku, stawianie więc znaku równości między fantasyscience fiction jest bezzasadne.

Zaproponowane trzydzieści lat temu przez Ryszarda Handkego kryterium podziału sprawdza się tedy nadal i aż dziw, że wciąż jeszcze dochodzi w tej kwestii do jawnego „materii mieszania”…

Piotr Krywak



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Fantasy & Science Fiction F&SF Vol 106 Issue 01 # January 2004
Fantasy & Science Fiction F&SF Vol 107 Issue 01 # July 2004
Fantasy & Science Fiction F&SF Vol 106 Issue 03 # March 2004
Edward L Ferman The Best From Fantasy & Science Fiction 23
32a Antyutopia, baśń, fantasy, science fiction, utopia Słowo dialogowe a dialog jako forma kompozycy
32b Antyutopia, baśń, fantasy, science fiction, utopia Słowo dialogowe a dialog jako forma kompozycy
Fantasy & Science Fiction F&SF Vol 106 Issue 02 # February 2004
040 Science fiction lat 50 , czyli ziemskie problemy w kosmicznym kostiumie
How to write science fiction and fantasy
Swanwick Periodic Table of Science Fiction
Time Travel as a Motif of Science Fiction Literature
Judges Guild Science Fiction Action Campaign Pack 2(1)
Asimov's Science Fiction [2001 04] (v2007 05 RTF)
MAgazyn Science Fiction 3
Magazyn Science Fiction nr 1 (2)
!Magazyn Science Fiction nr 1 (rtf)
Antologia Droga do Science Fiction 3
Swanwick ?ter Science Fiction Died
Antologia Droga do Science Fiction 4

więcej podobnych podstron